„Wyszłam za mąż, bo miałam 40-stkę na karku. Pożałowałam, gdy odkryłam sekrety męża. Powinnam dostać medal za naiwność”

załamana kobieta fot. Adobe Stock, Pixel-Shot
„– Jestem ci wdzięczna, że dałaś mu szansę. Pierwsze małżeństwo mu nie wyszło, ale on wydoroślał. Widzę to po nim. Z tobą nie będzie tak jak z Klaudią – usłyszałam. – Na pewno ci mówił, że wielokrotnie przyłapała go na zdradzie. Ale to była jej wina. Nie dawała mu tego, czego potrzebował, więc szukał wrażeń u innych”.
/ 19.07.2024 20:30
załamana kobieta fot. Adobe Stock, Pixel-Shot

Powtarzałam sobie, że robię dobrze. Przecież każda kobieta prędzej czy później musi stanąć przed ołtarzem. „Jeszcze by mi brakowało, żeby za plecami nazywali mnie starą panną” – racjonalizowałam swoją decyzję.

Przyjęłam oświadczyny Mikołaja, mimo że wiedziałam, że nie jest mężczyzną dla mnie. Pożałowałam tego wyboru już w dniu ślubu, a każdy dzień tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że postąpiłam głupio i nieroztropnie.

Małżeństwo nie było moim priorytetem

Niektóre dziewczyny zaczynają planować życie rodzinne już po maturze. Ja byłam inna. Dla mnie priorytetem było wykształcenie. Po liceum bez problemu dostałam się na medycynę. To wymagający kierunek, który praktycznie nie pozostawia czasu na życie prywatne. Przez całe studia niemal nie randkowałam i powiem szczerze, wcale mi tego nie brakowało. Miałam inny priorytet.

Po sześciu latach nauki rozpoczęłam staż, po którym musiałam jeszcze zdać Lekarski Egzamin Końcowy. To jednak nie był koniec mojej drogi. Zdecydowałam się rozpocząć specjalizację z ortopedii i traumatologii narządu ruchu. Ta dziedzina była mi szczególnie bliska. Gdy byłam nastolatką, moja mama uległa poważnemu wypadkowi. Przeszła długą rehabilitację i w końcu stanęła na nogach, ale nawet dziś, po tylu latach, każdy krok nadal sprawia jej ból. Chciałam pomagać osobom, które cierpią jak ona. A że okupiłam to życiem prywatnym? Nie było to dla mnie problemem. „Wciąż jeszcze mam dużo czasu” – powtarzałam sobie.

Poświęciłam się pracy

Po specjalizacji rozpoczęłam pracę w szpitalu. To były najtrudniejsze cztery lata mojego życia. Niekończące się dyżury na oddziale i praca w szpitalnej przychodni mocno dały mi w kość. Nie miałam czasu na nic, nawet dla samej siebie. Niedojadanie, kilka godzin snu na dobę, życie w ciągłym stresie – tak wyglądała moja codzienność. To nie mogło trwać w nieskończoność. Chciałam pomagać innym, ale nie takim kosztem. W dniu 35. urodzin zrozumiałam, że jest jeszcze inna droga. „Otworzę prywatną praktykę” – postanowiłam.

Wynajęłam pomieszczenie i zaciągnęłam kredyt na niezbędny sprzęt. Początki nie były łatwe, ale po dwóch latach mój gabinet działał na pełnych obrotach. Nadal miałam mnóstwo pracy, ale przynajmniej wysypiałam się w nocy i przestałam bać się szybkiego wypalenia zawodowego.

Zrozumiałam, że nie mam już czasu

– Kochana, z okazji twojego święta życzę ci wszystkiego, co najwspanialsze i spełnienia marzeń – życzyła mi w dniu moich 37. urodzin Dagmara, moja serdeczna przyjaciółka. – Żeby układało ci się zawodowo i prywatnie. I żebyś wreszcie znalazła męża i nie została starą panną.

– Dziękuję ci, serduszko moje – powiedziałam i mocno ją objęłam. – Nie martw się o mnie. Staropanieństwo na pewno mi nie grozi. Ciągle mam jeszcze – zamyśliłam się – czas.

Urodziny świętowałam w skromnym gronie. Przyszła tylko Dagmara z mężem. Gdy wyszli, zaczęłam zastanawiać się nad moim życiem. Od lat powtarzałam sobie, że na ślub nigdy nie jest za późno. Nagle dotarło do mnie, że czas nie stoi w miejscu. Miałam już 37 lat i nigdy nie byłam w poważnym związku. „Czy jestem już starą panną? Nie, chyba jeszcze za wcześnie, żebym tak o sobie mówiła” – rozmyślałam.

