„Wyjechałam do pracy przy zbieraniu szparagów. Mąż miał zająć się domem, a nim zajęła się sąsiadka zza płotu”

sąsiedzi fot. Getty Images, Odilon Dimier
„– Kiedy jej powiesz? – wyraźnie słyszałam zdenerwowanie w głosie sąsiadki. – Obiecałeś przecież, że będziemy razem. Nie myśl sobie, że się jedynie dobrze ze mną zabawiłeś, a teraz grzecznie wrócisz do swojej żonki”.
/ 08.06.2024 11:15
sąsiedzi fot. Getty Images, Odilon Dimier

Nie byłam w podbramkowej sytuacji. Mąż zarabiał naprawdę dobrze, dom mieliśmy już dawno wykończony, a córce już na studiach udało się zaczepić w dużej firmie z branży finansowej. Teraz została jej tylko obrona pracy magisterskiej, dlatego była zajęta praktycznie non stop. Do jej utrzymania dorzucaliśmy niewiele. Owszem, czasami robiliśmy Oli jakiś fajny prezent, ale na codzienne wydatki spokojnie zarabiała sama.

Mieliśmy pieniądze

– Mamuś, dajemy z Kacprem radę. Mamy mieszkanie, które on odziedziczył po babci, oboje już pracujemy i całkiem nieźle zarabiamy – mówiła, gdy przy okazji wizyty w rodzinnym domu wciskałam jej kolejny zwitek pieniędzy.

– Oj tam, jesteście młodzi, dodatkowy zastrzyk gotówki zawsze się wam przyda – śmiałam się zadowolona, że mam takie odpowiedzialne dziecko, które nie chce ciągnąć pieniędzy od rodziców. – I nie możesz liczyć tylko na to, co ma twój narzeczony. My z ojcem też dorzucimy się po ślubie na nową drogę życia – dodawałam przekonana, że muszę odpowiednio wyposażyć na start swoją jedynaczkę.

Dlaczego więc pojechałam na te szparagi? Ludzie zwykle jadą do pracy sezonowej zagranicę, bo mają pilne wydatki. Chcą zarobić na wesele, wkład własny do mieszkania, remont, budowę domu, zakup samochodu, spłatę pożyczki. My to wszystko mieliśmy, a córka wcale nie planowała wystawnej imprezy. Marzył się jej kameralny ślub w gronie najbliższych. Co więc podkusiło mnie, żeby tam jechać? Chciałam coś sobie udowodnić. I uznałam, że to będzie dobry sposób.

Nudziło mi się trochę

Przed ślubem pracowałam w niewielkim oddziale banku. Później jednak urodziłam Olę i zajęłam się domem. Adamowi taka sytuacja odpowiadała. Pracował w dużej firmie logistycznej na kierowniczym stanowisku i zarabiał dobrze powyżej przeciętnej.

Dodatkowo odziedziczyliśmy spadek po teściach, a cena działek, które z rolnych zostały przekształcone na budowlane, cały czas rosła. Dzięki temu mogliśmy pozwolić sobie na swobodne i całkiem wygodne życie. A nawet więcej, bo nie brakowało nam na podróże i przyjemności.

Gdy więc jakiś czas temu kuzynka wspomniała o tym wyjeździe na szparagi, powinnam machnąć ręką i powiedzieć, że to nie dla mnie. Jednak po wyjeździe Oli na studia zaczęłam się nudzić. Mieszkaliśmy pod miastem, z koleżankami nie mogłam spotykać się tak często, jakbym chciała, a mąż bardzo dużo czasu spędzał w pracy. Po powrocie z biura najczęściej zjadał późny obiad i zasiadał przed telewizorem.

Pomyślałam, że ten wyjazd może okazać się dla mnie ciekawym doświadczeniem. Dodatkowo dzięki niemu i ja dorzucę się nieco do rodzinnego budżetu.

Mąż był zdziwiony

– Tylko po co ci to? Przecież pieniędzy nam nie brakuje. Ja rozumiem, że Danka musi jechać, bo mają dwóch synów na studiach dziennych, a u nich, delikatnie mówiąc, się nie przelewa. Ale ty? Daj spokój, zdajesz sobie sprawę, jaka to harówka przy szparagach? Cały dzień w słońcu, błocie po kolana. To ciężka fizyczna praca, a ty odwykłaś od czegoś takiego – mówił beznamiętnym głosem.

Jego słowa strasznie mnie wkurzyły. Odwykłam? Odebrałam to jako przytyk, że siedzę i nic nie robię.

– A sądzisz, że w domu nic nie robię? A kto ogarnia całą chałupę? Kto myje te wszystkie okna? I kto zajmuje się ogromnym ogrodem? – wyliczałam ze złością. – Zresztą w czasach studenckich wyjeżdżałam na saksy i dawałam radę. Byłam na winobraniu we Francji, zrywałam truskawki, sortowałam cebulki tulipanów.

Zdenerwował mnie

– Tak, tylko kiedy to było? Miałaś wtedy dwadzieścia lat, a nie pięćdziesiąt – chyba nie wiedział, że te słowa podziałają na mnie niczym płachta na byka.

„O nie, tak nie będzie. Nie będziesz wypominał mi wieku! Znalazł się młodzieniaszek!” – myślałam mściwie.

W końcu stanęło na tym, że jednak pojadę.

Jeśli nie dam rady, wrócę wcześniej. Nie muszę być przecież tam całe sześć tygodni. Nikt mnie za to nie ukarze, prawda? – mówiłam do Danusi, z którą wspólnie miałam wyruszyć do Niemiec.

