Z piekarnika roznosił się apetyczny zapach pieczonego ciasta, podczas gdy Jasio z Emilką spędzali radośnie czas na podwórku, a za oknem rozbrzmiewał ptasi śpiew... Tak, to był naprawdę miły dzień. Z uśmiechem na twarzy pocięłam upieczony jabłecznik na kawałki i część z nich spakowałam do pojemnika, aby zanieść mamie. Mieszkała raptem parę przecznic od naszego domu, więc spacerowanie do niej stało się naszą codzienną tradycją – moją oraz naszych pociech.
– Hej, Gabrysiu! Kopę lat, jak leci? – wykrzyknęłam, gdy tylko zobaczyłam kuzynkę.
– Ech, słonko, lepiej nie drąż tematu… – westchnęła Gabrysia, lecz ja oczywiście nie odpuściłam i dociekałam, co ją trapi.
Prezentowała się świetnie – miała na sobie nowiutki płaszcz, ułożoną fryzurę, a w dłoniach dzierżyła torby z zakupami, wśród których dojrzałam kilka drogich artykułów. Zastanawiałam się, co mogło pójść nie po jej myśli.
Wyszło na jaw, że całe życie Gabrysi to jedna wielka katastrofa. Męczyła się z wiosennym znużeniem, a jej małżonek miał problemy z dogadaniem się z przełożonym. Na dodatek ludzie mieszkający obok wtrącali nosy w nie swoje sprawy i zachowywali się jak ostatnie buraki. Jakby tego było mało, kuzynka porysowała świeżo kupione obuwie na nierównej drodze, a jej autobus wlókł się jak żółw. W przypływie rozpaczy zapytała mnie, czemu w tej dziurze zawsze wszystko musi być spartaczone i niedopracowane.
Popatrzyłam wokół siebie z lekkim wahaniem. Moim zdaniem wszystko wyglądało całkiem nieźle. W końcu mamy wiosnę w całej okazałości, chodniki są co prawda trochę krzywe, ale za to ładnie wysprzątane i dość obszerne. Poza tym, stojąc na przystanku w oczekiwaniu na autobus, zawsze można nadstawić buzię do słońca i zaczerpnąć odrobinę witaminy D, czyż nie?
Gabi jest mistrzynią w biadoleniu
– Serio, nie daję już rady – Gabrysia kontynuowała swoje żale. – To zatęchłe miasteczko mnie wykańcza, zero szans na kupienie czegokolwiek sensownego, a na poczcie zawsze trzeba odstać swoje. No i jak się skończy lato, to już totalnie nie będzie co ze sobą zrobić...
– Daj spokój, zawsze da się znaleźć zajęcie – weszłam jej w słowo, bo przez to ciągłe marudzenie mój nastrój też zaczynał lecieć na łeb na szyję. – Spójrz tylko na dzieciaki, są wniebowzięte! – pokazałam na swoje pociechy, radośnie brykające w trawie.
Niestety, nie udało mi się jej przegadać. Narzekała non stop na dosłownie każdą rzecz. Przyszłam do mamy totalnie sfrustrowana. Od razu wyczuła, że coś jest nie tak, ale kompletnie nie wiedziałam, co jej powiedzieć. Najzwyczajniej w świecie dopadł mnie taki dziwny smutek.
Miała absolutną rację, rzeczywiście tak było – nasza mała mieścina nie otrzymywała wystarczających środków od władz gminy na jakiekolwiek naprawy czy przebudowy ulic albo przejść dla pieszych. Niejednokrotnie dało się skręcić nogę w kostce na tych wybojach i dziurach. Zgadzam się również, że późną jesienią, kiedy dzień był już zdecydowanie krótszy i mniej słoneczny, nasze pociechy nieraz się nudziły, bo w okolicy nie było żadnych atrakcji typu plac zabaw dla dzieci, pływalnia czy cokolwiek innego. Potwierdzam też spostrzeżenie kuzynki, że jak ktoś zamierzał sprawić sobie albo swoim pociechom coś wyjątkowego, to musiał wybrać się do pobliskiego sporego miasta.
Taki nastrój towarzyszył mi aż do wieczora, dopóki mój małżonek nie rzucił w moją stronę, że mam w końcu być normalną sobą, bo odnosi wrażenie, że jakaś obca osoba zajęła moje miejsce.
