„Wstydzę się, że mamy mizerne pensje, a dzieci jedzą najtańsze parówki. Nie tak miało wyglądać moje życie”

załamana kobieta fot. Getty Images, Westend61
„Skończyłam studia, codziennie biegam do pracy, nawet nie brałam L4 w ciąży. W zamian moja pensja na nic nie starcza. Czasami zastanawiam się, czy nie lepiej byłoby iść na kasę do sklepu. Tam ponoć wynagrodzenia cały czas rosną, są premie za obecność. Może wreszcie zarobiłabym więcej”.
/ 09.06.2024 20:00
załamana kobieta fot. Getty Images, Westend61

Dzisiaj znowu przyszedł list ze spółdzielni. Gdy tylko zobaczyłam ich charakterystyczną kopertę z pieczątką, miałam złe przeczucia. I nie pomyliłam się. Spora podwyżka za ogrzewanie, wodę i śmieci sprawi, że nasz czynsz pewnie wzrośnie o dwieście a może nawet trzysta złotych miesięcznie. Może komuś wydaje się to niewiele, ale dla nas oznacza tygodniowe zakupy dla całej rodziny.

Musimy liczyć każdą złotówkę

– Mam już tego dość – pożaliłam się mężowi, gdy tylko wrócił z pracy. Znowu przysłali podwyżkę – wskazałam palcem na kopertę leżącą na stole w salonie.

– Ile tym razem? – Łukasz również nie był zadowolony, ale zachował spokój, czego nie dało się powiedzieć o mnie.

Przeczytał pismo, równo je złożył i schował do szuflady w komodzie, gdzie trzymamy wszystkie ważne dokumenty.

Spokojnie Baśka, damy radę. Co nas nie zabije, to wzmocni. Najwyżej zrezygnuję z zakupu tych nowych butów na halę. W siatkówkę swobodnie mogę pograć jeszcze w tych starych – dodał zupełnie jak student liczący każdy grosz, a nie facet po trzydziestce pracujący, bądź co bądź, na całkiem odpowiedzialnym stanowisku.

Wydatki stale rosły

Wieczorem dobiła mnie jeszcze Patrycja. Starsza córka kończy właśnie piątą klasę i jest skarbnikiem w swojej szkole.

– Mamuś, zapomniałam ci wcześniej powiedzieć, że składamy się po sto pięćdziesiąt złotych na prezenty na koniec roku. Kupujemy coś dla wychowawczyni, katechetki, dyrektora, pani ze świetlicy i pani Marzenki od polskiego. Wiesz, w podziękowaniu za te wycieczki, na które nas zabierała razem ze swoją klasą – paplała.

Nic się nie odezwałam, ale czy to nie gruba przesada? Kiedyś na koniec roku kupowało się kwiatka lub czekoladki. Najczęściej były to pojedyncze róże ładnie owinięte wstążeczką. Czasami młodsze dzieci dodatkowo namalowany jakąś laurkę dla swojej pani.

Co oni chcą kupować za takie pieniądze? Wprawdzie mieszkamy w niewielkim miasteczku i akurat klasa mojej Patrycji jest najmniejsza w całej szkole – liczy zaledwie jedenaście dzieci. Ale to ponad tysiąc sześćset złotych na pięć osób. Wypada więcej niż trzysta na jedną. Moim zdaniem to gruba przesada, żeby fundować nauczycielom takie prezenty. Symboliczne kwiaty i słodycze powinny zupełnie wystarczyć.

Cóż, nie mam jednak zamiaru kłócić się z innymi rodzicami. Już próbowałam przy okazji niepotrzebnych wydatków na komunię i matki mnie zakrzyczały. W końcu nie wszyscy liczą każdy grosz.

Żyjemy od pierwszego do pierwszego

Z mężem pracujemy w budżetówce, a nasze pensje to śmiech na sali
My niestety nie należymy do grona tych szczęśliwców, którzy dobrze zarabiają. Ja pracuję w miejscowym domu kultury. Kocham swoją pracę, ciągły ruch i fajne wydarzenia, które organizujemy. Jednak pensja z tego jest mizerniutka. Ot, najniższa krajowa i jakaś premia dorzucona dwa czy trzy razy w roku, gdy akurat burmistrz pozyska jakieś fundusze. Albo, gdy chce udowodnić wyborcom, że inwestuje w kulturę – jak to często powtarza mój mąż.

