„Żona chce bym rzucił pracę i został biznesmenem, bo mało zarabiam. Nie rozumie, że z karpia nie zrobi się złotej rybki”

facet fot. iStock by Getty Images, franckreporter
„Jako zwyczajny nauczyciel akademicki, zajmujący się humanistyką, nie mam pojęcia o prowadzeniu biznesu. Byłem pewien, że moje wyjaśnienia są proste i niepodważalne – zrozumiałby je nawet dzieciak”.
/ 20.12.2024 11:15
facet fot. iStock by Getty Images, franckreporter

Ostatnio wyskoczyłem z kolegami na piwo. Gdy wypiliśmy po dwa kufle, zaczęło się typowe marudzenie. No i wyszło na jaw, że mamy ten sam problem: wszystkie nasze żony uważają, że zarabiamy za mało. Z tym że koledzy mają tylko domowe kłótnie o kasę, a w moim przypadku sytuacja jest znacznie gorsza. Wszystko wskazuje na to, że moje małżeństwo się rozpada…

Dla Anki to za mało

Jestem nauczycielem akademickim. Pensja może nie powala, ale cieszę się, że mogę zajmować się tym, co naprawdę lubię. Mam uznanie rektora i szacunek studentów. W dzisiejszych czasach stała posada to niemały atut.

Kilka tygodni temu okazało się, że finansowo nie damy rady pojechać na jej wymarzony urlop do Tunezji. I wtedy moja żona wpadła na pomysł, żebym został… biznesmenem.

– Pracując na uczelni nigdzie nie zajdziesz, więc o większych pieniądzach możesz tylko pomarzyć. Musisz się wreszcie ogarnąć i pomyśleć o tym, co będzie z nami dalej. Nie chcę na starość żyć od wypłaty do wypłaty – oznajmiła któregoś dnia podczas kolacji.

Na początku podchodziłem z dystansem do jej pomysłów. Myślałem, że po prostu naoglądała się programów o celebrytach i bogatych ludziach, przez co zachciało jej się lepszego życia. Wydawało mi się, że to tylko chwilowe marzenia i niedługo wróci do rzeczywistości.

Miałem tego dosyć

Nic z tego! Tak się zapaliła do wizji luksusowego życia, że non stop musiałem tego słuchać. Na dodatek stawała się coraz bardziej namolna. Przez jakiś czas próbowałem obrócić wszystko w żart i nie reagować na jej gadaninę. Ale przecież nie dało się w nieskończoność udawać, że nic nie słyszę. Tym bardziej, że Anka zaczęła wypytywać, kiedy i jaką działalność zamierzam założyć.

– Czy ty kompletnie oszalałaś? Przestań w końcu o tym gadać, bo już nie mogę tego słuchać! – wybuchnąłem zirytowany.

Próbowałem przedstawić żonie, dlaczego jej pomysł wydaje mi się totalną pomyłką. Mówiłem, że zakładanie własnej firmy podczas kryzysu gospodarczego to jak gra w rosyjską ruletkę. Przekonywałem, że szybciej stracimy wszystkie oszczędności niż cokolwiek zarobimy, a zamiast wakacji na tunezyjskim wybrzeżu czeka nas nocowanie na ulicy. Przypominałem, że dzięki mojej obecnej pracy nie musimy się stresować, czy starczy nam na opłaty.

Podkreślałem też, że jako zwyczajny nauczyciel akademicki, zajmujący się humanistyką, nie mam pojęcia o prowadzeniu biznesu. Byłem pewien, że moje wyjaśnienia są proste i niepodważalne – zrozumiałby je nawet dzieciak. Niestety, moja żona najwidoczniej miała inne zdanie.

–Chyba sobie kpisz? – parsknęła z irytacją.

No i się zaczęło

Anka przekonywała, że z takim podejściem jak moje mnóstwo ludzi w Polsce spałoby na stacjach kolejowych. Tłumaczyła, że osoby z mniejszymi zdolnościami niż ja zaryzykowały, ruszyły z własnym biznesem i dziś żyje im się naprawdę dobrze. Wytknęła mi też, że przedkładam własną wygodę nad szczęście rodziny.

Była coraz bardziej wzburzona. Zaczęła mi wypominać, że każdy facet, którego zna, radzi sobie w życiu lepiej ode mnie. Według niej byłem słabeuszem bez ambicji, który ma wszystko gdzieś.

Generalnie to spokojny ze mnie człowiek. Nie przepadam za kłótniami, szczególnie z żoną. Wiem przecież, że w słownych potyczkach nie mam z nią szans. Kiedy atmosfera robi się napięta, zazwyczaj chronię się w łazience. Jednak tego dnia nie wytrzymałem.

– Jeśli jestem takim nieudacznikiem, to dlaczego zdecydowałaś się zostać moją żoną?! – wybuchnąłem.

Nie odpuszczała

Wrzeszczałem na cały głos, że nie będę pakował się w kłopoty wyłącznie dla jej widzimisię. Mówiłem, że jak jej to nie odpowiada, to może poszukać sobie kogoś innego. Po tym jak skończyłem wyrzucać z siebie te słowa, spędziłem jakieś dwie godziny, siedząc bezczynnie na krawędzi wanny.

Po upewnieniu się, że już śpi, opuściłem łazienkę. Następne sześć tygodni było względnie spokojnych. Ze względu na egzaminy na uczelni wracałem do domu o późnych godzinach i natychmiast szedłem do łóżka. Dzięki temu Anka nie miała zbyt wielu okazji do wszczynania kłótni. Owszem, zdarzało jej się w łóżku dokuczać mi albo wymieniać sukcesy mężów swoich znajomych, ale ignorowałem te przytyki.

