Uwielbiam święta. Co roku celebruję atmosferę tych dni już od początku listopada. Choinkę ubieram 1 grudnia, wtedy też dekoruję całe mieszkanie. Jest jednak jedna rzecz, której w grudniu nienawidzę. To zwyczaj dawania prezentów.
O ile w pełni rozumiem zasadę obdarowywania najmłodszych, bo sama zawsze czekam na radosny uśmiech mojej córeczki... O tyle pomysł kupowania upominków wszystkim dookoła, jest już co najmniej bez sensu.
Czy potrzebne są przykłady? Mam pełno choćby w kręgu najbliższej rodziny. Zawsze na święta spotykamy się licznie - to nasza tradycja. Najpierw duży zlot rodzinny u męża, potem wielkie spotkanie z moją rodziną. Niby przyjemnie, niby lubię ten zwyczaj spotkań w dużym gronie, ale...
Dla każdego trzeba kupić prezent
Już dawno temu ustaliliśmy, że wyłącznie symboliczny. Nikt nie podołałby finansowo - przecież to absurd kupować tyle drogich prezentów. Dlatego powstała niepisana umowa, że „prawdziwe” prezenty dostają tylko dzieci, a dorośli obdarowywani są symbolicznymi drobiazgami. Póki wszyscy tego przestrzegali, nie było jeszcze tak źle. Co roku zaopatrywaliśmy z mężem wszystkich w zabawne świąteczne skarpety, świece zapachowe, bożonarodzeniowe kubki, kremy do rąk i tego typu upominki. Fantazyjne opakowania z bilecikami pełnymi serdecznych słów sprawiały, że miałam poczucie, że i tak obdarowani czują radość.
Wszystko się zmieniło, gdy ponad 2 lata temu moja kuzynka Klara dostała dobrze płatną pracę w międzynarodowej korporacji. Już wcześniej żartowaliśmy z mężem, że uderzyła jej sodówka. Ciągle się popisywała i nie dało się z nią już normalnie porozmawiać. Prawdziwy festiwal popisów miał jednak miejsce w święta. Klara miała na sobie strój, który kosztował pewnie tyle, co moje 3 wypłaty. Nie dało się tego przeoczyć, bo nazwiska znanych projektantów aż kłuły w oczy.
Jakoś znosiłam jej przemądrzałe wywody i opisy wizyt w najdroższych restauracjach, przeplatane relacjami ze spontanicznych wypadów za granicę. Prawdziwe ciarki żenady miałam jednak wtedy, gdy przyszło do rozpakowywania prezentów. My mieliśmy dla wszystkich tylko pięknie zapakowane czekolady. Pamiętam, że wtedy był dla nas czas wyjątkowo trudny finansowo, bo akurat kończyliśmy budowę domu. Byłam zadowolona, że udało mi się wysupłać z napiętego do granic możliwości budżetu kilkaset złotych, żeby kupić każdemu największą tabliczkę. Kolejne 100 zł przeznaczyłam na zestaw LEGO dla córeczki i na tym koniec.
Prezenty stanowiły wtedy dodatkowy element pokazówki Klary. Mi kupiła drogie perfumy - dobrze wiem, że pewnie kosztowały prawie tyle, co wszystkie nasze czekolady. Mój mąż dostał kaszmirowy szalik, a córka zestaw LEGO, przy którym skromne klocki od nas wypadały naprawdę blado. Na same prezenty dla nas Klara wydała pewnie ponad tysiąc złotych, a jeszcze te dla pozostałych członków rodziny...
Oczywiście przy stole zapanowała pełna euforii atmosfera i koncert podziękowań, a dumna z siebie Klara przyjmowała je niczym łaskawa królowa. Gdy otworzyła czekoladę od nas, widziałam jak wzniosła oczu ku niebu.
Aż mnie zatelepało ze złości!
Rozumiem, że nie trzeba skakać z radości na widok tabliczki czekolady, ale jej zachowanie było po prostu obciachowe i ostentacyjne. Kiedy Klara stała się tak nowobogacka?!
Rok temu odwołaliśmy wszystkie świąteczne spotkania, bo oboje z mężem chorowaliśmy w grudniu na COVID. W tym roku jednak znowu spotkamy się na tradycyjnych, rodzinnych zlotach, a ja nadal waham się, jak postąpić wobec Klary. Czy tym razem zrewanżować się jakimś drogim prezentem, by nie zasługiwać na litość bogatej kuzynki?! A może konsekwentnie znowu obdarować ją świątecznymi skarpetkami?
Czytaj także:
Żona nazywa mnie sknerą, bo nie chce mi się dla niej szukać prezentu na święta
Co roku w Wigilię biorę dodatkowy dyżur. Nie mam ochoty siedzieć z rodziną
Każde święta spędzaliśmy na słuchaniu zrzędzenia teściowej. Mieliśmy dość