Nadszedł ten moment. Zakończyłem właśnie trzyletnią umowę w jednym z krajów arabskich i wróciłem do ojczyzny, do bliskich. Nie powiem, żebym przez ten czas kompletnie stracił z nimi kontakt, bo jednak wpadałem do domu na lato czy w okolicy Bożego Narodzenia i sylwestra, ale fakty są takie, że ostatnie trzy lata spędziłem bardziej jako przybysz niż pełnoprawny domownik.
Tym razem jednak zawitałem na dłużej, bo jak się okazało, uzbierało mi się grubo ponad miesiąc niewykorzystanego urlopu. Krótko mówiąc, zaszyłem się w rodzinnych progach i… przeżyłem niezły kulturowy zawrót głowy. Tyle że dotyczył on moich najbliższych i otoczenia, które teoretycznie powinienem znać jak własną kieszeń.
Wszystko się zmieniło
Po pierwsze, aura była do niczego. Przesiadka z upałów na pustyni do zimowej Polski to jak kubeł lodowatej wody na głowę. Po kiego grzyba tyle czasu śniłem o normalnym klimacie, żeby teraz szczękać zębami z chłodu? Kto normalny jest w stanie zdzierżyć takie warunki pogodowe? No ale dobra, z pogodą jakoś sobie poradzę, nie takie rzeczy się przeżywało. Jak będzie mi zimno, to ubiorę na siebie dodatkowe warstwy ciuchów i tyle. Dużo bardziej przeżywałem spotkanie z rodziną, a dokładnie mówiąc rozbieżności między tym, co sobie wyobrażałem, a tym, jak było naprawdę w pierwszych dniach po przyjeździe.
Powitanie wypadło bez zarzutu. Czułości, buziaki, razem spędzony wieczór, lampka wina i ciasto. Później jednak było coraz gorzej. Moja córka przed wyjazdem była uroczą dziewczynką, a teraz zamieniła się w wieczną strojnisię i grymaśną nastolatkę. Jej pokoik tonął w stercie ciuchów, kosmetyków i niezliczonej ilości innych bibelotów. Potop tego nieładu rozlewał się na korytarz, łazienkę i przeróżne zaskakujące zakamarki mieszkania.
Już następnego dnia doszło między nami do zgrzytu, bo nie mogłem znieść otaczającego mnie babskiego rozgardiaszu.
– Córeczko, co powiesz na to, żeby ogarnąć trochę ten bałagan? Ledwo da się tu przejść pomiędzy tymi stosami gratów – zasugerowałem, mając nadzieję, że jako rodzic, mimo iż od dawna mnie tu nie było, mogę sobie na to pozwolić.
– Jakoś przez ostatnie trzy lata nikomu to nie wadziło. A teraz nagle wielkie halo – odparowała moja śliczna blondwłosa nastolatka, wprawiając mnie na chwilę w osłupienie.
Chyba nie muszę wspominać, że nawet nie drgnęła, żeby zacząć sprzątać. Przez moment głowiłem się nad tym, co zrobić dalej, ale nic sensownego nie przychodziło mi do głowy.
Moje dzieci zmieniły się nie do poznania
Syn pojawił się w domu po lekcjach. Idąc przez mieszkanie, rozrzucał swoje graty po drodze. Mając jednak w pamięci doświadczenia z córką, zdecydowałem się na razie odpuścić kwestię bałaganu dookoła. Zwłaszcza że przywitaliśmy się bardzo sympatycznie i nie chciałem od razu robić afery.
– Zamarzasz chyba na kość? – spytał, podziwiając stos swetrów i bluz, które opinały moje zziębnięte ciało.
– Co tam w szkole? – zagadnąłem, już drugi raz dzisiaj uznając, że jako rodzic mam do tego pełne prawo, nawet jeśli długo mnie nie było w domu.
– Jako tako – usłyszałem zwięzłą odpowiedź, po której mój potomek szybko się ulotnił, ewidentnie chcąc uniknąć bardziej szczegółowych pytań.