Łukasz też pracuje w budżetówce, gdzie nie zarabia kokosów. U niego w urzędzie pensje są nieco wyższe niż u mnie, ale do porządnych pieniędzy to jeszcze mu bardzo daleko. Do tego spłacamy raty za gruntowny remont naszego mieszkania. Dostaliśmy je po babci Łukasza, ale stan lokalu był gorzej niż opłakany.

Jakiś czas temu, wszystko zaczęło się sypać. Instalacja elektryczna odmówiła posłuszeństwa, płytki w łazience wołały o pomstę do nieba, a na widok naszej staromodnie urządzonej kuchni wszyscy znajomi robili wielkie oczy. Remont z wymianą podłóg, instalacji, kaloryferów, okien i drzwi był koniecznością, aby wygodnie tutaj mieszkać.

Brak kasy nas dobija

Teraz jednak rata poważnie obciąża nasz mizerniutki domowy budżet. W ostatnim czasie ceny w sklepach szaleją, koszty ogrzewania i rachunków rosną, a wysokość naszych pensji niekoniecznie. A utrzymanie dwójki dzieci swoje kosztuje. Prywatne wizyty u logopedy czy dentysty do tanich nie należą.

Ostatnio zainwestowaliśmy w aparat dla Patrycji. Dla nas to był ogromny wydatek. No, ale przecież nie będziemy oszczędzać na zębach dziecka, prawda? Zwłaszcza, że specjalista od dawna nam powtarzał, że im wcześniej zacznie go nosić, tym szanse na piękny i równiutki uśmiech są większe.

Praktycznie żyjemy z ołówkiem w ręce. Co miesiąc dokładnie wyliczamy stałe koszty, aby o niczym nie zapomnieć. Dopiero po opłaceniu tego kredytu, czynszu, opłat za zajęcia dodatkowe dzieci i stałych rachunków, wyliczamy, ile pieniędzy zostaje nam na codzienne życie.

To mnie frustruje 

– Nie chcę oszczędzać na edukacji czy zdrowiu dzieciaków. Jak to jest, że mamy całkiem dobre wykształcenie, uczciwie pracujemy i praktycznie na nic nas nie stać? – po wysłuchaniu o składce córki całkowicie się rozkleiłam przed mężem.

– To nie tak, że na nic. Wiele osób tak żyje. Nie wszyscy są przecież krezusami – próbował łagodzić Łukasz, ale byłam tak wściekła, że nie przyjmowałam do wiadomości jego racjonalnych argumentów.

– Daj spokój, wcale nie tak wiele. Ludzie skądś mają pieniądze. Jeżdżą na drogie wakacje, ich dzieciaki chodzą na prywatne lekcje, na które my musielibyśmy odkładać chyba przez rok. Spójrz, jakie ubrania czy buty ma twoja siostrzenica. Przecież Malwina szpanuje metkami z drogich sklepów – wiedziałam, że tymi słowami sprawiam Łukaszowi przykrość, ale nie potrafiłam się powstrzymać.

– Chcesz, żebym rzucił pracę w urzędzie i wyjechał do Niemiec tak jak mój szwagier? – wiedziałam, że mąż zada to pytanie.

Zazdrościłam pieniędzy innym

Już od dawna dyskutowaliśmy, czy takie życie ma sens. Szwagier  Grzesiek skończył jedynie technikum, ale podłapał dobrą pracę na budowie w Niemczech i zarabiał więcej niż ja i Łukasz razem wzięci. Ich było stać na rozrywki i drobne kaprysy.

To znaczy stać było Karolinę i Malwinę, bo Grzesiek praktycznie cały czas spędzał w pracy. Ponoć harował po dwanaście godzin dziennie, także w soboty.  Do tego dostawali niemieckie zasiłki na córkę. Dzięki temu jego żona, z pensją przedszkolanki zatrudnionej zaledwie na pół etatu, żyła sobie całkiem wygodnie. Ba, powiedziałabym nawet, że wystawnie.

