Moja mama miała siedmioro rodzeństwa. Jej mama, a moja babcia, z dumą powtarzała, że mając tyle dzieci, może być spokojna o swoje ostatnie chwile, bo będzie miał jej kto na starość podać szklankę wody.
Jako małe dziecko nie bardzo rozumiałam ideę podawania tej szklanki wody – wszak dużo smaczniejsze były soki i herbata, no ale skoro babcia zakładała, że będzie aż tak spragniona w podeszłym wieku… Jej słowa miałam zrozumieć dużo, dużo później.
Liczyło się wykształcenie
Ja dla odmiany byłam jedynaczką. Przy moich narodzinach nastąpiły jakieś komplikacje i lekarze musieli podjąć decyzję ratującą życie mojej mamy, która to sprawiła, że ta nie mogła już mieć więcej dzieci. Całą swą matczyną miłość moja rodzicielka wylewała więc na mnie. O dziwo, nie byłam rozpieszczonym dzieckiem. Kochałam swoich rodziców całym sercem, okazywałam im należny szacunek i byłam wdzięczna za wszystko, co dla mnie robili.
A przede wszystkim dbali o to, bym zdobyła należyte wykształcenie. Uważali, że tylko w ten sposób mogę coś w życiu osiągnąć. W ich rozumieniu im wyższe wykształcenie, tym lepsza praca i tym wyższe zarobki w przyszłości. Oczywiście, istniała szansa, że wyjdę bogato za mąż, moi rodzice jednak uważali, że powinnam być niezależna i samowystarczalna, a nie wszystkie małżeństwa są wieczne.
Uczyłam się więc pilnie, co zresztą nie nastręczało mi większych trudności. Dostałam się do najlepszego liceum w mieście, potem na wymarzone studia, gdzie dość szybko wywalczyłam sobie stypendium naukowe. Przy czym nie musiałam zakuwać od rana do nocy, nauka przychodziła mi z łatwością, zatem miałam też trochę czasu na życie towarzyskie. Z reguły spotykałam się kilkoma koleżankami, choć kręcili się też wokół mnie całkiem przystojni kawalerowie.
Zakochałam się
Janka poznałam jeszcze w czasie studiów. Wyróżniał się niespotykaną kindersztubą, jego znajomość zasad savoir-vivre’u zawstydziłaby rodzinę królewską, jak sądzę. Bardzo mi imponował na każdym kroku, a szczególnie tym, w jaki sposób o mnie zabiegał. Po dwóch latach naszej znajomości pojechaliśmy na uroczysty obiad do moich rodziców. Janek oczywiście wręczył mojej mamie bukiet kwiatów, a tacie – kilkunastoletnią whisky.
Tego dnia Janek poprosił moich rodziców o moją rękę, a dokładnie rok później wzięliśmy ślub. Uroczystość była skromna ale przepiękna i wzruszająca. Poprawin nie było – wyjechaliśmy na miodowy miesiąc, a właściwie miodowy tydzień, nad morze. Obydwoje już pracowaliśmy, ale bez problemu dostaliśmy po parę dni urlopu na taką okoliczność. W ten sposób rozpoczęliśmy nasze wspólne dorosłe życie.
Na początku bardzo pomogli nam rodzice, zwłaszcza moi. Mieliśmy okazję kupić mieszkanie, ale potrzebna była gotówka, a nie dysponowaliśmy aż takimi pieniędzmi. Moi rodzice oddali nam wszystkie swoje oszczędności, brakującą sumę dołożyli rodzice Janka. W ten sposób staliśmy się posiadaczami własnego mieszkania i ciężko pracowaliśmy na nasze kolejne życiowe osiągnięcia.
Kariera to nie wszystko
Każde z nas doskonale radziło sobie w swojej pracy. Janek został najmłodszym kierownikiem w firmie, w której pracował. Ja awansowałam powolutku, ale skutecznie, a za każdym awansem szły znaczące podwyżki. Czy można było chcieć czegoś więcej? Oczywiście. Świętując mój kolejny awans postanowiłam zwierzyć się Jankowi z tego, co mnie gryzie.