Głośno wypuściłem powietrze z płuc. Miałem wrażenie, że odnalezienie się w polskich realiach będzie nie lada wyzwaniem. Przebywanie na obczyźnie z dala od bliskich jest ciężkie, ale powrót do nich wcale nie jest lżejszy... W tym momencie nawiedziła mnie pewna refleksja: „Syn poszedł do szkoły, a czemu córka nie? W końcu ona również się uczy i lada moment czekają ją egzaminy”.
– Chwila moment… – mamrotałem pod nosem, usiłując przywołać z pamięci, do której klasy chodzi i kiedy ją skończy.
Gdzie ja mam głowę? Wszystko mi wyleciało. A może w ogóle nigdy tego nie miałem w pamięci? Córka skończyła podstawówkę, zaczęła naukę w nowej szkole, poznała nowych ludzi, przeżywała kolejne istotne momenty w życiu, a tata kompletnie się tym nie interesował i nie okazywał jej wsparcia. Poczułem, jak zalewa mnie złość zmieszana z totalną bezradnością, bo tak bardzo oddaliłem się od spraw rodzinnych. „Jak ja mogę ją podpytać o szkołę, skoro nawet nie mam pojęcia, do jakiej teraz uczęszcza i która to klasa?”.
Nagle cały dom wypełniły potężne dźwięki, a dokładniej mówiąc, jazgot elektrycznej gitary. To ja sam sprawiłem ją synowi dwa lata temu na Gwiazdkę. Byłem pewny, że się kurzem na strychu obrasta, a tu niespodzianka, młody gra!
– Hej, ścisz no ten sprzęt! – wrzasnąłem ile sił w płucach, wchodząc do jego jaskini.
Nie zauważył mnie, gdy stanąłem za jego plecami. Delikatnie stuknąłem go w bark, a dźwięk gitary momentalnie zamilkł. Chłopak odwrócił twarz w moją stronę, posyłając mi radosny uśmiech.
– No i jak? Daje czadu, nie? Ten prezent to był totalny odjazd. W weekendy mam próby z ekipą. Wpadnij do nas któregoś razu.
Zamierzałem poprosić go o ściszenie gitary, ale słowa ugrzęzły mi w krtani. Po tej pełnej wdzięczności przemowie nie zamierzałem robić z siebie marudzącego dziada i kazać mu być ciszej. Znów poklepałem go po ramieniu, tym razem z wyrazem pełnego podziwu dla jego muzycznego talentu, po czym opuściłem pokój.
Idąc obok toalety, dostrzegłem, że panujący tam chaos odrobinę zmalał. Poczułem ulgę. Wróciła wiara, że uda nam się porozumieć. Wpadłem do pokoju mojej córki i przekrzykując heavy metalowe dźwięki, powiedziałem:
– Dzięki za ogarnięcie łazienki.
Jej uśmiech był taki, jaki zapamiętałem z minionych czasów. Moja ukochana Ewa…
Nie pozwolę, żeby pałętał się po domu!
Po dotarciu na parter rozbrzmiewające dźwięki gitary nie były już tak irytujące. Przyszło mi do głowy, że w miejscowości, w której spędziłem poprzednie trzy lata, właśnie nadchodzi pora na Asr – modlitwę odmawianą po południu. Wezwania muezinów, by oddać cześć Allahowi, rozchodzą się w powietrzu, a podmuch wiatru przynosi ze sobą gorący piasek z pustynnych terenów. W moim sercu pojawiło się nagłe ukłucie tęsknoty za tym miejscem, w którym obecnie mnie nie ma.
Nagle w przedpokoju pojawił się obcy facet trzymający w dłoni pęk kluczy. Zerwałem się z sofy jak poparzony.
– A pan to kto?! – wrzasnąłem.
– Witam. Jadzia poprosiła, żebym zerknął na zlew. Ponoć się zapycha i cieknie z syfonu. Mam na imię Stefan, jestem z sąsiedztwa. Mieszkam o trzy domy dalej – odpowiedział.
