Spojrzałem na nią i dosłownie odebrało mi mowę. Nigdy wcześniej nie widziałem tak oszałamiająco atrakcyjnej dziewczyny. Zatraciłem się całkowicie, a teraz tego żałuję!
Zdarza się, że pod wpływem chwili postępujemy wbrew swojej naturze. Ni stąd, ni zowąd podejmujemy działania, na które zazwyczaj byśmy się nie zdecydowali. Dopiero po fakcie dociera do nas, co tak naprawdę zrobiliśmy i zastanawiamy się „Co ja najlepszego narobiłem?”.
Kiedy emocje opadną, nierzadko żałujemy swoich czynów, ale przeważnie jest już za późno, by cokolwiek zmienić.
Na własnej skórze mogłem się o tym przekonać…
Jechałem ulicą na pewnym osiedlu. Niezbyt dobrze znałem tę okolicę, choć może ze dwa czy trzy razy już mnie tu los rzucił. Opuszczałem właśnie małe blokowisko, gdy nagle w prawy bok mojego wozu – na całe szczęście nie od strony kierowcy – uderzyło małe renault. Prowadzę terenówkę, więc to zderzenie – przy na szczęście niedużej prędkości – przetrwałem bez szwanku.
Gdy zerknąłem w stronę auta, zobaczyłem spanikowane spojrzenie młodej kobiety siedzącej za kółkiem. Od razu zjechałem na bok drogi. Początkowo widok nie napawał optymizmem – przód jej samochodu był mocno zgnieciony. Ale potem dostrzegłem coś, co poprawiło mi humor, choć zupełnie z innych powodów. Otóż moim oczom ukazała się przepiękna, aczkolwiek zdenerwowana dziewczyna, która wyglądała na jakieś dwadzieścia parę lat.
Babeczka była taka atrakcyjna, że aż szczęka opada! Przez moment po prostu zawiesiłem się na jej widok, aż w końcu jakoś ogarnąłem, co jest grane. Pędziłem główną trasą, a ona wyskoczyła z jakiejś bocznej uliczki. Czyli to nie ja zawiniłem w tej stłuczce. Teraz stała obok auta, łapiąc się za głowę i lamentując.
– Nic pani nie jest? – zagadnąłem, podchodząc do niej.
– Mi? Nie. Ale samochód… Mój samochód! Niech pan na niego spojrzy! Jak on teraz wygląda! Zabiorą mi prawko! – dorzuciła prawie z płaczem.
Rzuciłem ponownie okiem na jej samochód. Faktycznie, chłodnica chyba była pęknięta, bo ciecz spływała powoli na drogę. Ale generalnie sytuacja nie prezentowała się aż tak dramatycznie. Problem polegał na tym, że auto było całkiem nowe – „prosto z salonu”, jak się to określa, więc w takich okolicznościach każda usterka szczególnie boli. Jeszcze bardziej bolesny był dla mnie jednak widok tej kobiety. Wyglądała jak uosobienie przygnębienia i beznadziei.
Nie było żadnych wątpliwości, że to ona była winna stłuczki, nie ustępując mi pierwszeństwa, ale mimo wszystko współczułem jej w tej sytuacji. Próbowałem wymyślić jakiś sposób, żeby jej jakoś pomóc w tym momencie. Może dałoby się coś zrobić? Właśnie wtedy zupełnie niespodziewanie w okolicy zjawił się policyjny samochód.
„Gliny? Tutaj?” – zdumiałem się nie na żarty, bo to spokojna dzielnica, a pora dnia jeszcze nie tak późna, więc ich obecność wydawała się co najmniej nietypowa, zapewne był to czysty zbieg okoliczności.
Samochód policyjny z dwuosobową załogą zahamował niedaleko miejsca zdarzenia. Mundurowy, który opuścił pojazd, zbliżył się do nas, wylegitymował się i zgodnie z procedurami spytał o przebieg sytuacji.
– To tylko niewielka stłuczka, nic poważnego. Moja wina… – wypaliłem machinalnie, zanim zdążyłem się zastanowić.
