Wracałam do domu totalnie wykończona i w podłym nastroju. Dzień w robocie był koszmarem. Obrywa mi się za błędy koleżanki z poprzedniej zmiany, od szefa słyszę same pretensje, a jeszcze klienci doprowadzają mnie do szału. Marzyłam tylko o tym, żeby czym prędzej wylądować w domu, zaparzyć sobie herbatkę i zatopić się w jakiejś odprężającej książce.
Stawiając kolejne kroki za wiekową panią, próbowałam ją jakoś ominąć, ale na niewielkim chodniku nie było to możliwe. Babcia dreptała sobie środkiem, zupełnie nieświadoma, że ktoś za nią idzie i się spieszy. Po prawej ciągnął się nieprzerwany sznur zaparkowanych aut, a po lewej wznosiły się szare, poobijane ściany bloków. Nie było mowy o wyprzedzeniu kobiety. Pozostało mi tylko człapać noga za nogą i w duchu przeklinać tych, co myślą, że poza nimi nie ma nikogo innego na tym świecie.
Zupełnie niespodziewanie staruszka straciła równowagę i z gracją, można by rzec, upadła, lądując na chodniku i blokując wąziutkie przejście. Choć czułam irytację, to jednak głupio byłoby mi tak po prostu przestąpić nad nieszczęsną babuleńką. Podeszłam bliżej i zagadnęłam:
– Przepraszam, czy coś się stało? Mogę jakoś pomóc?
Głupia ja. Jasne jak słońce, że coś było nie tak, bo przecież normalni ludzie nie kładą się ot tak na środku chodnika. A co jeśli nie żyje? Aż ciarki mnie przeszły. Zebrałam się w sobie i chwyciłam ją za dłoń. Ciepła i nawet miła w dotyku, przypominała fakturą stary papier.
– Chyba zasłabłam – usłyszałam ledwo słyszalny, szeleszczący szept. – Pomożesz mi się podnieść, dziecko?
Zacisnęłam palce na delikatnej ręce starszej pani i spróbowałam postawić ją do pionu. Lekko się podniosła, ale nie zdołała się wyprostować. Nie miałam wyjścia, trzeba było ją objąć pod pachami. Ku mojemu zdziwieniu, babcia prawie nic nie ważyła i już po chwili, choć nadal z trudem utrzymując równowagę, stała przede mną na własnych nogach.
– Możesz odprowadzić mnie do mieszkania? – spytała, spoglądając na mnie z nadzieją.
– Może zadzwonić po karetkę? – starałam się delikatnie zasugerować inne rozwiązanie. – Lekarze na pewno lepiej się panią zajmą...
– Wszystko w porządku, po prostu pewnie spadł mi poziom cukru. Sama sobie poradzę, gdy już dotrę do domu. To tuż za zakrętem, proszę – nalegała, a jej głos brzmiał już nieco pewniej.
– No dobrze – przystałam na jej prośbę, choć miałam co do tego wątpliwości. Po prostu uległam jej wzrokowi, emanującemu ufnością w ludzką życzliwość i wiarą, że wystarczy o coś poprosić, a zostanie to spełnione.
Chwyciłam staruszkę delikatnie i zaczęłyśmy spacerować alejką. Niedługo później dotarłyśmy do zaskakująco schludnego wejścia z domofonem.
– Wpisz hasło, moja droga. Na początek czwórka, później krzyżyk, a następnie po kolei: siódemka, dwójka, siódemka i na koniec piątka – pouczyła mnie staruszka, a potem wytłumaczyła. – Moje dłonie wciąż za mocno drżą, żeby to zrobić.
Posłusznie zastosowałam się do polecenia. Kiedy usłyszałam delikatne brzęczenie, lekko pchnęłam furtkę i czekałam na moment, aż starsza pani przekroczy próg, a mój dobry uczynek dobiegnie końca. Seniorka jednak mocno ściskała moją dłoń.
– Proszę, doprowadź mnie jeszcze tylko po schodkach, na drugie piętro… – i ponownie to pełne nadziei i niewinności spojrzenie, tym razem doprawione dodatkowo niepewnym uśmiechem.
