„Kiedyś byłam dumna, że córka będzie prawnikiem. Dziś wstydzę się przed sąsiadami za własne dziecko”

oburzona kobieta fot. iStock by Getty Images, Westend61
„Nie jestem w stanie pogodzić się z tym, jak moja córka marnuje swój potencjał, swoje możliwości i, przede wszystkim, wielki przywilej. Chciałabym jej wybaczyć, to w końcu moje jedyne dziecko, ale nie wiem, czy będę potrafiła”.
/ 14.10.2024 19:30
oburzona kobieta fot. iStock by Getty Images, Westend61

Zawsze wiedziałam, że Karolina jest wyjątkowa. Od najmłodszych lat miała w sobie coś, co odróżniało ją od innych dzieci — błysk w oku, bystrość umysłu i, jak sądziłam, ogromny potencjał. Obserwowałam ją z dumą, jak rozwijała się z każdym rokiem, odnosząc sukcesy w szkole, szczególnie w przedmiotach, które wymagały logiki, a jednocześnie kreatywnego myślenia.

Gdy inne dzieci marzyły o byciu piosenkarzami, aktorami czy podróżnikami, ja zawsze powtarzałam Karolinie jedno: „Masz talent, więc musisz to wykorzystać. Zdobędziesz dobry zawód, taki, który da ci stabilność i prestiż”. Przez lata było dla mnie jasne, że będzie to albo prawo, albo medycyna.

Miałam wielkie plany co do córki

Marzyłam, by była prawniczką lub lekarką, a najlepiej, żeby osiągnęła szczyty tych ścieżek i została sędzią, ordynatorem, prokuratorem - kimś, o kim się mówi z szacunkiem. Czułam, że Karolina ma w sobie potencjał, by osiągnąć wielkie rzeczy, a ja byłam gotowa zrobić wszystko, by pomóc jej osiągnąć ten cel. To był mój sposób na zapewnienie jej godnego życia i zwyczajnie łatwiejszego startu, którego ja nigdy nie miałam.

– Ucz się, Karolinko – mówiłam jej każdego dnia, powtarzając te słowa niemal jak mantrę. – Edukacja to klucz. Tylko ona otworzy ci drogę do lepszego świata. Do tego, byś nie musiała martwić się o przyszłość.

Karolina zwykle kiwała głową, choć czasem miałam wrażenie, że moje słowa przelatują przez jej głowę jak wiatr przez otwarte okno. Czasami odpowiadała coś zdawkowo, ale nie przejmowałam się tym zbytnio. Wierzyłam, że wie, co robi. Że to tylko chwilowe młodzieńcze rozproszenie.

Gdy nadszedł dzień wyników matur, drżałam z niepewności, choć wiedziałam, że Karolina poradziła sobie świetnie. A kiedy ogłoszono wyniki rekrutacji na studia, a na liście najlepszych studentów na wydziale prawa znalazła się moja córka, ogarnęła mnie fala dumy, jakiej nie czułam jeszcze nigdy wcześniej.

Byłam szczęśliwa

„Moja córka – prawniczka!" – to brzmiało jak marzenie, które w końcu miało się spełnić. Nie mogłam przestać o tym mówić. Każda wizyta u rodziny, każdy telefon kończył się na tym samym: „Karolina dostała się na prawo! Będzie prawniczką! Wyobrażacie sobie?!”.

Opowiadałam to z takim entuzjazmem, jakby już teraz, na samym początku studiów, stała się legendą prawa i osiągnęła sam szczyt. Byłam po prostu dumną mamą, cóż tu tłumaczyć.

Ale wtedy wszystko zaczęło się zmieniać. Już po pierwszych dwóch tygodniach Karolina przestała z entuzjazmem opowiadać o zajęciach, zaczęła wracać do domu w kiepskim humorze. Nie zrozumiałam tego od razu. Myślałam, że to tylko kwestia adaptacji, że może to pierwszy semestr tak ją przytłacza.

Córka dziwnie się zachowywała

– Jak tam na uczelni? – zapytałam pewnego dnia, próbując się dowiedzieć więcej.

– W porządku – odpowiedziała krótko, po czym wzruszyła ramionami.

Jej ton był suchy, bez emocji.

– Tylko tyle? W porządku? Coś się dzieje?

Zignorowała moje pytanie, wyraźnie próbując zmienić temat. Poczułam wówczas niepokój, ale nadal tłumaczyłam to sobie jej stresem związanym z nauką. „To minie”, powtarzałam sobie.

Zlekceważyłam te niepokojące sygnały i miesiąc później przyszło prawdziwe trzęsienie ziemi.

– Mamo, musimy porozmawiać – zaczęła Karolina, a jej ton był poważny, może nawet zbyt poważny.

– Co się stało? Nie zdałaś czegoś? Potrzebujesz pomocy? - zaniepokoiłam się.

Okazała się lekkomyślna

Spojrzała na mnie, a w jej oczach zobaczyłam coś, czego jeszcze nigdy wcześniej tam nie widziałam. Jakiś smutek, zmęczenie, a jednocześnie jakby wewnętrzną walkę...

– Nie, to nie to. Po prostu... – zaczęła, ale urwała, jakby nie wiedziała, jak ująć to, co chciała mi powiedzieć. – Nie chcę już studiować prawa. Rezygnuję.

Przez chwilę poczułam, jakby ziemia osunęła się spod moich stóp.

– Co? – wydusiłam, nie wierząc własnym uszom. – Co ty mówisz?

– Mamo, nie czuję tego. To nie jest dla mnie.

