To wszystko najzwyczajniej w świecie przestało mi się podobać. Bo chociaż rozumiałam, że każdy ma swoją pracę, obowiązki, to uważałam za przesadę wychodzenie rankiem z domu i wracanie późnym wieczorem.
Ręce mi się teraz trzęsły ze zdenerwowania, gdy stawiałam przed synową trzeci raz już odgrzewany obiad. I serce mi się krajało na widok jej zmęczonej twarzy, cieni pod oczyma, wymuszonego uśmiechu. Irek też nie wyglądał lepiej, niby udawał twardziela, ale jego opuszczone nisko ramiona mówiły same za siebie. Zdenerwowałam się, gdy odsunął talerz, mówiąc, że jest tak zmęczony, że nie ma nawet siły zjeść.
Mój syn myśli tylko o pracy
– Ludzkie pojęcie przechodzi, naprawdę – fuknęłam na niego. – Do czego to podobne, żeby przez cały dzień tyrać i nawet nie zjeść jak normalny człowiek – pokręciłam głową. – Ja wszystko rozumiem, ale…
– Kiedy ty właśnie niczego nie rozumiesz, mamo – syn uśmiechnął się z wyższością. – Czasy się zmieniły, teraz trzeba być dyspozycyjnym całą dobę, zabiegać o klientów – i to tych z wyższej półki, jeżeli chce się cokolwiek osiągnąć i zarobić duże pieniądze.
– Przestań, nie przemawiasz w sądzie – wkurzyłam się na syna za takie gadanie. – Praca pracą, ale są chyba jakieś granice, rzeczy ważne i ważniejsze.
– No właśnie staram ci się to wytłumaczyć, mamo – Irek wstał od stołu, niczego nie tknąwszy. – Praca jest najważniejsza, nie ma co dywagować – ziewnął. – Położę się, jestem padnięty, miałem pięć rozpraw, a potem jeszcze klientów w kancelarii.
Synowa też wyszła, a ja jeszcze przez dłuższą chwilę patrzyłam za nimi ze współczuciem. Tak, mogłam być z nich dumna, niejedna sąsiadka zazdrościła mi syna adwokata… Menadżerska kariera Eli to też było coś. Ale cena, jaką za to płacili… Ach, szkoda gadać, wiecznie zaganiani, z telefonem przy uchu, a na urlopie byli raptem siedem dni.
A gdzie jakieś kino, teatr, nawet potańcówka, przecież są młodzi, kiedy się będą bawić, jak nie teraz. I, co było moją największą bolączką, chociaż byli już ponad pięć lat po ślubie, chyba się nie zanosiło na to, żebym została babcią. A ja tak bardzo marzyłam o wnuku, mogłabym im przecież pomóc w opiece nad maleństwem. Jednak ta rozmowa, którą usłyszałam przypadkiem kilka dni temu, zupełnie rozwiała moje nadzieje.
Gdy wrócili, ja już byłam w łóżku, ale usłyszałam, jak się sprzeczają
– Nawet o tym nie myśl, jaki dom za miastem – mówił Irek poirytowanym tonem. – Nam potrzebny jest apartament w dobrej dzielnicy, najlepiej w śródmieściu, przecież tam byłoby świetne miejsce na kancelarię, a ty pleciesz głupoty o ogródku…
– Ale dla dzieci byłoby tak najlepiej, widziałam taką jedną działkę, niedaleko las, jezioro – głos Eli nie brzmiał zbyt pewnie.
– Daj spokój – przerwał jej syn. – Powiedziałem ci, dokąd się nie usamodzielnię… – ściszył głos i nie słyszałam jego dalszych słów.
– Czy ty nie rozumiesz, że ja chcę mieć normalną rodzinę, dzieci, a nie tylko spotkania z klientami i samorealizowanie się – teraz to synowa podniosła głos. – Kiedy według ciebie będzie czas na dziecko, jak mi stuknie czterdziestka? – roześmiała się ironicznie.
