Od kiedy pamiętam, moja mama lubiła wszystko nadzorować. Miała w głowie własną wizję i oczekiwała, że rzeczywistość będzie się do niej idealnie dopasowywać.
Kiedy razem z mężem zdecydowaliśmy się zamieszkać kilkaset kilometrów od rodzinnego miasta, odczułam wielką swobodę. Nie zrozumcie mnie źle, bo absolutnie nie uciekałam przed mamą. Pomimo jej kontrolującego usposobienia darzę ją ogromną miłością i respektem. Po prostu cieszyłam się, że wreszcie będę mogła podejmować decyzje bez jej ciągłych wskazówek.
Nie było odstępstw
Z biegiem czasu mama rzeczywiście odpuściła sobie wtrącanie się w moje życie i przestała układać mi harmonogram dnia. Tylko jedna rzecz się nie zmieniła – sprawa świąt. Kiedy nadchodziła Wielkanoc albo Boże Narodzenie, odbierałam od niej telefon. Bez żadnych pytań czy uzgodnień po prostu oznajmiała nam, o której mamy się stawić. Nawet nie pomyślała, że może ja i Piotr chcielibyśmy spędzić te dni inaczej. W jej przekonaniu to było oczywiste, że świętujemy razem pod jej dachem. No i zawsze tak robiliśmy.
Co pół roku pakowaliśmy się do auta i ruszaliśmy odwiedzić mój dom rodzinny. Na początku jeździliśmy tylko my dwoje, a potem dołączyły do nas nasze dzieciaki. Szczerze mówiąc, zawsze czekałam na te wyjazdy z niecierpliwością. Choć sama podróż bywała męcząca, to wszystko rekompensował nam pobyt na miejscu.
Mama zawsze powtarzała, że święta to czas dla rodziny. Bardzo przykładała się do roli pani domu i dbała, żeby na stole niczego nie brakowało – zawsze było mnóstwo przepysznych dań. Czuliśmy się tam wspaniale. Ale nie tylko my mieliśmy okazję nacieszyć się świąteczną atmosferą. Przy wspólnym stole spotykaliśmy się też z moimi młodszymi braćmi – Adamem i Pawłem – którzy przychodzili z własnymi rodzinami. Panowała tam cudowna, ciepła atmosfera, pełna rodzinnego szczęścia.
Nie miałam innego wyjścia
Po sześciu latach od zawału moja mama wciąż nie odzyskała dawnych sił. Podczas naszych telefonicznych rozmów często narzekała na zmęczenie i brak energii do działania. Dlatego wzięłam sprawy w swoje ręce i zdecydowałam się przygotować święta we własnym domu.
– To nie podlega dyskusji. Od zawsze spędzamy święta w moim domu i niczego w tej kwestii nie zmienimy – stwierdziła stanowczo.
– A jak sobie z tym wszystkim poradzisz? Sama nie dasz rady ogarnąć całych przygotowań...
– Masz rację, sama nie podołam. I właśnie dlatego weźmiesz kilka dni wolnego i będziesz mi pomagać.
– Co? To chyba niemożliwe. W pracy mamy wtedy istny młyn i mnóstwo zadań... – starałam się wyperswadować jej ten pomysł, lecz mama przerwała mi wpół słowa.
– Córeczko, najcenniejsze są rodzinne zwyczaje i wzajemne relacje. Więc na trzy dni przed Bożym Narodzeniem musisz być na miejscu – zadecydowała.
Harowałam za wszystkich
Co roku powtarza się ten sam scenariusz. Ulegam namowom mamy i występuję do szefowej o urlop. Wracam do rodzinnego domu, żeby zająć się świątecznymi przygotowaniami. Cały dom jest na mojej głowie – od porządków po kuchnię. Mama właściwie tylko stoi z boku i komentuje: „Nie tak!", „Dlaczego w ten sposób?", „No rusz się wreszcie!".
Sama niewiele pomaga, za to chętnie rozdaje polecenia i mnie pogania. Za każdym razem złoszczę się, ale i tak ulegam zachciankom mojej mamy. Chociaż wiem, że nie muszę spełniać jej wszystkich próśb, to kończy się zawsze tak samo. Nie potrafię jej odmówić, bo nie chcę sprawić jej zawodu. Dlatego podczas świąt haruję bez wytchnienia. Po wszystkim jestem tak wykończona, że mogłabym tylko spać. I chociaż obiecuję sobie, że następnym razem będzie inaczej i nie dam się wciągnąć w to całe zamieszanie, to zawsze łamię to postanowienie. A obie bratowe tylko oglądały swoje świeżo zrobione tipsy.
Byłam zła
Miarka się przebrała w zeszłym roku. Po wigilijnej kolacji, gdy moje szwagierki nawet nie kiwnęły palcem, żeby pomóc z brudnymi naczyniami w kuchni, dotarłam do granicy. Odciągnęłam mamę na bok.
