„Wnuki nie mogą się doczekać, aż kopnę w kalendarz. Liczą, że sprzedadzą moją ziemię i będą żyć jak paniska”

Kobieta seniorka fot. Adobe Stock, MiguelAngel
„– A co wy tu chcecie wyceniać? – zapytałam. – No jak to co? Wszystkie nieruchomości – zdziwił się Antoś. – A po co to robić? – Babciu, przecież musimy mieć jakieś pojęcie, jakim kapitałem niedługo będziemy dysponować. Planujemy inwestycje”.
/ 06.06.2024 21:15
Kobieta seniorka fot. Adobe Stock, MiguelAngel

Gdy moje wnuczęta były dziećmi, przepadały za mną. Byłam ich ukochaną babunią, którą ubóstwiały, a ja uwielbiałam każde z nich. Miałam świadomość, że gdy dorosną, oddalą się ode mnie. To naturalna kolej rzeczy. Młodzież najpierw myśli o zabawie, a potem zaczyna planować przyszłość i w ich życiu zaczyna brakować czasu dla dziadków. Nie sądziłam jednak, że z kochanych dzieciaczków staną się zachłannymi paskudami, które najchętniej pochowałyby mnie za życia.

Moim majątkiem była ziemia

Urodziłam się na wsi i tutaj chcę dożyć swoich dni. Nigdy nie wyobrażałam sobie, że mogłabym żyć gdzieś indziej. Co takiego mogłoby zaoferować mi miasto? Wieczny hałas, smród spalin i wszechobecny pośpiech? Nie, dziękuję. To ja już wolę zapach nawozu na polu i senną, sielską atmosferę. Tutaj ludzie potrafią żyć w zgodzie z naturalnym rytmem. Zegarki i kalendarze są nam niepotrzebne. Czas odmierzamy wschodami i zachodami słońca, a miesiące czasem zasiewu i plonów. 

Gdy ponad pięćdziesiąt lat temu wyszłam za mąż, zaczęłam prowadzić małe gospodarstwo. Ja i Stanisław ciężko pracowaliśmy, by wyżyć z darów ziemi. To była prawdziwa harówka, ale nigdy niczego nie żałowaliśmy. Daję słowo, nic tak nie uszlachetnia, jak praca na roli. 

Mój mąż odszedł sześć lat temu. Zostałam sama na gospodarce. Lata lecą, a sił mi nie przybywa. Przestałam uprawiać nasze pola. Zostawiłam sobie tylko trochę niosek i mały ogródek warzywny. Ale ziemi nie sprzedałam. Zawsze marzyłam, że kiedyś to wszystko dostaną moje wnuki. Że wyrwą się z miasta i osiądą tutaj, na wsi, gdzie czas wolniej płynie. Nie wątpiłam, że tak zrobią, nawet wtedy, gdy zaczęły się ode mnie oddalać.

Zapomnieli o dziadkach

Kiedyś dzieci mojego jedynego syna odwiedzały mnie regularnie. Antoś i Krzyś spędzali u mnie każde wakacje. Ach, co to były za czasy! Pamiętam, jak razem zbieraliśmy jabłka w sadzie, a później piekłam im ciasto, które tak bardzo lubili.

Gdy chłopcy trochę podrośli, przestali interesować się życiem na wsi. To naturalna kolej rzeczy. Woleli jeździć na kolonie, a jako nastolatkowie wybierali podróż w nieznane, z plecakiem na plecach i grupą przyjaciół u boku. 

Z czasem wnuki przestały interesować się dziadkami. Nie odwiedzali nas nawet na święta. Najbardziej zabolało mnie jednak, że ani Antoś, ani Krzyś nie pojawili się na pogrzebie Stanisława. Przecież to był ich dziadek! Jak można tak się zachować i nie okazać szacunku zmarłemu?

W głębi serca wierzyłam jednak, że kiedyś tu wrócą, a gdy to zrobią, znowu pokochają to miejsce. Musiałam w to wierzyć. Komu niby miałabym zapisać ziemię? Synowi? On od razu sprzedałby to wszystko i zainwestował w te swoje interesy. Na samą myśl, że coś takiego mogłoby się zdarzyć, pękało mi serce.

Przyjechali niespodziewanie

Ostatni raz widziałam Antosia i Krzysia trzy lata temu. Przyjechali na Wielkanoc nowym, błyszczącym samochodem. Złożyli mi życzenia, zjedli obiad i odjechali. Nie chcieli zostać na dłużej, a przecież nie zaglądali do mnie od tak dawna. Od czasu do czasu dzwoniłam do nich, ale nie zawsze odbierali. A czas leciał. W końcu pomyślałam, że zobaczą mnie dopiero na moim pogrzebie, o ile w ogóle będzie chciało im się pofatygować, by oddać mi ostatnią posługę. Byłam jednak w błędzie.