Schowałam głowę pod poduszkę, nie chciałam słuchać dalej ich kłótni. Ale sercem byłam z Elą, synowa miała zupełną rację. I było mi przykro, że Irek jest taki bezwzględny, że ma w głowie tylko karierę. Ale nie chciałam się wtrącać, nigdy tego nie robiłam. Widziałam jednak, że coś złego dzieje się między nimi, przestali się śmiać, mało rozmawiali ze sobą, oboje przygaśli, jakby poszarzeli. I te ciemne kręgi pod oczami Eli, ślady łez na policzkach, jej zniechęcenie i obojętność. Ale gdy delikatnie zwróciłam na to uwagę synowi, tylko na mnie nakrzyczał.
– Przecież niczego nam nie brakuje, Elka ma wszystko – popatrzył na mnie gniewnie. – Ja może jeszcze przed wakacjami zostanę wspólnikiem w firmie, kupimy wreszcie ten apartament.
– A nie lepiej byłoby dom pod miastem? – spytała synowa, która akurat weszła do kuchni.
– Ale przecież już podjęliśmy decyzję – uciął Irek stanowczo.
– To twoja decyzja, nie moja – powiedziała Ela i wybiegła ze łzami w oczach.
Syn wyszedł za nią, a ja znowu tylko bezradnie pokręciłam głową. Wiedziałam, że upór i despotyzm mojego syna nie przyniosą na pewno niczego dobrego. Kilka dni później synowa wróciła do domu uśmiechnięta, w dłoni trzymała ozdobną kopertę.
– Dostałam zaproszenie, w moim liceum organizują rocznicowe spotkanie – cieszyła się. – Z wielką chęcią pojadę, zobaczę ich wszystkich, moje przyjaciółki z tamtych lat – mówiła zadowolona, a oczy jej błyszczały. Już dawno nie widziałam jej takiej.
– W końcu będziesz miała okazję włożyć tę zakazaną sukienkę – zaśmiałam się. – A ja ci pożyczę naszyjnik po babci, będzie pasował do czerwonego jedwabiu.
– Tak mama myśli? – Ela popatrzyła na mnie z wahaniem. – Ale Irkowi to się nie spodoba…
– Przecież nie musisz mu nic mówić – wzruszyłam ramionami. – Mężczyźni nie o wszystkim powinni wiedzieć.
Ta sukienka koloru czerwonego wina, z jedwabiu, była bardzo odważna, miała z tyłu duży dekolt, właściwie całe plecy pozostawały odkryte. Ela kupiła ją na jakiejś wyprzedaży, ale nigdy nie włożyła, bo Irek na jej widok zrobił taką minę, że aż mnie dreszcze przeszły. I rzucił niewybredną aluzję do tego, jak w niej wygląda. A sukienka była piękna, Eli było w niej doskonale, a to, że odsłaniała plecy, to przecież nie przestępstwo. Nie miała się czego wstydzić.
Cieszyłam się z jej radosnego nastroju, gdy niemal w konspiracji omawiałyśmy jej kreację. Ciuchy, kosmetyki, Ela znowu była tylko młodą kobietą, nie jakimś tam menadżerem, znowu się śmiała. Miałam nadzieję, że będzie się dobrze bawić, i że zapomni o wszystkich problemach. I tak się stało…
Wróciła z tego koleżeńskiego spotkania potwornie zmęczona, ale też pełna nowej energii i radości.
– Mamo, miałaś rację z tą sukienką, wszystkim kumpelkom oczy z zazdrości wyszły na wierzch – śmiała się, gdy opowiadała mnie i Irkowi wrażenia ze zjazdu. – Przetańczyłam całą noc, miałam takie powodzenie, że żadnego kawałka nie odpuściłam, spójrzcie na moje buty – pokazała swoje zdarte szpilki. – I wiecie, kumpel z klasy, Tadeusz, jest ordynatorem w naszym szpitalu i obiecał, że…
– Widzę, że rzeczywiście nie marnowałaś tam czasu – przerwał jej sucho Irek, zazdrosny i zły, że wystąpiła na balu w tej „zakazanej” sukni.
