„Gdy mieszkałam za granicą, mama mnie ciągle oszukiwała. Tylko dzięki sąsiadce poznałam smutną prawdę”

smutna kobieta fot. Adobe Stock, djoronimo
„Początkowo chyba nie dowierzała, że to faktycznie ja. Zaczęła gładzić mnie po policzkach, przypatrywać mi się uważnie. Potem objęła mnie z całej siły. – Czyli Stasia nie kłamała… Jak to cudownie, że tu jesteś… Bałam się, że odejdę z tego świata i cię nie zobaczę – wyszeptała poruszona”.
/ 23.07.2024 07:15
smutna kobieta fot. Adobe Stock, djoronimo

Informacja o chorobie mamy była dla mnie jak cios prosto w serce, wywołała poczucie winy... Mój ból i smutek jest trochę mniejszy, gdy myślę o tym, że nie odeszła sama. Że zdążyłam się otrząsnąć, zostawiłam wszystko i wróciłam do kraju, aby towarzyszyć jej w ostatnich latach życia, aż do samego końca. Nie wybaczyłabym sobie, gdybym postąpiła inaczej.

Mam dobre wspomnienia

Mama była inteligentna, troskliwa i pełna miłości. A przy tym niezwykle, wręcz niesamowicie dzielna. Mimo że wychowywała mnie sama, bo tata zginął na placu budowy, gdy byłam malutka, nie użalała się nad sobą, nie wpadała w rozpacz.

Przeciwnie, stawiała czoła przeciwnościom losu, mawiając, że nie istnieje taka trudność, z którą nie można sobie poradzić. Dobrze wbiłam sobie do głowy te mądre słowa, bo nigdy nie obawiałam się nowych wyzwań. Kiedy coś postanowiłam, o czymś marzyłam, robiłam co w mojej mocy, żeby to osiągnąć. Oczywiście nie za wszelką cenę, bo w naszym domu panowała też inna reguła: postępuj w taki sposób, aby inni cieszyli się w twoim towarzystwie, a nie smucili.

Moja mama przyciągała ludzi niczym magnes. Zawsze miała wokół siebie masę przyjaciół i dobrych znajomych, którzy szukali jej towarzystwa na każdym kroku. Jej urok osobisty doceniały nawet moje szkolne przyjaciółki. Często wpadały do niej, żeby zwierzyć się ze swoich kłopotów i trosk.

– Jejku, masz cudowną mamę. Tylko pozazdrościć – niejednokrotnie słyszałam od koleżanek.

Faktycznie, miałam…

To była moja szansa

W latach 80. wyruszyłam do USA. Już od liceum śniłam o podróżowaniu po świecie, ale w tamtym okresie wciąż wiązało się to z wieloma trudnościami. I nagle, jak grom z jasnego nieba, dostałam zaproszenie od wujka ze strony taty. Dopiero co skończyłam technikum o profilu gastronomicznym i nie za bardzo miałam pomysł na siebie. Więc z jednej strony ta wyprawa napawała mnie radością, a z drugiej - niepokojem. Głowiłam się, jak zareaguje na to moja mama.

– Córeczko, nie ma co się nad tym rozwodzić. Leć tym samolotem! – wykrzyknęła.

– Nie będzie ci przykro zostać tu samej? Nie będziesz tęskniła? – drążyłam temat.

– Jasne, że będę tęsknić, ale dam radę. Spokojnie. Rok przeleci w mgnieniu oka. Ani się obejrzę, a ty wrócisz – objęła mnie czule.

Lata później powiedziała mi szczerze, że kiedy machała mi na do widzenia na lotnisku, coś jej mówiło, że to nasze ostatnie spotkanie. Nie było jej łatwo się z tym pogodzić, bo byłam dla niej wszystkim, ale uszanowała mój wybór. Jej największym pragnieniem było, abym odnalazła swoje miejsce w życiu i robiła to, co kocham.

Nie miałam czasu przyjechać

Straciłam głowę dla pewnego przystojniaka z USA. Stanęliśmy na ślubnym kobiercu. Zdobyłam zieloną kartę, a później obywatelstwo, i otworzyłam własną działalność w branży cateringowej. Na świat przyszły moje dwoje pociechy. Wielokrotnie planowałam wyjazd do ojczyzny, ale za każdym razem coś stawało mi na drodze. Wiadomo, jak to jest, kiedy trzeba ogarnąć firmę i dom. Kontaktowałam się więc z mamą jedynie telefonicznie. Ilekroć wybierałam jej numer, ogarniały mnie wyrzuty sumienia, że do tej pory jej nie odwiedziłam, ale ona błyskawicznie mnie uspokajała.

