Jak co dzień podniosłam się z łóżka punktualnie o piątej nad ranem. Mój ślubny wciąż smacznie spał, pochrapując donośnie. Postanowiłam go nie budzić, gdyż wieczorem pracował do późna… Czekało mnie przygotowanie śniadania dla całej naszej gromadki.
Codziennie było to samo
Powoli poszłam w szlafroku do łazienki, wyszorowałam zęby, a potem klapnęłam na moment na kuchenny stołek, żeby podratować się mocną kawą. Zdawałam sobie sprawę, że dzieciaki wpadną po lekcjach wygłodniałe niczym wilki, więc wpakowałam do piekarnika porcję kurczaka z jarzynami, nastawiłam olbrzymi gar zupy i zabrałam się za szykowanie kanapek. Wyszła tego cała góra, bo przecież i dla Mirka do pracy, i dla Kaśki i Jacusia do szkoły.
Zerknęłam na zegarek. Matko, dochodzi siódma! To już ostatni moment, żeby łyknąć w spokoju odrobinę kawy, zanim rozpęta się istne piekło…
No i się zaczęło. „Mamo, chcę zjeść płatki!". „Ale skończyło się mleko". „To idź do sklepu po nie". „Przecież jest jeszcze nieczynny". „Ten sok jest paskudny!". „Nic innego nie mamy". „Zrób mi kanapkę z serem"… I tak w kółko. Kiedy wreszcie wyszli, z bezsilnością popatrzyłam na stół po tej bitwie. Niedojedzone grzanki, istna góra okruchów, porozmazywana marmolada, kałuże rozchlapanej herbaty.
Było mi wstyd
Ledwo zabrałam się za porządki, a tu nagle dzwonek u drzwi. Zastanawiałam się, kogo niesie o tej porze. Otworzyłam, a tu proszę – w progu stała moja przyjaciółka Baśka. Z miejsca rzuciła mi się na szyję. Gdy już mnie puściła, zaczęła mi się uważnie przyglądać, a potem jej wzrok powędrował na kuchnię za mną.
– Oj, oj, widzę, że balujemy od samego rana – powiedziała z uśmiechem. – I to jeszcze w podomce.
– Oj tam, nawet nie mam siły, żeby się przebrać – odpowiedziałam bez entuzjazmu. – Kawy też nie dałam rady wypić.
– To ja nastawię kawę, a ty, skarbie, pójdziesz się ogarnąć i ubrać, jak na człowieka przystało. Później sobie pogadamy. No leć już.
Mimo że nie miałam na to najmniejszej ochoty, ruszyłam się i poszłam. Wskoczyłam nawet pod prysznic na szybko i po jakichś dziesięciu minutach byłam już w kuchni, akurat kiedy Basia kończyła wycierać stół i ładowała naczynia do zmywarki.
Koleżanka miała pomysł
– Basiu, ja już nie daję rady. Każdy dzień wygląda identycznie. Najpierw poranna szopka ze śniadaniem, gotowanie, pranie. Serio, chyba w życiu nie widziałam, żeby kosz na brudy był pusty. A potem trzeba to wszystko pozdejmować z suszarki, wyprasować i poukładać. A wieczorem sprzątanie tych cholernych zabawek, które i tak jutro będą porozwalane po całej chałupie…
– Wiem, skarbie, sama przez to przechodziłam, dobrze o tym wiesz. Pod koniec dnia ze zmęczenia dosłownie zasypiałam na stojąco.
– No ale jak sobie z tym poradzić?
– Jak to jak? Każ Mirkowi wziąć się w garść i pomóc ci w domu, w końcu tu mieszka.
– Akurat! – parsknęłam śmiechem. – Ciągle narzeka, że w robocie się już napracował. Wróci, zje obiadek, przed telewizorem lub komputerem posiedzi i do łóżka. Dzieciom to już nawet zadań nie sprawdza.