– Jasne, że nie – Ela znowu się roześmiała. – To wszystko do mnie wróciło, odżyło na nowo, tamte czasy, kiedy byłam młoda, wesoła – westchnęła. – Kiedy byłam naprawdę szczęśliwa.
– A teraz nie jesteś? – mąż popatrzył na nią uważnie.
– Teraz jestem zmęczona – odparła cicho. – I czuję się strasznie staro – synowa wstała, zabrała z krzesła swoje szpilki i milcząc, wyszła z pokoju.
Dopiero po jakimś czasie uświadomiłam sobie, że wszystko zaczęło się właśnie od tego zjazdu. Ela zaczęła jeszcze później wracać z pracy, potem często rozmawiała przez telefon, chyba z tym Tadeuszem, wciąż słyszałam jego imię. Zmieniła się. Obcięła swoje długie zadbane paznokcie, zaczęła związywać włosy w węzeł, inaczej się ubierać. Jakby stawała się kimś innym…
Miałam złe przeczucia. Któregoś dnia, wychodząc po zakupy, zawróciłam do domu, bo zapomniałam portfela. Usłyszałam, że Ela rozmawia przez telefon. Sądziła, że jest sama w mieszkaniu, więc nie ściszyła głosu. Mówiła do kogoś, że znalazła za siebie zastępstwo w firmie, że w pełni ręczy za tę osobę, no i że na pewno nie zmieni swojej decyzji, więc prosi o terminowe wypowiedzenie.
Zrozumiałam, że Ela zamierzała zmienić pracę. Trochę mnie to zaniepokoiło, bo wychodziło na to, że dzieje się coś, o czym nie wiem ani ja, ani Irek. Dziwne to wszystko było, bo przecież ostatnio awansowała i dostała podwyżkę…
Późnym wieczorem, gdy szłam do kuchni nalać sobie soku, podsłuchałam mimowolnie kolejne słowa, które dały mi wiele do myślenia.
– Oczywiście, że przyjadę, zaraz po pracy – ściszony głos synowej doszedł mnie tym razem z łazienki. – Tadeusz, przecież wiesz, ile dla mnie znaczą te spotkania.
A więc to tak… Synowa spotykała się w tajemnicy przed mężem z tym swoim kumplem ze szkoły, co to tak ją obtańcowywał na zjeździe. No pewnie, w tej sukience, która więcej jej odkrywała niż zakrywała, nietrudno jej było kogoś uwieść, nawet ordynatora szpitala.
Zwłaszcza, że z Irkiem ostatnio niezbyt dobrze im się układało. Że też ja ją namówiłam na tę zakazaną kreację, na własną zgubę chyba… A raczej na zgubę ich małżeństwa. Znowu nie mogłam spać w nocy, no i wymyśliłam, że muszę się dowiedzieć, gdzie Ela wybierała się jutro po pracy w takiej tajemnicy.
Postanowiłam działać sama, przynajmniej na razie nie chciałam wtajemniczać w nic syna. Zawiniłam, namawiając ją na tę sukienkę, no to muszę postarać się jakoś to wszystko odkręcić.
– Elu, o której dzisiaj kończysz pracę? – zapytałam ją rano. – Bo mnie nie będzie, a pewnie przyjdą spisywać wodomierze.
– Na mnie nie liczcie, kończę o siedemnastej, ale wrócę wieczorem, mam jeszcze sprawy na mieście – odparła.
No to ja się dowiem, jakie to ona ma sprawy. Orientowałam się, że mają na imię Tadeusz – i to mi się bardzo nie podobało. Postanowiłam śledzić synową.
Już po szesnastej czekałam naprzeciw jej biurowca. Widziałam, jak pospiesznie wyszła z budynku i wyjechała z parkingu. Pojechałam więc za nią. Zatrzymała się przed miejskim szpitalem, niemal biegiem pokonała schody.