– Wiesz, jestem oczywiście bardzo szczęśliwa… – zaczęłam.
– Ale?
– Ale jest coś, o czym marzę…
– Bardziej, niż o awansie?
– Bardziej!
– Niech zgadnę… Tupot małych stópek? – zapytał mój wspaniały mąż.
– Skąd wiedziałeś?! – nie spodziewałam się, że trafi.
– Znam cię, Jolu. Zresztą, trudno nie zauważyć, jak zaglądasz do każdego mijanego wózka.
– Myślisz, że jesteśmy gotowi na to, by mieć dzieci?
– Oczywiście! I jak dla mnie to starania możemy zacząć choćby zaraz. To bardzo przyjemna część mania dzieci jest, uważam!
Udało nam się dość szybko. Już kilka miesięcy później, gdy okres spóźniał mi się zdecydowanie, poszłam do lekarza, który potwierdził, że będziemy mieli dziecko.
Zostaliśmy rodzicami
Gdy na świat przyszła Ania, nie posiadaliśmy się z Jankiem ze szczęścia. Oczywiście poszłam na urlop macierzyński, a nawet go trochę przedłużyłam, żeby być jak najdłużej w domu z malutką. Ale wiadomo, w końcu musiałam wrócić do pracy, jeśli chciałam mieć do czego wracać. Postanowiliśmy nie wysyłać małej do żłobka, a zatrudnić nianię – było nas stać, a czuliśmy się z tym lepiej.
Gdy Ania skończyła trzy latka, posłaliśmy ją do prywatnego przedszkola. Uważaliśmy, że naszej córce należy się wszystko co najlepsze. Staraliśmy się oczywiście jej nie rozpieszczać i nie spełniać bezrefleksyjnie wszystkich jej zachcianek, ale mogliśmy sobie pozwolić na wiele, dlatego inwestowaliśmy pieniądze w nasze dziecko, jego rozwój i wszechstronne wykształcenie.
Doczekaliśmy się drugiej córki
Na drugie dziecko przyszło nam poczekać nieco dłużej. Edytka przyszła na świat gdy Ania kończyła pierwszą klasę. Początkowo starsza siostra była zainteresowana nowym członkiem rodziny, szybko jednak zaczęła okazywać niezadowolenie. Ze zdumieniem odkryłam, że moja pierworodna córka jest zazdrosna o niemowlaka! Nie wiedziałam, jak sobie z tym poradzić. Choć na każdym kroku podkreślałam, jak jest dla mnie ważna, Ania miała coraz większe pretensje o uwagę poświęcaną maluszkowi.
Miałam nadzieję, że to przejściowy okres buntu i Ania z tego wyrośnie. Niestety. To znaczy wyrosła o tyle, że z małej zazdrośnicy z biegiem czasu przeobraziła się w roszczeniową nastolatkę, która uważała, że wszystko jej się od życia należy. Wielokrotnie rozmawialiśmy na ten temat z Jankiem, ale nie potrafiliśmy znaleźć przyczyny, dla której nasza córka tak właśnie się zachowywała.
Edytka była zupełnie inna. Nie przywiązywała wagi do rzeczy materialnych, miała swój wymyślony świat. Od małego potrafiła opowiadać niestworzone historie (ślicznie też śpiewała i tańczyła). To za jej sprawą wróciłam do pisanych niegdyś do szuflady opowiadań i przypomniałam sobie o jednym ze swoich młodzieńczych marzeń. Postanowiłam zaryzykować i przesłać swoje teksty do kilku wydawnictw.