– Słuchaj, musisz przeprowadzić poważną rozmowę z mężem! Albo wiesz co? Po prostu olej te wszystkie obowiązki. Daj sobie spokój z gotowaniem i sprzątaniem. Może wtedy docenią, ile roboty wkładasz w dom. Mamy wtorek, więc daj im czas do piątku. A w piątek zafunduj sobie babski wieczór. Wyślij dzieciaki do dziadków, Mirka do kumpli, a ty się zrelaksuj. Wskocz do wanny, napij się winka i obejrzyj jakąś fajną komedię.
Trochę się zbuntowałam
Od tamtej pory ciągle chodziło mi to po głowie. Właściwie, jak się nad tym zastanowić, to chyba nie taka zła koncepcja? Więc w środku tygodnia zignorowałam budzik nastawiony na piątą rano i obudziłam się dopiero, gdy rozczarowany mąż stanął nade mną.
– A śniadanko? – rzucił pytanie.
– Dzisiaj nie ma, zróbcie sobie sami, ja muszę się wyspać.
– Ok – zdziwił się, po czym poszedł do kuchni.
Chodziło mi to po głowie od rana, ale oczywiście nie powstrzymało mnie to przed zajęciem się praniem, rozwieszaniem ciuchów i innymi sprawami, które uwielbiam robić. Gdy moje małe urwisy przyszły do domu, zjadły obiad i pognały odrabiać zadania, a mój ślubny zasiadł przed telewizorem, ja wygodnie rozsiadłam się w fotelu tuż obok niego.
Mąż mnie nie rozumiał
– Słuchaj musimy sobie coś wyjaśnić.
– Ech, Tereska, daj spokój, zaraz się zacznie następna część meczu – westchnął.
– W tej chwili! – zdenerwowałam się i zabrałam mu pilota. – Nie mogę już tak funkcjonować, kompletnie nie bierzesz udziału w naszym życiu, jesteś jak lokator. Dostajesz posiłek pod sam nos, herbatka, piwko – proszę uprzejmie. Nie sprzątasz, nie gotujesz, nie spędzasz czasu z dzieciakami. Ja to wszystko ogarniam, nie zauważasz tego?
– Owszem, ale ja odwożę je do szkoły... – starał się tłumaczyć.
– Phi, wielka mi rzecz. Odwozisz, bo masz po drodze. A ja w tym samym momencie muszę ogarnąć wszystko w domu.
– I świetnie ci to wychodzi, no wiesz... – spróbował chwycić mnie za dłoń.
– To fantastycznie. Ale czy dostrzegłeś, ile mnie to kosztuje? Spójrz na mnie w tym dresie, z przetłuszczoną głową, wysuszoną skórą i popękanymi dłońmi. A najgorsze w tym wszystkim jest to, że nie czuję żadnej satysfakcji. Mam tego zwyczajnie powyżej uszu. Zastanów się nad tym, a ja lecę do dzieciaków. A ty dzisiaj kładź się na sofie, bo jestem na ciebie zbyt wściekła, żeby na ciebie patrzeć.
Poświęciłam czas sobie
Z samego rana oczywiście zrobiliśmy to, co zawsze, później rodzina się zmyła, a ja powinnam zabrać się za swoje standardowe zajęcia. Ale dzisiaj doszłam do wniosku, że skoro dzieci będą u dziadków i to ma być moje święto, to tak będzie i… ruszyłam na miasto. Zajrzałam do paru sklepów, mierzyłam ciuchy, a nawet kilka kupiłam. Skusiłam się też na jakiś cudowny krem, który rzekomo miał cofnąć czas.
Udało mi się również wygospodarować chwilę na wizytę u fryzjerki, a następnie – trzymajcie się mocno – zjeść posiłek poza domem. To chyba najbardziej zapadło mi w pamięć z całego dnia. Nie do opisania, jak bardzo ucieszyłam się z faktu, że nie ja nakładałam sobie jedzenie, że mogłam skosztować czegoś innego niż moje popisowe gołąbki, a na dodatek po wszystkim ktoś posprząta naczynia za mnie!
Nie miałam wyrzutów sumienia
Pełna wigoru wpadłam do mieszkania i zadzwoniłam do Baśki, żeby streścić jej cały dzień. Ryczała ze śmiechu.