– Beata, zawsze byłaś niepoprawną optymistką. Co się stało, że masz dzisiaj tak podły nastrój? – zapytał, więc mu opowiedziałam. – Naprawdę wpadłaś na Gabryśkę? No tak, ona to chyba ma czarny pas w marudzeniu! Gdy niedawno ją przywitałem, w niecałe pięć minut nasłuchałem się chyba z dwudziestu skarg, że niby musiała sterczeć pół dnia w przychodni, że sąsiad zostawił jej śmieci pod piwnicą, no i że autobusy to nie dość, że nigdy nie przyjeżdżają na czas, to jeszcze ledwo się trzymają kupy podczas jazdy… Nie przejmuj się nią za bardzo. Jak ktoś widzi wokół siebie tylko negatywy, to takie rzeczy też do siebie ściąga.
Przemyślałam to i doszłam do wniosku, że to całkiem sensowne rozumowanie. Od razu poczułam się trochę lepiej.
Wspaniałe wieści od prawników
Następne dni spędziłam na sprzątaniu, opiece nad pociechami i okazjonalnych zleceniach, które udało mi się zdobyć online. Pewnego razu, gdy moja mama zabrała szkraby na plac zabaw, ja skorzystałam z okazji, by zająć się sobą i wybrałam się do fryzjerki. Postawiłam na zakład pani Grażynki, bo oprócz tego, że doskonale radziła sobie z obcinaniem włosów, to jeszcze zawsze była na bieżąco z najnowszymi plotkami.
– Ej, patrzcie, kuzynka naszej pani dziedziczki do nas zmierza! – krzyknęła, kiedy mnie zobaczyła. Obejrzałam się za siebie, próbując zrozumieć, o kim mówi. – Beatka, co jest? Przecież wszyscy wiedzą, a ty nie masz pojęcia?! Mowa o Gabrysi!
– Ale o co chodzi? – byłam kompletnie zdziwiona.
Plotka rozeszła się po całym miasteczku. Wyszło na jaw, że małżonek Gabrieli posiadał w Niemczech dalekiego kuzyna, jakiegoś stryjecznego dziadka czy innego krewnego. No i ów przodek opuścił ten padół, nie pozostawiając żadnych dzieci, a jego adwokaci wytropili męża Gabrysi i przynieśli im tę radosną wiadomość.
– No i jak, odziedziczyli milion euro? – rzuciłam żartem.
Grażyna nie miała pewności, czy sumka wynosiła równo milion, ale zapewniała, że w grę wchodziła naprawdę pokaźna kwota. Uśmiechnęłam się od ucha do ucha, bo przecież to bajkowy scenariusz. O czymś takim śni praktycznie każdy Kowalski. Poza tym, hipoteza mojego męża odnośnie pesymistów, którzy rzekomo ściągają na siebie pecha, okazała się nieprawdziwa.
Po jakimś czasie mama przekazała mi wieści, że Gabrysia opuściła naszą „zabitą dechami” mieścinę, która tak strasznie działała jej na nerwy, i zainwestowała w mieszkanie w większej miejscowości. „Wreszcie ma pod ręką porządne sklepy i nie musi się tłuc tymi starymi gruchotami, które udają autobusy, bo ma kasę na własne cztery kółka. Nareszcie powinna być zadowolona z tego, jak potoczyło się jej życie” – pomyślałam, uśmiechając się do siebie.
Niedługo potem nadarzyła się sposobność, by ją o to zagadnąć, gdyż obie znalazłyśmy się na ślubie i przyjęciu weselnym w rodzinie.
Na widok kuzynki ledwo powstrzymałam się od wydania z siebie pełnego zazdrości westchnienia. Gabrysia miała na sobie szykowny kostium i gustowne szpilki, a przez ramię przewiesiła torebkę, identyczną jak te, które widywałam na fotografiach celebrytek w plotkarskich czasopismach. Zarówno jej mąż, jak i dziecko, prezentowali się równie olśniewająco.
Piękno jest w oczach patrzącego
Mój mąż wyszeptał mi do ucha, że zauważył auto mojej kuzynki i szacuje, że kosztowało co najmniej tyle samo, co nasze małe mieszkanko. Trochę się martwiłam, że krewna nie będzie skora do rozmowy ze mną, bo bogactwo czasem zmienia ludzi, ale niepotrzebnie – Gabrysia, jak tylko mnie zobaczyła, podbiegła i... zaczęła się żalić!
