„Wziąłem ślub z pierwszą lepszą, aby dopiec byłej dziewczynie. Przyszłą żonę poznałem na miesiąc przed ceremonią”

Smutny mężczyzna z żoną fot. iStock by Getty Images, Victoria Gnatiuk
„Przez bity rok oszukiwałem siebie i wszystkich wokół, że jestem zadowolony z życia. Jednak im dłużej trwał nasz związek małżeński, tym bardziej oddalaliśmy się od siebie, a nasze relacje stawały się coraz chłodniejsze i przepełnione niechęcią”.
/ 02.10.2024 21:15
Smutny mężczyzna z żoną fot. iStock by Getty Images, Victoria Gnatiuk

– Słyszałam, że się żenisz – Ula wpatrywała się we mnie z zaskoczeniem wypisanym na twarzy. – Tak nagle? Nawet nie wspominałeś, że jesteś z kimś...

– Agę znam od niedawna... Ale oboje od początku byliśmy pewni, że chcemy się pobrać.

– Jasne, ale czemu tak się spieszycie – irytowała się. – Ona spodziewa się dziecka?

– Nie, nie jest w ciąży.

– To po co ten pośpiech?

– Ula, mam już 35 lat na karku...

– Młodziak z ciebie! Z tego, co wyczytałam w najnowszych raportach, pożyjesz jeszcze jakieś dwa razy tyle.

– Może masz rację. Ale żeby zostać tatą, to już naprawdę ostatni moment.

– A ona jest w jakim wieku?

– O dziesięć lat młodsza ode mnie. Ale też myśli już o dzieciach. Wiesz, boję się, że jeśli za długo z tym poczekam, to dla swoich dzieci będę bardziej jak dziadek, a nie ojciec…

– Daj spokój, gadasz głupoty! Moim zdaniem popełniasz błąd – Ula nie kryła irytacji. – Na twoim miejscu mocno bym się jeszcze nad tym zastanowiła, Sebastian. I nawet nie licz na to, że pojawię się na twoim ślubie.

Nie przyjęła mojej decyzji z entuzjazmem

Spodziewałem się, że Ula niespecjalnie ucieszy się z mojego wyboru, ale nawet przez myśl mi nie przeszło, że wpadnie w taki szał. Zareagowała tak, jakby mój ślub był dla niej jakąś ogromną niesprawiedliwością czy zdradą jakiejś niepisanej umowy między nami. Przecież nigdy nie składałem jej żadnych obietnic.

Fakt, przyjaźniliśmy się od wielu lat, a w przeszłości łączyło nas coś więcej. W pewnym momencie doszliśmy jednak do wniosku, że nie pasujemy do siebie jako para i postanowiliśmy się rozejść. Za to bez dwóch zdań nadawaliśmy się na przyjaciół, bo łączyły nas podobne pasje i równie zwariowane osobowości. Dlatego pomimo że nie tworzyliśmy już związku, nie straciliśmy ze sobą kontaktu. Nadal często organizowaliśmy wspólne wyjazdy, w tym nawet takie do odległych miejsc.

Wspólnie przemierzyliśmy kraje Afryki Południowej, górskie szlaki w peruwiańskich Andach oraz bezkresne tereny pustyni Gobi. Podczas tych podróży ponownie stawaliśmy się parą, jednak po powrocie do domu sytuacja wracała do normy. Oboje prowadziliśmy własne życie, mieliśmy odrębne grona przyjaciół. Wydawało się więc oczywiste, że pewnego dnia nasze drogi ostatecznie się rozejdą.

A może Ula wcale nie podzielała mojego zdania? Istnieje prawdopodobieństwo, że liczyła na to, że po okresie wspólnej zabawy połączy nas coś głębszego? Takie wytłumaczenie pasowałoby do jej zachowania, choć jednocześnie wydawało mi się nieprawdopodobne. W końcu ani razu nie zauważyłem z jej strony najmniejszej nawet oznaki, ani jednego gestu, który mógłby wskazywać na to, że jest o mnie zazdrosna.