– U mnie wszystko dobrze, kochanie. Daję sobie radę znakomicie, jestem zdrowa jak rydz. Nie zamartwiaj się – zapewniała.

Chyba ze sto razy padło w moim kierunku: „spokojnie, nie martw się". Tak bardzo oswoiłam się z tymi słowami, że nie oczekiwałam już niczego innego. A czas przecież upływał nieubłagalnie, a mama starzała się z każdym rokiem. Sześćdziesiątka, siedemdziesiątka... W każde kolejne urodziny składałam jedynie życzenia przez telefon, bo wciąż brakowało mi czasu na podróż do ojczyzny.

Wprawdzie dzieci były już dorosłe, ale pojawiły się wnuczęta. Do tego firma stale się powiększała. Wyjazd i porzucenie wszystkiego było niemożliwe. Poza tym mama zapewniała, że u niej wszystko gra – tłumaczyłam sobie. Żyłam w przeświadczeniu, że jest niezniszczalna i będzie żyć wiecznie. Aż do momentu, gdy zadzwonił ten tragiczny telefon.

Nie miałam o niczym pojęcia

Pięć lat temu, pewnego wieczoru w październiku, kiedy przygotowywałam się do snu, zadzwonił telefon. To była pani Stasia, najbliższa koleżanka mojej mamy.

– Halinka dostała udaru! Trafiła do szpitala – oznajmiła.

Poczułam, jak miękną mi kolana.

– Ale jak to? Jeszcze parę dni temu gadałam z mamą. Mówiła, że ma się znakomicie – z trudem wydusiłam z siebie słowa.

– Na pewno nie było z nią aż tak dobrze. Od lat zmaga się z nadciśnieniem, do tego dochodzi cukrzyca. A je tyle, co kot napłakał...

– Jezu, nie miałam o niczym pojęcia…

– No to już wiesz. Dobrze, że akurat wpadłam do niej na ploteczki i zdążyłam z pomocą, ale kiedyś może mnie zabraknąć w krytycznym momencie. Dlatego sądzę, że czas znaleźć dla mamy kogoś na stałe. Nie chcę się za bardzo mieszać, ale Halinka naprawdę nie powinna zostawać sama. Zastanowisz się nad tym?

– Zastanowię...

– Kiedy już będziecie rozmawiać, nie wspominaj przypadkiem, że poruszyłam z tobą tę kwestię. Zdenerwuje się, że zaprzątałam ci tym głowę. Ona po prostu taka jest. Nie lubi nikomu zawracać gitary – dodała na zakończenie naszej rozmowy.

Miałam wyrzuty sumienia

Po rozmowie z panią Stasią sen całkowicie mnie opuścił. Kręciłam się na łóżku z jednej strony na drugą, rozważając w głowie usłyszane słowa. Z każdą minutą rozmyślań coraz bardziej dręczyło mnie poczucie winy. Olśniło mnie, że moja mama jednak nie będzie żyła wiecznie i mogę ją stracić. A to wszystko zanim w końcu wygospodaruję trochę czasu, żeby ją odwiedzić. W pewnej chwili poczułam tak ogromny smutek, że łzy same zaczęły płynąć mi po policzkach. Ale po chwili otarłam zapłakane oczy i obudziłam męża.

– Jadę do Polski. Muszę się zaopiekować mamą – powiedziałam.

– Słucham? Kiedy? Ile tam będziesz? – pytał zdziwiony, wciąż nieprzytomny mąż.

– Planuję wyjechać maksymalnie za dwa tygodnie. Nie wiem, na jak długo. Zostanę tak długo, jak będzie potrzeba.

– W porządku… Ale co ze mną? Co z dziećmi? Wnuczkami? A firma?

– Dacie sobie radę. Sprawy biznesowe też ogarniecie. Ja naprawdę muszę jechać… Jeśli nie pojadę, do końca życie sobie tego nie wybaczę. Rozumiesz?

– No cóż, chyba muszę się z tym pogodzić, bo mam wrażenie, że nic nie jest w stanie cię od tego odwieść – westchnął z rezygnacją.

Pojechałam do Polski

Nie było wątpliwości, że trafił w sedno. W tamtym momencie rodzina i interesy zeszły na dalszy plan. Priorytetem stała się wyłącznie mama. Kolejnego ranka skontaktowałam się telefonicznie z panią Stasią, żeby podzielić się z nią swoimi zamiarami.