– Ach, skarbie, super cię widzieć – rzuciła na wstępie. – Bo wiesz, ja w tym swoim mieście to kompletnie nikogo nie znam. Ciągle tylko w chacie przesiaduję, mówię ci, jak mnie to wykańcza! Ludzie tam wszyscy dla siebie obcy, osiedle pod ochroną, więc sami nowobogaccy tam żyją, zero serdeczności, zupełnie inaczej niż u nas...
Z trudnością przyjmowałam to do wiadomości. O co tu chodzi? W końcu w naszej „dziurze” ludzie byli nachalni, wścibscy i zaśmiecali piwnicę, z której wszyscy korzystali.
– No, przynajmniej nie musisz już użerać się z tymi rozpadającymi się autobusami – stwierdziłam, spoglądając przez uchylone wejście w kierunku parkingu, gdzie stało błyszczące, czarne audi.
– Kochana, ten samochód to istna katastrofa! – westchnęła zrezygnowana. – Czasem krążę jak głupia nawet przez pół godziny, żeby gdzieś go zaparkować, a autobusem dotarłabym wszędzie bez problemu. A wyobraź sobie, że nasz garaż jest na trzecim poziomie pod ziemią! Arek każdego dnia musi pokonywać tę spiralną drogę w dół, a o poranku wspinać się z powrotem. Możesz sobie wyobrazić, jaki to stres? Człowiek cały się trzęsie ze strachu, żeby tylko nie porysować auta!
Dzięki Bogu jakiś inny gość się wtrącił i zagadał tę zgorzkniałą kobietę. Później, gdy kręciłam się z małżonkiem piruety na parkiecie, z oddali widziałam jej nadąsaną minę. Wyglądało na to, że innym też ględziła o wszystkich nieszczęściach, jakie ją w życiu spotkały.
Gdy obudziliśmy się po hucznym weselu, mieliśmy chwilę tylko dla siebie, bo pociechy zostały u szwagierki. Spędziliśmy leniwy poranek, wylegując się w pościeli i chłonąc promienie słońca w ogrodzie. Delektowaliśmy się aromatyczną kawą, wsłuchując w radosny trel ptasząt. Nasze wysłużone leżaki skrzypiały przy każdym ruchu, ale zupełnie nam to nie przeszkadzało. Później udaliśmy się po nasze dzieci, idąc nierównym, dziurawym chodnikiem. Na pasach przejechał obok nas rozklekotany autobus, zapewne znowu niepunktualnie. A ja... zachichotałam pod nosem.
– Powiedz, co sprawia ci taką radość? – mój mąż objął mnie czułym gestem i zagadnął. – Od wczoraj chodzisz taka rozpromieniona, a dziś od samego rana się uśmiechasz…
– Ach, to nic takiego – musnęłam dłonią jego kołnierzyk od koszulki. – Jestem po prostu zadowolona z życia. Wiesz, cieszę się z tego, co razem osiągnęliśmy, a co jeszcze przed nami. Kocham to, jak wygląda moja codzienność i nie chciałabym się z nikim zamieniać miejscami. Czuję się naprawdę szczęśliwa!
Złożył delikatnego całusa na mojej skroni, po czym ruszyliśmy przed siebie, podśpiewując znajomą melodię.
Właśnie przyszło mi do głowy, że to, co nas otacza, tak naprawdę nie ma większego znaczenia. Mówi się, że to od patrzącego zależy, czy coś uzna za piękne. Podobnie jest z poczuciem szczęścia i radości życia – one rodzą się w naszym wnętrzu. Dlatego sama zdecydowałam, że nie poddam się negatywnym myślom! Niech triumfuje optymizm! Zwłaszcza teraz, gdy za oknem tak wiele promieni słonecznych...
Olga, 34 lata
Czytaj także:
„Mąż nie chciał się przyznać, gdzie podziało się 50 tysięcy z konta. Myślałam, że padnę, gdy poznałam prawdę”
„Marzyłam o życiu w willi z bogatym kochankiem, a nie na kredycie z mężem. Pazerność zaprowadziła mnie w ślepą uliczkę”
„Gdy zachorowałam, synowa nie podała mi nawet szklanki wody. Nie miała czasu, bo w sieci robiła z mojego syna rogacza”