„Szukałam królewicza, ale trafiałam na same niemoty. Wolę być singielką niż żyć z facetem o mentalności kartofla”

kobieta fot. Westend61
„Miałam wątpliwości, czy wybrać się do kina z tym facetem koło pięćdziesiątki udającym wyluzowanego młodziaka, który w dodatku zakładał sportowe obuwie do spodni od garnituru, co zupełnie nie zgadzało się z moim poczuciem stylu”.
/ 13.06.2024 13:15
kobieta fot. Westend61

Odkąd tylko pamiętam, marzyłam o tym jedynym, wyjątkowym facecie. Miałam w głowie konkretny wizerunek ukochanego: bystry, z głęboką empatią, obdarzony wybitnym poczuciem humoru, a jednocześnie dojrzały i przywiązany do bliskich. Kiedy pozwalałam sobie na odrobinę szaleństwa w tych rozmyślaniach, wyobrażałam go sobie dodatkowo jako kogoś dobrze sytuowanego ze świetnym wyczuciem stylu i ponadprzeciętnym wzrostem. Mężczyzna, o którym śniłam, wydawał się wręcz nierealny.

To był nierealny sen

W wieku czterdziestu lat doszłam do wniosku, że faceci z moich marzeń mogą co najwyżej występować w filmach hollywoodzkich. Zamiast dalej wypatrywać ideału, ogarnęła mnie trwoga i zaczęłam nerwowo rozglądać się dookoła, szukając kogokolwiek, byle tylko nie zostać sama.

– W sobotę i niedzielę mamy w planach spotkanie z kolegą Marka ze studiów – powiedziała pewnego dnia Renata, z którą pracuję w butiku odzieżowym. – Zastanawiam się, gdzie go zabrać wieczorem…

– Ale w czym jest problem? – zdziwiłam się.

– No wiesz, pewnie trochę niezręcznie się będzie czuł… Mirek zasugerował, żebym zorganizowała mu jakąś towarzyszkę, więc wpadłam na pewien pomysł…

– O rany, jesteś beznadziejną swatką – parsknęłam śmiechem. – Ale chętnie się do was przyłączę. I tak nic nie planowałam.

Romek sprawiał wrażenie sympatycznego faceta. Owszem, miał nieco mniej wzrostu niż ja, dokładnie cztery centymetry, jego praca na umowę zlecenie w charakterze kuriera nie należała do najlepiej płatnych, a do tego powoli łysiał, ale cóż… Ideałów nie ma na tym świecie.

– …no i kolega mnie pyta, co powinien zrobić z tym limem pod okiem – relacjonował z zaangażowaniem. – A ja na to: zafunduj sobie drugiego siniaka i udawaj, że jesteś pandą, hehe. – parsknął śmiechem, rozbawiony własnym dowcipem.

Doszłam do wniosku, że w sumie tak na dobrą sprawę błyskotliwy humor też nie jest konieczny, aby zbudować udany związek.

Następnego dnia Renia zapytała mnie, czy może przekazać mój numer telefonu Romanowi. Westchnęłam zrezygnowana, ale się zgodziłam.

Byłam już totalnie zdesperowana

– Hejka, ślicznotko – usłyszałam w słuchawce dosłownie po dwóch minutach. – Nie ukrywam, że spodobałaś mi się. Może skoczymy razem do kina?

– Jasne, czemu nie – starałam się brzmieć chociaż trochę entuzjastycznie. – A może na ten najnowszy film z Melem Gibsonem?

– A kto powiedział, że będziemy patrzeć na film? – Parsknął śmiechem, a mnie zatkało. – Spoko, żarcik taki. Masz poczucie humoru, prawda? No to spoko. To spotkajmy się przy kasach jutro o 20, pasuje ci?

Zakończyłam rozmowę, starając się nie myśleć o tym, że chyba poniosłam klęskę. Owszem, powiedziałam Reni, że Roman wydaje się sympatyczny, kiedy mnie o to spytała. Bardzo dobrze zdawałam sobie sprawę, co by pomyślała, gdybym go skrytykowała. Pewnie uznałaby mnie za wybredną królewnę, wyczekującą idealnego księcia, a nie singielkę po czterdziestce, samotnie przemierzającą życie, która na dodatek od wielu lat nie miała żadnej randki.

Ciągle jednak miałam wątpliwości, czy to dostatecznie wiele znaków, aby wybrać się do kina z tym facetem koło pięćdziesiątki udającym wyluzowanego młodziaka, który w dodatku zakładał sportowe obuwie do spodni od garnituru, co zupełnie nie zgadzało się z moim poczuciem stylu.

– Cześć, dotarłaś wreszcie – przywitał mnie trochę zbyt wilgotnym buziakiem w policzek. – Ładnie wyglądasz – powiedział i obrzucił mnie spojrzeniem od fryzury aż po czubki moich kozaków.