Doszłam do wniosku, że skoro już straciłam tyle cennych minut, to dodatkowy kwadrans mnie nie zbawi.
To nie była zwykła staruszka
Towarzyszyłam jej aż do wejścia, które zdobiła gustowna tabliczka z mosiądzu informująca, że w tym miejscu ma swoje lokum Malwina Talarek.
– Wstąp do mnie na moment, żeby trochę odsapnąć – zachęciła, zapraszając mnie do wnętrza. – Pragnę ci podziękować za to, że się mną zaopiekowałaś.
Przystałam na tę propozycję bardziej z zamiarem zobaczenia, jak prezentuje się jej mieszkanie, niż z rzeczywistej chęci zregenerowania sił, czy wysłuchania podziękowań. Przekroczyłam próg i... zaniemówiłam z wrażenia.
Gdy weszłam do środka, byłam zaskoczona. Myślałam, że zastanę tu jakąś obskurną norę, z pleśnią na ścianach i starymi meblami. Tymczasem w pokaźnym i dobrze oświetlonym korytarzu dało się wyczuć woń świeżych kwiatów. Sędziwa pani ręką pokazała mi wejście do salonu – szeroko otwarte, majestatyczne wrota.
Aranżacja salonu wprawiła mnie w zdumienie. Parę zabytkowych mebli świetnie komponowało się z współczesnymi, minimalistycznymi, lecz na pewno drogimi sprzętami. Nie było tu miejsca na haftowane serwetki, niezliczone ozdoby pokrywające się kurzem czy fotografie wnuków, którymi tak chętnie otaczają się starsze kobiety. Patrząc na jej minę, dało się zauważyć, że pani domu ewidentnie była zadowolona z mojej reakcji na wystrój wnętrza.
– Wie pani, jak mam na imię, bo domyślam się, że potrafi pani czytać – posłała mi porozumiewawcze mrugnięcie. – A jak pani ma na imię?
– Nazywam się Karolina – przedstawiłam się. – Czy czuje się pani już lepiej? Może w czymś jeszcze mogę pomóc? – grzecznie dopytywałam, licząc w duchu na odmowną odpowiedź.
– Napijemy się wspólnie herbatki. Później dam ci już spokój – obiecała, zupełnie jakby wiedziała, o czym myślę.
Przeszłyśmy do kuchni, żeby zrobić sobie herbatę. Czekała tam na mnie kolejna niespodzianka. Kuchnia była wyposażona w nowoczesny sprzęt, a na blacie stał przepiękny, porcelanowy serwis do herbaty. Okazało się, że pani Malwina ma świetną herbatę earl grey, która podana w eleganckiej filiżance rosenthal smakowała wprost rewelacyjnie.
Gdy nastawiałyśmy wodę i popijałyśmy gorący napar, gospodyni zasypywała mnie gradem pytań. Interesowało ją, gdzie pracuję, jak wygląda moje życie rodzinne i jakie mam hobby. Gdy jej odpowiadałam, miałam w końcu okazję dobrze się jej przyjrzeć. To była staruszka o filigranowej budowie ciała – tak ją w myślach zaklasyfikowałam, przyglądając się dyskretnie jej drobnej sylwetce. Jednak robiła wrażenie eleganckiej – doprecyzowałam swoją ocenę, biorąc pod uwagę zadbane, siwe włosy, błękitny komplet ubrań i dłonie z perfekcyjnym manicure.
Sposób, w jaki zadawała pytania, sugerował, że jest to osoba inteligentna, autentycznie zainteresowana rozmówcą, a nie zwykła plotkara. Ponoć kiedyś grała w teatrze, była aktorką. Nim się spostrzegłam, zaczęłam darzyć sympatią tę oryginalną staruszkę. Obudziła się we mnie pewna tęsknota za babcią, której nigdy nie dane mi było poznać.
Żyłam w ciągłym biegu
Kiedy stamtąd wychodziłam, byłam zaskoczona, że tak dużo jej o sobie powiedziałam, bo przecież z reguły raczej nie gadam jak najęta. Sama nie wiem, jak to się stało, ale nawet zgodziłam się, żeby odebrać od niej receptę i kupić w aptece jakieś leki. Dziwne, ale tak jakoś samo się złożyło...