Dotarło do mnie jednak, że jeżeli nie zacznę randkować, nigdy nie wyjdę za mąż i w końcu zostanę starą panną z kotem na kolanach. Rany, jeszcze tego by mi brakowało, żeby ludzie wzięli mnie na języki. Gdybym skończyła jako niezamężna kobieta, prawe ucho nie przestałoby mnie piec.

Żaden facet nie był dobry

Rzuciłam się w wir randkowania. Nie bywałam w klubach ani w żadnych innych miejscach, w których kobieta może poznać mężczyznę. Umawiać się z pacjentami? Nie, to nieetyczne. Z kolegami lekarzami? Litości! Większość ma już poukładane życie, a wolni pozostali tylko wieczni podrywacze, którym nie w głowie ożenek. Pozostały mi tylko portale randkowe.

Umawiałam się niemal w każdy weekend, ale żaden facet nie wydał mi się odpowiedni. Większość chciała zaczynać znajomość od wyjścia do pubu i wypicia kilku szklaneczek czegoś mocnego. To dyskwalifikowało ich już na starcie. Jeżeli facet potrzebuje procentów, by dodać sobie animuszu, lepiej nie tracić na niego czasu.

Trafiłam na kogoś interesującego

Po kilku miesiącach i wielu rozczarowaniach zwolniłam tempo. Umawiałam się tylko od czasu do czasu. W końcu poznałam Mikołaja. Był ode mnie młodszy o dwa lata, ale od razu mi się spodobał. Ze swoim wzrostem, potężną budową i lekką siwizną przyprószającą czarne włosy prezentował się bardzo dojrzale i... seksownie.

Na pierwszą randkę zabrał mnie do teatru. Bardzo mi tym zaimponował. Nasze drugie spotkanie odbyło się w galerii sztuki. Utwierdziłam się w przekonaniu, że w końcu znalazłam faceta, dla którego świat nie kończy się na żłopaniu piwa i oglądaniu meczu w telewizji. Sama zaproponowałam trzecią randkę. Zaprosiłam go do siebie na kolację. Został na śniadanie.

Postanowiłam dać szansę

– To zabawne, ale wciąż niewiele wiem o tobie – stwierdziłam, gdy leżeliśmy w łóżku. – Do tej pory rozmawialiśmy o sztuce, filmie i muzyce. Zasypywałeś mnie pytaniami, a ja nie miałam nawet okazji dowiedzieć się czegoś na twój temat. Powiedz mi coś o sobie.

– Co chciałabyś wiedzieć?

– Wszystko, o czym chcesz mówić. Wiem już, że lubisz teatr i niezależne kino, a sztuka współczesna to dla ciebie szmira. Ale nie mam pojęcia, czym zajmujesz się na co dzień i co sprawiło, że taki fajny facet, jak ty, wciąż szuka tej jedynej.

– Cóż, nie będę ukrywał, że byłem już żonaty. Rozwiodłem się. To była jej decyzja, ale nie chcę o tym mówić.

– A czym się zajmujesz? – zmieniłam szybko temat, żeby nie rozdrapywać ran, które najwyraźniej jeszcze się nie zabliźniły.

– Jestem budowlańcem.

– Kierownikiem na budowie?

– Nie – zaśmiał się. – Do tego potrzeba wyższego wykształcenia, a ja skończyłem zawodówkę. Jestem zwykłym robotnikiem, ale nie narzekam. Stać mnie na opłacenie wynajętej kawalerki i nawet zostaje jakiś grosz, żebym mógł sprawić przyjemność mojej pięknej dziewczynie.

– Więc jestem już twoją dziewczyną?

– No, chyba tak. Chyba że taki prostak nie jest wystarczająco dobry dla pani doktor.

– Tego nie powiedziałam – zaprzeczyłam i pocałowałam go. – Na pewno nie jesteś prostakiem.

Następnego dnia długo rozmyślałam o naszej rozmowie. Zaczęłam zastanawiać się, czy Mikołaj jest dla mnie odpowiednim facetem. Doszłam do wniosku, że nie mogę oceniać go przez pryzmat wykształcenia i nieudanego życia osobistego. „Spróbuję. W końcu jeszcze nie idziemy do ołtarza” – postanowiłam.

Wahałam się, ale przyjęłam oświadczyny

Po siedmiu miesiącach randkowania postanowiliśmy zamieszkać razem. To była moja inicjatywa. Doszłam do wniosku, że jeżeli coś ma z tego wyjść, trzeba nadać sprawom szybsze tempo. Mikołaj najwyraźniej dobrze odczytał moje intencje, bo dwa miesiące później uklęknął przede mną i dał mi pierścionek.

– Magda, kochanie moje. Może nie znamy się zbyt długo, ale czuję, że nie potrafię bez ciebie żyć. Czy uczynisz mi ten zaszczyt i zostaniesz moją żoną?