Specjalnie odwracałem się tyłem i gasłem światło przy łóżku, żeby pokazać jej, że w ogóle mnie to nie obchodzi. Miałem nadzieję, że w końcu przestanie gadać o tych wszystkich biznesowych sprawach. Szybko jednak zrozumiałem, jak bardzo się pomyliłem.

Czułem, że mną gardzi

Siostra Anki, Ewelina, zaprosiła nas na swoje przyjęcie urodzinowe. Na zewnątrz pogoda była fatalna – szare chmury zasnuły całe niebo, a z góry lała się prawdziwa ulewa. Żona zasugerowała, żebyśmy skorzystali z samochodu.

Pomysł wydawał mi się sensowny, zwłaszcza że tego dnia i tak musiałem zostać trzeźwy – czekało mnie jeszcze przygotowanie materiałów na jutrzejszy wykład. Wsiadłem za kierownicę i próbowałem odpalić auto. Bezskutecznie. Po kolejnej próbie usłyszałem tylko kilka słabych warknięć silnika, po czym wszystko kompletnie zamarło.

– No pięknie, chyba nici z naszych planów – skomentowałem sytuację.

Zmierzyła mnie pogardliwym wzrokiem.

– Przecież to było do przewidzenia! – prychnęła ze złością.

Zaczęła wrzeszczeć, że jestem bezradny przy naprawach, nie dbam o podstawowe rzeczy i nie mamy funduszy na zakup kolejnego auta. Stałem cicho, słuchając jej pretensji. Myślałem, że jak zwykle pokrzyczy i w końcu przestanie.

Urządziła scenę

Musieliśmy pojechać na przyjęcie autobusem. Spóźniliśmy się porządnie, dodatkowo całkiem przemokliśmy. Zabawa trwała już na całego, kiedy się tam pojawiliśmy.

– Hej, dobrnęliście wreszcie! Coś was zatrzymało po drodze? – spytała bratowa z ciekawością.

– A tam, nic wielkiego, samochód nie chciał zapalić – odpowiedziałem.

– Dajcie już spokój tej starej bryce i kupcie sobie porządne auto! Słuchajcie, Andrzej właśnie wrócił przepiękną toyotą, fabrycznie nowiutką – nie kryła dumy.

Już miałem żartem odpowiedzieć, że jako zwykły wykładowca nie zarabiam tyle, co jej mąż z jego wielką firmą budowlaną, więc na taki wypasiony samochód raczej mnie nie stać. Ale wtedy moja żona się odezwała.

– Ale ci się poszczęściło. Twój to przynajmniej jest prawdziwym mężczyzną. Nie to, co mój! – rzuciła ze złością.

Po czym zaczęła mi wytykać, że przez moją tchórzliwość, lenistwo i brak ambicji muszą żyć w biedzie. Że tylko ona ma takiego pecha, podczas gdy wszystkie jej przyjaciółki świetnie się urządziły. Przy stole zapadła krępująca cisza.

Spojrzenia wszystkich były we mnie wbite. Moja twarz zrobiła się czerwona. Szczerze mówiąc, na początku miałem mordercze myśli, ale jako kulturalny człowiek nie pozwoliłem sobie na takie zachowanie.

Nie wytrzymałem

Przez moment rozważałem wyjaśnienie całej sytuacji, jednak doszedłem do wniosku, że to bez znaczenia. W końcu osoba, która nic nie zrobiła, nie musi się z niczego usprawiedliwiać. Wstałem więc z miejsca, narzuciłem na siebie kurtkę i opuściłem pomieszczenie bez słowa.

Po około trzech godzinach Anka wróciła do mieszkania. I oczywiście była nadąsana! Według niej to ja ją okropnie skompromitowałem, bo wyszedłem bez pożegnania. Najpierw publicznie mnie upokorzyła, zrobiła ze mnie kompletnego głupka, a teraz jeszcze próbuje obrócić wszystko na swoją korzyść dąsając się? Naprawdę nie rozumie, jak bardzo rani mężczyznę, gdy ktoś sugeruje, że jest tchórzem?

– Posłuchaj mnie uważnie i zapamiętaj: nie pozwolę, żeby ktokolwiek mnie poniżał albo robił ze mnie pośmiewisko przy innych – powiedziałem ze złością, ledwo powstrzymując się od wybuchu.

Widać było, że nie spodziewała się takiej odpowiedzi z mojej strony – wyglądała na przestraszoną. Szybko jednak odzyskała pewność siebie i spróbowała przekręcić całą sytuację. Stwierdziła, że to przeze mnie tak się zdenerwowała, że gdyby trafiła na kogoś innego, nigdy by do tego nie doszło. Tłumaczyła się, że chciała mnie tylko zmotywować do zmian i pchnąć do przodu w życiu.

– Wreszcie możesz pokazać, że to, co mówię to głupoty! – rzuciła z uśmiechem.

Kompletnie nie obchodzi mnie taka zachęta i wcale nie zamierzam jej nic pokazywać. Prawdę mówiąc, ostatnio coraz częściej myślę, czy jest jeszcze jakakolwiek przyszłość dla naszego związku.

Hubert, 41 lat

Czytaj także:
„Zamieszkaliśmy z teściami, by oszczędzić na własne M2. Po tygodniu chciałam wnosić o rozwód”
„W tym roku barszcz i karpia zjem sama. Córka woli Wigilię z bogatym ojcem, niż z matką która kupuje prezenty na bazarze”
„Raz w życiu chciałam mieć Święta jak z reklamy. Wolę spłacać kredyt, niż tłumaczyć dzieciom, że Mikołaj nas omija”

Redakcja poleca

REKLAMA