Po naszym rozwodzie długo nie rozmawialiśmy ze sobą i nie widziałem w tym nic dziwnego – w końcu nie dochowaliśmy się potomstwa, a i żadne sprawy nas już nie łączyły. Po prostu nasze małżeństwo należało do przeszłości. Pobraliśmy się jako para smarkatych dzieciaków, a gdy nadszedł czas rozstania, nawet nie mieliśmy majątku do podziału.
Wspólne życie okazało się rozczarowaniem
Co najwyżej trochę psychika nam wtedy ucierpiała, ale mnie to jakoś specjalnie nie zniechęciło do tego, by zacząć wszystko od nowa. A co z nią? Zielonego pojęcia nie miałem, nigdy się nad tym nie zastanawiałem.
Konstancję nazywałem zdrobniale Kostką, bo idealnie pasowało to do jej drobnej postury. Była niewysoką i bardzo szczupłą osóbką. Sprawiała wrażenie, jakby pragnęła być niezauważalna i nie zabierać zbyt wiele przestrzeni wokół siebie, zarówno swoją fizycznością, jak i osobowością.
Zamiast chodzić, raczej się skradała – niewyróżniająca się z tłumu, niedbale ubrana, bez śladu kosmetyków na twarzy. Jasne, popielate włosy upięte w luźny kucyk. Sylwetka wiecznie zgarbiona. Skupiona na sobie i własnych przemyśleniach.
Jako młody chłopak dopiero po dwudziestce miałem określony typ kobiety, która nadawałaby się na moją przyszłą małżonkę – wzorowany na mojej mamie. Ona zupełnie do niego nie pasowała. Na początku naszego związku, jeszcze przed ślubem i tuż po nim, mieszkaliśmy w akademiku, co wiązało się z beztroską i dobrą zabawą, tak jak to bywa u studentów.
Problemy zaczęły się, gdy wkroczyliśmy w dorosłość i wprowadziliśmy się do wynajmowanego mieszkania. Okazało się, że moja wybranka nie potrafi ogarnąć nawet najbardziej podstawowych obowiązków domowych. Powinienem był to sprawdzić przed ślubem, ale jakoś nie zaprzątałem sobie tym głowy.
Od razu po studiach została zatrudniona jako pracownik dydaktyczny na swojej uczelni. Kiedy nie była na wydziale, to zazwyczaj przesiadywała w czytelniach, a gdy wracała do mieszkania, myślała, że dzień już się skończył. No czasem jakiś serial obejrzała, a jak miała więcej werwy, to i pranie zrobiła, ale poza tym już nic innego nie było według niej do roboty.
Stołowała się w jadłodajniach. Ode mnie oczekiwała dokładnie tego samego. Kiedy napomykałem, że miło byłoby zjeść ciepły posiłek wieczorem, zaskoczona dopytywała, czemu sam go nie przyrządziłem, ona też chętnie by zjadła.
Inaczej wyobrażałem sobie wspólne pożycie
Robiłem awantury, złośliwie dogadywałem, szukałem ratunku u matki, która pocieszająco głaskała mnie po głowie niczym brzdąca i utwierdzała w przekonaniu, że moje żądania są w pełni zasadne.
A ona nie umiała się przeciwstawić, odeprzeć ataków, stawić czoła sojuszowi matki z synem. Bez słowa znosiła upokorzenia, bez słowa zaakceptowała postanowienie o zakończeniu związku, które sam podjąłem.
Przystała na to bez sprzeciwu, zupełnie jakby wiedziała, że i tak do tego dojdzie. Współczułem jej ogromnie, ale równocześnie czułem, że postępuję słusznie i obydwoje mamy tego świadomość – nie jesteśmy dla siebie stworzeni, nigdy nie uda nam się zbudować razem rodziny, która w moich snach rysowała się coraz wyraźniej i dokładniej jako taka z klasycznym podziałem obowiązków.
Niech Kostka śmiało realizuje się zawodowo na uczelni, to w sumie niezłe rozwiązanie, ale jak ma się już dzieciaki. Tylko bez przesady z tym całym naukowym zaangażowaniem! Kobieta musi stawiać swoich bliskich na pierwszym miejscu.
Patrząc na to, co robiła Kostka, coraz bardziej traciłem nadzieję na udany związek. W końcu stwierdziłem, że koniec z tym. Spakowałem manatki i wyniosłem się, rzucając się w wir poszukiwań życiowej partnerki. Wreszcie udało mi się trafić na kobietę, która w stu procentach nadawała się na żonę, z którą mógłbym stworzyć prawdziwą rodzinę.