Tak bardzo współczułem tej dziewczynie, że w tamtym momencie wydawało mi się to jedynym słusznym wyjściem. Ona sama nie powiedziała ani słowa, ale jej mina była bardzo wymowna: ewidentnie nie spodziewała się takiego obrotu spraw.
Kobieta była tak zaskoczona, że aż zaniemówiła
Funkcjonariusz przyjrzał się dokładnie samochodom, zerknął na otoczenie i uważnie mi się przyglądnął, kiwając przy tym głową.
– Wie pan co, chyba coś panu się pomyliło? Jest pan absolutnie przekonany, że jest pan sprawcą? Stoi pan przecież na pasie mającym pierwszeństwo.
– Owszem. Nie mam wątpliwości. To ja zignorowałem zasady i wjechałem komuś na drogę...
– Wymusił pan pierwszeństwo przejazdu? – zapytał z niedowierzaniem policjant.
– Tak, miałem zamiar przepuścić tę panią, mimo że to ona wyjeżdżała z drogi podporządkowanej. Ale w pewnym momencie, zupełnie przypadkowo, ruszyłem i wtedy doszło do zderzenia – starałem się wyjaśnić dość chaotycznie i niejasno, ale chciałem doprowadzić sprawę do końca.
– Naprawdę tak było? – funkcjonariusz rozejrzał się dookoła, zupełnie jakby próbował odnaleźć kogoś, kto mógłby potwierdzić tę osobliwą sytuację.
Kiedy policjant odszedł do radiowozu, zapewne, żeby przedyskutować z partnerem, jak rozwiązać tę bez wątpienia kuriozalną sytuację, podszedłem błyskawicznie do kobiety.
– Słyszała pani to, co powiedziałem? Proszę się tego trzymać: dałem znak, że chcę panią przepuścić, a potem gwałtownie przyspieszyłem i nie zdążyła pani wyhamować! Rozumiemy się?
– Tak, rozumiem, ale wyjaśni mi pan, po co to wszystko? Przecież to…
– Cii! Trzymajmy się ustalonej wersji, a będzie dobrze. Nie będzie pani mieć żadnych problemów, a ja dam sobie radę. Nie mogę pozwolić, by została pani z tym sama. Bo widzi pani… podoba mi się pani...
– No wie pan…? – zdziwiła się na początku, sprawiając wrażenie lekko urażonej uwagą, lecz po chwili posłała mi olśniewający uśmiech.
W międzyczasie funkcjonariusz wrócił do nas, niosąc różne przyrządy. Wśród nich znajdował się alkotest. Rzecz jasna, nie stresowałem się tym badaniem, gdyż z reguły nie spożywałem alkoholu podczas pracy, a już na pewno nie wtedy, gdy prowadziłem auto.
– W porządku, jeśli pan obstaje przy swoich zeznaniach, to nie mam innego wyjścia, jak wlepić panu mandat za spowodowanie stłuczki, no i… obarczyć pana kilkoma punktami karnymi – oznajmił.
– Trudno, niech już tak będzie – odpowiedziałem bez emocji. – Moja kartoteka jest czysta.
Kiedy funkcjonariusz notował moje zeznania i wypisywał mandat, dziewczyna prowadziła z kimś rozmowę przez telefon. Do moich uszu od czasu do czasu dobiegały fragmenty tego, co mówiła. Usłyszałem, jak wykrzykiwała takie słowa jak: „No jasne, oczywiście” oraz „Pewnie, że uważałam…”.
Funkcjonariusz ponownie poddał w wątpliwość moje wyjaśnienia na temat tego, co się wydarzyło, ale mimo to sporządził notatkę, którą opatrzyłem swoim podpisem. Z kolei moja towarzyszka, choć miała problemy z płynnym wysłowieniem się i sprawiała wrażenie niepewnej, także zdołała przedstawić własną relację z przebiegu wypadku. W tym momencie pozostało nam tylko poczekać na pomoc drogową, gdyż jej samochód uległ poważnemu uszkodzeniu i nie mógł kontynuować podróży.