I w tym momencie wszystko zrozumiałam. Ten Tadeusz był tu przecież ordynatorem. Nie mogłam tak tego zostawić. Pobiegłam za nią, zanim zniknęła za zakrętem długiego korytarza, zdążyłam zobaczyć, że wchodzi na oddział dziecięcy. Nie spodziewałabym się po niej, że właśnie tutaj będzie mieć randkę…
Zawsze jej broniłam, bo zdawałam sobie sprawę z apodyktyczności swojego syna, współczułam jej, spiskowałam z nią w tajemnicy przed Irkiem, jak chociażby z tą sukienką. No i proszę, czego się doczekałam, wyrodnej synowej, zdradzającej swojego męża. Szybko podeszłam do stanowiska dyżurnych pielęgniarek.
– Przed chwilą weszła na oddział moja znajoma, nie zdążyłam jej dogonić – uśmiechnęłam się przepraszająco.
– A tak, pani Ela – przytaknęła pielęgniarka. – Proszę tam na prawo, jest pewnie u Jagódki, bardzo się zaprzyjaźniły…
Trochę zdezorientowana tym, co usłyszałam, niepewnie podeszłam do oszklonych drzwi.
Sala była pełna chorych dzieciaków
Moja synowa nachylała się nad kilkuletnią dziewczynką i pomagała jej usiąść. A potem zaczęła rozczesywać jej długie gęste włosy, dzielić na pasma, zaplatać francuski warkocz… Mała mówiła coś do Eli z ożywieniem, machała jedną ręką, drugą miała w gipsie. Podobnie jak prawą nogę… Stałam tak przez chwilę bez ruchu, nie wierząc własnym oczom.
Ela w tym czasie skończyła zaplatać warkocz i pocałowała małą w oba policzki. Dziewczynka zarzuciła jej zdrową rękę na szyję, przytuliła się do niej na tyle mocno, na ile pozwolił jej gips. A potem moja synowa wyjęła z szafki pampersa i zaczęła ściągać dziewczynce spodenki od piżamki.
– Ela jest wspaniała –usłyszałam nagle czyjś głos obok siebie.
Odwróciłam głowę, przy mnie stała jakaś kobieta z talerzem pełnym racuchów.
– Dzieciaki ją uwielbiają, zwłaszcza ta mała, ona jest z daleka, rzadko kto do niej przyjeżdża, a sama pani widzi, w jakim jest stanie – pokręciła głową. – A Ela jest dla niej jak matka, to nasza najlepsza wolontariuszka – westchnęła i weszła do sali naprzeciwko. Gdy wracałam do domu, głowę wypełniał mi obraz mojej synowej, kobiety na stanowisku, dobrze zarabiającej, która zmieniała pampersa obcemu dziecku w szpitalu…
Musiałam porozmawiać z Elą, zanim dowie się o wszystkim Irek. Kochałam ich oboje, zależało mi na ich małżeństwie, a to, co dziś zobaczyłam… Chyba nie spodobałoby się mojemu synowi.
– Kiedy powiesz Irkowi, że zmieniasz pracę? – jeszcze tego samego dnia przyparłam ją do muru. Rzuciła mi speszone spojrzenie, milczała przez dłuższą chwilę.
– Nie wiem jeszcze – szepnęła. – Ale to prawda, chcę pracować na dziecięcym oddziale – powiedziała spokojnie. – Jestem pielęgniarką z zawodu, a to stanowisko menadżerskie… – wzruszyła ramionami.
– No tak, ale – zawahałam się. – W szpitalu nie płacą wiele.
– Mamy pieniądze, Irek zarabia coraz więcej – rzuciła twardo. – I nie będę go pytać o zgodę – głos się jej załamał. – Mamo, ja chcę mieć zwyczajny dom, męża, dzieci, zrozum mnie – otarła wierzchem dłoni łzy. – Ja tak dłużej nie mogę, chcę normalnie żyć, nie jestem maszyną do zarabiania pieniędzy – płakała.
