Nie rozumiem, dlaczego mam być rozliczana z tego, w jaki sposób doszłam tu, gdzie jestem. Podjęłam ryzyko i pewne poświęcenie, żeby być na stanowisku, na którym jestem. Czy było to niemoralne? Nie sądzę. To, że ktoś inny by tego nie zrobił, nie oznacza, że ja zrobiłam coś złego.
Mierzyłam wysoko
Od dziecka byłam ambitna i dość szybko odkryłam u siebie talent do przewodzenia grupą. Lubiłam być najlepsza, lubiłam koordynować i lubiłam się sprawdzać. Szybko też zainteresowałam się rysowaniem i już w gimnazjum robiłam retusz zdjęć i proste grafiki, a w liceum postanowiłam, że chciałabym w przyszłości pracować jako graficzka.
– Jeśli nie dostaniesz się na akademię, zapłacimy za prywatne studia, ale koniecznie rozwijaj ten talent – namawiała mnie mama.
Na szczęście się dostałam, ale studia były chyba pierwszym w moim życiu okresem, w którym przekonałam się, że talent i ciężka praca nie są jeszcze gwarantami sukcesu. Potrzebne są na dodatek odrobina szczęścia, dobre koneksje i odpowiednie nastawienie. Jeśli więc wiedziałam, że mogę nie wygrać w jakimś wydziałowym konkursie, nadrabiałam podlizywaniem się wykładowcom i prezentowałam swoje prace z największą pewnością siebie.
Czy zdarzało mi się robić rzeczy, które inni czasem klasyfikowali jako „nieetyczne”? Tak, chociaż ja ich tak nie postrzegałam. Raz na przykład podałam znajomej z wydziału złą datę składania projektów, ale czy można od razu powiedzieć, że to moja wina, że nie złożyła swojej pracy w terminie? Nie. Przecież mogła to sprawdzić dodatkowo u źródła, a tego nie zrobiła.
Każdy przecież musi dbać o siebie, bo kto mnie w przyszłości wynagrodzi w branży za to, że byłam dobrą koleżanką? W karierze nie wolno mieć skrupułów.
Pierwsza praca mnie rozczarowała
Chociaż tuż po studiach udało mi się zdobyć pracę w prestiżowej firmie zajmującej się projektami dla międzynarodowych klientów, z pewnym niesmakiem zauważyłam, że pracujący tam ludzie od lat tkwią na tych samych stanowiskach. Na początku myślałam po prostu, że widocznie nie są zbyt ambitni i im to nie przeszkadza. Po pewnym czasie jednak zauważyłam, że panująca kultura pracy zwyczajnie wymaga od wszystkich, żeby każdego dnia dawali z siebie wszystko. W tym miejscu nie była to godna premii czy pochwały postawa, ale norma.
– Czy tu się w ogóle da awansować? – zapytałam kiedyś znajomą z działu, która od razu ironicznie się zaśmiała w odpowiedzi.
– Być może, ale nie wiem, co trzeba zrobić. Ja się po prostu cieszę, że mogę tu pracować, bo to świetny wpis do CV i przyzwoite pieniądze – skwitowała Karolina.
„Może i przyzwoite, ale na pewno nie adekwatne do nakładu pracy! Ja chcę więcej”, pomyślałam od razu.
Musiałam wykorzystać tę szansę
I wtedy, po jakimś roku pracy dla firmy, zauważyłam szansę na osiągnięcie mojego celu, którym oczywiście były nie tylko pieniądze, ale i większe, bardziej wpływowe stanowisko. Wiedziałam, że moje kompetencje nie stanowią żadnego problemu, bo uczyłam się wybitnie szybko i samodzielnie radziłam sobie z projektami, w których koledzy z zespołu, nawet ci „dojrzalsi” stażem, potrzebowali wsparcia.
Pewnego razu, podczas jednej ze służbowych imprez dla grona pracowników, odniosłam jednak wrażenie, że nasz szef jest... jakby to ująć? Wyjątkowo podatny na damskie wdzięki. Nie dało się nie zauważyć, że flirtuje ze wszystkimi kobietami na przyjęciu, chociaż nie przekraczał żadnych granic stosowności. Wszystkie obracały sytuację w żart i go zbywały. A ja postanowiłam wykorzystać jego słabość.
