„Wychowałam 5 dzieci i zostałam sama w pustym domu. Żadne z nich nie miało czasu, by się mną zająć w chorobie”

smutna stara kobieta fot. iStock by Getty Images
„Obdzwoniłam całą piątkę. I żadne z moich dzieci nie znalazło czasu, aby przyjechać i zaopiekować się chorą matką. Rozumiem, że każde z nich ma swoje zajęcia. Nie potrafiłam zrozumieć tego, że żadne z nich nawet nie zaproponowało, że wszystko ułoży tak, aby przyjechać i się mną zaopiekować”.
/ 15.06.2024 21:15
smutna stara kobieta fot. iStock by Getty Images

Zawsze marzyłam o dużej rodzinie. I to marzenie się spełniło. Urodziłam i wychowałam piątkę dzieci, które wykształciły się, znalazły dobre zajęcia i założyły własne rodziny. Bardzo się cieszyłam, że na starość będę mieć tak liczne towarzystwo. Jednak los bywa przewrotny, a ja szybko przekonałam się, że marzenia a rzeczywistość to dwie zupełnie inne rzeczy. W ósmej dekadzie życia zostałam sama ja palec w wielkim domu, a wszystkie moje dzieci przestały się mną interesować. Sama nie wiem, gdzie popełniłam błąd.

Była dumna ze swojej rodziny

Chociaż moja młodość przypadała na zupełnie inne czasy, to nawet wtedy piątka dzieci nie była czymś nagminnie spotykanym.

– Jak ty sobie dajesz z nimi radę? – pytały mnie koleżanki z pracy, gdy opowiadałam im o swoich przebojach z piątką maluchów.

Ale ja jakoś sobie radziłam. Co więcej – byłam bardzo szczęśliwa, że mam tak liczną gromadkę. Już jako bardzo młoda dziewczyna marzyłam o licznej rodzinie, a dzieci zawsze były wysoko na liście moich priorytetów. Podobnie zresztą jak u mojego męża, który także nie posiadał się z radości, gdy informowałam go o kolejnej ciąży.

Nie powiem – nie było łatwo. Posiadanie piątki dzieci wiązało się nie tylko ze sporymi wydatkami, ale także z koniecznością zapewniania im opieki, bezpieczeństwa i miłości. Ale ja nie narzekałam. Kochałam moje szkraby miłością bezwzględną i nawet sobie nie wyobrażałam sytuacji, w której któregoś z nich miałoby nie być.

Jednocześnie byłam z nich bardzo dumna, bo każdy maluch z mojej piątki był wyjątkowy. Franek bardzo dobrze się uczył, Marysia pięknie grała na fortepianie, Adaś lubił gotować, Hania miała smykałkę do języków obcych, a najmłodszy Marcinek uwielbiał sport. „Wszyscy są wyjątkowi” – myślałam patrząc na moją wesołą gromadkę.

Tak jak w każdej rodzinie, także i u nas zdarzały się większe lub mniejsze problemy. Ale kto ich nie miał, prawda? Mimo to żyliśmy spokojnie i szczęśliwie.

– Udały nam się dzieci – mówił mój mąż, gdy zmęczony wracał z pracy, a one na wyścigi chciały mu zrobić kolację i herbatę. Byłam z nich taka dumna. I jednocześnie byłam dumna z nas, że jako rodzice daliśmy radę i wychowaliśmy ich na porządnych ludzi. Po wielu latach okazało się, że jednak gdzieś popełniliśmy błąd.

Dzieci rozjechały się po Polsce i świecie

Razem z mężem staraliśmy się zrobić wszystko, aby nasze dzieci otrzymały odpowiednie wykształcenie.

– Dobre wykształcenie to szansa na lepsze życie – powtarzał mój mąż, który sam był inżynierem i całe życie się dokształcał. Dzięki temu pracował na kierowniczych stanowiskach i mógł zapewnić godny byt całej naszej rodzinie.

Zgadzałam się z nim w stu procentach. I dlatego nie żałowałam pieniędzy na dodatkowe zajęcia, naukę języków obcych czy ciekawe kursy. To wszystko przyniosło profity. Dzieciaki pozdawały do dobrych szkół, pokończyły studia i znalazły dobre prace. Każde z nich ułożyło sobie życie.

Bardzo cieszyłam się z ich sukcesów. Ale w głębi duszy było mi też trochę smutno. Cała moja piątka porozjeżdżała się po Polsce i świecie, a ja przez to nie mogłam ich widywać tak często, jak bym chciała.

– Takie są koleje losu – pocieszał mnie mój mąż. – Dzieci dorastają i wyfruwają z gniazda. A my nic nie możemy na to poradzić.

– Wiem, wiem – mówiłam. – Ale i tak jest mi smutno.

Wtedy Wiesio mocno mnie przytulał i nie pozwalał mi się smucić.

– Najważniejsze, że dobrze wychowaliśmy nasze dzieci – mówił. – A gdy przyjdzie taka konieczność, to na pewno się nami zaopiekują.

Myślałam dokładnie tak samo. Byłam przekonana, że na stare lata będziemy mieć pomoc i wsparcie całej naszej piątki. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, jak bardzo się myliłam w swoich przypuszczeniach.

Po śmierci męża zostałam zupełnie sama

Śmierć mojego męża była dla mnie ogromnym zaskoczeniem. Wiesław przez całe życie bardzo dbał o zdrowie i nawet po skończeniu 70 lat wciąż był okazem zdrowia. Dlatego gdy lekarz poinformował mnie, że przyczyną jego zgonu był rozległy zawał serca, to nie mogłam w to uwierzyć. I bardzo długo nie mogłam pogodzić się z tym, że jego już nie ma.

