„Z mojej lichej renty ledwo dało się wyżyć. Lokatorka pokazała mi, jak z mieszania dżemu wykręcić dobry interes”

Emerytka w kuchni fot. Getty Images, Halfpoint
„Kiedy nadchodzi lato, to jakbym na nowo się rodziła – odzyskuję energię i chęć do działania. Czuję się doceniona i przydatna dla innych. I to właśnie ma dla mnie największe znaczenie, nawet większe niż te dodatkowe fundusze, które dostaję”.
/ 23.05.2024 13:15
Emerytka w kuchni fot. Getty Images, Halfpoint

Dawniej przygotowywanie domowych przetworów było jedynym sposobem, aby zapewnić sobie pyszne jedzenie. Prawie każda gospodyni domowa umiała zamknąć smaki lata w słoikach – robiła konfitury, galaretki owocowe, soki i kompoty.

W dawnych czasach owoce pojawiały się w sklepach tylko wtedy, gdy akurat był na nie sezon. Nikt nie importował ich z dalekich krajów, takich jak Hiszpania albo Kostaryka, żeby w środku zimy móc zajadać się świeżymi truskawkami. Gdy na półkach sklepowych dominował ocet, posiadanie rodziny mieszkającej na wsi było bezcenne.

Gdy nadchodziła jesień, ludzie przywozili ze sobą całe naręcza warzyw w workach i skrzynkach, by móc robić z nich przetwory. Kiszono ogórki, robiono korniszony i przecierano pomidory.

Tak wyglądało życie kiedyś. A jak jest dzisiaj?

Inflacja mocno daje się we znaki seniorom, więc robienie domowych przetworów znów zyskuje na popularności. To sposób na oszczędność i jakoś trzeba sobie radzić. Kiedy zobaczyłam w sklepie małe opakowanie dżemu za sześć złotych, nogi się pode mną ugięły. O rany...

Na dokładkę, skład produktu był daleki od ideału. Przede wszystkim cukier, do tego substancja żelująca, no i raptem trzydzieści procent owoców. Za taką kwotę byłam w stanie nabyć truskawki i cukier, z czego wyszłoby mi parę takich słoiczków. Własnoręcznie zrobione, bez ulepszaczy, o wiele zdrowsze – przemknęło mi przez myśl, kiedy czytałam spis dodatków do dżemu ze sklepu.

Wstyd przyznać, jak niewiele tych słoiczków byłabym teraz w stanie nabyć za moją emeryturę… Cóż, życie tak się potoczyło, że zdrowie siadło i nie miałam możliwości pracować. Kwota, którą otrzymywałam od państwa, ledwo starczała na przeżycie, ale jednocześnie było to odrobinę za dużo, by całkowicie się poddać i odejść z tego świata.

Dlatego po prostu analizowałam zawartość mojego koszyka podczas zakupów w sklepie, aż suma, którą musiałam wydać, okazywała się zadowalająca. Gdyby nie to, że wynajmowałam jeden pokój pewnej studentce, to nie mam pojęcia, jak dałabym sobie radę. Alina była sympatyczną panną i nie wchodziłyśmy sobie w drogę.

Wraz z początkiem truskawkowych zbiorów nabyłam parę kilo tych smakowitych owoców i przygotowałam sporą porcję domowych konfitur. Wyszło to o wiele taniej, niż zakup gotowych przetworów, dzięki czemu nie muszę sobie żałować tych pyszności.

Ponoć ekologiczny styl życia jest popularny

Zamierzałam zrobić jeszcze jedną porcję dżemu wiśniowego, identyczną jak ta poprzednia. Myślę, że to wystarczy, by zaspokoić moje zapotrzebowanie na domowe przetwory aż do kolejnych wakacji. Alinie dałam jeden słoiczek na prezent. Od razu go przy mnie odkręciła, zanurzyła w środku palec, a potem go oblizała. Widziałam, że była zachwycona smakiem, bo aż przymknęła oczy.

– Rany, pani Krystynko, ależ to istna poezja! – wykrzyknęła.

– E tam, jaka znowu poezja… Normalny dżemik, nie ma kobiety, która by czegoś takiego nie potrafiła.

– Widać pani nie zna mojej mamusi. Za każdym razem przypalała te owocowe papki, a żeby je uratować, wrzucała jakieś pokręcone dodatki, że aż gębę wykrzywiało, aż w końcu dała sobie z tym spokój i przerzuciła się na kupne słoiczki.

– Wiesz co, tak sobie pomyślałam, że ty chyba nigdy nie przywozisz domowych przetworów. Jesteś takim oszukanym „słoikiem” – powiedziałam z uśmiechem.

– Cóż, dostaję kasę i sama muszę się zaopatrywać. Czy mogłaby pani robić dla mnie więcej? – zapytała. – Będę płacić uczciwą cenę za każdy.

– Och, kochanie, bierz ile chcesz, na zdrowie, skoro ci to odpowiada. Będę przeszczęśliwa, mogąc ci pomóc – odpowiedziałam.

