Wszystko wskazywało na to, że lada moment spadnie deszcz. Samotnie spacerowałam ścieżką wśród pól, zmierzając w stronę pobliskiego lasu. Postanowiłam odwiedzić to miejsce, by powspominać nasze ostatnie wspólne lato z Kazikiem. Nasz związek małżeński trwał ponad trzydzieści lat. Mąż, będący o prawie dziesięć lat starszy ode mnie, zawsze powtarzał, że powinniśmy cieszyć się z każdej chwili, gdyż nigdy więcej się ona nie przydarzy i nigdy nie wiadomo ile nam jeszcze tych chwil zostało.
Od zawsze chciałam, żebyśmy mogli cieszyć się swoim towarzystwem przez długie lata. Niestety, Kazimierz miał obciążenia genetyczne. Jego dziadek odszedł z tego świata z powodu choroby serca, mając zaledwie 51 lat. Tata Kazika pożegnał się z życiem w wieku 62 lat, a mama, gdy miała 57 lat. Kiedy mój ukochany skończył 61 lat, dopadł go pierwszy atak serca. Cztery lata później przyszedł kolejny zawał, a niedługo po nim trzeci, który niestety okazał się tym ostatnim.
Nieoczekiwanie ptasi śpiew
Uniosłam wzrok, patrząc w niebo nad sobą. Gdzieś pośród zielonych koron drzew dostrzegłam żółto-czarny błysk, a chwilę później usłyszałam okrzyk jakiegoś mężczyzny:
– Patrzcie! Tam się schował! – facet przy skraju zagajnika wyciągnął dłoń, celując w bok.
Skierowałam spojrzenie tam, gdzie wskazywał, ale nic tam nie dostrzegłam.
– Pani słyszy tę cudną pieśń? – spytał, podchodząc bliżej. – Zosieńka wymachuje! Zosieńka wymachuje! – zanucił melodyjnie.
– Panie, jak pan może? – zdenerwowałam się, słysząc jego słowa.
Nazywam się Zofia i uznałam, że to radosne ćwierkanie skierowane jest do mnie.
– Niech pani posłucha uważnie – powiedział, wskazując na drzewo. – Gałąź numer dwa, licząc od dołu, z prawej strony.
– Cóż to za ptaszek? – spytałam z ciekawością.
– To wilga. Jej trele są zapowiedzią nadchodzącego deszczu. Nie ma wątpliwości, że wkrótce będzie padać.
– Daje pan wiarę ptakom? W prognozach podawali zupełnie inną pogodę – odparłam z powątpiewaniem.
– Obserwowanie ich to moja pasja. A przy okazji, cóż to za relaks… Ojej, gdzie moje maniery! – zreflektował się. – Proszę wybaczyć moje zaniedbanie, nazywam się Igor.
– Zosia – zaakcentowałam swoje imię, patrząc na niego wymownie.
– O rany, bardzo przepraszam, jeśli niechcący panią obraziłem... Ale wilga rzeczywiście tak śpiewa: "Zosieńka się wygina!". Ptasie trele da się przetłumaczyć na mowę ludzi.
– Serio? – odparłam z powątpiewaniem.
Skinął głową w stronę szybującego ptaka o granatowo-czarnym upierzeniu i rozłożystych skrzydłach.
– To jaskółka – uśmiechnął się. – Z jej świergotu można wyczytać: "Zrobiłabym ci rękawiczki, zrobiłabym ci rękawiczki, ale zabrakło mi nici". Słowo daję!
Wdowiec był zafascynowany ptakami
Jakieś trzydzieści minut później pan Igor spacerowym tempem zaprowadził mnie do mojego ośrodka wczasowego. Podczas naszej wspólnej przechadzki zdołał mi zdradzić całkiem sporo informacji na swój temat. Dowiedziałam się, że ma 66 lat za sobą i jest wdowcem. Przez ponad trzydzieści lat pracował jako nauczyciel geografii w szkole podstawowej.