Następnego dnia po pracy dostarczyłam jej zakupione leki. Była ogromnie wdzięczna i prawie przemocą wciągnęła mnie do środka, bo jak oznajmiła, nie będziemy się rozliczać na klatce schodowej. Zostałam ugoszczona przepyszną domową zupką, a następnie ciastkiem i herbatą. Podczas jedzenia spostrzegłam, że pani Malwinka prezentuje się gorzej niż wczoraj.
– A no, Karolinko, coś kiepsko się czuję. Zapewne przez tę zmianę ciśnienia. – lekko się uśmiechnęła, ale dostrzegłam, że przychodzi jej to z trudem. – Ale co tam, tylko... – urwała, jakby coś jej się przypomniało, lecz miała opory, żeby to wyjawić.
– Tylko co? Proszę powiedzieć – dodałam odwagi starszej pani.
– Chodzi o to, że muszę oddać żakiet do czyszczenia, ale obawiam się, że znowu się przewrócę, tak jak wczoraj. Ech…
– Niech mi go pani da, ja go tam zaniosę – instynktownie zaproponowałam swoją pomoc.
– Zrobiłabyś to dla mnie, kochana? – w jej przygasłych oczach pojawił się błysk szczęścia.
Muszę przyznać, że zrobiło mi się miło. Nawet jeśli będę zmuszona nadłożyć drogi, to już trudno. Okazało się, że ten „żakiet” to całkiem pokaźnych rozmiarów pakunek, w którym znajdowały się garsonka, płaszczyk oraz spódnica. W pralni spędziłam trochę więcej czasu niż planowałam. Co więcej, dotarło do mnie, że następnego dnia czeka mnie cały proces od nowa, czyli odebranie garsonki i dostarczenie jej z powrotem pani Malwinie.
Zanim się spostrzegłam, wyświadczanie jej przeróżnych przysług stało się moją codziennością. Raz musiałam oddać książki do biblioteki, innym razem kupić prezent dla jej koleżanki, kiedy indziej odebrać wyniki badań z przychodni, czy kupić pelargonię na bazarku.
Pani Malwina poprosiła, abym podała jej swój numer telefonu i od tamtej pory kontaktowała się ze mną za pośrednictwem SMS-ów. Najpierw zapraszała mnie na herbatkę po pracy, a potem zaczęła zlecać mi różnorakie zadania. Bywało nawet tak, że kończyła jej się czysta bielizna, a ona już nie dawała rady sama jej wyprać. Nigdy nie mówiła wprost, o co jej chodzi, ani niczego nie wymagała, ale umiała tak zręcznie pokierować naszą pogawędką, że w końcu sama oferowałam jej wsparcie.
Być może chodziło o jej skrępowaną minę albo niepewne spojrzenie, ciężko stwierdzić, ale za każdym razem dawałam za wygraną. Niczym rodzic wobec próśb swojego dziecka. Niekiedy byłam na siebie zła, ale kiedy dostrzegałam prawdziwą radość starszej kobiety, złość związana z poczuciem bycia wykorzystywaną mijała w mgnieniu oka.
Nie wiadomo, jak by się to potoczyło, gdyby nie pewna rozmowa, którą usłyszałam przypadkiem u fryzjerki. Po obiedzie czekało mnie spotkanie w firmie, więc powrót do mieszkania był bez sensu. Dwie godziny czasu postanowiłam przeznaczyć na odświeżenie wyblakłego od słońca koloru i podcięcie końcówek.
Siedziałam w rogu salonu fryzjerskiego, czekając, aż farba na moich włosach zrobi swoje, gdy przypadkiem usłyszałam rozmowę dwóch starszych pań, prowadzoną ściszonym głosem.
– Słyszała pani, że Talarkowa znowu zdobyła sobie darmową pomoc do domu?
– Niemożliwe! Ktoś dał się nabrać na tę szopkę z nagłym spadkiem cukru i błagalnym wzrokiem primadonny?
