„Mąż co wieczór płakał nad grobem matki. Było mi go żal, dopóki nie odkryłam, po co naprawdę jeździ na cmentarz”

oszukana kobieta fot. Getty Images, Westend61
„– Poznałem ją na cmentarzu. Niedawno straciła męża. Usłyszała, jak płaczę nad grobem mamy i chciała mnie pocieszyć – powiedział. – I pocieszyła cię swoim ciałem? – To nie tak. Najpierw tylko rozmawialiśmy, a potem jakoś tak samo wyszło”.
/ 06.06.2024 22:00
oszukana kobieta fot. Getty Images, Westend61

Śmierć bliskiej osoby to straszne przeżycie. Każdy, kto kogoś stracił, musi jakoś uporać się z żałobą. Niektórzy rzucają się w wir pracy, inni chodzą na terapię. Tadek, mój mąż, próbował poradzić sobie ze śmiercią matki, każdego wieczora odwiedzając jej grób. Cieszyłam się, że gdy widziałam, że zaczyna godzić się ze stratą. Nie miałam jednak pojęcia, że to zasługa pocieszycielki, którą poznał na cmentarzu.

Mąż bardzo przeżył stratę matki

– Tadziu, może pojadę z tobą? – zapytałam, gdy mąż powiedział, że chce zapalić znicz na grobie matki.

– Dziękuję ci, Marysiu, ale nie. Chcę pobyć sam. Wtedy łatwiej rozmawiać mi z mamą.

– Rozumiem. Tylko obiecaj mi, że wrócisz szybko. Strasznie dziś wieje, a przeziębić się nietrudno.

– Nie martw się. Założę ciepłą kurtkę.

Tadeusz bardzo przeżył śmierć mojej teściowej. Krystyna przez wiele lat walczyła z chorobą nowotworową i gdy już wydawało się, że leczenie dało jej jeszcze wiele lat życia, jej stan nagle uległ pogorszeniu. Zmarła w szpitalu, a tuż przed śmiercią przestała poznawać kogokolwiek.

Dla mojego męża to był ogromny cios. Każdy dojrzały człowiek musi liczyć się, że prędzej czy później przyjdzie mu pochować kogoś bliskiego. Świadomość nieuniknionego to jedno, a doświadczenie straty to coś zupełnie innego. Nie każdy potrafi radzić sobie z emocjami w takiej trudnej chwili i w czasie żałoby.

Codziennie odwiedzał grób matki

Tadeusz zaczął odwiedzać grób matki na drugi dzień po pogrzebie. To stało się to jego rytuałem. Piątek czy świątek, deszcz czy pogoda – każdego dnia po kolacji wsiadał w samochód i jechał na cmentarz. Zwykle wracał po godzinie, zawsze z napuchniętymi od płaczu oczyma.

Było mi przykro patrzeć, jak cierpi. Wspierałam go, jak mogłam w tych trudnych chwilach. Każdego wieczora pytałam, czy chce, żebym mu towarzyszyła, ale on zawsze odpowiadał tymi samymi słowami: „Chcę pobyć sam”. W duchu byłam temu przeciwna, ale nigdy nie protestowałam. Osobiście uważam, że w trudnych chwilach dobrze mieć przy sobie kogoś bliskiego. Jeżeli jednak w ten sposób miał się uporać z żałobą, to nie mogłam mu tego zabronić.

Z czasem Tadeusz zaczął dochodzić do siebie. Z cmentarza wracał bez śladów płaczu na twarzy i z dobrym humorem. Cieszyłam się z tego. Byłam szczęśliwa, że wizyty na grobie mojej teściowej poprawiają mu nastrój. Czuł się ewidentnie lepiej, ale nie zrezygnował ze swojego codziennego rytuału. W końcu przekonałam się, dlaczego z tak dużą ochotą jeździ na cmentarz.

Martwiłam się

To było sobotnie popołudnie. Nasz syn, Bartek, miał tego dnia nocować u kolegi.

– Odwiozę Bartka do Damiana, a później podjadę jeszcze na grób mamy – powiedział Tadeusz.

– Daj znać, jak będziesz wracał, a wstawię wodę na herbatę. Strasznie dziś zimno.

Mniej więcej po trzydziestu minutach od wyjazdu moich mężczyzn z nieba lunął deszcz. „No pięknie, tylko tego brakowało. Przecież Tadeusz przemoknie do suchej nitki” – pomyślałam. Wiedziałam, że nawet ulewa nie powstrzyma go przed wyprawą na cmentarz. Postanowiłam więc pojechać do niego z parasolem.

Zaczęłam go śledzić

Cmentarz jest położony za wsią, pod lasem. Na szczęście niedawno zarządca wybrukował parking. Wcześniej można było tam ugrzęznąć w taką pogodę. Gdy byłam już na miejscu, zauważyłam, że samochód Tadeusza wyjeżdża z miejsca postojowego, ale mój mąż nie kierował się w stronę ulicy. Wjechał na leśną ścieżkę, prowadzącą na niewielką polanę. „Po co on tam jedzie?” – zastanawiałam się.

