„W smażalni nad Bałtykiem traktowali mnie jak zero. Ludzie myśleli, że jak kupią rybę z frytkami, to mogą mną pomiatać”

kobieta kelnerka fot. Getty Images, Zave Smith
„– Spadaj, małolato. Powinnaś się cieszyć, że w ogóle tu przyszliśmy! Bez nas nie miałabyś pracy! – jego twarz była czerwona z gniewu. Czułam, że nie mogę już dłużej tego znieść. Zrobiło mi się słabo, a do oczu napłynęły mi łzy”.
/ 11.06.2024 19:30
kobieta kelnerka fot. Getty Images, Zave Smith

Polscy turyści ciągle narzekają na wakacje nad morzem. Że drogo, że nieprzyjemnie, że tłumy ludzi i brudne plaże, a na końcu jeszcze paskudna pogoda. A ja wiem, że jest zupełnie odwrotnie: problem jest w turystach, a nie w miejscu!

Gastronomia to cyrk na kółkach

Pracowałam jako kelnerka w smażalni nad Bałtykiem już trzeci rok. Było to miejsce z tradycją, gdzie od lat serwowano świeże ryby i chrupiące frytki, dlatego nigdy nie musieliśmy się martwić o klientów, nawet poza sezonem. Praca była ciężka, ale dawała mi satysfakcję. Uwielbiałam szum morza, zapach świeżej ryby i ten specyficzny klimat wakacyjnej beztroski, zwłaszcza gdy turyści zaczynali już opuszczać kurorty i nad morzem znowu robiło się pusto, ale dalej było ciepło i błogo.

Niestety, od poprzedniego sezonu obserwuję niepokojące tendencje. Chociaż od zawsze wiedziałam, że praca w takich miejscach w szczycie sezonu wakacyjnego to czysta udręka, dopiero teraz dostrzegłam, że coraz częściej zdarzają się klienci, którym wydaje się, że jeśli wydają swoje wielce cenne (choć wcale nie takie wysokie) pieniądze nad polskim morzem, my, czyli branża turystyczna i gastronomiczna, powinniśmy wręcz całować ich po stopach!

To miał być zwykły dzień

O czym dokładnie mówię? Już wyjaśniam. Pamiętam jeden szczególny dzień, który zaczął się jak każdy inny. Wstałam o świcie, aby zdążyć do pracy. Lubiłam te poranne godziny, kiedy plaża była jeszcze pusta, a powietrze świeże. Otworzyłam smażalnię, przygotowałam stoliki, upewniłam się, że wszystko jest na swoim miejscu.

Pierwsze zamówienia zaczęły spływać już o dziesiątej. Na początku było spokojnie, ale około południa ruch się zwiększył. Zajęłam się obsługą klientów, przynoszeniem dań, sprzątaniem. Zawsze byłam miła i obsługiwałam najlepiej, jak tylko umiałam. Mój szef często mnie za to doceniał i mówił, że nigdy nie miał tak dobrze wychowanej kelnerki. Zresztą, dotychczas wielu klientów również to doceniało i odwdzięczało się napiwkami. Ale w tym sezonie było coś innego.

Traktowali mnie skandalicznie

Tamtego dnia sprzątałam właśnie któryś stolik, gdy w pewnym momencie podeszła do mnie rodzina – rodzice z dwójką dzieci. Zamówili rybę z frytkami, lemoniadę i deser dla dzieci, nie siadając nawet do stolika i nie czekając, aż sama do nich podejdę. Nie spierałam się, posłusznie przyjęłam zamówienie i wskazałam im czysty stolik.

Kiedy przyniosłam im jedzenie, ojciec rodziny nawet na mnie nie spojrzał.

– Gdzie jest ketchup? – zapytał oschle.

Zanim zdążyłam odpowiedzieć, dodał:

– Nie mogłaś przynieść od razu? Co to za obsługa!