– Jak to nie jest dla ciebie? Przecież to prawo! Najlepszy możliwy wybór! Masz przyszłość w garści, a ty chcesz to rzucić po miesiącu? Co ci do głowy strzeliło?

Karolina spuściła wzrok, jakby nie miała siły spojrzeć mi w oczy.

– To nie jest to, co myślałam. Myślałam, że studia prawnicze będą ciekawe, ale są nudne. Nie rozumiem połowy rzeczy.

– Karolina, wszyscy na początku mają trudności. Nauka prawa to nie jest łatwa sprawa! Ale przecież to prestiż! To przyszłość! – próbowałam ją przekonać, ale czułam, że moje słowa trafiają w pustkę.

Nie chcę żyć twoim marzeniem, mamo – powiedziała nagle, a jej słowa przeszyły mnie na wskroś. – Ty zawsze chciałaś, żebym była prawniczką albo lekarką, ale to nie moje życie.

Byłam na nią wściekła

W mojej głowie kotłowały się myśli, setki pytań, tysiące scenariuszy. Jak mogła mi to zrobić? Po tylu latach ciężkiej pracy, po tylu rozmowach o przyszłości, o tym, jak ważne jest wykształcenie, ona rezygnuje po jednym miesiącu? Miałam wrażenie, że Karolina nie mogła mi powiedzieć niczego gorszego. Każda wiadomość byłaby lepsza niż to, że rzuca studia.

I co zamierzasz teraz robić? – zapytałam, starając się nie wybuchnąć, choć czułam, że zaraz eksploduję z wściekłości.

– Nie wiem jeszcze, ale chcę spróbować czegoś innego. Może czegoś kreatywnego. Może grafika?

Grafika? Co to za bzdura? Przecież to nie jest zawód z prawdziwego zdarzenia! Kto zarabia rysując jakieś obrazki? Świat nie potrzebuje artystów, tylko prawników, lekarzy, inżynierów. Ludzi, którzy mają coś konkretnego do zaoferowania. Kto będzie płacił rachunki, jeśli ona będzie rysować obrazki?

– Grafika? – powtórzyłam, niedowierzając. – Ty masz wszystko, co potrzeba, żeby być prawniczką, a mówisz mi teraz o grafice? O jakimś hobby? Co się z tobą stało, Karolina?

Pokłóciłyśmy się

Spojrzała na mnie z nagłą wrogością, której zupełnie nie rozumiałam. Przecież nie byłam jej wrogiem!

– To twoje marzenie, mamo, a nie moje. Ty zawsze chciałaś, żebym była “kimś”, ale ja chcę być sobą -–oznajmiła twardo.

Zabrakło mi słów. Czułam się tak, jakby ktoś oblał mnie lodowatą wodą. Wierzyłam, że robię wszystko, by zapewnić jej lepsze życie, a ona... odrzucała to, jakby to było nic.

Jesteś egoistką – wybuchłam w końcu, choć wiedziałam, że nie powinnam tego mówić. – Myślisz tylko o sobie. Zaprzepaszczasz swoją przyszłość, bo masz jakiś kaprys! A pomyślałaś chociaż przez chwilę, jak mnie tym zranisz?!

Karolina wstała, patrząc na mnie z goryczą.

– Moja przyszłość nie należy do ciebie, mamo.

I wyszła, zostawiając mnie samą z tym bólem, którego nie potrafiłam pokonać.

Wstyd mi przed wszystkimi

Przez kilka dni w domu atmosferę można było ciąć nożem: Karolina nie odzywała się do mnie słowem, a ja do niej. Bezszelestnie poruszałyśmy się po domu, zachowując się, jakbyśmy były wrogimi współlokatorkami, a nie najbliższymi sobie osobami na świecie. Krewni i znajomi szybko zorientowali się, że coś jest nie tak. Pytali, dlaczego tak nagle przestałam chwalić się Karoliną. Co miałam im powiedzieć? Że moja córka rzuciła studia po miesiącu, bo wolała zostać... grafikiem? Wydawało mi się to absurdalne. Czułam się zawiedziona, zdradzona. I było mi za nią zwyczajnie wstyd.

Dopiero po jakimś czasie zaczęłam myśleć o tej sytuacji inaczej. To nie było łatwe. Moje ambicje były częścią mnie przez lata. W końcu jednak zrozumiałam coś, co powinno być dla mnie jasne od dawna: Karolina nie była mną. Miała swoje życie, swoje marzenia, nawet jeśli były one zupełnie inne od moich. Ja po prostu nie chciałam, żeby było jej tak ciężko, jak mnie: żeby przez tyle lat ledwo opłacała rachunki, żeby uczyła się nocami, a potem całe dnie spędzała na uczelni, a potem znowu na zmywaku, byle jakoś się utrzymać. Wiedziałam, że zasługuje na wszystko to, co najlepsze – ale w życiu nie ma niczego za darmo i każdy musi na swoje zapracować. Ale cóż, dziś już wiem, że wszystkie moje aspiracje będą musiały pójść w odstawkę.

Nadal mi trudno to zaakceptować, ale wiem, że jeśli naprawdę kocham moją córkę, muszę pozwolić jej iść własną drogą, nawet jeśli ja nie potrafię jej zrozumieć.

Bożena, 48 lat

Czytaj także: „Dorosła córka ciągle przychodzi do mnie po pieniądze. Wychowałam niezgułę, która nie może zaczepić się w żadnej pracy”
„Siostra podrywa mojego świętoszkowatego męża, a jemu się to podoba. Boję się, że to coś więcej niż tylko głupie żarty”
„Połączył nas kredyt, ale budowa zrujnowała. W cudnych wnętrzach czułam się gorzej niż w klatce”

Redakcja poleca

REKLAMA