Doczekałam się w życiu tylko jednego dziecka, choć marzyłam o gromadce. Być może dlatego od urodzenia traktowałam Basię jak największy skarb. Była wyczekana i wychuchana.
Od początku chciałam, by miała w życiu lepiej niż ja, by nigdy nie zaznała biedy takiej ja w dzieciństwie. Chciałam jej to zapewnić, odmawiając sobie wszystkiego. Jadłam chleb z cukrem, byle moje dziecko miało wszystko. Ja nie musiałam, bo byłam zahartowana i przyzwyczajona do niskiego standardu życia.
Starałam się dla niej na każdym kroku. Odkładałam każdą złotówkę, jeszcze zanim przyszła na świat. Mój mąż Heniek nie był typem, który składał pieniądze na kupkę, ale w końcu zrozumiał, że jeśli nie zacznie oszczędzać, to z małym dzieckiem może być ciężko. A przecież oboje chcieliśmy dla Basi jak najlepiej.
Była taka mądra
Pękałam z dumy, gdy Basia zaczęła edukację. Od początku była bardzo zdolna, wiodła prym w klasie. Była moim oczkiem w głowie, więc nie żałowałam pieniędzy na jej zajęcia dodatkowe. Odejmowałam sobie od ust, byle mogła chodzić na angielski i hiszpański.
W tamtym czasie niedaleko otworzyła się duża firma pochodząca właśnie z Hiszpanii, więc po cichu marzyłam, że moja Basia znajdzie tam kiedyś dobrze płatną pracę dzięki znajomości języków. Byłam tego pewna, bo nauka języka obcego była dla niej łatwizną. Ciągle słyszałam, jak popołudniami uczy się na głos różnych słówek. Miała zresztą swój cel, bo w liceum stwierdziła, że chce spróbować dostać się na studia lingwistyczne i to w Warszawie.
Ciągle zaciskałam pasa
Musiałam jeszcze bardziej zacisnąć pasa, bo to generowało kolejne koszty w niedalekiej przyszłości. Potrzebowałam pieniędzy nie tylko na wynajem jakiegoś pokoju dla Basi, ale też nowe ciuchy i buty. Nie mogła pokazać się w stolicy jak jakiś kocmołuch. Nie chciałam, żeby inni studenci szydzili z niej, że jest ze wsi. Gdy jej o tym powiedziałam, wtedy się zaczęło.
– Mamo, potrzebuję jeszcze nowej kurtki – powiedziała. – Widziałam na wyprzedaży w internecie za 250 zł.
– Za ile?
– Tylko 250 zł.
Dla niej tylko, a dla mnie aż. Wzięłam dodatkową fuchę i dałam jej na tę kurtkę. A potem Basia zaczęła szaleć z zakupami w sieci z myślą o zbliżających się studiach.
Dostała się na studia dzienne, ale rzeczywiście miesięczne koszty utrzymania były spore. Odejmowałam sobie wiele od ust, byle ona nie dziadowała w stolicy. Spychałam swoje potrzeby na dalszy plan, żeby Basi niczego nie brakowało. Tylko że wtedy dostrzegłam, że nie dostaję ani grama wdzięczności od własnego dziecka. Nigdy mi nie podziękowała, choć wiedziała, że dwa razy obracam każdą złotówkę. Trochę mnie to zabolało.
Koszty tylko rosły
Gdy Asia była na trzecim roku studiów, zaczęłam jeszcze dokładniej liczyć nasze wydatki. W pewnym momencie złapałam się za głowę, bo suma, którą zobaczyłam za ostatni rok wydany na jej życie w stolicy, pozwoliłaby nam zmienić auto na trochę lepsze. Mąż co chwilę narzekał, że obecne zaraz się rozleci. Nie mówiąc już o pralce.
Córka jednak nie widziała naszego poświęcenia. Mało tego, czasem dzwoniła i potrafiła wyciągnąć kasę na zachcianki. Umiała mnie podejść. Żaliła się, jak to odstaje od rówieśników.
– Mamo, chciałabym czasem wyjść do kina, na imprezę, ale nie mogę, bo brakuje mi kasy.
– Wiesz, że dajemy ci tyle, ile możemy. Może poszukaj jakiejś pracy popołudniami i w weekendy, to zawsze trochę grosza wpadnie.
– Co ty mamo? Kilka stówek mnie nie ratuje. Zresztą w weekend to ja muszę odpocząć po ciężkim tygodniu.
– Hmm, to poczekaj aż dostaniesz to stypendium, o którym mówiłaś. Kiedy będą wyniki? – spytałam,
– A jakoś niedługo – odpowiedziała szybko. – Poratujesz mnie do tego czasu?