Jego fascynacja ptakami miała typowo amatorski wymiar. Dwa razy w roku wyruszał w podróże po rozmaitych zakątkach naszego kraju, by móc cieszyć się samotnością w otoczeniu natury. W myślach stwierdziłam, że to całkiem „sympatyczny oryginał".
Zeszłego roku byłam tu z mężem, teraz znowu rezerwowałam ten sam pokój. Kładąc się do łóżka, w którym spaliśmy wtedy razem, przypomniały mi się słowa mojego Kazika:
Kochanie, nie zadręczaj się smutkiem i tęsknotą, ciesz się każdym dniem.
Niby proste, ale w wieku 57 lat nie myślałam o jakichś wielkich szaleństwach.
–Mówisz tak, jakby to było takie łatwe, Kazuniu – mruknęłam pod nosem, wzdychając.
Zrugałam się w myślach za to
Nocą padało, tak jak przepowiedziała wilga. Okazało się, że pan Igor się nie mylił. O poranku wyjrzałam przez uchylone okno, żeby zerknąć na ogród. Na pobliskim drzewie przycupnął ptak o zielonoszarym upierzeniu — pióra miał lekko zjeżone, skrzydła oliwkowe, a dziób długi i szarobrązowy.
"Zastanawiam się, co to za gatunek" — przeszło mi przez myśl. "Igor z pewnością by to wiedział". I wtedy po raz pierwszy poczułam, że brakuje mi jego towarzystwa.
Jasne, że natychmiast zrobiłam sobie samej w myślach wyrzuty. W końcu przyjechałam w to miejsce, żeby powspominać wakacje spędzone z moim mężem, a nie rozglądać się za nowym facetem! Po porannym posiłku ruszyłam na przechadzkę i zawędrowałam aż w okolice podmokłego terenu, otaczającego jezioro od północy, czyli przemierzyłam kawał drogi.
Mimo że bacznie obserwowałam otoczenie podczas tego spaceru, nigdzie nie natknęłam się na siwiejącego mężczyznę, który potrafił zrozumieć ptasie trele. Dopiero gdy wracałam, usłyszałam dochodzący z krzaków ten charakterystyczny głos:
– Ryba, ryba, rak, rak. Swędzi, swędzi, skrob, skrob. Leciwy, leciwy, szpachla, szpachla, szpachla.
Ucieszyłam się. Już miałam z przekory zakrzyknąć: „Zofija wywija", kiedy niespodziewanie dobiegł mnie kobiecy chichot.
– Twierdzi pan, że ten ptaszek z żółtobrązowym zadkiem to trzciniak? – zapytała kobieta, niewidoczna za zieloną gęstwiną.
– Bez dwóch zdań! – przytaknął pan Igor. – Wiedzie skryty żywot, nie oddala się od szuwarów. Samczyka da się wypatrzyć z oddali, gdy na czubku smukłego źdźbła trzciny wyśpiewuje swoją melodię.
– Obrzydliwy kobieciarz! – wykrzyknęłam z nagłym uczuciem zawodu. Zakochani w zaroślach zamilkli, a ja odeszłam stamtąd ile sił w nogach. Gdy dotarłam do swojego pokoju i usiadłam samotnie, wyciągnęłam z torebki swój fotograficzny album. Oto Kazik i ja podczas przejażdżki łódką, Kazik ze mną w plenerowym kinie, Kazik w moim towarzystwie...
Wtedy przypomniałam sobie słowa męża:
Nawet nie myśl o udawaniu twardej i życiu w pojedynkę. Gdy spotkasz na swojej drodze porządnego faceta, długo się nie zastanawiaj. Po prostu bądź szczęśliwa!
– Ech, Kaziu, gdybyś tylko zdawał sobie sprawę, jak ciężko w dzisiejszych czasach znaleźć dobrego faceta... – wydałam z siebie głębokie westchnienie i... zalałam się łzami. „Czas wracać do siebie, jutro się zbieram" – zdecydowałam.