– I dlatego chcesz odejść od Irka, tak – spytałam szeptem. – Do tego Tadeusza?
– Ale co też mamie przyszło do głowy – Ela spojrzała na mnie ze zdumieniem. Tadeusz pomaga mi załatwić w szpitalu etat, nic mnie z nim nie łączy, to tylko dawny kumpel ze szkoły… – urwała na moment. – Ale z Irkiem będę musiała poważnie porozmawiać.
Odetchnęłam z ulgą
Jak mogłam podejrzewać ją o romans, że też w ogóle mi to przyszło do głowy.
– Mamo, ja muszę zmienić swoje życie, to znaczy nasze, jeżeli mi się jeszcze uda – usłyszałam cichy szept Eli. Rozumiałam ją doskonale. Widziałam ją przecież w tym szpitalu, przy tej chorej dziewczynce. Jaką dobrą matką mogła być ta moja zapłakana synowa, pani menadżer w wielkiej firmie. Nie wolno mi dopuścić do tego, aby wszystko, co najlepsze, ominęło mojego syna, wszystko najlepsze, co mogło go w życiu spotkać. Musiałam z nim poważnie porozmawiać, zanim jeszcze Ela to zrobi.
Jeszcze tego samego wieczoru opowiedziałam mu o wszystkim. O moich podejrzeniach wobec Eli, o jej wolontariacie w szpitalu, o czułości i miłości, z jaką opiekowała się chorą obcą dziewczynką. I o naszej ostatniej rozmowie, o jej wielkiej tęsknocie za prawdziwym domem, rodziną, a przede wszystkim za dzieckiem… Irek słuchał uważnie, widziałam, że moje słowa go poruszyły.
– Wierzyć mi się nie chce – powiedział w końcu cicho. – Nie zdawałem sobie sprawy, że Ela aż tak…
– Jeszcze nie jest za późno – popatrzyłam mu w oczy. – Ale jeżeli szybko czegoś nie zrobisz, to stracisz wszystko.
Irek w zamyśleniu skinął głową, zagryzł dolna wargę…
– Dobrze, że mi o wszystkim powiedziałaś, mamo – cmoknął mnie w policzek.
Od tej pory moje dzieci zaczęły więcej ze sobą rozmawiać, szeptać. Irek wcześniej wracał z pracy, nie umawiał się już z klientami na kolacje. Jadał je teraz w domu. I coraz częściej słyszałam śmiech Eli. A któregoś sobotniego ranka, syn zapukał do drzwi mojego pokoju.
– Pojedziesz z nami na małą wycieczkę? – spytał. – Chcemy ci pokazać dom, co prawda jest stary i sporo czasu zajmie nam jego wyremontowanie, ale za to pięknie położony, na skraju lasu.
– Pewnie, że chętnie pojadę – uniosłam się z fotela, zaskoczona słowami syna. – A więc jednak… Zamierzacie zamieszkać na wsi?
– No, prawie, właściwie na przedmieściach – Ela uśmiechnęła się do mnie. – Tyle pozwoliłam Irkowi wynegocjować.
– Tam jest dobre powietrze dla dzieci – dodał Irek. – Bo chyba najwyższa pora na powiększenie rodziny.
Więcej prawdziwych historii:
„Na mieście mówią, że moja 15-letnia córka prowadza się ze starym dziadem. Muszę zareagować, zanim stanie się tragedia”
„Spłacam ogromny kredyt za swojego brata. On świetnie bawi się za granicą, a a ledwo wiążę koniec z końcem”
„Ja zarabiam, więc ja decyduję, jak żona wydaje pieniądze. Dostaje 200 zł na swoje wydatki i to powinno jej wystarczyć”
„Skończyłam edukacje na podstawówce, bo zaszłam w ciążę. Wstydzę się przed synem, że nie mam nawet matury”