Chciałam ruszyć za nim, ale uświadomiłam sobie, że to marny pomysł. Tadeusz jeździ SUV-em z napędem na cztery koła, a ja małym miejskim autkiem. Na pewno nie przejechałabym błotnistą leśną drogą. Ciekawość jednak wzięła górę. Zostawiłam samochód na przycmentarnym parkingu, rozłożyłam parasol i ruszyłam pieszo.

Zabawiał się z kochanką

Przeszłam dobre trzysta metrów i byłam ubłocona po same kolana. W końcu dotarłam do polanki rozpościerającej się pośród drzew. Było ciemno, ale wyraźnie widziałam zarys samochodu mojego męża. Podeszłam bliżej. Zauważyłam, że całe nadwozie kiwa się w lewo i prawo, a ze środka dobiegają jednoznaczne odgłosy.

Stałam tam jak w transie. Nie wiedziałam, co mam zrobić. Przez chwilę chciałam otworzyć drzwi, wytargać za włosy tę jego pocieszycielkę i utopić ją w pierwszej lepszej kałuży. Stchórzyłam. Zamiast zareagować, cisnęłam parasolem w drzewa i zaczęłam biec do samochodu. Zalałam się łzami i przez całą drogę powrotną nie mogłam się uspokoić. Zaparkowałam niedbale przed domem, wbiegłam do środka i tak jak stałam, padłam na kanapę. Nie potrafiłam powstrzymać płaczu.

Była smutna i zła

Nie wiem, ile czasu minęło, zanim wrócił Tadeusz. Nie usłyszałam nawet, jak otwiera drzwi. Najwyraźniej usłyszał mój płacz już w przedpokoju, bo zaniepokojony wbiegł do salonu.

– Marysiu, co się stało? Boże, coś z Bartkiem? – dopytywał, a ja nie potrafiłam wydobyć z siebie słowa. – Mów do mnie, Marysiu. Co się dzieje?

– Jeszcze pytasz? – powiedziałam w końcu. – Zdradzasz mnie z jakąś lafiryndą i śmiesz pytać, co się stało?

– O czym ty mówisz? Przecież ja nigdy... – urwał.

Najwyraźniej zorientował się, że mam na sobie przemoczony płaszcz i zabłocone spodnie i dodał dwa do dwóch.

– Uspokój się. Proszę. Możemy przecież o tym porozmawiać.

Chciała go tylko pocieszyć

Musiałam zebrać w sobie wszystkie siły, by opanować histerię i przestać płakać. Gdy już mi się to udało, zapytałam:

– Od jak dawna to trwa?

– Od kilku tygodni – odpowiedział. Dobrze, że chociaż nie silił się na żadne żenujące kłamstwa.

– Kim ona jest?

Poznałem ją na cmentarzu. Niedawno straciła męża. Usłyszała, jak płaczę nad grobem mamy i chciała mnie pocieszyć.

– I pocieszyła cię swoim ciałem?

– To nie tak. Najpierw tylko rozmawialiśmy, a potem jakoś tak samo wyszło.

– Nie chcę tego słuchać! – zastrzegłam. – Oszczędź mi szczegółów. Powiedz mi tylko, czy ty ją kochasz? Czujesz coś do niej?

– Nie! – zaprzeczył stanowczo. – Kocham tylko ciebie. A z nią... to był ogromny błąd. Byłem zraniony śmiercią matki. Cierpiałem i pogubiłem się. Nie wiem, jak mógłbym cię przeprosić.

– Przeprosiny nic tu nie dadzą. Teraz to ja cierpię. Przez ciebie. Przez człowieka, który przed Bogiem ślubował mi wierność.

Następne tygodnie były najtrudniejszymi w moim życiu. Biłam się z myślami i nie wiedziałam, co dalej. „Rozwieść się? Wybaczyć?” – pytałam samą siebie. Tadeusz zapewnił mnie, że wcześniej nie zrobił niczego takiego. Chciałam w to wierzyć, ale po tym, co odkryłam, miałam wątpliwości. Postanowiłam jednak dać szansę naszemu małżeństwu. Mam nadzieję, że tego nie pożałuję.

Maria, 47 lat

Czytaj także: „Teściowa myślała, że pochodzę z katolickiej rodziny. Musiałam kłamać, a moi rodzice udawać, że się kochają”
„Samotny wyjazd na urlop okazał się przełomowy. Romans na stare lata smakuje lepiej niż świeże truskawki”
„Córka ze mnie kpi, bo nie mam wykształcenia. Zapomniała, że odejmowałam sobie od ust, by ona mogła się uczyć”

 

Redakcja poleca

REKLAMA