„W domu to moja małżonka nosiła spodnie. Skoczyłem w bok, bo tak bardzo chciałem poczuć się znowu prawdziwym mężczyzną”

szczęśliwy mąż fot. iStock, mihailomilovanovic
„Zachowywałem się jak kompletny szczeniak. Z perspektywy czasu dochodzę do wniosku, że ona wszystko ukartowała... I choć na koniec potraktowała mnie jak zbędny grat, odetchnąłem z ulgą".
/ 19.12.2024 20:00
szczęśliwy mąż fot. iStock, mihailomilovanovic

– Tomek, weź Burka na spacer i przy okazji podrzuć worki ze śmieciami do kontenera! – dobiegł mnie z kuchni rozkazujący głos małżonki, która kolejny raz zupełnie bez sensu wydawała rozkazy, na dodatek zirytowanym tonem i zdecydowanie zbyt donośnie.

Musiało minąć parę lat, żebym ostatecznie zdał sobie sprawę z przykrej rzeczywistości. Beatka nie grzeszyła delikatnością ani ogładą, za to kochała dyrygować innymi. Przestałem już mieć nadzieję, że o poranku usłyszę od niej jakiekolwiek ciepłe słowo albo zobaczę na jej twarzy pogodny uśmiech. Kiedyś usiłowałem wprowadzić ją w lepszy nastrój. Opowiadałem dowcipy, przytulałem ją... Bez rezultatu.

Pędziła jak szalona, zupełnie bez opamiętania

Pośpiesznie wpakowałem do ust resztę śniadania, chwyciłem smycz i zawołałem psiaka. Te mozolne, monotonne czynności powtarzały się każdego ranka przez większą część roku. Nie potrzebowałem, aby ktoś mi o nich ciągle przypominał, ale moja małżonka miała najwidoczniej odmienne zdanie na ten temat.

Prawdę powiedziawszy, przez ostatnie lata moja egzystencja zrobiła się potwornie jednostajna. Podnosiłem się z łóżka przed wszystkimi, aby dotrzeć do roboty na czas. Małżonka pojawiała się w kuchni, kiedy kończyłem śniadanie, i szykowała przekąskę dla trójki naszych pociech. W tym momencie dnia unikałem jej jak ognia, gdyż za każdym razem potrafiła znaleźć pretekst, by robić mi wyrzuty.

Jej zachowanie skutecznie potrafiło zepsuć mi nastrój na większą część dnia. Kiedy opuszczałem dom, moje dzieci, choć wciąż zaspane, zazwyczaj zdążyły pożegnać mnie, machając rączkami. Cały dzień spędzałem w pracy, a wracałem do domu wykończony. Moja żona wieczorami także ledwo trzymała się na nogach. Mówiąc szczerze, niewiele mieliśmy sobie wtedy do powiedzenia.

Już od samego początku tygodnia nie mogłem doczekać się weekendu, tak jakby te dwa wolne dni miały być wybawieniem od codziennego kieratu. Niestety, koniec tygodnia zazwyczaj upływał nam na domowych porządkach. Trzeba było posprzątać, odkurzyć, zrobić zakupy na kolejne dni, ewentualnie gdzieś się przejść, ale raczej z obowiązku niż dla relaksu.

Mówiąc szczerze, nasze wspólne eskapady były nieliczne. Nasi bliscy też nie zaglądali do nas zbyt często, więc my również nie rewanżowaliśmy się im przesadnie częstymi wizytami. Dorotka zwykle mawiała coś w stylu: „Ciężko dostać bilety na te dobre sztuki w teatrze, a repertuar kinowy to ostatnio jakaś porażka". Takie teksty padały z jej ust nagminnie.

Moja małżonka ciągle marudziła, zupełnie jakbym był winny wszelkich nieszczęść tego świata. Z tego powodu wolne dni również nie należały do najprzyjemniejszych. Kiedy po takim odpoczynku w poniedziałek znów musiałem iść do roboty, niejednokrotnie zadawałem sobie pytanie, czy to wieczne powtarzanie schematu ma jakikolwiek sens. Czyżby na tym miało polegać dobre i szczęśliwe życie? Nawet letnie urlopy przestały wywoływać u mnie jakiekolwiek pozytywne uczucia.

Niby dlaczego miałaby zwrócić uwagę?

