Długo wahałam się, czy wynająć mieszkanie, które odziedziczyłam po babci. Nie chciałam sprzedawać tego lokalu, bo zamierzałam przekazać je synowi, gdy dorośnie. Nie uśmiechało mi się jednak wpuszczać tam obcych ludzi.
Od koleżanek nasłuchałam się, co potrafią wyczyniać najemcy. Broniłam się przed tym, ale rozsądek wziął górę. Po co miało stać puste, zbierając kurz i pochłaniając pieniądze, skoro w tym czasie mogło zarabiać? Gdy na moje ogłoszenie odpowiedziała sympatyczna studentka, wydawało mi się, że oddaję klucze w ręce odpowiedzialnej osoby. Pomyliłam się.
Poprosiłam koleżankę o radę
– Iza, możesz do mnie wpaść? – zapytałam przez telefon.
– No jasne. A stało się coś?
– Kompletnie nic. Zdecydowałam się wynająć mieszkanie i pomyślałam sobie, że może doradzisz mi coś.
– Żaden problem, kochana. Będę u ciebie po osiemnastej. Może być?
– Oczywiście. Daj znać, gdy będziesz blisko, to zrobię latte.
Iza już od dziesięciu lat wynajmowała mieszkanie, które odziedziczyła po rodzicach. Wiele razy opowiadała mi o swoich perypetiach z najemcami, więc skoro mogłam nauczyć się czegoś na jej błędach, postanowiłam skorzystać z tej możliwości.
Dała mi wiele wskazówek
– Po kolei – powiedziała, gdy już rozsiadła się wygodnie. – Po pierwsze, daj sobie spokój z obcokrajowcami.
– Czy to nie podpada pod nietolerancję?
– Cóż, możesz być tolerancyjna i przy tym mieć zdewastowaną chatę, a pieniędzy i tak nie zobaczysz. Oni przeprowadzają się średnio raz na kilka miesięcy i wszędzie, gdzie się zaczepią, pozostawiają po sobie zgliszcza. Zaufaj mi, wiem o czym mówię. Raz wynajęłam mieszkanie jednej kobiecie zza wschodniej granicy i do dziś tego żałuję. Miałam ogromne straty.
– Nieciekawie.
– Po drugie, żadnych bezrobotnych i beneficjentów programów socjalnych. Oni wiecznie nie mają pieniędzy, a wyegzekwować coś od takich to droga przez mękę, która zazwyczaj prowadzi donikąd. Jedna babka wciąż jest mi winna osiem i pół tysiąca, a komornik nie ma z czego ściągać. I co takiej zrobisz?
– Rany, to zaczyna mnie przerażać.
– Po trzecie, żadnych par ani tym bardziej samotnych matek z małymi dziećmi. Maluchy narobią mnóstwo szkód i zawsze będziesz słyszeć to samo wytłumaczenie: „Przecież to tylko dziecko”.
– To samo przyszło mi do głowy – wtrącił się Rafał, mój mąż.
– Po czwarte, ostrożnie ze studentami. Oni wiecznie imprezują, a wtedy trzęsie się ziemia. Zaufaj mi, nie chcesz ogarniać pobojowiskach po takich nieodpowiedzialnych smarkaczach. Jeżeli już nie będziesz miała innego wyjścia, zdecyduj się na kogoś studiującego na kierunku, na którym nie ma czasu na imprezy. Na przykład na studenta medycyny.
– A kto twoim zdaniem byłby najlepszym najemcą? – zapytał Rafał.
– Stateczna parka po trzydziestce lub starsza, najlepiej bezdzietna i obowiązkowo pracująca.
Casting był dobrym pomysłem
– Więc co radzisz?
– Po prostu, nie wynajmuj pierwszej lepszej osobie, która odpowie na ogłoszenie. Potencjalnych najemców traktuj jak kandydatów. Przeprowadzaj z nimi rozmowy, jakbyś zapraszała ich na casting. I pamiętaj, w grę wchodzi tylko umowa najmu okazjonalnego. Inaczej pozbycie się kłopotliwego lokatora będzie utrudnione do granic możliwości. I najważniejsze, nie zapomnij zażądać zaświadczenia o zarobkach.
– To tak można?
– No jasne. Masz prawo zweryfikować wiarygodność finansową potencjalnego najemcy. A jeżeli komuś się to nie podoba, niech szuka innego lokalu.
– Boję się, że to wszystko mnie przerośnie. Pomożesz mi przy tym, jak to określiłaś, castingu?
– No jasne, kochana. Możesz na mnie liczyć.
Była tylko jedna dobra kandydatka
W ciągu trzech dni porozmawiałyśmy z jedenastoma kandydatami, a każdy był gorszy od poprzedniego. Ostatnich Iza określiła mianem „najgorszego koszmaru wynajmującego”. Na liście była jeszcze jedna studentka. Nie obiecywałam sobie zbyt wiele.