Alina sięgnęła po kolejne dwa małe słoiki, a po dwóch dniach wróciła z rozpiską. Przyniosła ze sobą dokładny spis osób wraz z jakimiś cyframi.

– Pani Krystyno, pani słoiczki potraktowałam jako próbkę i podzieliłam się nimi z przyjaciółmi. Oni teraz za moim pośrednictwem bardzo proszą panią o przygotowanie większej ilości. Na pewno je kupią. Proszę zerknąć na listę, każdy chciałby dostać co najmniej dziesięć małych słoiczków, a nawet więcej.

Czemu wszyscy szaleją na punkcie przetworów?

Ala wytłumaczyła mi, że obecnie panuje taki trend, taka moda wśród młodych, żeby sięgać po żywność bio, domowe wyroby, bo mnóstwo osób tęskni za smakami z dzieciństwa, „jak u babuni” i nie mają problemu, żeby wydać na to konkretną sumę.

– Moja znajoma handluje na rynku oscypkami z gór. Kupuje je po dyszce za sztukę, a sprzedaje po piętnaście złotych i wszystko idzie jak woda. Może pani też popróbuje dorobić sobie trochę grosza na tych swoich smakołykach? W końcu grosz do grosza, a będzie kokosza, zgadza się?

– Zgadza się, ale...

Każde moje pytanie spotykało się z wyczerpującą odpowiedzią od Aliny. Co więcej, wybrała się razem ze mną na targ po owoce i pomogła w dostarczeniu do domu całych stosów truskawek w łubiankach. Przy okazji nakupowała także spore ilości cytryn i cukru. Następnie pod moim czujnym okiem przyswajała wiedzę na temat przygotowywania dżemów. Wiadomo przecież, że taka umiejętność zawsze może się przydać.

Przystałam na tę propozycję, bo skoro zapotrzebowanie było tak duże, to czemu by nie skorzystać z okazji? Nie mogłam narzekać na nadmiar zajęć, więc dlaczego by nie przygotować dżemu hurtem dla studentów? To, że im tak smakował, było dla mnie niemałym wyróżnieniem.

Siedziałam i zdejmowałam z truskawek zielone czubki, podsmażałam owoce na patelni, a potem je pasteryzowałam. Jednak najtrudniejsze zadanie czekało mnie na końcu – wycena przetworów. Alina spakowała słoiki do auta i zapytała mnie, jaką cenę ma wyznaczyć za jeden słoiczek.

Za taką kasę? Zwariowała czy co?

– Sama nie mam pojęcia, to może po trzy złocisze za jeden, żeby chociaż za szkło się zwróciło... – odpowiedziałam bez przekonania w głosie.

Przytaknęła bez słowa, a gdy się pojawiła z powrotem, przyniosła mi forsę jak za potrójną porcję smarowidła, które zabrała na handel.

– Zaraz, zaraz, skąd tyle szmalu? Nie pomyliłaś się?

– W takich sprawa to ja się nie mylę. Poleciały po osiem złotych. I to i tak w okazyjnej cenie, bo powiedziałam ludziom, że mamy promocję.

– Ala, zwariowałaś? To zdecydowanie za dużo!

Nie mogłam uwierzyć własnym oczom – w sklepie dżem kosztował sześć złotych, a tutaj sprzedają go za osiem i to niby w „promocyjnej” cenie? Coś tu chyba nie gra...

– Proszę pani, jak popyt jest, to i interes się kręci. A może być jeszcze lepiej, jeśli tylko by pani zechciała. Zebrałam kolejne zamówienia, tym razem na jeszcze większą ilość. Pytali też o ten wiśniowy. No i z mirabelek by chcieli, jakby pani potrafiła taki zrobić. Chłopaki się jeszcze dopytywali, czy ogórki kiszone zrobiłaby pani takie „jak u babci”.

– Wiesz, tak szczerze to bym mogła, ale sama rozumiesz... Nie mam przecież żadnej firmy, ani pozwolenia od sanepidu, czy czegoś tam...

– Wie pani co, jak przywozimy jakieś przetworki od rodziny, to chyba nikt z sanepidu nie będzie węszył i kontrolował, czy matula odpowiednio dżemik przygotowała, no nie? W końcu nie sprzedajemy tego w marketach, a jedynie wśród kumpli… Dajmy spokój podatkom, później panią wesprę w rozliczeniach, wystarczy tylko notować, co i za jaką kwotę się sprzedało… O ile oczywiście uda się pani w ogóle zacząć, a tego niewątpliwie pani życzę.

Jak mogę się jej odwdzięczyć?

To lato było niezwykle pracowitym okresem. Całe dnie, od świtu do zmierzchu, spędzałam na robieniu przetworów. Alina postanowiła zostać w mieście na wakacje i dorabiała jako kelnerka w pizzerii, a oprócz tego dzielnie pomagała mi w kuchni. Gdyby nie jej wsparcie, nic by mi się nie udało zrobić.