Co jeśli faktycznie czegoś nie zauważyłem? Ale czy to w ogóle ma jakiekolwiek znaczenie? Przecież za niecałe cztery tygodnie miałem stanąć na ślubnym kobiercu z Agą, w której byłem po uszy zakochany. A przynajmniej tak mi się wtedy wydawało, biorąc pod uwagę, że znaliśmy się raptem miesiąc. Całkiem możliwe, że faktycznie za bardzo się pośpieszyłem i przegapiłem coś, co mogło okazać się o wiele trwalsze i solidniejsze od tego, co miałem z nią.

Nie mogłem przestać o tym rozmyślać

Wiedziałem, że przed ślubem powinienem rozwiać swoje rozterki. Problem w tym, że nie byłem pewien, co zrobić z uzyskaną wiedzą. Wątpliwości narastały z dnia na dzień, a mimo to nadal szykowałem się do ślubu, nie poruszając tematu w rozmowach z Ulą. Tak było aż do wieczoru kawalerskiego.

Impreza była pierwsza klasa, ale koło północy dotarło do mnie, że to ostatni dzwonek i jedyna szansa na pozbycie się niepewności. Miałem w czubie na tyle, żeby nie stchórzyć przed zadawaniem niewygodnych pytań. Odłączyłem się więc od kolegów, złapałem taksówkę i pojechałem do Uli.

Wieczór kawalerski? – odgadła moja kumpela, kiedy zobaczyła, w jakiej jestem kondycji.

– No jasne, kotku.

– I czego tu szukasz? Chcesz się zabawić ostatni raz przed ślubem?

– Jak nie masz nic przeciwko…

– Przestań gadać głupoty – gestem zaprosiła mnie do środka i zatrzasnęła drzwi. – Nie nadajesz się do takich gierek. Nigdy nie chodziłeś ze mną do łóżka, gdy byłeś w związku.

– Wiesz, robię się starszy, zmieniam priorytety...

– Dobra, wyrzuć z siebie prawdę.

– No więc… tak naprawdę… chodzi o to, że… jak tak bardzo się wkurzyłaś… to ja jakby… – cała pewność siebie gdzieś wyparowała, zupełnie jakbym wytrzeźwiał.

– Może myślisz, że jestem w tobie szaleńczo zakochana, bo tak mnie zdenerwowała wiadomość o twojej decyzji o ślubie? – spytała, a ja tylko przytaknąłem ruchem głowy, bo zabrakło mi odwagi na cokolwiek innego. – Mylisz się, wcale nie o to chodzi. Ja po prostu sądzę, że za bardzo się spieszysz. Że ogarnął cię lęk, że nie zdążysz wziąć ślubu i zostać ojcem, o czym od dawna marzysz.

– A co cię to interesuje?! – straciłem panowanie nad sobą. Chyba gdzieś w środku miałem nadzieję, że moje domysły są słuszne i wkurzyłem się, że tak się przed nią „zdemaskowałem”.

– Jesteśmy przyjaciółmi, prawda? Skoro siedzisz tu ze mną, to ewidentnie coś cię gryzie. Masz w głowie jakieś znaki zapytania i szukasz pretekstu, żeby się wycofać z tej decyzji o ślubie.

– Pudło! Nie mam żadnych rozterek! – zerwałem się z miejsca i dopiero przy samym wyjściu przystanąłem. Spojrzałem na Ulę i rzuciłem na odchodne. – Za tydzień stanę na ślubnym kobiercu i będę naj, naj, najszczęśliwszym gościem pod słońcem.

Zgodnie z obietnicą dotrzymałem słowa

Wziąłem ślub z Agnieszką, a przez następny bity rok prawie codziennie przekonywałem siebie i wszystkich dookoła, jaki ze mnie radosny i spełniony gość. Nie miałem wyjścia, musiałem tak postępować, bo rzeczywistość wyglądała zgoła odmiennie. Tego nie planowałem...