Przywitałem się z sąsiadem. Dopiero teraz nadarzyła się okazja, by go poznać. Wprawdzie zamieniliśmy kilka słów niedługo po tym, jak kupiłem dom, ale moja nieobecność uniemożliwiła mi lepsze zaznajomienie się z sąsiadami. Stefan tymczasem czuł się w naszym domu niezwykle swobodnie. Wsunął na nogi kapcie, które sprawiały wrażenie, jakby ktoś je tu dla niego zostawił, i pewnym krokiem podreptał do kuchni. Po drodze sięgnął do szafy i wyjął z niej skrzynkę z narzędziami.
– Dobrze, że pan już jest. Jadwiga kiepsko sobie radzi z pana wyjazdem, często chodzi smutna. Staramy się jej pomagać, jak tylko możemy, ale wiadomo, mąż to mąż… – Stefan gadał, klęcząc przy zlewie, a ja stałem jak słup soli. – A Ewunia wcale nie ma lepiej… Daj pan klucz szesnastkę, z łaski swojej – wyciągnął rękę w moim kierunku, oczekując narzędzia.
Pogrzebałem przez moment w narzędziówce. Dobrze, że na kluczach były wybite rozmiary, inaczej po samym wyglądzie za nic nie poznałbym, który to szesnastka, a który dziesiątka.
– Co tam u Ewuni słychać? – wróciłem do spraw familijnych.
– Niezbyt dobrze znosi nową szkołę. Była zmuszona przenieść się do innej grupy, bo jakaś dziewucha jej dokuczała. Całe szczęście ma przed sobą jeszcze rok do matury.
– A tak w ogóle to ona nie powinna być teraz na lekcjach? – zaryzykowałem wyjście na nieobeznanego staruszka, ale coś mi świtało, że Stefan może wiedzieć więcej.
– Dzisiaj mają jakieś zawody sportowe, a wiesz, jaka ona jest wysportowana… Hy, hy, hy – zaniósł się śmiechem, a ja z trudem powstrzymałem się, żeby nie syknąć na niego za te chichoty.
Za kogo on się uważa?
Uporał się z zadaniem kwadrans później. Opłukał dłonie, osuszył je ręcznikiem zawieszonym na dodatkowym wieszaku obok regału, najwyraźniej specjalnie dla niego zostawionym. Potem napełnił szklankę sokiem, rozsiadł się w fotelu, zakładając nogę na nogę. Patrzyłem, jak beztrosko czuje się w naszych czterech kątach, a złość we mnie wzbierała. „Kimże on jest, do jasnej cholery, dla moich najbliższych?”.
– Cześć, wujaszku – rzuciła Ewa, cmokając go przelotnie w policzek.
Konwersacja nie układała się najlepiej. Stefan chyba wyczuł, że coś mnie gryzie, bo niedługo potem się zmył. Przy wyjściu wpadł na moją żonę, która właśnie wróciła z pracy.
– Cześć Stefek! Tak szybko uciekasz? Zostań jeszcze trochę. Możemy coś razem na szybko upichcić – zachęcała go.
Stefan jednak wykręcił się, że nie ma teraz za bardzo czasu.
Patrzyłem na to, co się dzieje i nagle przestałem rozmyślać o wezwaniach do modlitwy, rozgrzanym piachu na Saharze czy zmarnowanej przygodzie. Tu jest moje miejsce. Nie dam się wypchnąć z życia moich pociech przez jakichś Stefanów i innych dobrodziejów, ani pozwolić im umawiać się na milutkie popołudnia z moją kobietą.
– Cześć, skarbie – Jadwiga cmoknęła mnie w policzek.
– Cześć. Chętnie ci pomogę coś ugotować – zadeklarowałem.
Po chwilce cała rodzina zjawiła się w kuchni i wszyscy zabrali się do roboty. Lody kruszały, a my małymi kroczkami odbudowywaliśmy nasze relacje po długim czasie w rozdwojeniu.
Karol, 55 lat
Czytaj także:
„Wróciłem na Święta z zagranicy. Chciałem zrobić żonie niespodziankę, ale zamiast niej pocałowałem klamkę”
„W domu to moja małżonka nosiła spodnie. Skoczyłem w bok, bo tak bardzo chciałem poczuć się znowu prawdziwym mężczyzną”
„Żona chce bym rzucił pracę i został biznesmenem, bo mało zarabiam. Nie rozumie, że z karpia nie zrobi się złotej rybki”