– Dzięki – bąknęłam, nie odczuwając szczególnego zadowolenia z jego komplementów.

Kiedy film się zaczął, to była masakra: Romek bez przerwy hałasował torebką z chrupkami, ledwo co powstrzymywał napady czkawki po napoju gazowanym i kilka razy usiłował chwycić mnie za dłoń, zupełnie ignorując to, że wcześniej unikałam jego dotyku.

Powoli zaczęłam akceptować, że jest ze mną

Mimo wszystko, gdy przyszedł moment pożegnania, rzuciłam, że było bardzo miło i z chęcią zobaczę się z nim ponownie. Czemu tak zrobiłam? Nie dość, że stuknęła mi czterdziestka, a ostatnim razem umówiłam się z kimś dobrych parę lat temu, to jeszcze każdy facet w zasięgu wzroku był już po ślubie i zazwyczaj miał dzieciaki. Miałam już naprawdę dosyć spędzania wieczorów na kanapie, z talerzem tuczących przekąsek w ręku.

– Kochanie, czy to prawda, że się z kimś spotykasz? Bardzo się cieszę, jestem taka szczęśliwa! – moja mama nie posiadała się z radości, kiedy po miesiącu oznajmiłam, że wpadnę do niej na obiad, ale nie sama.

Moi rodzice również naciskali, abym w końcu znalazła sobie porządnego faceta…

Z biegiem czasu oswajałam się z myślą, że Romek staje się częścią mojego życia. Udawało mi się nie zwracać zbytnio uwagi na jego niesmaczne dowcipy i przymykać oko na to, jak pożądliwie na mnie patrzył.

Postanowiłam też zrezygnować z noszenia butów na wysokim obcasie, aby zminimalizować różnicę wzrostu. Wszystkie te drobne kompromisy wydawały się do zaakceptowania, biorąc pod uwagę, że dzięki temu mogłam w końcu zaliczać się do grona kobiet, które mają u swojego boku drugą połówkę.

– Mój Mirek w ostatnim czasie wyprowadza mnie z równowagi tym ciągłym graniem na PlayStation – skarżyła się Renata.

– To jest pikuś – natychmiast skontrowała Wanda. – Lepiej tak, niż żeby znikał z domu wieczorami  na długie godziny, jak to robi mój Sławuś.

– A mój Romek… – doszłam do głosu, dumna z przymiotnika „mój” – on by tylko przesiadywał i oglądał jakieś zabawne wideo w internecie.

Koleżanki spojrzały na mnie z empatią

Przez chwilę miałam wtedy wrażenie, że moja relacja z Romanem niesie jakąś wartość. Przynajmniej tyle, że dzięki temu związkowi nie czuję się wykluczona z biurowego życia towarzyskiego.

Mimo to nie rozpierała mnie od środka radość, choć bardzo się starałam, by tak to wyglądało na zewnątrz. Niestety, nie byłam szczera sama ze sobą.

W pewnym momencie jednak coś się we mnie wewnętrznie zmieniło. Zbliżała się rocznica dnia, w którym po raz pierwszy poszliśmy na randkę, a mój partner koniecznie chciał uczynić z tego wielkie święto.

– Wiesz, kotku, to już w końcu 365 dni odkąd wpadliśmy sobie w oko i 240 odkąd ze sobą sypiamy – klepnął mnie w tyłek. – Musimy to uczcić, co? Ja załatwię knajpę, a ty włóż tę seksowną mini, no wiesz, tę, która tak mnie podnieca. Zjemy coś, wypijemy toast, a potem pokażę ci w sypialni, jakie to dla ciebie szczęście, że mnie masz.

Miałam wrażenie, że moje zęby zgrzytają tak głośno, że słychać to co najmniej w promieniu kilometra w okolicy, ale mój partner zupełnie tego nie zauważał. Mówiąc szczerze, jego wyczucie subtelności można porównać do kaloryfera – zerowe. Choć usilnie próbowałam to tolerować i nie zwracać uwagi, w ostatnim czasie stawało się to coraz trudniejsze.

Nadszedł wreszcie feralny dzień – rocznica naszego związku. Stanęłam przed lustrem, by przyjrzeć się sobie uważnie. Moje czterdzieste pierwsze urodziny przeszły już dawno do historii, co było wyraźnie widoczne chociażby na twarzy.

Dotarło do mnie, że to pomyłka

Ze smutkiem patrzyłam na widoczne w lustrzanym odbiciu bruzdy na czole i kurze łapki wokół oczu, a także na coraz bardziej zaokrąglony owal twarzy i opadające w kącikach usta. Mój wzrok powędrował niżej, gdzie dostrzegłam malującą się na udach tak zwaną skórkę pomarańczową, powiększony, miękki brzuch i zwisające piersi, które straciły dawną jędrność.