Zbliżałem się do pięćdziesiątki, co oznaczało, że większość mojego życia była już za mną. Zacząłem odczuwać różne problemy zdrowotne. Raz serce mnie zabolało, a innym razem kolana odmawiały współpracy, kiedy próbowałem podnieść coś ciężkiego. Chciałem jak najlepiej spożytkować czas, który mi jeszcze został. Nie chciałem go tracić w beznadziejnym kręgu powtarzających się sytuacji. „Gdybym tylko mógł zacząć wszystko od początku..." – rozmyślałem, przekraczając próg biura.

– Siema, jak zawsze przystojny, ale czemu taki markotny? – przywitała mnie Ula, jedna z najlepszych lasek w robocie.

Wysportowana, zadbaną i urocza, przykuwała wzrok współpracowników. Wszyscy starali się wyciągnąć ją na wspólne espresso, ale ponoć udało się to tylko paru osobom. Ja nawet nie podejmowałem prób. Z jakiej racji taka laska miałaby się umówić właśnie ze mną?

Poza tym różnica wieku między nami wynosiła co najmniej dwie dekady – ona zdecydowanie wolałaby spędzać czas z kimś ciekawszym ode mnie. Dodatkowym problemem było to, że miałem żonę i dzieci. Nie sądzę, żebym mógł wzbudzić jej zainteresowanie jako mężczyzna.

Mimo niezbyt licznych sposobności, zdarzało jej się od czasu do czasu ze mną porozmawiać. Ula była zatrudniona w openspace'ie, podczas gdy ja urzędowałem piętro wyżej, w osobnym pokoju. Z tego powodu nasze drogi krzyżowały się przeważnie w czasie lunchu, gdy wychodziliśmy na korytarz. O tej porze dnia zazwyczaj spotykałem się służbowo z klientami w restauracji nieopodal firmy.

Moim podstawowym zadaniem było dbanie o pozytywne relacje z naszymi partnerami biznesowymi. Wprawdzie zasiadałem w zarządzie spółki, jednak moja rola nie była tam kluczowa. Potrzebowałem awansować o jeden stopień w strukturze firmy, aby zyskać mocniejszą pozycję.

Ilekroć moje kroki kierowały się w stronę kącika kawowego, jak spod ziemi wyrastała tam Ula. Dzisiaj dochodzę do wniosku, że nie mógł to być zbieg okoliczności. Tak czy inaczej, siadaliśmy wtedy oboje przy jednym z blatów i popijając kawę, gawędziliśmy niczym para starych kumpli. Byłem święcie przekonany, że nasza zwyczajna relacja przetrwa aż po kres naszej kariery zawodowej. Kiedy niespodziewanie otrzymałem promocję, nawet przez myśl mi nie przeszło, jak diametralnie odmieni to moją codzienność.

Niestety, w radzie nadzorczej miała miejsce poważna sprzeczka i w efekcie etat zastępcy szefa został opróżniony. Jako że nie trzymałem z nikim i dla nikogo nie stanowiłem zagrożenia, to jawiłem się jako wymarzony kandydat na to stanowisko.

Wylana kawa uwydatniła jej nogi

Z dwoma kumplami z roboty zaplanowaliśmy wieczór z wódeczką, a z jeszcze innym po kryjomu strzeliliśmy po drineczku u mnie w gabinecie. Co do Uli, to miałem w planach zaprosić ją na jakąś sympatyczną kolację do knajpki, ale to ona mnie zaskoczyła. Zaproponowała, żebyśmy poszli na małą pogawędkę przy kawie do tej stylowej knajpki, w której wielokrotnie umawiałem się na spotkania biznesowe. Ledwo zajęliśmy miejsca, a ona niechcący trąciła filiżankę. Ciemny płyn zostawił paskudną plamę na jej cieniutkiej, śnieżnobiałej kreacji.

– Mam nadzieję, że się nie poparzyłaś? – powiedziałem z troską, zerkając na lekko widoczne uda Uli, po których ściekały strużki napoju. Bez chwili zwłoki sięgnąłem po serwetki leżące na sąsiednim stoliku.

Ula energicznie machała głową na boki, wkładając sporo wysiłku w usunięcie zabrudzeń za pomocą chusteczek. Próby doprowadzenia kreacji do porządku spełzły na niczym. Z perspektywy czasu dochodzę do wniosku, że ta panna celowo doprowadziła do takiego obrotu spraw...

Zawieź mnie do domu – wymamrotała zdruzgotana. – Mieszkam tuż obok. Błyskawicznie wskoczę w inne ciuchy i nikt się nie połapie, że po przerwie stawiłam się do pracy spóźniona – wpatrywała się we mnie wzrokiem pełnym nadziei.