– No widzisz, da się? A jeśli chodzi o wieczór, to wszystko ogarnięte, nie martw się. Już ja Mirkowi włożę do głowy to i owo, a i kumple go postawią do pionu.
– Ale jak to? – wciąż miałam wątpliwości.
– A dowie się, że chłop nie jest od tego, żeby babie pomagać od czasu do czasu, tylko żeby być jej partnerem. Ona gotuje, to on pucuje. Ona pierze, to on prasuje. Ona myje podłogę, to on okna. Poskutkuje, poczekaj tylko.
Po zażyciu odprężającej kąpieli sięgnęłam po lampkę wina i usadowiłam się w miękkim dresie przed telewizorem. Było mi tak przyjemnie, że nawet nie wiem kiedy odpłynęłam w objęcia Morfeusza.
Mąż coś zrozumiał
Poranek przywitał mnie wypoczętą i pełną energii. Kiedy już doprowadziłam się do porządku, ruszyłam w stronę kuchni. Dzieci nadal były u dziadków, ale w domu zastałam Mirka. Miał zatroskaną minę i trzymał w dłoni pokaźny pęk kwiatów.
–Tereniu – powiedział półgłosem. – Wybacz mi. Nie miałem świadomości, że sytuacja jest tak poważna. Wpadłem w rutynę, bo tak mi było łatwiej, u moich rodziców to też jakoś funkcjonowało. Mama nic nie mówiła, może inaczej nie potrafiła, ale rzeczywiście czasy już nie te same. Znajomi wczoraj faktycznie zdzielili mnie prosto w łeb. Zrobię, co w mojej mocy, żeby ci pomagać... Znaczy się – być dla ciebie mężem i partnerem. Dasz mi drugą szansę?
– Być może... Ale jak chcesz to zrobić?
– Zrobimy sobie rozkład zajęć i podzielimy się obowiązkami. W poniedziałek śniadanie robię ja, we wtorek ty się tym zajmujesz, a posprzątać dom musimy wspólnie, z dzieciakami włącznie. Niech się uczą, że trzeba dbać o swoje. Potem podrzucę ich do szkoły, a ty przygotujesz obiad. Ja potem pozmywam gary. Na zakupy chodzimy razem. Jak będą większe porządki, to się zobaczy, bo musisz mi pokazać parę trików... Jeden dzień może wyglądać tak, że ja czytam dzieci bajki na dobranoc, a ty odrabiasz z nimi lekcje, a kolejnego dnia robimy odwrotnie. Nauczymy też dzieciaki, że jak nabałaganią, to po sobie sprzątają. Zrobimy im taki plan z naklejkami, chłopaki mi pokazywali coś takiego w necie. A, i koniecznie raz na tydzień cały wieczór dla ciebie, jak wczoraj. To jak będzie?
Próbowałam utrzymać pokerową minę, jednak w głębi duszy chichotałam. Czyżby to było realne? Cóż, chyba warto podjąć próbę. No to się za to zabraliśmy. Początki nie należały do najłatwiejszych, gdyż mojemu małżonkowi nawet włączenie zmywarki czy odkurzacza przysparzało problemów, lecz zamiast go ganić, okazywałam wdzięczność.
Dzieci z początku miały swoją fazę buntu, ale gdy zaczęły dostawać naklejkowe nagrody i drobne upominki za dobrze zrobioną robotę, to ewidentnie przypadło im to do gustu. A co ze mną? Teraz mam więcej energii i częściej się uśmiecham. A piątkowych wieczorów nie mogę się doczekać.
Teresa, 37 lat
Czytaj także: „Gdy zachorowałam, synowa nie podała mi nawet szklanki wody. Nie miała czasu, bo w sieci robiła z mojego syna rogacza”
„Żona chciała wpędzić w ramiona kochanki. Po tym, co przypadkiem usłyszałem, nie mam skrupułów by ją zdradzić”
„15 lat temu mąż wyszedł po ziemniaki i już nie wrócił. Teraz nagle się zjawił i ma pretensje, że nie czekałam”