„Wysłałam syna na działkę, żeby mieć chwilę spokoju. Nie sądziłam, że wraz z bandą smarkaczy puszczą nasz domek z dymem"

Załamana matka fot. Adobe Stock, cherryandbees
„Była chyba 6 nad ranem, kiedy usłyszałam dzwonek do drzwi. Kto to? Darek? Przecież on ma klucze! Zresztą syn teraz smacznie spał po całonocnej zabawie w domku na działce, zakopany pod kocami i w dresie. Tak mi się przynajmniej wydawało".
/ 30.08.2022 16:30
Załamana matka fot. Adobe Stock, cherryandbees

Moim zdaniem to doskonały pomysł, aby Darek  wyprawił osiemnastkę w domku na działce. No, bo albo my tam wylądujemy, albo młodzi, prawda? A w moim wieku już nie najlepiej znosi się jesienny nocny chłód. 

Młodość jest gorąca – mówił mąż. Miał rację, ale obawiałam się puścić ich samych. Wydawało mi się, że w bloku będą się bardziej hamowali. 

Będą pić, tańczyć, skakać…

– Na działce przynajmniej nikt ich nie usłyszy. No, bo pomyśl sobie, ile osób będzie spędzało tam weekend o tej porze roku. Przecież większość sąsiadów ma tylko liche altanki.

Nasz domek, z którego mąż był tak dumny, także nie był całoroczny. Zwykła drewniana Brda na podmurówce. Ale młodzi łatwiej zniosą gorsze warunki niż my. Oni pewnie bawiąc się do białego rana, w ogóle nie odczują chłodu.

– No dobrze… Ale pojedziemy wcześniej zawieźć mu jedzenie… Trochę pomóc… – poddałam się.

Darek wcale nie chciał pomocy. Stwierdził, że wszystkie rzeczy zawiezie z przyjacielem, który dostał od rodziców samochód, bo już pół roku temu zrobił prawo jazdy.

– A dziewczyny obiecały posprzątać. Poradzimy sobie! – zapewnił mnie.

– Zostaw. Odpuść. Sama widzisz, że młodzi nas nie chcą! – mówił mąż. – Ciesz się tym, że możesz wypocząć.

No więc się cieszyłam, a przynajmniej starałam się. W salonie mąż jak zwykle w sobotnie wieczory oglądał sport, leżąc na kanapie z piwem w ręku, a ja na małym telewizorku ustawionym w kuchni śledziłam akcję filmu, piekąc jednocześnie ciasto. Myślami jednak cały czas byłam przy synu i dlatego, kiedy już położyliśmy się do łóżka, powiedziałam do męża, że muszę zadzwonić do Darka i spytać, czy wszystko w porządku.

– Narobisz mu tylko obciachu wśród znajomych, że jest maminsynkiem. A i tak nie odbierze – Konrad był nastawiony sceptycznie.

Miał rację, bo telefon syna milczał

Właściwie poczta głosowa informowała, że abonent jest czasowo niedostępny. Zasnęłam rozczarowana. Była chyba szósta nad ranem, kiedy usłyszałam dzwonek do drzwi. Kto to? Darek? Przecież on ma klucze! Zresztą syn teraz smacznie spał po całonocnej zabawie w domku na działce, zakopany pod kocami i w dresie. O tej porze roku było w domku już chłodno, a nie mieliśmy ogrzewania poza kominkiem w salonie. To jednak był Darek… Nie miał na sobie kurtki!

– A ty skąd się tutaj wziąłeś? – wiedziałam, że stało się coś złego.

Rozpłakał się jak dziecko. Odruchowo sięgnęłam do jego twarzy, na której miał coś ciemnego. Jakieś smugi, które rozmazywały się pod wpływem łez. I pachniał… dymem.

– Spaliłem nasz domek – wydukał Darek, a ja musiałam przytrzymać się ściany, aby nie upaść.

– Co zrobiłeś?! – przywrócił mnie do przytomności głos męża.

– Ja… na działce był pożar – powiedział syn i rozpłakał się jeszcze bardziej.

Zajęło nam trochę czasu, zanim przerażeni do granic dowiedzieliśmy się z mężem strasznej prawdy. W domku na działce oczywiście było zimno, więc młodzi, kiedy się już wybawili i chcieli pójść spać, postanowili położyć się pokotem w salonie na materacach. Ale najpierw umyślili sobie, że rozpalą w kominku.

– Drewno było wilgotne i nie chciało się rozpalić. Próbowaliśmy, ale… W końcu Paweł stwierdził, że najlepiej będzie polać je benzyną i…

– Coście zrobili? Skończeni idioci! – jęknął odruchowo mąż.

Polane benzyną drewno się w końcu rozpaliło, ale wysoki płomień poszedł do komina i… zapaliły się sadze.

– Jak nie huknęło! Ogień aż poszedł na pokój. Wszyscy zaczęli krzyczeć, wybuchła panika – syn znowu zaczął się trząść jak osika. – Wybiegliśmy do ogrodu, bo w domku zrobiło się czarno od dymu i nie było czym oddychać. A na zewnątrz to wszystko wyglądało przerażająco! W kominie huczało jak w silniku samolotu przy starcie. A potem… Potem komin się rozpadł. I… to był koniec – dokończył, płacząc, syn.

Straż wezwał ktoś z pobliskiej wsi

Domek zajął się błyskawicznie od rozprzestrzeniającego się ognia i spłonął w kwadrans na oczach przerażonych dzieciaków, które stały na dworze tak, jak z niego wybiegły. Bez kurtek. Bez komórek. Straż wezwał ktoś z pobliskiej wsi, widząc unoszący się nad działkami dym. Kiedy przyjechała, mogła tylko dogasić zgliszcza.

Potem dowiedzieliśmy się, że w kominie, gdy płonie sadza, panuje temperatura powyżej tysiąca stopni Celsjusza. Nic dziwnego, że stary komin tego nie wytrzymał i się rozpadł.

– Bo kominy trzeba regularnie czyścić! Kominiarz bierze za to ze sto złotych. Nie warto oszczędzać – pouczyli nas na policji, gdy dopełnialiśmy formalności związanych z pożarem.

Fakt, teraz nie stać nas nawet na wystawienie altanki. 

Czytaj także:
„Z ust moich rodziców wydobywał się tylko krzyk i obelgi. Mama po latach wyjaśniła mi, że tak wygląda ich miłość”
„Rok po ślubie odkryłem tajemnicę żony. Przez sen powtarzała imię swojego lowelasa! Byłem pewien, że przyprawiła mi rogi"
„Córka, która była moim powodem do dumy, przyniosła nam wstyd na całą wioskę. Ludzie na ulicy wytykają nas palcami"

Redakcja poleca

REKLAMA