Nadchodzi czas, gdy młodzi muszą przejąć pałeczkę w pokoleniowej sztafecie. W tym roku po raz pierwszy organizowałam Boże Narodzenie. Zaplanowałam idealne święta. Wszystko dopięłam na ostatni guzik, ale to i tak nie miało znaczenia. Zamiast doskonałej Wigilii, dostałam spektakularną katastrofę. Moi bliscy postarali się o to.
Postanowiłam przejąć inicjatywę
Odkąd sięgam pamięcią, Wigilię i Święta Bożego Narodzenia spędzaliśmy w moim rodzinnym domu. Mama, jako „gospodyni starej daty”, nie pozwalała, by ktokolwiek wchodził w jej kompetencje. Tylko raz wieczerzę zjedliśmy u cioci Teresy. Po powrocie do domu, rozpoczęła się litania narzekań. A to pierogi były za twarde, a to zupa niedoprawiona, a choinka i stroiki „wołały o pomstę do nieba”.
To był jedyny wyjątek od naszej rodzinnej tradycji. Dlatego gdy wyprowadziłam się na swoje, nawet przez myśl mi nie przeszło, by samodzielnie organizować Wigilię. Gdybym to zaproponowała, mama pewnie by mnie pogryzła. Ale jako świeżo upieczona mężatka, musiałam w końcu zdobyć się na odwagę i przejąć inicjatywę.
– Mamo, a co byś powiedziała, gdybym w tym roku to ja zorganizowała święta? – zapytałam, gdy pewnego dnia wpadłam do rodziców z wizytą.
– Sama nie wiem, kochanie. To cięższa praca niż ci się wydaje. Czy ty wiesz, ile godzin każdego roku spędzam w kuchni?
– Doskonale zdaję sobie z tego sprawę.
– Tylko widzisz, przygotowania do świąt to nie tylko gotowanie. Trzeba wysprzątać i udekorować całe mieszkanie, umyć okna i ubrać choinkę, a twój ojciec nigdy nie pomagał mi w tych pracach – stwierdziła i rzuciła tacie groźne spojrzenie.
– Mamo, nie traktuj mnie, jakbym była dzieckiem. Poradzę sobie, zobaczysz – nalegałam.
– Cóż, lat mi nie ubywa. To chyba rzeczywiście dobry pomysł – powiedziała jakby sama do siebie i zaczęła się zastanawiać. – Zgoda – wydusiła wreszcie. – W tym roku to wy będziecie nas gościć.
– Zobaczysz, będziecie zachwyceni – ucieszyłam się.
– Nie wątpię – uśmiechnęła się do mnie. – Ale gdybyś potrzebowała pomocy...
– Na pewno cię poproszę, ale jestem przekonana, że to nie będzie konieczne – zapewniłam.
Zaplanowałam idealne święta
Na tydzień przed Bożym Narodzeniem wzięłam w pracy urlop i zaczęłam szykować święta. Zaczęłam od przygotowania listy zakupów. „Sporo tego” – pomyślałam. Szybko zaczęłam zastanawiać się, gdzie kupię wszystkie niezbędne produkty. Doszłam do wniosku, że będziemy musieli odwiedzić dwa duże sklepy.
– Krzysiek, nie planuj niczego na czwartek i piątek. W tych dniach będziemy musieli uporać się ze świątecznymi sprawunkami – zapowiedziałam mężowi.
– Pani każe, sługa musi.
– Oj, nie wygłupiaj się. Wiesz przecież, jak bardzo się stresuję.
– Bez nerwów, przecież masz mnie do pomocy. Od czego zaczynamy?
– Od gruntownych porządków. Przed Wigilią tylko ogarniemy wszystko z grubsza.
– Więc zabierajmy się do pracy.
Mam kochanego męża. Dzięki niemu, ze wszystkim uporałam się szybciej, niż mi się wydawało. Mieszkanie lśniło czystością i było pięknie udekorowane. Ale do kuchni nie mogłam go wpuścić. Jest taką fajtłapą, że nawet wodę potrafi przypalić. Przygotowanie tradycyjnej wieczerzy było moim zadaniem.
Na dzień przed Wigilią byłam padnięta bardziej niż po tygodniu pracy w kamieniołomach. Ale udało się. Przygotowałam wszystkie dania, jakie zawsze stawiała mama na świąteczny stół. Nie wprowadziłam żadnych modyfikacji do przepisów. Nie wymyśliłam żadnych fikuśnych potraw. To miały być tradycyjne święta w gronie najbliższych mi osób – moich rodziców i teściów. Jedynie ciasta nie upiekłam samodzielnie. Wypieki nie są moją mocną stroną, więc wolałam powierzyć to zadanie profesjonalistom i jeszcze w listopadzie złożyłam zamówienie w mojej ulubionej cukierni.
– Padam z nóg – powiedziałam do Krzyśka, gdy wreszcie wygramoliłam się z kuchni.
– A mogłaś pozwolić, bym ci pomógł – stwierdził i przytulił mnie czule.
– Wtedy musielibyśmy szukać cateringu, a wątpię, że tuż przed świętami udałoby się coś zorganizować – zauważyłam.
– Ej, to nie było miłe – skarcił mnie.
