Justyna pojawiła się na mojej drodze jakieś dwa lata temu, ale wcześniej nie miałam okazji jej poznać. To Marek opowiedział mi o ich przyjaźni, sięgającej czasów liceum. Tłumaczył, że nie spotkałam jej do tej pory, bo przez długi czas mieszkała za granicą.
– Sama nie jestem pewna, czy zostaję na dłużej, ale póki co wróciłam – odpowiedziała z uśmiechem, gdy ostrożnie wypytywałam ją o okoliczności powrotu do kraju. – Mój mąż ciągle gdzieś wyjeżdża w sprawach służbowych, a mnie to zwyczajnie męczy. Potrzebuję naładować baterie.
Poczułam wstyd z powodu mojej zazdrości
Zaskoczył mnie nieco fakt, że będąc tyle lat po ślubie, wciąż są bezdzietni, ale nie dopytywałam o przyczyny. Wiadomo, że to dość delikatna kwestia. Zdarza się, że para bardzo pragnie dziecka, ale mimo wielu prób, nie może go mieć. Dostrzegłam, że Justyna świetnie dogaduje się z naszą córeczką Agnieszką i to w zupełności mi wystarczało, żeby zaliczyć ją do grona miłych ludzi.
Z czasem Justyna zaczęła odwiedzać nas coraz częściej. Godzinami gawędziła z Markiem. Z tego co udało mi się wychwycić, krążąc tam i z powrotem z pokoju do kuchni, żeby donosić im kolejne kawy, rozmawiali głównie o sprawach zawodowych. Pewnego dnia, po jednej z takich wizyt, mój uśmiechnięty od ucha do ucha mąż oznajmił mi, że Justyna przystała na jego propozycję pracy w charakterze ekspertki od promocji i reklamy.
– Nawet nie masz pojęcia, jak bardzo się cieszę! Ona ma niesamowite doświadczenie w branży – podniecał się Marek. – Zna nowe metody na wypromowanie firmy!
Tłumacząc sobie w myślach, że „im skuteczniejsza promocja, tym wyższe dochody”, starałam się stłumić w sobie uczucie zazdrości. Poczułam, że to płytkie myślenie – Marek darzył mnie przecież ogromnym uczuciem, był kochającym i troskliwym mężem. A skoro Justyna była w stanie mu pomóc, to pośrednio pomagała nam wszystkim.
Nigdy nie zapomnę tego dnia – 14 marca, dzień urodzin mojego męża. Był wtedy zajęty, pracując nad jakimś projektem na komputerze, gdy nagle z uśmiechem na twarzy powiedział, że właśnie otrzymał kolejną wiadomość z życzeniami. Nic nie zapowiadało nadchodzących kłopotów. Aż tu nagle niemała niespodzianka: zamiast oczekiwanej kartki urodzinowej z bukietem, do emaila załączone były fotografie jakiejś blondynki, która na pierwszy rzut oka wyglądała zupełnie jak... ja.
Twarz była rozmyta, podczas gdy jej skąpo odziane ciało wiło się wyuzdanie na jakiejś szykownej pościeli. Dołączony przekaz nie pozostawiał wątpliwości, sugerując, że w przeszłości dorabiałam jako luksusowa eskorta. „Lepiej, żebyś wiedział. Najlepszego!” – tak brzmiała wiadomość od jakiegoś „Życzliwego”.
– Wygląda na to, że zaszłaś komuś za skórę – tyle powiedział mój mąż po przeczytaniu maila i go usunął.
Ale ja byłam strasznie wkurzona. Czym sobie na to zasłużyłam? Ktoś próbował zrobić ze mnie jakąś ladacznicę!
– Nie przejmuj się tym, to na pewno tylko durny wygłup – próbowała mnie pocieszyć Justyna, kiedy jej o wszystkim opowiedziałam. – A może Marek wyrzucił z roboty jakąś asystentkę i teraz ona chce się odegrać?
Rzeczywiście, o ile mi wiadomo, mój mąż całkiem niedawno podziękował za współpracę pracownicy, która nagminnie podkradała im kawę, papier toaletowy i mydło. Marek też skłaniał się ku tej teorii i obiecał, że jeśli coś takiego znowu będzie miało miejsce, pójdzie z tym na policję.
Skup się na swoim związku
Próbowaliśmy wyrzucić z pamięci ten incydent. Jaki sens ma ciągłe rozpamiętywanie tych obrzydliwości? Justyna, która rozszyfrowała tę tajemnicę, stała się dla mnie niemal jak siostra. Chyba potrzebowałam kogoś takiego w życiu, a ona zawsze chętnie nadstawiała ucha. Poza tym dobrze znała się z moim mężem, więc umiała podpowiedzieć mi, jak sobie z nim radzić. A przynajmniej takie odniosłam wrażenie.
Jakieś cztery tygodnie po tym wydarzeniu doszło między nami do ostrej wymiany zdań w kwestii rodziców mojego ukochanego. Byłam zdania, że jego matka za często ingeruje w nasz związek i próbuje wpływać na decyzje Marka. On poczuł się urażony moimi słowami i podczas bankietu przygotowanego dla jego kontrahentów, praktycznie mnie ignorował. Żaden z zaproszonych gości nie dostrzegł napięcia, jakie między nami panowało, ale Justyna od razu zwróciła na to uwagę. Natychmiast spytała, czy coś się dzieje i czy mamy jakieś kłopoty.
– Wiem, co czujesz, bo też miałam problemy z matką męża. Wyobraź sobie, że próbowała nawet zadecydować o tym, jaką kreację założę na nasz ślub. Wiadomo, że w związku trzeba iść na ustępstwa, ale widzę, że u was coś nie gra… – dodała ze zrozumieniem.