Rano obudziło mnie ćwierkanie ptaszków
Na drzewku za oknem ponownie usiadł szarozielonkawy przybysz. Nucił coś tam sobie, a ja za nic nie umiałam zrozumieć ptasiej mowy. Ale pan Igor ją pojmował. Gdy mnie dostrzegł, od razu się pokłonił.
— Witam serdecznie, mam nadzieję, że moje przybycie pani nie wyrwało ze snu.
— Czy to o sobie pan mówi? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie.
— Najpierw ta laska, a teraz ja? Niedoczekanie twoje, ze mną ci się nie uda — pomyślałam sobie. Nie dam się podejść na żadne ptasie trele. Chyba załapał, o co mi chodzi, bo odchrząknął i z miejsca przerzucił się na inny wątek.
– Co powiesz na wspólny spacer po lesie, gdy już zjemy posiłek? – rzucił propozycję.
– Przykro mi, ale muszę już jechać do domu, panie Igorze.
– Czemu tak nagle pani odjeżdża? – w jego głosie dało się wyczuć rozczarowanie. – Miałem w planach tyle pani pokazać!
– Jestem pewna, że znajdzie pan wiele innych kobiet chętnych do spacerowania – ciętą ripostę zakończyłam zatrzaśnięciem swojego okna.
Spierałam się sama ze sobą
Po porannym posiłku zaczęłam się pakować. Kłębiło mi się w głowie:
— Chciałam tu zostać na dwa tygodnie, a uciekam ledwie po czterech dniach. I to z jakiego powodu? Przez gościa, o którym nic nie wiem? A może on po prostu lubi pogadać i szuka towarzystwa? I co w tym takiego, że przyłapałam go w zaroślach z jakąś babką? Przecież nic do niego nie mam. Dopiero się poznaliśmy...
W godzinach porannych cisza została przerwana przez dźwięk syren nadjeżdżającej karetki. Wyglądając przez okno, próbowałam odgadnąć, kto jest powodem ich przyjazdu. Nagle dostrzegłam, że sanitariusze ubrani na czerwono prowadzą do środka pojazdu nie kogo innego jak… Igora. W mgnieniu oka znalazłam się na dole. Niestety ambulans zdążył już odjechać.
– Co się z nim dzieje? – zwróciłam się do szofera.
– Atak serca – odparł zwięźle, uruchamiając sygnał dźwiękowy.
Nigdzie nie pojechałam. Od razu udałam się do pobliskiego szpitala.
– Dobrze, że tak szybko zareagowaliście – stwierdził doktor. – Niech się pani nie zamartwia, wszystko będzie w porządku. To jego pierwsze problemy z sercem.
Następnego dnia pielęgniarki pozwoliły mi odwiedzić pana Igora w szpitalu.
– Chciałabym pana przeprosić za mój brak wyczucia i złe potraktowanie – wyznałam. – Kiedy tylko dojdzie pan do siebie, wybierzemy się na naprawdę długą przechadzkę.
No i faktycznie ruszyliśmy w drogę. Potem nadeszły następne wyprawy we dwoje. Widujemy się regularnie. Okazało się, że Igor mieszka tylko pięćdziesiąt kilometrów ode mnie.
Dobrze mi w jego obecności. Czasem zastanawiam się, jak Kazik zareagowałby na wieść, że znów jestem radosna i szczęśliwa. Zapewne tradycyjnie rzuciłby żartem: „Zocha szaleje!". Cóż, kto wie, może jeszcze poszaleję?
Zofia, 57 lat
Czytaj także:
„Zamieszkałam na wsi, by słuchać śpiewu ptaków, a nie wrzasku sąsiadów. Zamiast koguta budzi mnie kłótnia o schabowe”
„Z grzeczności zabrałam na wakacje do Grecji teściową i szwagierkę. Ze wstydu za nie prawie zapadłam się pod ziemię”
„Poszedłem do łóżka z teściową, by zemścić się na żonie. A ona teraz oczekuje, że razem uwijemy gniazdko”