Mój sen stał się rzeczywistością. Halina to sympatyczna, atrakcyjna i pedantycznie zorganizowana kobieta, dla której bycie mamą jest najważniejszą życiową rolą, a domowy klimat to jej naturalne i niezbędne otoczenie. Tworzymy szczęśliwą parę, darzymy się uczuciem, poważaniem i wsparciem. To pierwsze traktowałem jako potyczki, młodzieńcze wpadki, beztroskie wygłupy, w odpowiednim momencie przerwane i wymazane z pamięci.
Dla kobiety najważniejszy powinien być dom
Przez ponad trzydzieści lat kompletnie nie obchodziło mnie, jak potoczyły się losy Kostki. Dopiero wiadomość o jej chorobie sprawiła, że znów o niej pomyślałem.
O jej problemach zdrowotnych dowiedziałem się zupełnym przypadkiem, bo była małżonka wcale nie próbowała nawiązać ze mną kontaktu, chociaż z pewnością zdawała sobie sprawę, gdzie może mnie znaleźć lub do kogo zadzwonić z pytaniem o mnie. W końcu oboje mieszkamy w Warszawie, a stolica wcale nie jest taka duża. Ostatecznie o kłopotach Kostki poinformowała mnie Mirka, nasza wspólna koleżanka z dawnych lat.
– Nie mam dobrych wiadomości o Konstancji. Niestety, jest poważnie chora. Wykryli u niej nowotwór. Podejrzewam, że to efekt wieloletniego życia w napięciu. Najpierw problemy z doktoratem, a następnie zamieszanie wokół jej habilitacji. Niewiele brakowało, a straciłaby posadę na uniwerku, już prawie ją skreślili. A przecież to taka pracowita i zdolna osoba.
Zraniło mnie to, choć od wielu lat nie utrzymywaliśmy kontaktów, ale teraz? Przecież dawniej byliśmy małżeństwem, a, jak twierdziła Mirka, poza mną nie miała tutaj nikogo bliskiego.
Szczerze mówiąc w ogólnie nie miała żadnych bliskich, oprócz mamy, która żyła w małej mieścinie kawał drogi stąd. Kobieta była już leciwą panią i miała problemy z poruszaniem się.
Od razu chwyciłem za słuchawkę i skontaktowałem się z Kostką, naciskając, żebyśmy się zobaczyli. Nie wyglądało na to, żeby była podekscytowana tym pomysłem, ale ostatecznie przystała na to, jak zwykle niezdolna się postawić.
Kompletnie nie przypominała mojej byłej żony
Kiedy ją zobaczyłem, byłem w szoku – choroba sprawiła, że mocno przybrała na wadze i nie przypominała już mojej dawnej Kostki. Czułem się niezręcznie i miałem poczucie winy, ale gdy na nią patrzyłem, od razu wyobrażałem sobie moją przepiękną Halinkę, która zachowała świetną figurę mimo tego, że urodziła trójkę dzieci.
– Konstancjo, jestem tutaj po to, aby ci pomóc. W jaki sposób i kiedy mogę ci się przydać?
– Nic nie da się już zrobić, to bez sensu.
– Nieprawda, na pewno jest jakieś wyjście z sytuacji! Z tego, co mówiła mi Mirka, musisz dojeżdżać na leczenie. Chyba ciężko ci opłacać taksówki za każdym razem?
– Faktycznie, to spory wydatek. Ale mam grono przyjaciół, niektórzy mieszkają nawet w tej samej kamienicy. Nie potrzebuję twojego wsparcia.
– Zdecydowanie ci się przyda. Mimo że sąsiedzi ci pomagają, od czasu do czasu trzeba ich wyręczyć. Z przyjemnością to uczynię.
– W porządku. Jak będzie trzeba, to cię poinformuję.
– Tylko pamiętaj, abyś dała mi wcześniej znać, bo wiesz…
– No pewnie, uprzedzę cię odpowiednio wcześnie.
– Wiesz, Kostka, zawsze możesz na mnie polegać.
– Jasne. Wielkie dzięki.
Patrzyła na mnie tak, jakbym był jakimś natrętnym typem. Nie przejawiała nawet odrobiny zapału, ale zignorowałem to. Jeszcze zobaczy, na co mnie stać, gdy wezmę się do roboty.
Nie wziąłem się. Po paru dniach wylądowała w szpitalu. Choroba uderzyła w nią z taką siłą, że po prostu ją powaliła. Wezwany do szpitala, dotarłem za późno, żeby jeszcze zastać Kostkę przytomną.