– Nie płacz, mam dla ciebie jeszcze jedno zadanie. Zajmiesz się winem. Wierzę, że poradzisz sobie z tym lepiej ode mnie. Poza tym ja nie mam siły, by ruszyć się z domu.
– Możesz na mnie liczyć – zapewnił.
Najwyraźniej przejął się powagą swojej roli, bo poderwał się z kanapy jak poparzony, złapał kluczyki do samochodu, w pośpiechu założył buty i narzucił kurtkę i już go nie było.
Nic nie zapowiadało katastrofy
Wreszcie nadszedł dzień, na który czekałam. Goście zjawili się punktualnie. Mama i teściowa wyraziły podziw dla moich umiejętności dekoratorskich, a teść zauważył, że z kuchni dochodzą smakowite zapachy. Potraktowałam to jako dobry znak.
Gdy tradycyjnie przełamaliśmy się opłatkiem, usiedliśmy do stołu. Wszyscy zapewniali, że spisałam się na medal, a ja poczułam się autentycznie doceniona. „Jest idealnie” – pomyślałam, ale chyba za bardzo się pospieszyłam.
Myślałam, że rodzinne kłótnie przy wigilijnym stole to tylko takie anegdoty, wymyślane przez ludzi mających za dużo wolnego czasu. W moim rodzinnym domu podczas świąt nie dyskutowało się o sporcie, religii, polityce i na żaden inny potencjalnie konfliktowy temat. U Krzyśka najwyraźniej panowały inne zasady.
Zaczęło się od niewinnych utarczek słownych i pozornie nieszkodliwych przytyków. Od słowa do słowa, dyskusja, która wywiązała się pomiędzy moim mężem i teściem nabierała coraz poważniejszego tonu. Próbowałam przywołać ich do porządku, ale Krzysiek, już w bojowym nastroju, uciszył mnie gestem dłoni.
– Co masz na myśli, mówiąc, że doprowadzą ten kraj do ruiny? – zażądał od swojego ojca wyjaśnień.
– Już ja wiem, co mam na myśli – odpowiedział mu wymijająco. – Zobaczysz za kilka lat, jak za chleb będziesz płacił dwadzieścia złotych albo więcej. Wtedy zrozumiesz, że sam jesteś temu winien, bo głosowałeś na tą bandę...
– Ty chcesz mi powiedzieć, że za poprzedniej władzy było lepiej? Trzymajcie mnie!
– Krzysiek! – ryknęłam. – To nie jest ani miejsce ani czas na takie dyskusje!
Próbowałam załagodzić sytuację, ale nieświadomie dolałam oliwy do ognia.
– O, i ja zgadzam się z Marleną! – powiedział teść. – Za głupi jesteś, smarkaczu, żeby dyskutować ze mną na poważne tematy!
– Jak dotąd to ty robisz z siebie osła, tato.
– Dosyć tego! Nie będziesz mi się tu mądrował!
– Jurek, siadaj! – nakazała mu teściowa, gdy wstał zaczął podnosić się z krzesła.
– Muszę wyjść na balkon i przewietrzyć się, bo zaraz krew się we mnie zagotuje.
Gdy się podnosił, zahaczył o obrus. W jednej chwili wszystko wylądowało na dywanie – barszcz, uszka, ryba i każda inna potrawa, którą przygotowałam w pocie czoła.
– Zobacz, co narobiłeś! – wrzasnął Krzysiek.
– Ja narobiłem? To ty mnie wyprowadziłeś z równowagi, smarkaczu!
Popchnął go chyba mocniej niż zamierzał. Krzysiek poleciał na choinkę, która przewróciła sią na stojącą obok witrynę, zamieniając szklane drzwiczki w odłamki szkła. Tego było już za wiele. W jednej chwili zmarnowali cały efekt mojej ciężkiej pracy. A tak bardzo się starałam, żeby święta były idealne.
– Natychmiast przestańcie! – wrzasnęłam, ale nie zwracali na mnie uwagi, a do awantury włączyli się także moi rodzice i teściowa.
Rozpłakałam się i wybiegłam z mieszkania. Krzysiek zszedł do mnie dopiero piętnaście minut później. Widać był za bardzo pochłonięty aferą, by wcześniej zauważyć, że mnie nie ma.
Mam dosyć. Słowo daję, drugi raz się na to nie piszę. Rodzinka tak dała mi popalić, że w przyszłym roku nie zamierzam zajmować się organizowaniem Bożego Narodzenia. Nie wiem nawet, czy chcę spędzić z nimi święta. Chyba lepiej będzie wyjechać do jakiegoś egzotycznego raju i odciąć się od wszystkiego i wszystkich. A oni, niech sobie skaczą do gardeł, jeżeli taka jest ich wola. Tylko niech mnie w to nie mieszają.
Marlena, 29 lat
Czytaj także:
„Na Święta byłam sama jak palec, ale nie żałuję. Zasłużyłam sobie na gnicie w 4 ścianach, nawet koty ode mnie uciekły”
„W tym roku Mikołaj był hojny i zostawił mi prezent na cmentarzu. Z jego worka wyskoczyły najgorsze duchy przeszłości”
„Mąż zamiast sypialni, wyremontował sobie drogę do łóżka kochanki. Zdębiał, gdy zobaczył, co wyczyniam z majstrem”