Poczułam, jak zalewa mnie fala wstydu. Uśmiechnęłam się przepraszająco i szybko przyniosłam ketchup. Nie nawykłam do takich sytuacji, więc moim pierwszym odruchem było spełnienie ich próśb, niezależnie od tego, w jaki sposób były przekazywane. 

– Można trochę więcej tych frytek? Taka cena, a mało ich było – rzuciła do mnie matka, również bez uśmiechu, jakby to była moja wina, że ich porcja nie była wystarczająca.

Nie wspomnę już o tym, że dzieci rozrzuciły frytki na podłodze, a kiedy przyszłam sprzątnąć, matka patrzyła na mnie z wyższością i ani myślała przeprosić za zachowanie swoich zdziczałych bachorów.

Ciągle przepraszałam

Innego dnia starsze małżeństwo przyszło na obiad. Zamówili smażoną solę i frytki. Gdy tylko podałam danie, kobieta zaczęła narzekać.

– Ryba jest za tłusta. Czy wy nie umiecie tego lepiej przygotować? – zapytała nieuprzejmie.

Przeprosiłam i zaproponowałam wymianę, ale usłyszałam tylko:

– Wymienić na co? Na jeszcze tłustszą? Jak nie umiecie gotować, to nie umiecie. Żenujące podejście do klienta – parsknęła.

Bolało mnie to, bo wiedziałam, ile wysiłku wkładałam w swoją pracę. I to nie tylko ja, ale cała ekipa. Właściciel był prawdziwym pasjonatem, co zresztą rozumiało się samo przez się. Kiepska knajpa nie utrzymałaby się tak długo w miejscu z taką konkurencją, a nasza istniała już od ponad dziesięciu lat.

Tego było za wiele

Najtrudniejsze było jednak to, że te sytuacje powtarzały się codziennie. Ludzie zapominali, że jestem tylko człowiekiem. Traktowali mnie jak narzędzie do zaspokajania ich potrzeb, jakby płacąc za jedzenie, kupowali sobie prawo do traktowania mnie z góry. Niektórzy klienci byli mili, ale niestety, większość sprawiała, że czułam się poniżona i zwyczajnie przestawałam lubić swoją pracę.

Pod koniec sezonu byłam wykończona i zniechęcona. Czarę goryczy przelała jednak jedna konkretna sytuacja: do smażalni przyszła pewna rodzina z wyjątkowo niegrzecznymi dziećmi. Rodzice, nie dość, że zupełnie nie przejmowali się tym, że dzieciaki biegają między stolikami i kelnerami z ciężkimi, gorącymi talerzami, sami zachowywali się karygodnie.

Matka głośno rozmawiała przez telefon, rechocząc ze swoją koleżanką, a ojciec oglądał mecz na telefonie. Gdy któreś z dzieci w końcu na mnie wpadło i wytrąciło mi z ręki butelkę z sokiem, która roztrzaskała się o podłogę i rozlała na cały lokal, straciłam cierpliwość. Dziecko jednak nie było winne, że nikt go nie wychowywał, więc nie mogłam się na nim wyżywać. Z zaskoczeniem zauważyłam jednak, że maluch patrzył to na roztrzaskane szkło, to na mnie i zaczęło zbierać mu się na płacz. I wtedy wkroczyła mamusia...

– Damianek, nie płacz, nic się nie stało. Ta pani tu od tego jest, żeby posprzątać – zaczęła uspokajać dziecko słodkim głosikiem.

– Właściwie to nie, jestem tu od tego, żeby obsługiwać kulturalnych klientów, a nie sprzątać po dzieciach, których nie nauczono poprawnego zachowania w restauracjach – odgryzłam się, zaskoczona własną odwagą.

– Coś ty powiedziała? Kelnerka z syfiastej knajpy będzie mi mówić, co mogę, a czego nie mogę robić?