Wychowałam potwora
Mijały lata, nasze córki dorastały. Ania skończyła prawo, wyszła za mąż i wyprowadziła się do innego miasta. Edyta, która chodziła na lekcje pianina, śpiewu i tańca, ostatecznie postanowiła skończyć szkołę filmową i zostać znaną scenarzystką albo reżyserką. Wyjechała na jakieś zagraniczne stypendium – i tyle ją widzieliśmy.
Pewnego dnia niespodziewanie na wyświetlaczu telefonu zobaczyłam imię mojej starszej córki.
– Cześć córeczko, stało się coś? – zapytałam. Ania nigdy nie dzwoniła bez powodu.
– Kupujemy dom – obwieściła moja córka.
– Gratuluję!
– Ale brakuje nam pewnej sumy… – tu Ania rzuciła kwotę z kosmosu. – Dołożycie nam?
– Żartujesz? Córeczko, nie mamy takich pieniędzy.
– Jak to: nie macie? Przecież obydwoje świetnie zarabiacie.
– Aniu, wy też z mężem świetnie zarabiacie, więc weźcie kredyt, skoro potrzebny jest wam tak drogi dom. Wiesz, że moja mama choruje, a jej leczenie kosztuje…
– To skandal, żebyś wydawała kasę na leczenie babci, zamiast na potrzeby swojej córki!
– To skandal, żeby moje dziecko nie widziało nic poza czubkiem własnego nosa – odgryzłam się.
Ania rozłączyła się, a ja długo jeszcze siedziałam, wpatrując się w swój telefon i zastanawiając się, jak to się stało, że tak źle wychowaliśmy naszą córkę…
Mamy z mężem tylko siebie
Kilka lat później pochowałam moją mamę. Chorowała onkologicznie, ale dzięki temu, że dobrze zarabialiśmy i mogliśmy sobie pozwolić na najlepsze leki i specjalistyczną opiekę, właściwie nie cierpiała i zyskała kilka dodatkowych lat życia.
Niedawno mąż przeszedł na emeryturę. Teraz obydwoje będziemy mogli wieść wesołe życie staruszków. Postanowiliśmy to uczcić przy lampce prawdziwego szampana.
– Wiesz, Janku? Właściwie to jestem szczęśliwa. Wszystko mi w życiu wyszło: mam wspaniałego męża, wysoką emeryturę i jakieś sukcesy na koncie.
– Ale? – zapytał, jak to miał w zwyczaju.
– Ale tak sobie myślę, że jedno mi w życiu nie wyszło, niestety. Nasze córki.
– Przesadzasz. Obie radzą sobie doskonale. Ania jest wziętą prawniczką, Edyta zdobyła za swój debiutancki film bardzo prestiżową nagrodę.
– No tak. Odnoszą sukcesy. Tylko…
– Tylko co?
– Tylko czemu ich z nami nie ma? Czemu nie było ich na pogrzebie mojej mamy? Czemu nie przyjeżdżają na święta?
– Wiesz, że każda z nich ma swoje życie.
– A ty wiesz, o co mi chodzi. Moja babcia mawiała, że najważniejsze to mieć dzieci, żeby miał kto człowiekowi na starość szklankę wody podać. Obawiam się, że ani mnie, ani tobie żadne z naszych dzieci nic na starość nie poda nic.
– Podamy sobie nawzajem. A jak już nam się będą ręce trzęsły, to wynajmiemy opiekunkę!
Całe szczęście, że wyszłam za mąż za skrajnego optymistę. Przynajmniej ta szklanka z wodą będzie zawsze co najmniej do połowy pełna…
Jolanta, 64 lata
Czytaj także: „Marzyłam o wakacjach bez dzieci, więc zostawiłam je szwagierce. A ona za opiekę wystawiła mi rachunek na 2 tysiące”
„Kuzynka zrobiła ze mnie przed rodziną sknerę. Zapomniała wspomnieć, że to ona kradła mi papier toaletowy i jedzenie”
„Syn był moim całym światem, ale wychowałam go na lenia. Ma żonę i dziecko, a wciąż chce się u mnie prać i stołować”