Zupełnie bezmyślnie, niczym małe dziecko, pognałem na parking. Wsiadłem do auta i podjechałem pod samo wejście. Ula wgramoliła się do środka, a już po chwili zaparkowaliśmy tuż obok jej bloku.

– No wejdź ze mną, co będziesz sterczał w samochodzie jak jakiś taryfiarz – zadecydowała.

Wyglądała wprost olśniewająco

Kiwnąłem głową na znak zgody i ruszyliśmy w górę windą. Ledwo przekroczyliśmy próg mieszkania, a Ula już poprosiła mnie, abym pomógł jej z suwakiem z tyłu sukienki. Zsunęła ją z ramion i pognała do łazienki. Wzięła ekspresowy prysznic, a potem wychyliła się zza lekko uchylonych drzwi, owijając się ręcznikiem.

– Mógłbyś mi podać bieliznę? – zapytała. – Powinna być w górnej szufladzie tej ciemnej komody. Będę potrzebować białego kompletu, majtki i stanik.

Lekko skrępowany, sięgnąłem po komplet przyozdobiony cudną koronką i wręczyłem go Ulce, jednocześnie próbując ukradkiem spojrzeć na jej zjawiskową sylwetkę. Wciąż nachodziła mnie ta sama refleksja – mając u boku taką kobietę, czułbym się jak najszczęśliwszy facet pod słońcem.

Po upływie krótkiej chwili była gotowa do opuszczenia mieszkania. Stała w korytarzu z lekko zaczerwienioną twarzą, wyciągając dłoń w moim kierunku. Wyglądała wprost olśniewająco. Na jej ustach gościł delikatny, nieco figlarny uśmiech, który zdawał się być zachętą do spędzenia najbliższego czasu w jej sypialni. Musiałem się nieźle natrudzić, aby nie ulec tej niemej propozycji.

– Chodźmy już – rzuciła.

Niespodziewanie chwyciłem jej dłoń, która znalazła się blisko mnie. Przygarnąłem Ulę do siebie całkiem blisko, tuląc ją z całych sił i dając jej całusa. Nie stawiała oporu. Oddała mi pocałunek pełen pasji. Jednak w tym momencie górę wzięło zdrowe myślenie. Zdecydowaliśmy się powrócić do naszego miejsca pracy.

Nie potrafiłem jej odmówić

Niby wszystko wyglądało tak samo, ale coś się zmieniło w naszych relacjach po tym dniu. Inaczej na siebie spoglądaliśmy. Unikaliśmy rozmów o tym nieudanym wieczorze i wizycie u niej w domu. Parę dni później, zupełnie przypadkiem, natknęliśmy się na siebie w progu stołówki, zupełnie jakbyśmy to wcześniej zaplanowali. Ula popatrzyła mi prosto w oczy.

– A może wpadniesz do mnie na obiad? – rzuciła.

Przytaknąłem, nie mówiąc ani słowa. Wiedziałem, że nie potrafię powiedzieć NIE. Wskoczyliśmy do auta, a kilka chwil później byliśmy już w jej mieszkaniu. Nagle poczuliśmy niepohamowaną żądzę i namiętność, o której istnieniu całkiem zapomniałem...

„Obiady” w przerwie pracy weszły nam w nawyk. Zdarzało się, że po skończonej robocie wpadałem do Uli. Wtedy dzwoniłem do małżonki, mówiąc jej, że jestem na ważnej naradzie albo kursie i wrócę znacznie po czasie.

Miałem pełną świadomość, że wpakowałem się w niezłe bagno. Nie chciałem w rezultacie rozwalić rodziny, ale widzenie się z Ulą stało się czymś, bez czego nie wyobrażałem sobie dalszego życia. Przy niej na nowo poczułem się facetem, a nie pantoflem czy meblem przesuwanym z jednego miejsca w drugie.

No cóż, w moich własnych czterech kątach ciągle byłem na przegranej pozycji. Rządziła tu moja małżonka ze swoim apodyktycznym usposobieniem, które nie tolerowało żadnego sprzeciwu. Nasze pociechy przekonały się, że tylko ona tu rządzi i liczy się wyłącznie jej opinia. Ja stanowiłem jedynie tło.