Gliny zwinęły się po chwili, a ja sterczałem przy drodze, gniotąc ten papierek od policji. Ta kobieta przez telefon brzmiała już o wiele bardziej na luzie po tych paru rozmowach.
Zbliżyła się do mnie z uśmiechem na twarzy
– Zupełnie nie wiem, jak mogę się panu odwdzięczyć? Jest pan moim wybawcą! Jakby mój mąż się dowiedział, że to ja rozwaliłam to auto, to nawet nie wiem, co by było...
– Mąż? Nie wiedziałem, że pani ma męża – bąknąłem z zaskoczeniem, kompletnie zbity z tropu jej wyznaniem.
– Tak, jestem mężatką – odparła, wyraźnie zdziwiona moją reakcją. – Niedawno dostałam od niego ten samochód w prezencie. Boję się pomyśleć, co powie, gdy dowie się o stłuczce. Jest strasznie przewrażliwiony na punkcie aut. Ale dobra, nieważne – machnęła ręką, zmieniając wątek – może da się pan zaprosić na kawę? Muszę chwilę odsapnąć. Oczywiście najpierw poczekamy, aż laweta zabierze samochód do naprawy…
Gdy usłyszałem tę informację, momentalnie poczułem, że mój entuzjazm gdzieś wyparował. Trochę mi przeszło.
„To ona jest mężatką?” Szczerze mówiąc, sam nie mam pojęcia, czemu sądziłem, że jest inaczej. Na początku wydawało mi się, że to samotna, bezbronna „singielka”, czyli księżniczka, którą ja – rycerz na rumaku – wybawiłem z tarapatów. A tu nagle wyskakuje mąż jak filip z konopi!
No to klops, myślałem sobie, spodziewając się gorącego love story, a tu nic z tego nie wyszło. Z minuty na minutę mój zachwyt tą dziewczyną jakby przygasał. Przyglądałem jej się teraz dużo bardziej sceptycznie, niż na początku naszej znajomości. Olśniło mnie, że dałem się wkręcić jak totalny naiwniaczek!
„Ale w co ja się wpakowałem?! Oprócz tego, że dostanę mandat i kilka punktów, to jeszcze będę zmuszony odwiedzić warsztat na własną rękę. Mój SUV miał nieduże wgniecenie i trzeba było coś z tym zdziałać… Na domiar złego wyszedłem na durnia! Czemu tak postąpiłem?” – w tej chwili wydawało mi się to coraz bardziej bez sensu.
A tymczasem kobieta przyglądała mi się, czekając na to, co powiem.
– To jak będzie? – spytała radośnie. – Kawa?
– Niestety nie... Jestem bardzo wdzięczny za propozycję, ale też wybieram się do mechanika.
– Rozumiem, szkoda... Raz jeszcze serdecznie dziękuję. Zachował się pan naprawdę nietuzinkowo. Gdybym tylko mogła się jakoś odwdzięczyć, to proszę nie wahać się powiedzieć...
Gdy skończyła mówić, wręczyła mi swoją wizytówkę. Nawet nie zerknąłem na kartonik. W tym momencie nadjechała pomoc drogowa, a facet za kółkiem zwinnie upchnął auto kobiety na lawetę. Do kabiny holownika wsiadła również piękna dziewczyna i... tyle ich widziałem. Zostałem sam jak palec, mając do siebie pretensje – co mnie podkusiło, żeby tak postąpić? Podarłem wizytówkę na strzępy i cisnąłem do śmietnika. I na cholerę mi to było potrzebne? Chciałem być miłosiernym Samarytaninem, co?
Marek, 36 lat
Czytaj także:
„Mąż na wakacjach zamiast na plaży wygrzewał się w łóżku kochanki. Kolejne spędzi, bawiąc ich dziecko”
„Pół osiedla wzdychało do sąsiadki z bloku. Gdy zepsuł się jej kran, czułem, że to moja szansa, by zajrzeć pod spódniczkę”
„Na loterii wygrałam milion złotych, ale przegrałam małżeństwo. Pieniądze ujawniły, że dotknęła mnie podwójna zdrada”