– Nie mówisz poważnie? Jak Halinka się o tym dowie, to z pewnością w mgnieniu oka stanie na nogi! – rozpromieniła się.

Zgodnie z zamysłem, stawiłam się w Polsce. Mama cały czas była w szpitalu. Przypominam sobie moment, gdy przekroczyłam próg jej sali. Leżała na łóżku. Wychudzona, zupełnie siwa, pozbawiona sił… Zalałam się łzami.

– Mamusiu, wróciłam! – zawołałam przez łzy, po czym popędziłam w jej stronę.

Początkowo chyba nie dowierzała, że to faktycznie ja. Zaczęła gładzić mnie po policzkach, przypatrywać mi się uważnie. Potem objęła mnie z całej siły.

– Czyli Stasia nie kłamała… Jak to cudownie, że tu jesteś… Bałam się, że odejdę z tego świata i cię nie zobaczę – wyszeptała poruszona.

Mama mnie potrzebowała

Od tego czasu nie opuszczałam mamy na krok. Po wyjściu ze szpitala dbałam o nią, towarzyszyłam jej podczas ćwiczeń rehabilitacyjnych i wizyt u specjalistów. Na początku przyjmowała moje wsparcie z wdzięcznością, ale kiedy poczuła się odrobinę lepiej, zaczęła namawiać mnie do powrotu do USA.

– Tam masz swoich najbliższych, swój świat, pracę… Leć! U mnie już wszystko dobrze… Dam sobie radę. Najważniejsze, że mogłam cię zobaczyć… – przekonywała.

Jak zawsze myślała bardziej o mnie niż o sobie. Ale ja tym razem byłam uparta.

– Nic z tego, nie pozbędziesz się mnie tak łatwo. Wrócę, kiedy nadejdzie odpowiedni moment – ucinałam temat.

Fakt, brakowało mi obecności męża, naszych dzieci i wnucząt, ale chęć, by znajdować się blisko mamy, przeważyła. Miałam też świadomość, że mimo zapewnień, nie da sobie rady samodzielnie, gdyż po przejściu udaru nigdy nie odzyskała dawnej formy. Borykała się z problemami w przemieszczaniu się, nie mogła o własnych siłach zadbać o porządki czy przyrządzić posiłku. Usiłowała to robić, zupełnie jakby zależało jej na pokazaniu mi swojej siły i dobrego zdrowia, ale te wysiłki spełzały na niczym.

– Niestety, to efekt upływającego czasu. W tej sytuacji już niewiele da się zrobić. Z wiekiem będzie tylko trudniej – lekarze nie dawali wielkich nadziei.

Mimo bólu, jaki czułam w sercu, przy mamie zawsze miałam uśmiech na twarzy. Kiedy miała więcej sił, chodziłyśmy razem na przechadzki, oglądałyśmy filmy czy spektakle. Dbałam również o to, by mogła widywać się ze swoimi koleżankami.

Byłam z nią aż do końca

Czas płynął nieubłaganie, rok za rokiem. Pomimo wysiłków, które podejmowałam, zdrowie mamy stale się pogarszało. Widziałam, jak gaśnie z dnia na dzień. Jej dni były już policzone. Aż wreszcie nadszedł moment pożegnania. Odeszła spokojnie, po cichu. Jednak tuż przed tym, jak przeniosła się tam, gdzie nie ma trosk ani bólu, obdarzyła mnie ostatnim, przepełnionym miłością i tkliwością spojrzeniem.

– Dziękuję ci, kochanie, że przy mnie byłaś… Ogromnie to doceniam – powiedziała cichutko.

Nie miałam pojęcia, z jakiego powodu mi dziękowała i za co jest taka wdzięczna… Przecież nie wyobrażałam sobie, żeby moja mama musiała spędzić jesień swojego życia w osamotnieniu. Była dla mnie wszystkim, kochałam ją całym sercem.

Kamila, 58 lat

Czytaj także: „Gdy zachorowałam, synowa nie podała mi nawet szklanki wody. Nie miała czasu, bo w sieci robiła z mojego syna rogacza”
„Żona chciała wpędzić w ramiona kochanki. Po tym, co przypadkiem usłyszałem, nie mam skrupułów by ją zdradzić”
„15 lat temu mąż wyszedł po ziemniaki i już nie wrócił. Teraz nagle się zjawił i ma pretensje, że nie czekałam”

 

Redakcja poleca

REKLAMA