Niby zdawałam sobie sprawę, że on cały czas robi nadgodziny, mieszka razem z innymi pracownikami w służbowym mieszkaniu, żywi się konserwami i na nic nie ma czasu. Ale gdzieś w duchu czułam złość, że oni pięknie odremontowali dom, do którego sporo dorzucili się im rodzice Grześka. Wakacje spędzili w Hiszpanii, a zimą zafundowali sobie wypad w Alpy.

Nasze wakacje były biedne

Nas nie było stać na takie luksusy. Dzieciaki zwykle jeździły na działkę moich rodziców, bo na porządne wakacje zwyczajnie nie mieliśmy pieniędzy. Staraliśmy się w zamian szukać ciekawych atrakcji w okolicy i planować rodzinne wycieczki. Zoo, parki rozrywki, muzea, zamki… W naszym regionie było tego sporo. Ale każda wyprawa wymagała całego logistycznego przedsięwzięcia.

Planowaliśmy dokładnie trasę, żeby wydać jak najmniej na benzynę. Często w drogę zabieraliśmy własne kanapki i napoje, żeby nie przepłacać w knajpkach. Czasami z bólem serca odmawiałam im kolejnych frytek, lodów czy pamiątek ze stoisk.

– Żeby chociaż raz nie liczyć się z pieniędzmi. Kupić Tomkowi i Patrycji wszystko, co tylko będą chcieli – czasami narzekałam podczas naszych rodzinnych mini-wycieczek.

Ale cóż, do tego jeszcze długa droga, bo zawsze znalazł się jakiś pilniejszy wydatek. A to nasz wiekowy samochód odmówił posłuszeństwa i niezbędna była wizyta w warsztacie.  A to ktoś z nas zachorował i lekarstwa sporo kosztowały. A to zepsuła się pralka i mechanik orzekł, że konieczna jest jej wymiana, bo ze starą nie da się już nic zrobić.

Oszczędzam nawet na jedzeniu

Nawet podczas zakupów w supermarkecie zaczęliśmy oszczędzać. Chcemy odłożyć jakieś pieniądze na czarną godzinę, dlatego staramy się ciąć koszty. Z umiarem sięgamy po gotowe dania, owoce, droższe słodycze czy przekąski. W miejsce drogich wędlin zaczęliśmy wybierać tańsze zamienniki.

Moje dzieciaki uwielbiają drobiowe parówki. Ale czy to jest w porządku, żeby jadły najtańsze? Przecież teraz powinny poznawać nowe smaki i jeść zdrowe, pełnowartościowe produkty?

Z jednej strony sytuacja ta doprowadza mnie do szału. Z drugiej – wstydzę się, że nasze pensje są tak mizerne. Że nie możemy pozwolić sobie na to, co inni. Czuję, że zawiodłam jako matka. Naprawdę nie tak chciałam żyć.

Skończyłam studia, codziennie biegam do pracy, nawet nie brałam L4 w ciąży. W zamian moja pensja na nic nie starcza. Czasami zastanawiam się, czy nie lepiej byłoby iść na kasę do sklepu. Tam ponoć wynagrodzenia cały czas rosną, są premie za obecność. Może wreszcie zarobiłabym więcej niż w domu kultury? Ambicjami człowiek w końcu nie wyżyje. A nawet jak wyżyje, to co to za życie?

Barbara, 37 lat

Czytaj także: „Mąż co wieczór płakał nad grobem matki. Było mi go żal, dopóki nie odkryłam, po co naprawdę jeździ na cmentarz”
„Wnuki nie mogą się doczekać, aż kopnę w kalendarz. Liczą, że sprzedadzą moją ziemię i będą żyć jak paniska”
„Mąż w domu był draniem, a poza nim traktował mnie jak królową. Nikt mi nie wierzył, w jakim piekle żyję”

Redakcja poleca

REKLAMA