– Może zadzwoń po dzieci, żeby przyjechały do ciebie – sugerowała mi siostra, której zwierzałam się, że bez Wiesława czuję się bardzo samotna.

Jednak ja nie nie chciałam tego robić. Dzieci miały swoje życie, z których przecież nie mogły zrezygnować.

– Nie ma takiej potrzeby – mówiłam.

Jednak w głębi duszy bardzo chciałam, żebyśmy teraz byli w komplecie. Potrzebowałam ich wsparcia. Śmierć męża zostawiła w moim sercu ogromną dziurę, której nic nie było w stanie załatać. Chodząc po naszym domu czułam się samotna, jak nigdy przedtem. Nawet po wyprowadzce dzieci ten dom tętnił życiem. Mój mąż był bardzo wesołym człowiekiem i dlatego po domu zawsze roznosił się jego gromki śmiech. A po jego śmierci było przeraźliwie cicho.

– Jak ja mam bez ciebie żyć? – zapytałam cicho. Jednak nikt mi nie odpowiedział. Dom był cichy, głuchy i tak beznadziejnie pusty.

Zwróciłam się do dzieci z prośbą

Długo trwało, zanim pogodziłam się ze śmiercią męża. Jednak wszystko w życiu ma kres i moja żałoba także w końcu minęła. A ja miałam nadzieję na spokojne życie. Nic z tego nie wyszło. Kilka tygodni przed drugą rocznicą śmierci Wiesława dowiedziałam się, że chorują na cukrzycę. W drodze na zakupy straciłam przytomność, a przechodzący obok ludzie wezwali karetkę.

– Ma pani bardzo wysoki poziom cukru – powiedział mi lekarz w szpitalu. A potem okazało się, że nie jest to jednorazowa nieprawidłowość, ale zaawansowana postać choroby, która jest jedną z plag współczesnego świata.

Wtedy dowiedziałam się, że będę musiała zmienić całe swoje życie.

– Z tą chorobą da się żyć – zapewniał mnie lekarz. Jednak od razu uprzedził, że konieczne będzie wprowadzenie wielu zmian.

– I przydałaby się pani jakaś pomoc – powiedział na koniec. – W początkowym okresie stabilizacji choroby dobrze mieć opiekę. Mogą pojawić się wahania cukru i związane z tym omdlenia, skoki ciśnienia i inne nieprzyjemności. Dlatego warto zadbać o to, aby ktoś był w pobliżu – dodał.

Jednocześnie zapytał, czy mam kogoś, kogo mogłabym poprosić o pomoc.

– Oczywiście, że mam – odpowiedziałam szybko. – Mam piątkę dzieci – dodałam z uśmiechem.

– To świetnie – powiedział lekarz. – W takim razie jest pani w dobrych rękach – uśmiechnął się i życzył mi dobrego zdrowia.

Nikt nie miał czasu

A ja od razu pomyślałam, że muszę zadzwonić do każdego z mojej piątki i ustalić, które z nich przyjedzie jako pierwsze. Wymyśliłam sobie, że dzieciaki będą się zmieniać i dzięki temu nigdy nie będę sama. Od razu po powrocie do domu zabrałam się za realizację swojego planu. I już podczas pierwszego telefonu spotkało mnie rozczarowanie.

– Teraz mam bardzo ważny projekt, więc nie mogę wziąć urlopu – powiedział Franek. – Nie gniewasz się? – zapytał po chwili. A potem od razu zasugerował, że mogłabym zadzwonić do którejś z dziewczyn.

Oczywiście, że się nie gniewałam. I zgodnie z jego sugestią zadzwoniłam do Marysi.

– Przykro mi mamo, ale wyjeżdżam w trasę koncertową – usłyszałam od córki, która była muzykiem filharmonii. – Mam nadzieję, że się nie gniewasz – dodała.

Już chciałam powiedzieć, że się nie gniewam, ale Marysią zdążyła się rozłączyć.

Następna w kolejce była Hania. Ale tu też nie osiągnęłam sukcesu.

– Mam mnóstwo tłumaczeń, które muszę dokończyć – usłyszałam. – Zadzwoń do chłopaków.

Cóż było robić? Posłuchałam rady córki. Okazało się, że Adam właśnie otwiera kolejną restaurację i nie może tego przełożyć, a Marcin skręcił nogę podczas treningu i nie jest w stanie nigdzie się ruszyć. Oczywiście każdy z nich przepraszał i sugerował, żebym zadzwoniła do brata lub siostry.

Obdzwoniłam całą piątkę. I żadne z moich dzieci nie znalazło czasu, aby przyjechać i zaopiekować się chorą matką. Z jednej strony byłam w stanie zrozumieć, że każde z nich ma swoje zajęcia, z których nie jest w stanie tak od razu zrezygnować. Ale z drugiej strony nie potrafiłam zrozumieć tego, że żadne z nich nawet nie zaproponowało, że wszystko ułoży tak, aby przyjechać i się mną zaopiekować. „A przecież tak dobrze ich wychowałam” – pomyślałam. Ale czy na pewno?

Przez kolejne tygodnie żadne z moich dzieci nie zmieniło zdania i nie zaproponowało, że mnie odwiedzi. A ja siedzę sama w pustym domu i zastanawiam się, gdzie popełniłam błąd. I tak szczerze powiedziawszy, to sama tego nie wiem.

Helena, 72 lata

Czytaj także:
„Słyszałam krzyki sąsiadki, ale bałam się interweniować. Po tym, co się stało, żałowałam, że nie miałam odwagi”
„Szukałam królewicza, ale trafiałam na same niemoty. Wolę być singielką niż żyć z facetem o mentalności kartofla”
„Po 50. integruję się z sąsiadami. Jednemu sięgnęłam do portfela, a drugiemu wskoczyłam do łóżka”

Redakcja poleca

REKLAMA