– Najwyraźniej tak, bo już kilka razy zauważyłam, jak jakaś młoda dziewczyna opuszczała jej mieszkanie.
– Raczej nie jest stąd, z naszej okolicy.
– Na pewno nie. W tej dzielnicy już każdy zna jej sztuczki na wylot…
Poczułam się podle. Miałam wrażenie, że zostałam wmanewrowana w coś i cynicznie wykorzystana. Całe szczęście, że plotkary opuściły salon przede mną, więc uniknęłam zdemaskowania.
Minęło parę dni, podczas których ignorowałam wiadomości od pani Malwiny. Nie odwiedzałam jej, ani nie kontaktowałam się z nią telefonicznie. Zaskakujące było to, że pomimo irytacji i zawodu, zdałam sobie sprawę, że tęsknię za naszymi pogawędkami, wspólnie pitą herbatą, a nawet za tymi grzecznościami, którymi ją obdarzałam. W końcu zdecydowałam się wstąpić do niej po pracy, żeby wszystko sobie wyjaśnić.
Przyzwyczaiłam się do jej towarzystwa
Na mój widok jej twarz rozjaśniła się uśmiechem, lecz kiedy usłyszała, co chciałam jej przekazać, nagle zrobiła się blada jak ściana. Po chwili jej policzki pokryły się rumieńcem zażenowania, a w oczach zalśniły łzy, gdy wyszeptała:
– Strasznie cię przepraszam, Karolciu. Wiesz, jestem już wiekowa i samotna. Dawniej opłacałam ludzi, żeby wyświadczali mi takie przysługi, ale to nie było to samo – westchnęła z żalem. – Zatrudniane opiekunki zawsze się gdzieś spieszyły, oszukiwały mnie przy zakupach, nie angażowały się emocjonalnie w naszą relację. Marzyłam o kimś, kto zechce podarować mi odrobinę swojego czasu z własnej chęci, bo mnie po prostu lubi…
Potrafiłam wczuć się w jej sytuację, samotność nie była mi obca. Podobnie jak ona, marzyłam o kimś, kto zechciałby dzielić ze mną chwile, jednak pomysł pani Malwiny wydawał mi się zbyt śmiały. Siedziałam w ciszy, podczas gdy jej oczy koloru jasnego nieba wpatrywały się we mnie. Dostrzegłam w nich rozpaczliwą prośbę i strach przed powrotem do samotnej egzystencji.
– Czy możesz mi wybaczyć? Szczerze cię polubiłam i nie miałam zamiaru cię w żaden sposób wykorzystać, ja tylko...
– Ależ pani mnie wcale nie wykorzystała – ku własnemu zdziwieniu, wypowiedziałam te słowa z pełnym przekonaniem. – W zamian otrzymywałam od pani wyśmienitą herbatę, przepyszne ciasto, domowe obiady, ciepłą atmosferę, interesujące konwersacje, a przede wszystkim – tu postanowiłam być w stu procentach szczera – wiarę we własną wartość, znacznie przewyższającą rzeczywistość.
Długo rozmawiałyśmy o różnych sprawach. Nie tylko wtedy, ale także w kolejnych dniach i tygodniach. Kiedy po paru latach trafiła do szpitala, regularnie ją odwiedzałam. Mimo że odeszła, wciąż przychodzę do niej pogadać, podzielić się tym, co u mnie. Siadam na ławce obok przepięknego, marmurowego grobu, wyciągam nasz ulubiony earl grey w termosie i nasłuchuję słów niesionych przez wiatr:
– No i jak tam twoje sprawy, Karolciu, kochana? Mów śmiało...
Karolina, 30 lat
Czytaj także:
„Teściowa skinie palcem, a mój mąż rzuca wszystko, by ratować mamusię. Jej brudne gierki zniszczą nasze małżeństwo”
„Wnuczka podlizuje się, bo liczy na moje mieszkanie w spadku. Nic nie dam tej dwulicowej smarkuli”
„Koleżanka męża to wyrachowana krętaczka. Wymyśliła, że mam kochanka, bo chciała wślizgnąć mu się do łóżka”