Po 25. latach małżeństwa odkryłam, że mąż mnie zdradza. Człowiek, którego kochałam ponad wszystko na świecie, złamał mi serce i sprawił, że całkowicie straciłam zaufanie do facetów. Po rozwodzie odetchnęłam z ulgą i postanowiłam, że z nikim się już nie zwiążę. Nie widzę jednak powodu, dla którego miałabym sobie uciech odmawiać.
Ostrzegali mnie przed nim
Brzydzę się zdrady – dla mnie to najgorsze świństwo, jakie można komuś zrobić. Byłam w szoku, gdy dowiedziałam się, że Adam ma kochankę – i to żeby jedną! Przez lata chodził na boki, a ja żyłam w nieświadomości i wierzyłam w to, że jesteśmy zgodnym i kochającym się małżeństwem. Teraz kiedy patrzę na to z pewnej perspektywy, widzę czerwone lampki ostrzegawcze, których dawniej nie dostrzegałam – do tego stopnia byłam zaślepiona miłością oraz kreowaniem w swojej głowie wizerunku idealnego związku.
„Daj sobie z nim spokój, przecież to babiarz jest” – słowa wypowiedziane przez moją przyjaciółkę ponad dwie dekady temu do dziś dźwięczą mi w uszach. Od razu się na nim poznała – w przeciwieństwie do mnie. Żałuję, że jej nie posłuchałam, ale jak widać, musiałam wyciągnąć lekcję z własnych błędów. Marta nadal jest moją przyjaciółką i bratnią duszą, a Adam pozostanie wyłącznie ojcem mojej córki. Ola zresztą nie chce mieć z nim kontaktu po tym, jak szambo się wylało i zaczęło potwornie śmierdzieć.
Będąc mężatką, nie patrzyłam na sąsiadów jako na potencjalnych kochanków. Mijaliśmy się na schodach czy spotykali w windzie, wymieniali kurtuazyjne „dzień dobry” i tyle w temacie. Jednakże odkąd zostałam szczęśliwą rozwódką, perspektywa uległa zmianie – jak się okazało, nie tylko moja.
– Dawno już nie widziałem pani męża. Coś się stało? Zachorował? – niespodziewane pytanie zadane przez współtowarzysza w windzie wybiło mnie z zadumy.
– A tego to nie wiem – wzruszyłam obojętnie ramionami i po sekundzie dodałam z uśmiechem, że ku chwale ojczyzny nie jest to już mój mąż.
– Ach, rozumiem, wiem, jak to jest – pokiwał głową sąsiad, a ja dopiero teraz zauważyłam, że jest niczego sobie.
Na pewno był starszy ode mnie, wyglądał na pana po 60., aczkolwiek pozory mogły mylić.
– Mnie jest dobrze bez niego.
Spodobał mi się sąsiad
To była prawda. Pomimo że odkrycie zdrad Adama przyniosło ogromny ból, poskładałam się na nowo i wcale za nim nie tęskniłam. Sama się sobie dziwiłam, że dość szybko wyleczyłam się z miłości do niego. Wystarczyło się przekonać, jaką był świnią.
Oczywiście już po rozwodzie usiłował mnie urobić i przekonać do dania mu szansy, ale ja w ogóle nie chciałam o tym słyszeć. Wiele rzeczy jestem w stanie wybaczyć, ale zdrady nie. Zanim winda zjechała na parter, wymieniliśmy z sąsiadem jeszcze parę kompletnie niezobowiązujących zdań typu „ładna dziś pogoda”. Nie zaprzątał mi myśli aż do następnego spotkania, które tym razem miało miejsce w supermarkecie.
Stałam właśnie przed regałem z winami i zastanawiałam się, na które mam ochotę.
– Polecam to – ktoś mi pomachał butelką przed nosem, w pierwszej chwili nie zorientowałam się, że to sąsiad z góry.
– Mówi pan, że warto? – zapytałam, posyłając mu kokieteryjne spojrzenie.
– Może skończymy z tym pan i pani? Mam na imię Piotr – był tak uroczy, że nie miałam sumienia mu odmówić.
I tak od słowa do słowa umówiliśmy się u niego w mieszkaniu na – jak to ujął – degustację wina, za które, nawiasem mówiąc, zapłacił. Nie protestowałam. Podczas wizyty u niego szybko się zorientowałam, że na brak pieniędzy nie narzeka. Nie pytałam, czym się zajmuje. Nie zależało mi też na tym, aby uwieść kogoś przy kasie, bo i bez tego świetnie sobie radzę, ale dlaczego miałabym się nie zabawić na czyjś koszt? Zwłaszcza że ta osoba nie ma nic przeciwko.