– Nie gra? – zdziwiłam się nie na żarty. – Przecież my się tylko pokłóciliśmy!
Aż się zagotowałam w środku z oburzenia. Justyna strasznie przesadzała.
– Serio? – zapytała tonem sugerującym, że zna się lepiej, po czym odpłynęła myślami gdzieś daleko.
Następnie mój wzrok padł na nią, gdy prowadziła ożywioną konwersację z moim mężem. Przemawiała do niego z pasją, a on chłonął każde jej słowo. Oddałabym wiele, by poznać temat ich dyskusji, bo raczej nie chodziło o strategię biznesową… Opuszczając salę, rzuciła w moim kierunku, żebym się nie przejmowała, bo od teraz Marek będzie się bardziej starał. Poczułam, jak krew zaczyna się we mnie gotować. Jakim prawem ona ingeruje w nasze małżeństwo? Niech zajmie się swoim! Przecież to ona od wielu tygodni przebywa tu, z dala od swojego męża!
Kiedy przyjęcie dobiegło końca, doszłam do wniosku, że musimy sobie wyjaśnić parę spraw w cztery oczy, ale Justyna nagle przestała nas odwiedzać.
– Twoja koleżanka już nas nie lubi? – rzuciłam mimochodem do męża.
Spojrzał na mnie spode łba, ale nie pisnął ani słówka. Wtedy dałam sobie spokój z tym tematem. Ogólnie zrobił się jakoś dziwnie małomówny. Czasami gdy wracałam do mieszkania, odnosiłam wrażenie, że grzebał w moich osobistych rzeczach. I że zagląda do mojego telefonu. W końcu puściły mi nerwy:
– Skarbie, znowu dostałeś jakąś kretyńską wiadomość na mój temat, że tak się zachowujesz? – zapytałam prosto z mostu.
To wtedy się wszystko zaczęło! Ponoć od jakiegoś czasu przychodziły do mnie paczki od anonimowego „adoratora”. Mój mąż je przejmował (uznał, że ma do tego prawo), rozpakowywał i... dostawał białej gorączki, widząc w środku drogie perfumy, tomiki wierszy oraz ekskluzywną bieliznę.
– Masz romans! – wściekał się Marek.
Zaniemówiłam... To wszystko wydawało się totalnie zmyśloną bzdurą!
– Czemu nic mi nie powiedziałeś?! – krzyknęłam. – Od razu poszłabym z tym na policję, to ewidentnie jakiś stalking!
Choć początkowo podchodził do tego z niedowierzaniem, ostatecznie przystał na moją propozycję wizyty na posterunku. Sprawiał wrażenie, jakby mi zaufał i wszystko miało wrócić do normalności. Jednak kolejnego dnia zaczęły spływać na mój telefon podejrzane połączenia.
– To na pewno on wydzwania! – z miejsca zareagował Marek i za nic w świecie nie dało się wybić mu tego z głowy...
Kto za tym stoi?
Moje poukładane dotychczas życie zaczęło się nagle sypać. Zbliżały się święta wielkanocne, a on nieoczekiwanie zagroził, że się wyprowadzi. Powiedział, że tylko nasza córka go przed tym powstrzymała. Przez cały tydzień non stop mi powtarzał, że mi nie ufa. Miałam tego po dziurki w nosie. W końcu nie wytrzymałam i sama mu powiedziałam:
– To się po prostu wyprowadź!
Wówczas zebrał swoje rzeczy. Z tego, co mi wiadomo, przeniósł się do mieszkania Justyny. Zupełnie mnie to nie obchodziło, dopóki Agnieszka nie wspomniała, że ten babsztyl nigdy nie przypadł jej do gustu, bo kiedy byli sami, ta lafirynda przytulała się do Marka… I nagle wszystko stało się jasne. Ponownie zgłosiłam się na policję, żeby dać im wskazówkę. I okazało się, że za wszystkimi dziwnymi paczkami i telefonami stała Justyna! Próbowała mnie wkopać. Ale jaki miała w tym cel?
– W przeszłości go kochałam, ale on mnie odtrącił. Chciałam się przekonać, czy wciąż nic dla niego nie znaczę – oznajmiła mi z przekąsem, kiedy do niej zadzwoniłam. I chyba faktycznie tak było…
Marek zapewniał mnie, że choć mieszkał u niej przeszło miesiąc, to ani razu nie doszło między nimi do zbliżenia.
– Zmanipulowała mnie – usprawiedliwiał się. – Twierdziła, że od dłuższego czasu miała przeczucie, że mnie zdradzasz, a kiedy próbowała to z tobą wyjaśnić, kazałaś jej się wynosić.
Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia, czy to, co się wydarzyło, jest zgodne z prawdą. Zastanawiam się też, czy nasz związek przetrwa ten trudny okres. Bardzo bym chciała, żeby tak się stało, ale czuję ogromny ból, ponieważ mój mąż za szybko dał wiarę słowom Justyny. Zupełnie tak, jakby w ogóle mnie nie znał. Dziesięć lat naszego związku stanęło pod wielkim znakiem zapytania przez jedną wredną jędzę. Czy od teraz do końca moich dni będę musiała żyć w strachu, że skoro jednej się udało, to kolejna też będzie w stanie to zrobić?
Czytaj także:
„Zostawiłem żonę i ochoczo rzuciłem się w objęcia młodych kochanek. Dostałem za swoje”
„Kazałam mężowi wyjechać za pieniędzmi, a teraz usycham z zazdrości. Boję się, że znalazł sobie kogoś”
„Przyjaciółka ukradła mi faceta. Chciałam zemsty, ale byłam w szoku, gdy moje złorzeczenia same się spełniły”