Miałam świadomość, że mężczyzna, który nadal mnie pragnie i organizuje wieczór we dwoje w restauracji z okazji naszego wspólnego święta, to istny skarb. Nieistotne, że ma wady; liczy się to, że w ogóle istnieje.

Przecież samotność to koszmar… Ale coś zaczęło powoli poddawać w wątpliwość to przeświadczenie. Jakaś uporczywa, niedająca się zagłuszyć myśl ciągle dźwięczała mi z tyłu głowy, przez co z dnia na dzień coraz ciężej przychodziło mi udawać, że wszystko jest w zupełnym porządku. 

– Rany, maleńka, ale z ciebie lalka – rzucił Roman, kiedy stanął w progu mojego mieszkania. Nie dzieliliśmy wspólnego lokum, bo na samą myśl o tym miałam niemalże mdłości. – Jakbyś zgubiła z dziesięć kilo, to byłabyś najgorętsza w całej okolicy. No to jak? Ruszaj swój zgrabny tyłek i jedziemy!

I nagle coś do mnie dotarło. Gdy na niego zerknęłam, dostrzegłam to wszystko, na co przymykałam oko od dobrych kilkunastu miesięcy: faceta z rzednącymi włosami, usiłującego być dowcipnym, ubranego w spodnie w paski i t-shirt polo. Nie był tym jedynym, przynajmniej nie dla mnie.

Tolerowałam go tylko z powodu przytłaczającego lęku przed samotnością, bo rodzice pragnęli, żebym miała partnera. No i czułam się źle w towarzystwie mężatek, moich koleżanek.

To nie miało nic wspólnego z uczuciem

– Roman, przepraszam, ale to nie wypali… – wyrwało mi się i ciągnęłam już dalej z automatu. Patrzył na mnie ze zdumieniem, ale nie wyglądał jakby było mu z tego powodu przykro.

– Trudno – powiedział po mojej przemowie. – Kobiet na świecie sporo, a ja umiem je uszczęśliwiać. Trzymaj się, młoda.

Kiedy wyszedł, przez chwilę czułam się opuszczona. Na moment ogarnął mnie lęk, że znów jestem w tym samym miejscu, co kiedyś – singielka, zajadająca smutki przed telewizorem i patrząca zazdrośnie na zamężne koleżanki.

Ale gdy zrzuciłam z siebie niewygodny ciuch, rozplotłam włosy i ułożyłam się wygodnie na sofie, dotarło do mnie, że przez cały czas, gdy byłam z Romkiem, wcale nie czułam się jakoś lepiej niż w tej chwili. Po prostu byłam bardziej zestresowana i cały czas dręczyło mnie poczucie winy, że nie doceniam tego, co mam.

– Hej, mamuś – zatelefonowałam do mojej rodzicielki. – Rozstałam się z Romkiem. Zdaję sobie sprawę, że cię to zmartwi, ale…

– Zmartwi? Kochana moja, zarówno ja, jak i tatuś nie znosiliśmy go. Straszny typ.

– Naprawdę? – byłam zaskoczona. – Przecież non stop chcieliście, żebym z nim was odwiedzała.

– Sądziliśmy, że ten cały Roman jest dla ciebie ważny. Ale gdzieś w środku tliła się w nas nadzieja, że w końcu zakończysz tę relację. Jego poczucie humoru było straszne… Ale, ale… Kochanie, skoro nie jesteś już w związku, to może miałabyś ochotę zapoznać się z synem mojej koleżanki Marzeny? To taki atrakcyjny, młody mężczyzna…

Randka z nieznajomym? Czemu nie.

Za dwa dni spotykam się więc z Markiem. Nie poznałam go jeszcze, więc ciężko mi cokolwiek o nim powiedzieć. Ale najlepsze jest to, że wcale się nie denerwuję! Pewnie dlatego, że jestem już przekonana, że nie zrobię ponownie tej samej głupoty. Nigdy więcej nie zwiążę się z mężczyzną tylko po to, żeby nie być singielką. Bo teraz już wiem, że samotność w relacji z nieodpowiednim partnerem jest o wiele gorsza niż bycie bez pary. 

Agnieszka, 42 lata

Czytaj także:
„Chłopak zrobił ze mnie pośmiewisko w zaręczyny. To była przełomowa chwila w naszym związku, ale w drugą stronę”
„Chciałam być bezdzietną kobietą sukcesu, a zaszłam w ciążę ze stażystą. Nigdy się nie przyznam, czyje to dziecko”
„Podrywałem ślicznotkę w barze w ramach zakładu z kumplami. Miałem zgarnąć fanty, a wygrałem miłość jak z bajki”

Redakcja poleca

REKLAMA