Dzięki znajomości z Ulą znowu poczułem się młodo, a przynajmniej takie miałem wrażenie. Potrzebowała mojej obecności, o czym wielokrotnie i obszernie opowiadała. Była kokieteryjna, wiecznie uśmiechnięta i wydawało mi się, że odnalazłem w niej prawdziwy diament. Kiedy późnymi wieczorami przekraczałem próg mieszkania, zegar wybijał coraz to późniejsze godziny.

Ula okazjonalnie napomykała, że do pełni szczęścia potrzebuje jeszcze paru drobiazgów. Nie dostrzegałem w tym niczego niewłaściwego. Chyba brakowało mi trzeźwego spojrzenia na naszą relację.

Sprawiłem jej radość, kupując parę dodatkowych mebli, a kiedy minęło kilka miesięcy, wybraliśmy się razem do salonu samochodowego, żeby zobaczyć auto jej marzeń w czerwonym kolorze. Nie był to duży samochód, ale za to niezwykle zwrotny. Mi również przypadł do gustu. Mimo że musiałem chwilowo zrobić poważny uszczerbek na koncie bankowym, nie potrafiłem odmówić. W końcu piastowałem stanowisko wiceprezesa, więc nie było to aż tak istotne.

Zamknąłem powieki

Nie spodziewałem się takiej reakcji żony – zamiast robić mi wyrzuty, po prostu unikała ze mną konwersacji. Tymczasem Ula stopniowo zapełniała każdą chwilę mojego wolnego czasu. Namówiła mnie na zakup półrocznego karnetu na pływalnię. Zaczęliśmy grać w tenisa, a gdy nadeszły wakacje, wyruszyliśmy na pieszą wędrówkę po górskich szlakach w Polsce.

Tamtego gorącego lata wędrówki po górach zdecydowanie nie wpływały na mnie korzystnie. Mimo że przy mojej dziewczynie robiłem wszystko, by zapomnieć o różnych bolączkach, a nawet przestałem zażywać tabletki, które w mojej opinii mocno osłabiały mój organizm, to jednak trudy wypraw zaczęły dawać mi się we znaki.

Zdawałem sobie sprawę, że moje samopoczucie pozostawia wiele do życzenia, ale przez wzgląd na Ulę nie okazywałem tego po sobie. Była sporo młodsza ode mnie i nie chciałem, aby pomyślała, że jestem jakimś niedołężnym dziadkiem. To była fatalna decyzja z mojej strony.

Pewnego poranka, podczas naszej standardowej górskiej wędrówki, nagle dopadł mnie ostry ból w piersi, wszystko zaczęło wirować i… zemdlałem. Ocknąłem się na łóżku w szpitalu. W pobliżu pracowały podłączone do mnie maszyny, a na monitorze błyskały jakieś liczby…

Przymknąłem powieki, czując przeraźliwy ból w czaszce. Chyba przysnąłem, bo gdy ponownie otworzyłem oczy, przy moim posłaniu stała małżonka. Przyniosła mi trochę witamin, chwilkę pobyła i wyszła. Kolejnego dnia przyszła znowu. Spoczęła na stołku tuż obok mnie.

– Doktor stwierdził, że przeszedłeś udar. Na całe szczęście niezbyt poważny. Trzeba będzie uważać na siebie i koniecznie podjąć rehabilitację, żebyś mógł z powrotem sprawnie się poruszać… – oznajmiła. – A, dzwoniła jeszcze ta twoja koleżanka, Urszula. To właśnie od niej usłyszałam, że przebywasz w szpitalu – mówiła, wpatrując się we mnie przenikliwym wzrokiem.

Pewnie miałem przerażoną i niepewną minę. Serce podskoczyło mi do gardła, ale Dorotka dokończyła już bez emocji.

– No więc Ula stwierdziła, że mogę odebrać to, co zgubiłam. Chodziło jej rzecz jasna o ciebie. Najwyraźniej już cię nie potrzebuje…

Zamknąłem oczy i poczułem, jak spada ze mnie ogromny ciężar. Zachowałem się jak skończony głupek, ale chyba ostatecznie wyszedłem z tego cało.

Tomasz, lat 52

Czytaj także:„Przedświąteczna harówka mnie wykańcza. Kręgosłup mnie boli, nie czuję rąk, a moje oczy nie widzą ze zmęczenia”„Udajemy biedaków, chociaż śpimy na kasie. Mąż uważa, że zaraz ktoś nas okradnie i woli nie kusić losu”„Mąż nigdy nie był romantyczny, ale gdy na Mikołajki kupił mi ciepłe skarpety, nie wytrzymałam. Dałam mu nauczkę”

 

Redakcja poleca

REKLAMA