Odeszła parę godzin potem
Po pogrzebie podeszła do mnie matka mojej świętej pamięci małżonki, z którą nie miałem zbyt bliskich relacji. Poprosiła mnie, abym uporządkował dobytek po jej córce. Mieszkanie, które wynajmowała, należało jak najszybciej opróżnić, a ona sama nie była w stanie tego zrobić. Tak oto trafiłem do osobistej, sekretnej przestrzeni osoby, której tak naprawdę nigdy dobrze nie zdążyłem poznać, mimo że przez trzy lata byliśmy małżeństwem.
Zupełnie wybiło mnie to z normalnego rytmu dnia. Gdy kończyłem zmianę, zamiast udać się na obiad do domu, kierowałem się do naszego dawnego lokum w odległej części miasta. W tej części miasta hałas i zgiełk stały się nie do zniesienia, zwłaszcza dla kogoś takiego jak ja, przywykłego do ciszy i spokoju willowej okolicy. Mimo to spędzałem w tym mieszkaniu całe popołudnia i wieczory, wcale nie mając ochoty wracać do siebie.
Uregulowałem opłaty za najbliższe trzy miesiące najmu mieszkania. Oczywiście dałbym radę uporać się z tym zadaniem w ciągu weekendu, no może dwóch, ale jakoś nie miałem na to ochoty. Zamiast tak po prostu pozbyć się papierów, które zostały po Kostce, postanowiłem je wszystkie dokładnie przejrzeć, nie pomijając ani jednej kartki.
Przez całe swoje życie borykała się z masą idiotycznych problemów. Będąc skrajną bałaganiarą, kompletnie nie potrafiła uporządkować swojej codzienności ani podejmować działań we właściwym momencie. Grzebiąc w ciemnych otchłaniach szuflad, odnajdywałem nieopłacone od wielu lat faktury, ponaglające pisma, groźby od firm windykacyjnych oraz pozwy sądowe.
Jestem jej to winien
Chodziło o błahe kwestie, z którymi ktoś bardziej obrotny uporałby się w mgnieniu oka. Lecz nie Kostka – zagubiona, a wręcz można powiedzieć, że nieobecna duchem w rzeczywistości.
Któregoś dnia trafił mi w ręce segregator, w którym trzymała korespondencję, prowadzoną w trakcie naszego pierwszego urlopu, którego część czasu spędziliśmy osobno. Kostka musiała wrócić na parę tygodni do rodzinnego miasta, bo jej matka zachorowała.
Przeglądając te listy, zdałem sobie sprawę z ogromu moich ówczesnych uczuć do tej kobiety. Można powiedzieć, że to była jeszcze smarkateria, ale ile w tym było autentyczności! Cała masa wierszy. Mnóstwo troski i delikatności. Co takiego przytrafiło mi się później? Jakim cudem puściłem w niepamięć te listy, emocje i całą resztę?
Ściskałem w dłoniach pogniecione, pożółkłe strony i ryczałem jak bóbr, chociaż normalnie twardziel ze mnie i nie pamiętam, kiedy ostatnio się mazgaiłem. Zwykle nie rozklejam się jak baba, ale wspomnienia powaliły mnie na glebę.
Odkąd jej zabrakło, niewiele się zmieniło w tym wynajętym mieszkaniu. Od czasu do czasu kładę się na sofie, na której zazwyczaj zasypialiśmy objęci, przymykam powieki i cofam się w przeszłość. Trzydzieści lat to szmat czasu, ale jestem w stanie wziąć je w nawias. Zupełnie jakby wyparowały, przepadły bez śladu. Istnieję tylko ja i moja ukochana, ja oraz ona, zupełnie jak dawniej. Dokąd zawiodłaby nas wspólna droga? Gdzie byśmy teraz byli, gdyby los potoczył się inaczej?
Halina zaczęła się temu sprzeciwiać.
– Daj sobie z tym spokój, serio. Wywal to w cholerę i zwróć właścicielom klucze do mieszkania. To, co wyprawiasz jest nienormalne. To bez sensu.
Momentami myślę, że Halina ma rację, że wyrzuty sumienia mnie wykończą. Kiedy indziej jednak wydaje mi się, że ta żałoba to konieczność. Jestem winien Kostce coś od siebie. Mimo że dla niej i tak jest już za późno na cokolwiek.
Janusz, 56 lat
Czytaj także:
„Brat dla kasy sprzedał rodzinną pamiątkę do lombardu. Doniosłem ojcu, by jego pupil w końcu dostał nauczkę”
„Córka wygrała w totka i nie chce się podzielić. Woli wydać kasę na wakacje, niż pomóc chorej matce”
„Synowa traktowała mój dom jak darmowy hotel. Liczyła na pełną lodówkę, ciepłe obiadki i wyprane majtki”