– Pewnie, nie ma żadnych kar umownych. Najwyżej złapiesz jakiegoś busa i przyjedziesz do kraju – kuzynka była zdziwiona, że jadę z nią, ale i zadowolona, że nie będzie na miejscu sama. Zawsze to raźniej z kimś znajomym.

Męża ostatecznie przekonałam argumentem, że dodatkowe pieniądze przydadzą się na dobry samochód dla naszej córki.

– Niech dziewczyna ma coś swojego. To mieszkanie jest Kacpra. Chcesz, żeby jej później wypominał, że weszła na gotowe? – argumentowałam, a on w końcu przyznał mi rację.

To była harówka

I tak wyruszyłam z naszego miasteczka w swoją przygodę. Z rozrywką to jednak nie miało wiele wspólnego. Praca była ciężka jak diabli, a ja rzeczywiście przez te wszystkie lata odwykłam już od fizycznej harówki. Na studiach spokojnie dawałam radę, ale wtedy człowiek był młody i pełen energii.

Wtedy też miałam motywację do zarabiania. Za gotówkę, którą udało mi się odłożyć, mogłam utrzymać się w roku akademickim, kupić sobie coś fajnego, zafundować szalony wyjazd ze znajomymi. Nic więc dziwnego, że nie odpuszczałam i akordowe zrywanie winogron czy truskawek traktowałam jako szansę na dobry zarobek.

Teraz nie miałam już ani sił, ani cierpliwości do takiego zajęcia. Czas spędzany niemal od świtu do zmroku na polu wydawał mi się wiecznością. Całe stopy miałam poobcierane od butów, bolały mnie ręce i kręgosłup. Nie byłam też taka szybka jak wiele młodszych osób, które pracowały razem ze mną.

Zawzięłam się 

Chciałam udowodnić, że dam radę. Jakoś przeżyłam tych sześć tygodni ostrej harówki, mieszkania w wieloosobowych pokojach, braku wygód i czasu na odpoczynek. Do kraju wracałam jednak z ładną gotówką, opalenizną i poczuciem, że te pieniądze zarobiłam samodzielnie.

– To jednak prawda, że własne pieniądze bardziej cieszą – moja kuzynka kiwała głową ze zrozumieniem, gdy jej to tłumaczyłam.

Myślę, że zyskałam w jej oczach pewien szacunek. Wcześniej traktowała mnie nieco protekcjonalnie. Chyba byłam dla niej rozkapryszoną żoną bogatego męża, która niewiele wiedziała o prawdziwym życiu i ludzkich problemach. Teraz doceniła, że nie rzuciłam wszystkiego po kilku dniach i nie wróciłam do domu.

–  Wiesz, myślałam, że pękniesz. Ale jednak dałaś radę – uśmiechnęła się, a ten jej uśmiech naprawdę dodał mi pewności siebie.

Wracałam szczęśliwa

Po drodze kupiłam prezenty dla męża i córci. Zrobiłam też paczki dla dzieci Danki – w końcu to dzięki niej pojechałam do Niemiec.

Dwa tygodnie po powrocie chciałam zrobić małego grilla. Zaprosiłam na niego Dankę z mężem. Miała wpaść też Ola z narzeczonym, moi rodzice i Ewa – zaprzyjaźniona sąsiadka. Nie była to jakaś szalona impreza, ale kameralne przyjęcie w ogrodzie.

Chciałam podzielić się z bliskimi swoimi przeżyciami, opowiedzieć im o pobycie w Niemczech. Przygotowałam pyszną karkówkę, kiełbaski, szaszłyki na grilla. Zrobiłam sałatkę ze świeżych warzyw. Upiekłam nawet dwa ciasta.

Było całkiem przyjemnie. Siedzieliśmy, śmialiśmy się, opowiadaliśmy sobie głupoty. Ot, takie luźne spotkanie w sprawdzonym gronie, przy pysznym jedzonku. Wszystko było super aż do momentu, gdy poszłam do lodówki po sos do sałatki i przypadkiem usłyszałam rozmowę swojego męża z Ewką.

Myśleli, że nikt ich nie słyszy

– Kiedy jej powiesz? – wyraźnie słyszałam zdenerwowanie w głosie sąsiadki. – Obiecałeś przecież, że będziemy razem. Nie myśl sobie, że się jedynie dobrze ze mną zabawiłeś, a teraz grzecznie wrócisz do swojej żonki.

– To naprawdę nie jest odpowiedni moment – wysyczał Adam.

Wyszło na jaw, że podczas mojej nieobecności sąsiadka tak dobrze zaopiekowała się słomianym wdowcem zza płotu, że wskoczyła mu prosto do łóżka. Zdaje się, że mój mąż za bardzo się nie opierał. Ale czego wymagać od faceta w średnim wieku, który nagle został  spuszczony z oczu małżonki? Zwłaszcza, gdy podrywa go ładna, zgrabna i młodsza o dobre dziesięć lat babka?

Nie, nie weszłam wtedy do kuchni i nie zrobiłam im potężnej awantury. Nie wyrzuciłam też z domu Adama. Nie ze mną takie numery. Honor honorem, ale nie zrezygnuję z wygodnego życia i nie pozwolę, żeby ta flądra zajęła moje miejsce u boku Adama. Co to, to nie. 

Renata, 52 lata

Czytaj także:
„Moja siostra to straszna naiwniaczka. Sprzedała mieszkanie, by sfinansować lewe interesy zięcia, a teraz żyje w nędzy”
„W trakcie porządków znalazłam starą sukienkę. Mąż nie wie, że wiąże się z nią jedyna tajemnica, jaką przed nim mam”
„Opiekowałam się kochankiem, gdy walczył o życie. Zamiast mi podziękować, wrócił szybko do żony”

Redakcja poleca

REKLAMA