Nagle obydwoje stali się agresywni

Ojciec oderwał wzrok od telefonu i też zaczął na mnie krzyczeć:

– Spadaj, małolato. Powinnaś się cieszyć, że w ogóle tu przyszliśmy! Bez nas nie miałabyś pracy! – jego twarz była czerwona z gniewu.

Czułam, że nie mogę już dłużej tego znieść. Zrobiło mi się słabo, a do oczu napłynęły mi łzy. Właściciel, który usłyszał krzyki, wyszedł z zaplecza i podszedł do nas, aby zorientować się w sytuacji. Nie potrzebował dużo czasu, żeby ocenić, co zaszło. Spojrzał na mnie, a potem na rodzinę i z chłodnym spokojem powiedział:

– Proszę stąd wyjść. Nie tolerujemy takiego zachowania wobec naszej obsługi.

Szef mnie bronił

Wredna parka wytrzeszczyła na niego oczy. Na chwilę ich zatkało – ale tylko na chwilę, bo po chwili babka znowu przystąpiła do ataku.

– Żartujesz sobie? Wywalamy tutaj pieniądze, a ty tak traktujesz swoich klientów?

Właściciel pozostał jednak nieugięty.

– Tak. Proszę wyjść i nigdy nie wracać. Wasze pieniądze nie są warte naszego zdrowia psychicznego.

Rodzina ostatecznie opuściła lokal, rzucając obelgi i groźby. Patrzyłam, jak odchodzą, czując mieszankę ulgi i smutku. Szef odwrócił się do mnie i położył mi rękę na ramieniu.

– Dobrze się spisałaś. Nie pozwól, żeby tacy ludzie cię złamali. Jesteśmy tu po to, by zapewnić dobrą obsługę, ale nie będziemy tolerować braku szacunku. A ludzie faktycznie schodzą ostatnio na psy...

Byłam wdzięczna za jego wsparcie, ale czułam, że coś we mnie pękło. Ta praca, którą kiedyś kochałam, stała się polem bitwy. Przestałam widzieć w niej przyjemność, zaczęłam dostrzegać tylko stres i ciągłe upokorzenia.

Obrzydzili mi tę pracę

Na koniec sezonu postanowiłam, że to był mój ostatni rok w smażalni nad Bałtykiem. Szef nie ukrywał rozczarowania moją decyzją, ale nie próbował zatrzymywać mnie na siłę. Wiedział, że nie chodzi mi o pieniądze czy awanse.

– Wiesz, ja też czasami mam dosyć. Turyści potrafią być naprawdę okropni. A największe mniemanie o sobie mają ci, którzy nie mają niczego do zaoferowania – westchnął ciężko. – Powodzenia, Amelka. Wystawię ci jak najlepsze referencje, jeśli będziesz szukać kolejnej pracy.

– Dzięki, szefie, bardzo to doceniam – uśmiechnęłam się, po czym zabrałam swoje rzeczy i wróciłam do mieszkania.

Jeszcze tego samego dnia spakowałam się i wyjechałam, zostawiając za sobą nadmorski kurort i wszystkie jego blaski i cienie. Wróciłam do rodzinnego domu z zamiarem odnalezienia nowej drogi i, przede wszystkim, nowej pracy. Zawsze lubiłam gastronomię, ale muszę poważnie przemyśleć, czy na pewno jest to miejsce dla mnie. Może kiedyś wrócę nad Bałtyk jako turystka, ale już nigdy więcej jako kelnerka.

Amelia, lat 26

Czytaj także:
„Żona namówiła mnie na wyjazd do pracy za granicę. Wróciłem z portfelem wypchanym kasą, ale do pustego łóżka”
„Wstydzę się, że mamy mizerne pensje, a dzieci jedzą najtańsze parówki. Nie tak miało wyglądać moje życie”
„Na wymarzony awans w firmie zapracowałam w łóżku szefa. Ktoś >>życzliwy<< to wywęszył i perfidnie mnie szantażował”

Redakcja poleca

REKLAMA