Wszystko zaczęło się od tego, że to był jej pomysł. Wsiadała do swojego leciwego fiata i przyjeżdżała z targowiska z tym, co kupiłam, a także zamawiała dostawę słoików prosto pod drzwi. Ja nawet nie miałam pojęcia, że tak można.

Kolejną rzeczą było to, że potem rozwoziła te pełne słonecznego aromatu słoiczki wśród swoich znajomych, przywożąc z powrotem gotówkę, następne zamówienia oraz opróżnione słoiki (bo jak eko, to z recyclingu). A ja za każdym razem byłam w szoku, że znów wraca z pustym bagażnikiem, a notes pęka w szwach od nowych zamówień.

Pojęcia nie mam, w jaki sposób to osiągała i gdzie wyszukiwała następnych klientów zainteresowanych moimi wyrobami. Określiła to mianem „marketingu szeptanego”. Faktem jest, że gdy dobiegało końca lato, nie tylko moja piwniczna „spiżarnia” pękała w szwach od pysznych przetworów, ale też co miesiąc miałam możliwość dorzucenia paru stówek do domowego budżetu, co w mojej ówczesnej sytuacji życiowej zakrawało na istne bogactwo.

To tak, jakby ktoś kupił i wręczył mi leki wystarczające na cały nadchodzący miesiąc, zupełnie za darmo. Wzruszenie wzięło górę i łzy radości same popłynęły mi po policzkach. Przytuliłam serdecznie Alinę i spytałam, w jaki sposób mogłabym się odwdzięczyć za tak cudowny gest z jej strony.

– Wie pani, jest pewna sprawa… Chodzi o to, że kontrakt najmu pokoju dobiega końca, a ja nie mam pojęcia, czy pani zgodzi się go przedłużyć i na jakich warunkach finansowych…

– Słuchaj kochana, jak masz ochotę, to możesz tu mieszkać, aż skończysz uczelnię. Po tym wszystkim, co dla mnie zrobiłaś, nie wyobrażam sobie, żebyś płaciła więcej czynszu! – parsknęłam śmiechem. – Tyle mi pomagałaś, że powinnaś mieć w tym swój udział. Bezdyskusyjnie.

– Nie no, nie jestem aż tak zachłanna – trochę się obruszyła. – To był po prostu fajnie spędzony czas, mnóstwo frajdy i bezcenne doświadczenie. Teraz już wiem, że mam smykałkę do biznesu. Musimy to samo zrobić za rok. A może nawet rozwinąć ten pomysł na szerszą skalę? Bo widzę, że zapotrzebowanie stale rośnie.

Jestem ogromnie wdzięczna Alinie

Jak się okazało, miała stuprocentową rację. Rok później przyszło do mnie jeszcze więcej jej koleżanek i kolegów, a oni z kolei przekazali informację dalej swoim przyjaciołom... Wieści rozchodziły się lotem błyskawicy. Zaczęło brakować mi czasu, więc niektórym musiałam odmawiać, bo przecież doba nie jest z gumy, a ja dysponowałam jedynie swoją niewielką kuchenką.

Oprócz tego nie byłam już pierwszej młodości, więc nie dało się pracować bez przerwy. Jednak zarobiłam na tyle dużo kasy, że starczy mi na parę miesięcy, o ile nie będę szaleć z wydatkami.

Jestem wdzięczna Alince za bodziec do zmiany w mojej codzienności. Przez większość roku żyję niczym przeciętna emerytka, snuję się po domu, łażę po przychodniach, oglądam telewizję. Ale przez te parę miesięcy w lecie staję się dawną sobą – na tyle sprawną fizycznie, na ile pozwala mój organizm, ale pełną energii, radosną i uśmiechniętą. Mającą jakiś sens w życiu. Komuś potrzebną.

Dla mnie ma to większe znaczenie niż dodatkowy zarobek. Świadomość, że są osoby, które przez cały rok wyczekują ode mnie czarodziejskich słoiczków przepełnionych smakami z dzieciństwa.

Moja „apetyczna” aktywność daje mi szansę na nieco bardziej dostatnie życie w ciągu roku. Dlatego dopóki siły mi pozwolą, będę stać przy kuchence, smażąc owoce. Obierać poziomki, wydrążać czereśnie, kroić ogórki i ścierać marchew na surówkę. A potem zamykać lato w słoikach.

Krystyna, 65 lat

Czytaj także:
„Moja mama ledwo przeżyła mój ślub. Nie mogła pogodzić się z tym, że jej córka-lekarka wychodzi za mąż za budowlańca”
„Mąż tyrał na 2 zmiany, a pieniędzy nie przybywało. Do domu kupował mielonkę, a kochance podsuwał francuskie sery”
„Życie siostry było usłane różami, ja na wszystko musiałam zapracować. Dziś ona bieduje na zasiłku, a ja mam kupę forsy”

Redakcja poleca

REKLAMA