Nie warto oceniać ludzi po pozorach, bo Sandra okazała się świetną kandydatką. Miała 23 lata i studiowała prawo. Nieproszona pokazała mi wyciągi, którymi potwierdziła regularne wpływy na rachunek bankowy. Wydawała się spokojną osobą i była naprawdę sympatyczna. „To jest twoja kandydatka” – powiedziała Iza, gdy zostałyśmy same, a ja zgodziłam się z nią.
Dałam się zwieść pozorom
Przez pierwsze trzy miesiące nie było żadnych problemów. Sandra płaciła na czas i nie było na nią żadnych skarg. Dopiero w czwartym miesiącu trwania umowy zadzwoniła jedna z sąsiadek z prośbą (a właściwie z nakazem), żebym zrobiła coś z tymi hałasami.
– Zuzanno, przecież tak się nie da żyć! – złościła się. – To mieszkanie po twojej babci zamieniło się w Sodomę i Gomorę.
– Spokojnie, pani Stasiu. Zajmę się tym i nie będzie już żadnych problemów – obiecałam.
Pomyślałam sobie, że ledwie zdążyłam wynająć ten lokal, a już zaczynają się cyrki. Zadzwoniłam do Sandry. Odebrała po dłuższej chwili. Mówiła bełkotliwym głosem, a w tle było słychać głośną muzykę i jakieś krzyki. Domagałam się wyjaśnień, ale nie mogłam zrozumieć, co do mnie mówi.
– Rafał, zadzwoń do mamy, żeby popilnowała Eryka – poprosiłam męża. – Wolę, żebyś jechał tam ze mną.
– Żaden problem.
Podrzuciliśmy syna do teściowej i udaliśmy się na miejsce. To, co zobaczyliśmy, wprawiło nas w przerażenie.
Mieszkanie było ruiną
Drzwi otworzył jakiś zalany w trupa chłopak. Nie pytając o pozwolenie, weszliśmy do środka.
– A wy gdzie? – oburzył się imprezowicz.
– Spadaj stąd, pajacu – odpowiedział mu Rafał i wyrzucił go za drzwi.
Sandra leżała na zaplamionej kanapie, kompletnie nieprzytomna, a impreza trwała w najlepsze. Mieszkanie było w opłakanym stanie. Ściany były pobazgrane sprayem. Na niektórych jakiś „artysta” wyrył bazgroły czymś ostrym, pewnie kluczem. Stara szafa, którą moja babcia tak bardzo lubiła, miała oberwane drzwi, a w dywanie była wypalona dziura wielkości pięści.
Weszłam do łazienki. Umywalka była roztrzaskana, a kabina prysznicowa – rozwalona. To były największe, ale nie wszystkie szkody. W oczach stanęły mi łzy. „Jak można tak zrujnować mieszkanie w ciągu kilku miesięcy?” – pytałam męża.
Rafał wyrzucił towarzystwo i dobudził Sandrę. Zażądał od niej numeru do jej rodziców. Była półprzytomna, ale dała mu go. Zadzwoniłam i poprosiłam, żeby przyjechali po córkę. Następnego dnia wypowiedziałam jej umowę.
Zapłaci mi za to
Kaucja nie pokryła wszystkich szkód. Ale ta bezczelna smarkula odda mi każdą złotówkę. Nie puszczę jej tego płazem. Jak można tak obchodzić się z cudzą własnością? Nie jestem w stanie tego pojąć.
Gdy z nią rozmawiałam o tym, śmiała mi się w twarz. Powiedziała, że mogę wziąć sobie kaucję, ale niczego więcej nie dostanę. „To w pani interesie leży, żeby należycie zabezpieczyć swoje mienie. Skoro wyceniła pani zabezpieczenie na wysokość dwóch czynszów, to będzie musiało wystarczyć”. Doprowadziła mnie do furii. Smarkula nie wie, z kim zadarła. Nie będę miała wobec niej żadnych skrupułów.
Wytoczyłam jej proces o zniszczenie mienia i jestem pewna wygranej. Gdy zapadnie wyrok, nie omieszkam poinformować o tym fakcie uczelni, na której studiuje. Tak się składa, że wiem, że osoby karane mogą zostać skreślone z listy studentów. Nawet jeżeli do tego nie dojdzie, raczej nie zrobi już kariery jako adwokatka. Ustawa o adwokaturze jasno precyzuje wymogi, które musi spełniać przyszła mecenaska. Ona zniszczyła mi mieszkanie, ja zniszczę jej życie.
Zuzanna, 34 lata
Czytaj także: „Mąż marnował kasę na totolotka, ale nigdy nie wygrał. Gdy umierał, sfałszowałam kupon, by dać mu trochę radości”
„Zdradę męża odkryłam przez słoik śledzi. Już ja mu pokażę, co stracił, a potem puszczę go w samych skarpetkach”
„Ciotka nawet nie kiwnęła palcem przy opiece nad dziadkiem. Ale gdy tylko odszedł, stanęła w progu z workiem na łupy”