Właściwie to już po ceremonii ślubnej wyszło na jaw, że owszem, Agnieszka pragnie zostać mamą, ale kiedyś tam w przyszłości, bez żadnych konkretów. No i w sumie to nie pali się do tych wszystkich spraw, o których wcześniej gadała, że chętnie ich dla mnie spróbuje.

Przez to i wiele innych spraw z każdą kolejną dobą naszego małżeństwa byliśmy sobie coraz dalej od siebie i wkurzaliśmy się na siebie coraz mocniej. A dwa lata później nie byliśmy już razem, papier rozwodowy załatwiony.

Kilka dni później w drzwiach stanęła Ula

Nie przyszła napawać się zwycięstwem. Jej celem było podniesienie mnie na duchu.

– Co u ciebie słychać?

– Nie jest dobrze. Mam wrażenie, że ostatnie dwa lata mojego życia to jedna wielka strata czasu. Liczyłem na to, że o tej porze będę już trzymał na rękach swoje dziecko.

– A ja po cichu marzyłam, że będzie to nasze wspólne dziecko...

– Możesz powtórzyć?

– Liczyłam na to, że poczekasz i…

– Czemu nie wspomniałaś mi o tym dwa lata temu?

– Doszłam do wniosku, że nie powinnam wywierać na ciebie takiej presji. Stwierdziłam, że decyzja o odwołaniu ślubu musi pochodzić od ciebie. Poza tym ja sama wtedy nie czułam się przygotowana na posiadanie dzieci. Zamierzałam ci o tym powiedzieć wcześniej, ale usłyszałam od kogoś, że w tym związku małżeńskim po prostu promieniejesz z radości.

– Udawałem… A teraz co zrobimy?

Będziemy udawać, że chcemy być razem?

– Ale nie myśl sobie, że zaraz pobiegniemy do ołtarza – powiedziałem z uśmiechem. – Nie czuję się na siłach, by to zrobić.

– Podobnie jak ja. W każdym razie moim zdaniem istnieje coś, co scala ludzi mocniej niż ten świstek…

Teraz uważała, że tym spoiwem są dzieci

Ledwie minął tydzień od naszego wprowadzenia się do wspólnego gniazdka, a już zaczęliśmy poważnie myśleć o powiększeniu rodziny. Okazało się, że fortuna nam sprzyja, bo niemal dokładnie po roku na świat przyszedł nasz syn, którego nazwaliśmy Kajtek. A niedługo potem, bo raptem dwa lata później, powitaliśmy jego młodszą siostrę, uroczą Ilonkę.

Nasi bliscy zachęcali nas do zawarcia małżeństwa. Skoro mamy już potomstwo i dzielimy wspólne lokum, to dlaczego by nie zalegalizować naszego związku? Jednak postanowiliśmy niczego nie przyspieszać i solidnie przyszykować się do tej uroczystości. Zresztą, wiemy już, kiedy nastąpi ten wyjątkowy dzień.

Zdecydowaliśmy, że staniemy na ślubnym kobiercu, gdy oboje będziemy mieć pięćdziesiąt lat na karku. Dzięki takiemu rozwiązaniu nasze dzieci osiągną wiek, w którym bez przeszkód będą mogły wspólnie z nami bawić się na przyjęciu weselnym.

Sebastian, 43 lata

Czytaj także:
„Chciałem służyć w sanatorium, bo przyświecał mi jeden cel. Nawinąć jakiejś babci makaron na uszy i zgarnąć spadek”
„Muszę mierzyć się z podejrzliwymi spojrzeniami, bo jestem samotnym ojcem. Ludzie myślą, że nie umiem zająć się córką”
„Mąż nie mógł upilnować się nawet we własnym domu. Poderwał narzeczoną naszego syna i uciekł na koniec świata”

Redakcja poleca

REKLAMA