– Przykro mi, ale tym razem nie mam naprawdę czym.
Powinna pójść do pracy
Basi proszenie o pożyczki weszło w nawyk. Czasem dałam jej dodatkowe pieniądze, ale nigdy ich nie oddała, więc to była taka pożyczka na niby.
Naprawdę myślałam, że zacznie gdzieś pracować, bo miała już 22 lata. Mogła przecież złapać jakieś proste tłumaczenia, ale najwyraźniej nie czuła się na siłach albo po prostu nie chciała. Przestałam jednak ukrywać przed nią, że każde 200 czy 300 zł odciążyłoby nas. Dla niej zarabianie takich marnych groszy się nie opłacało. Czułam się zawiedziona i winna tego, że ma takie podejście.
Zaczęłam się martwić
Ostatnio udało nam się z mężem odłożyć pieniądze na bilety na pociąg do stolicy. Chciałam w końcu zobaczyć Warszawę i Basię, bo od trzech miesięcy nie pojawiła się w domu. Mój matczyny instynkt podpowiadał mi, że coś jest nie tak.
Basia przez telefon była jakaś nieswoja, smutna nawet. Gdy pytałam, czy chodzi o pieniądze, zaprzeczała, ale może nie chciała mnie martwić. Uznałam więc, że nasza wizyta poprawi jej humor. Spakowałam trochę domowych przetworów i obładowani udaliśmy się w podróż. To była niespodzianka.
Tego się nie spodziewałam
Gdy w końcu dotarliśmy na miejsce, było południe. Uznałam, że jeśli Basia będzie w tym czasie na zajęciach, poczekamy na nią w pobliskiej kawiarni. Nie będę już żałować na kawę i posiłek, bo taka wyprawa szybko się nie powtórzy.
Nacisnęłam dzwonek. Po chwili usłyszałam, jak drzwi się otwierają i zamarłam. W progu stała dziewczyna, która w niczym nie przypominała mojej córki. Śmierdziało od niej na kilometr, jakby imprezowała cały tydzień.
– Baśka! Jak ty wyglądasz? Co tu się do cholery dzieje?
– Co wy tu robicie? – zapytała wyraźnie zaskoczona naszym widokiem.
Zaskoczyła nas
Minęłam ją i pociągnęłam męża za sobą. W środku panował taki bajzel, że złapałam się za głowę. Po podłodze walały się puszki i opakowania po jedzeniu na wynos.
– To na to wydajesz moje pieniądze? – zapytałam wściekła.
– Oj, mamo, tak się żyje w stolicy. Na studiach przecież jestem...
– Skoro już mowa o studiach, to nie powinnaś właśnie być na jakimś wykładzie?
– Ja... nie chodzę na zajęcia od 3 miesięcy.
– Co?
Myślałam, że się przesłyszałam.
– Te studia to straszna nuda. Nie wiem, co chcę robić w życiu. Muszę się jeszcze zastanowić.
Myślałam, że mnie coś trafi.
– Nie chcesz być tłumaczem? To kim?
– Nie wiem.
Mąż się wściekł
– Cholera jasna! – nagle odezwał się mąż. Wysysasz z nas ostatnie pieniądze, dla których wypruwamy sobie flaki, łapiąc dodatkowe fuchy i to wszystko na marne?!
– Nic na to nie poradzę tato, mam kryzys.
– Kryzys? Pakuj się i wracasz z nami do domu! Natychmiast. Skoro nie studiujesz, pójdziesz pracować do fabryki razem z matką.
– Nie mogę.
– A to niby czemu? – mąż denerwował się coraz bardziej.
– Bo jestem w ciąży...
Zamarłam. Musiałam usiąść, bo czułam, że zaraz albo zemdleję, albo dostanę zawału, albo rozszarpię własną córkę. Moje ukochane niewdzięczne dziecko zafundowało mi niespodziankę, która w życiu nie przyszłaby mi do głowy. Nie takiego życia chciałam dla Basi.
Hanna, 48 lat
Czytaj także: „Mąż po pracy nie kiwnie nawet palcem. Znudziła mi się rola sprzątaczki, więc zmusiłam go, by ruszył cztery litery”
„Moja kuzynka to królowa marud. Śpi na forsie ze spadku po bogatym wujku, a mimo to wciąż narzeka na swój los”
„Gdy mieszkałam za granicą, mama mnie ciągle oszukiwała. Tylko dzięki sąsiadce poznałam smutną prawdę”