– Mamo, muszę ci coś powiedzieć. Na kolejne święta nas nie będzie. Wyjeżdżamy z Piotrem i dziećmi w góry – oznajmiłam.
– Co ty opowiadasz? Przestań się wygłupiać. Święta to rodzinny czas – zdenerwowała się mama.
– Racja, powinny być rodzinne. Ale tylko wtedy, gdy każdy dokłada swoją cegiełkę do organizacji, zamiast zwalać wszystko na barki jednej osoby. Bo ja się czuję jak służąca.
– Zawsze zajmowałam się świątecznymi przygotowaniami i nigdy mi to nie przeszkadzało.
– Bo to sprawiało ci przyjemność. A ja nie mam z tego żadnej frajdy. Mam już dość tego całego zamieszania! Potrzebuję odpoczynku i chciałabym, żeby ktoś inny się tym zajął. Oczywiście zapraszam cię z nami, jeśli chcesz...
– Absolutnie nie! Póki żyję, będziemy świętować w domu. I nie podlega to dyskusji – stuknęła nogą o podłogę i usiadła z powrotem przy stole.
Minęła godzina i pewnie zapomniała już o czym rozmawiałyśmy. Była pewna, że wszystko będzie tak, jak ona sobie zaplanowała, jak to zwykle bywa. Ale tym razem nie zamierzam się poddać.
Realizowałam swój plan
Przed kolejnymi Świętami rozpoczęłam poszukiwania fajnego miejsca, gdzie mogłabym spędzić święta. Szczęśliwie, trafiłam na coś idealnego – kameralny, ale bardzo elegancki pensjonat w pięknej lokalizacji. Wszystko tam było super – od wyśmienitego jedzenia po miłą obsługę. Od razu zarezerwowałam dwa miejsca – apartament dla siebie i osobny pokój, w którym miała zamieszkać mama. Planowałam do niej zaraz zadzwonić z tą wiadomością, ale coś mi wtedy wypadło. Potem kompletnie wyleciało mi to z głowy. Dopiero kilka dni temu sobie o tym przypomniałam i natychmiast chwyciłam za telefon.
– Słuchaj mamo, pamiętasz jak rozmawiałyśmy po wigilijnej wieczerzy? – spytałam delikatnie.
– Tyle tematów wtedy poruszałyśmy. O co konkretnie ci chodzi? – odparła.
– No wiesz, o świętach. Wspominałam coś o wyjeździe w góry...
– Myślałam, że żartujesz!
– Skąd! Mamy już załatwione miejsca. Dla ciebie też oczywiście zarezerwowałam. Spodoba ci się na pewno.
– W takim razie możesz odwołać rezerwację, bo nigdzie się nie wybieram.
– My i tak jedziemy.
– Przestań gadać bzdury. Mówiłam ci już setki razy – święta są po to, żeby spędzać je z rodziną. Jak co roku czekam na ciebie trzy dni przed. I koniec tej rozmowy, bo już czuję, jak się denerwuję.
– Wybacz, ale tym razem mnie nie będzie. To już postanowione. Jak chcesz robić święta u siebie, to poproś o pomoc Adama albo Pawła. Możesz też liczyć na ich małżonki. Ja w tym roku nie kiwnę nawet paluszkiem. Brak mi energii i motywacji – odparłam i zakończyłam połączenie.
Mama nie odpuszcza
Odkąd powiedziałam jej o swoich planach, nie mam spokoju. Co chwilę słyszę dzwonek telefonu – to mama znowu próbuje się ze mną skontaktować. Za każdym razem to samo: łzy, wyrzuty sumienia, żale. Powtarza, że przeze mnie nie może zmrużyć oka i że bardzo ją zraniłam.
Jej ciągłe naciski sprawiają, że zaczynam mieć wyrzuty sumienia. Momentami myślę, żeby odpuścić i zrezygnować z wyjazdu, wrócić do starego scenariusza świątecznego u niej. Jednak na samą myśl o tym, że znowu będę musiała ogarnąć cały dom, przygotować jedzenie i biegać wokół wszystkich gości, robi mi się niedobrze. Nie wiem, jak się zachować. Z jednej strony nie zniosę myśli, że sprawiam mamie przykrość, ale z drugiej – też muszę pomyśleć o własnym dobrostanie...
Katarzyna, 39 lat
Czytaj także: „Płacząc nad karpiem ze zmęczenia, przysięgłam sobie spokojne święta. Mam gdzieś rodzinne tradycje”
„Szwagier grzał mnie jak piec w grudniu, nie mogłam mu się oprzeć. Zgrzeszyłam, ale dla takich wrażeń było warto”
„Przed firmową Wigilią, zamiast prezentu, dostałam tajemniczą kartkę. Te kilka słów na zawsze zmieniło moje życie”