– Mikołaj, nie spodziewałam się tego. Nie po tak krótkim czasie.

– A na co mamy czekać? Nie chcę pozwolić, by życie przeciekło nam przez palce. Lata szybko lecą, a ja chcę dzielić czas z tobą.

Tu mnie miał. Wyczuł, że wewnętrzny zegar tyka w mojej głowie nieznośnie głośno. Pomyślałam, że faktycznie nie ma na co czekać, bo jak będę wybrzydzać, nigdy nie wyjdę za mąż.

– Oczywiście, że zostanę twoją żoną – odpowiedziałam.

Miałam ochotę uciec sprzed ołtarza

Pobraliśmy się pół roku później. Nasz ślub był skromną ceremonią, na którą zaprosiliśmy tylko rodzinę i najbliższych znajomych. Miałam już 39 lat, więc nie było sensu robić z tego wielkiej sprawy i podniosłego wydarzenia.

Stałam przed ołtarzem i zastanawiałam się, czy dobrze robię. Gdy ksiądz udzielający nam ślubu zaczął recytować słowa przysięgi, dotarło do mnie, że podejmuję decyzję na całe życie. Nachodziły mnie złe myśli. Przecież nawet nie zdążyłam poznać go zbyt dobrze. Miałam ochotę wykrzyczeć „nie” i wziąć nogi za pas, gdy kapłan zapytał, czy biorę sobie tego mężczyznę za męża. Zamiast tego odpowiedziałam „tak”.

Poznałam go dopiero po ślubie

Z każdym dniem coraz bardziej docierało do mnie, jak lekkomyślnie postąpiłam. Nie można podejmować takiego zobowiązania z człowiekiem, którego zna się od kilkunastu miesięcy. Dopiero po ślubie zaczęłam odkrywać sekrety męża. Na weselu podeszła do mnie jego siostra, żeby mi podziękować.

– Za co? – zdziwiłam się.

– Jestem ci wdzięczna, że dałaś mu szansę. Pierwsze małżeństwo mu nie wyszło, ale on wydoroślał. Widzę to po nim. Z tobą nie będzie tak, jak z Klaudią.

– Czyli właściwie jak?

– Na pewno ci mówił, że wielokrotnie przyłapała go na zdradzie. Ale to była jej wina. Nie dawała mu tego, czego potrzebował, więc szukał wrażeń u innych.

„No pięknie! Magda, jesteś idiotką” – karciłam się w myślach. Jak mogłam nie naciskać na niego o pełną szczerość w tej sprawie? Przecież takie rzeczy mają ogromne znaczenie.

Miał długi

Wkrótce okazało się, że mój mąż jest zadłużony po uszy. Dowiedziałam się o tym, gdy zaczęłam nalegać, żeby dokładał się do rachunków.

– Mikołaj, jesteśmy małżeństwem od trzech miesięcy, a ja nadal utrzymuję nas oboje. Musisz zacząć dokładać się do czynszu i sprawunków. Na tym polega partnerstwo.

– Przecież wiesz, że mam kredyty.

– Kredyty? – zdziwiłam się.

– Nie wspominałem?

– Najwyraźniej jakoś ci to umknęło – powiedziałam podirytowanym głosem. – Co to za zobowiązania i ile tego jest?

– Kilka lat temu wziąłem pożyczkę na samochód. Raty zaczęły mnie przygniatać, więc zacząłem zapożyczać się na życie – oznajmił, jakby to była jakaś błahostka.

– Dużo masz do spłaty?

– Sam nie wiem dokładnie, chyba jakieś 120 tysięcy. A skoro o tym mowa, zalegam z kilkoma ratami. Chyba nie chcemy, żeby odwiedził nas komornik?

To wyjaśniało, dlaczego tak bardzo mu się spieszyło. Musiał dostrzec we mnie desperację i wykorzystał to. Przyznaję, dałam się podejść. Teraz muszę żyć z bawidamkiem, który nie myśli poważnie o przyszłości. Choć właściwie, niczego nie muszę. Coraz poważniej myślę o rozwodzie. Wychodząc za niego, podjęłam złą decyzję, ale jeszcze mogę to naprawić.

Magdalena, 40 lat

Czytaj także: „Hotel zgubił naszą rezerwację na wakacje. Zamiast spędzić urlop w apartamencie, gnieździliśmy się w brudnej klitce”
„Mąż wracał do domu późno albo wcale. W końcu włamałam się do jego telefonu i poznałam gorzką prawdę”
„Mój mąż nie przepuści żadnej spódniczce, nawet dziewczynie syna. Tak go urządziłam, że teraz trzyma ręce przy sobie”

Redakcja poleca

REKLAMA