To wydarzyło się kilka miesięcy temu. Siedziałam przy stole w kuchni i jadłam zupę mleczną, gdy zauważyłam, że ktoś kręci się po obejściu. „Rany Boskie! A czegóż tu złodzieje szukają?” – przestraszyłam się. Chwyciłam za miotłę i wyszłam, by pogonić gagatków i dać im do wiwatu. To jednak nie były żadne łobuzy. To moje wnuki, a z nimi kręcił się jakiś elegancko ubrany mężczyzna.

– A co babcia robi z tą miotłą? – zaśmiał się Krzyś.

– No jak to co? Widzę, że po podwórzu szwendają się jacyś obcy, to wychodzę, żeby ich pogonić. A tu taka niespodzianka! – ucieszyłam się i objęłam chłopców.

Niczego nie podejrzewałam

Gdy już ich wycałowałam, zapytałam, kim jest ich kolega. Przedstawili go jako pana Ryszarda. Myślałam, że chłopcy z nim pracują. Że to jakiś ich szef czy ktoś taki.

– Nie stójcie tak, tylko wchodźcie do środka.

– Dziękujemy, babciu, ale nie zostaniemy długo. Musimy jeszcze pokazać panu Ryszardowi twoje pola, a później przyjrzy się domowi i zabudowaniom gospodarczym.

– No kto to widział! Taki kawał drogi się tłukli, żeby oglądać starą stodołę, oborę i chałupę. Chodźcie i nie marudźcie. Porządnej herbaty się napijecie.

– Właściwie to chętnie wypiłbym coś ciepłego – powiedział ich towarzysz.

– No, to chodźcie wszyscy – zaprosiłam ich.

Wróżyli mi rychłą śmierć

Usiedli przy stole i zaczęli rozmawiać o czymś, co niezbyt dobrze rozumiałam. Gdy jednak usłyszałam słowo „wycena”, zaczęłam podejrzewać, po co przyjechali i kim jest ten mężczyzna. 

– A co wy tu chcecie wyceniać? – zapytałam.

– No jak to co? Wszystkie nieruchomości – zdziwił się Antoś.

– A po co to robić?

– Babciu, musimy mieć pojęcie, jakim kapitałem niedługo będziemy dysponować.

– Jakim kapitałem? Czy wy myślicie, że ja zamierzam się stąd ruszać? Do jakiejś umieralni chcecie mnie oddać?

– Teraz to babcia wymyśliła – oburzył się Krzyś. – Nigdzie nie będziemy babci oddawać. Ale przecież odziedziczymy tę ziemię, prawda?

– Skarby wy moje, ale ja jeszcze dycham. 

– Babciu, przecież masz już swoje lata i musimy być gotowi na twoje odejście.

Patrzyłam na nich i nie wierzyłam w to, co mówili.

Rozczarowali mnie

– I co? Myślicie, że mnie pochowacie, a na drugi dzień sprzedacie to wszystko?

– Źle do tego babcia podchodzi. My wcale nie czekamy na babci śmierć, ale mamy świadomość, że to niedługo się stanie. A że mamy w planach pewne inwestycje... sama babcia rozumie.

– A to ja was rozczaruję, bo na razie nie wybieram się do Pana Boga i waszego dziadka. Dziękować Zbawicielowi, zdrowie mi dopisuje.

– Dziadkowi też dopisywało i sama babcia wie, co się stało.

– Ja wiem, ale czy wy wiecie? Nawet na pogrzeb się nie pofatygowaliście. A teraz przyjeżdżacie tu z tym człowiekiem, żeby moją ziemię przehandlować.

– Niczym nie handlujemy, babciu. Pan Ryszard jest tu po to, żeby dokonać wyceny i to wszystko...

– Niczego nie będzie wyceniał. Ani teraz, ani gdy już mnie zabraknie.

– Co babcia chce przez to powiedzieć?

– A to, że niczego nie dostaniecie. Skoro wy chcielibyście mnie już w grobie widzieć, to wolę to wszystko zapisać parafii.

– Babciu, proszę...

– Ja już skończyłam z wami dyskutować. Wynocha mi stąd!

Eugenia, 74 lata

Czytaj także:
„Uciekłem ze wsi, bo nie chciałem całe życie harować w polu. Sąsiadka sprawiła, że szybko zmieniłem plany”
„Domek na wsi miał być moją zieloną oazą i ukoić nerwy. Zamiast tego miałam smród, stres i komornika na głowie”
„Po 50-tce żona przestała się mną interesować. Wymyśliłem taki plan, że już nawet nie rzuci okiem na telewizor”

Redakcja poleca

REKLAMA