Jakoś tak wyszło, że ja i Piotr zaczęliśmy się umawiać. Zapraszał mnie do drogich restauracji i do teatru, chodziliśmy na spacery i miło spędzaliśmy czas. Polubiłam go, a że wszystko sponsorował i nie godził się na dzielenie rachunków, tym przyjemniej było. Nie był jednak zainteresowany zbliżeniem, a nie ukrywam, że miałam ochotę na łóżkowe igraszki. Potrzebował pani do towarzystwa, a nie kochanki. No ale cóż, jak nie on, to ktoś inny.
Zaczęło się od wymiany złośliwości
– Jezu, niech pani trochę uważa! – nie zauważyłam wchodzącego do klatki schodowej mężczyzny, co poskutkowało zderzeniem i rozsypaniem jego zakupów.
– Najmocniej przepraszam – od razu wróciłam do rzeczywistości i schyliłam się, żeby pomóc w sprzątaniu.
– Serio, wystarczy patrzeć przed siebie – w jego głosie wyraźnie pobrzmiewała nuta irytacji.
– Nie musi być pan złośliwy, każdemu może się zdarzyć.
– Jasne, może pora kupić okulary? – burknął nieprzyjemnie.
– Albo zapisać się na kurs savoir-vivre? – nie zamierzałam puścić tego kantem ucha i się odgryzłam.
– Niech mnie pani nie rozśmiesza, bo mi zajady popękają.
– Stary tekst. Nie stać pana na lepszą ripostę?
„Co za bezczelny gówniarz” – pomyślałam. Był niewiele starszy od mojej córki. Miał nie tylko niewyparzoną buzię, ale też wysportowane ciało – zapewne rezultat wielu godzin spędzanych na siłowni. Wkurzył mnie straszliwie, ale tak się złożyło, że odezwał się Piotr i wybraliśmy się na sushi. Chciałam opłacić cały rachunek, ale znowu kategorycznie się sprzeciwił. Jak mu się tak podoba, to niech ciągle płaci – ja będę korzystać i tyle.
Kilka dni później wpadłam na młodego zarozumialca na przystanku autobusowym, a właściwie to on wpadł na mnie.
– No proszę, i komu są tu potrzebne okulary? – ironizowałam.
– Bardzo śmieszne – posłał mi spojrzenie spode łba.
W autobusie panował straszny tłok, więc nie było możliwości zajęcia dowolnego miejsca. Sterczałam zatem obok sąsiada, siłą rzeczy ocierając się o niego, co było winą niemiłosiernego ścisku. W którymś momencie pojazd gwałtownie zahamował i wylądowałam w jego objęciach. Miał takie umięśnione ramiona i jakimś cudem mnie z nich nie wypuszczał. Poczułam lekkie podniecenie, jemu chyba zresztą też się spodobało.
Gdy wysiedliśmy z autobusu, który miał przystanek pod naszym blokiem, złapał mnie za rękę.
– Mam na ciebie ochotę – wyszeptał mi do ucha, a jego rozgrzany oddech rozpalał do czerwoności.
Ponieważ mieszkał na parterze, zrobiliśmy to w jego mieszkaniu. Nigdy nie miałam kochasia, który mógłby być moim synem. Seks był fantastyczny i doskonale wiedziałam, że na jednej przygodzie się nie skończy. Uprzedziłam Marka, bo tak mu było na imię, żeby w żadnym wypadku się nie angażował, bo ja nie traktuję tego poważnie. Odparł, że mu to pasuje, bo też nie szuka poważnych relacji. I jeśli ktoś mi powie, że singielka po 50. nie ma prawa korzystać z życia, to zabiję go śmiechem.
Katarzyna, 52 lata
Czytaj także:
„Dla faceta przeniosłam się na wieś i szybko pożałowałam. Wyskoczyłam z gumiaków i wróciłam do wielkiego miasta”
„W smażalni nad Bałtykiem traktowali mnie jak zero. Ludzie myśleli, że jak kupią rybę z frytkami, to mogą mną pomiatać”
„Nauka idzie moim dzieciom jak oranie pola motyką. Pewnie spłonę ze wstydu, gdy zobaczę ich świadectwa”