– Mówisz o tym swoim domu na wsi z jacuzzi, ale może mnie tam zaproś, zamiast tylko opowiadać? – zagadnęłam go kokieteryjnie.
– No... Ja oczywiście bardzo chętnie... O ile byś chciała – speszył się nieco.
– A dlaczego miałabym nie chcieć? Jesteś przecież super facetem, więc nie sądzę, że moglibyśmy się razem nudzić – mrugnęłam do niego.
Szybko miałam go w garści
Od razu się zarumienił i wyglądał na wyjątkowo dumnego z siebie. „Wspaniale, połechtana męska duma. To teraz już pójdzie z płatka”, pomyślałam. Na tej samej imprezie jeszcze kilka razy rzuciłam mu zalotne aluzje i musnęłam go po bicepsie. Na jego ruch nie musiałam czekać długo. Już po powrocie do domu czekał na mnie mail.
„Naprawdę świetnie się dziś z tobą bawiłem. Wyjazd proponowałem zupełnie na serio, gdybyś miała ochotę”, brzmiała wiadomość.
Już w tym momencie wiedziałam, że moje wdzięki na niego podziałały.
„Jak najbardziej. Może następny weekend?”, odpisałam.
W ciągu następnych kilku dni atmosfera między nami była pełna seksualnego napięcia. Nie powiem, nie było to dla mnie strasznie męczące: Artur był naprawdę zadbanym, ciekawym i całkiem przystojnym facetem. Widziałam jednak, że mój wiek (byłam o dwanaście lat młodsza) i uroda robiły na nim wrażenie, więc zamierzałam owinąć go sobie wokół palca jeszcze przed wyjazdem. A gdy już wyjechaliśmy... Cóż, sprawy potoczyły się bardzo szybko.
Chciałam ugrać jak najwięcej
Oczywiście wylądowaliśmy w łóżku. I kiedy już wiedziałam, że Artur jest mną totalnie oczarowany, podjęłam temat pracy.
– Słuchaj, chciałabym, żeby ta relacja pozostała niezobowiązująca. Nie szukam stałego partnera. Jestem bardzo skupiona na swojej pracy i ona jest dla mnie najważniejsza – powiedziałam twardo, gdy zasiedliśmy na kanapie w jego salonie.
– To widać, jesteś najzdolniejsza w całym zespole – pochwalił mnie, wpatrzony w moje oczy.
– Dziękuję, bardzo to doceniam – rozpromieniłam się. – Nie ukrywam, że mam wielkie ambicje, zawsze miałam. W przyszłości chciałabym być partnerem w takiej firmie, jak ta. Myślę, że jeszcze trochę mi brakuje do tego etapu, ale za jakiś czas... Kto wie?
– Daj spokój, już teraz widzę, że jesteś stworzona do kierowania zespołem – kadził mi dalej.
– Naprawdę tak uważasz?
– Oczywiście – powiedział i pocałował mnie w dłoń. – Nie chciałbym stracić takiej profesjonalistki jak ty, więc jeśli uznasz, że miejsce, które masz obecnie, jest niewystarczające, to stworzę ci nowe...
Dostałam wymarzony awans
Z wyjazdu wróciłam cała w skowronkach – nie tylko z powodu dostatku męskiej uwagi i czułości, który poprawiłby humor chyba każdej kobiecie. Ale przede wszystkim dlatego, że w końcu czułam, że mam szansę wykonać ogromny krok w mojej karierze. I nie pomyliłam się: Artur już wkrótce zaproponował mi stanowisko koordynatora zespołu.
Oczywiście, zespół nie był tym zachwycony. Natychmiast zaczęli węszyć wokół powodów mojego szybkiego awansu, zwłaszcza w tak mało dynamicznej firmie, która nie zwykła premiować pracowników „tylko” za świetną pracę. Ignorowałam jednak wszelkie ukradkowe spojrzenia i ironiczne uśmieszki, bo przecież nie przychodziłam do pracy, żeby się z kimś zaprzyjaźniać, ale żeby rozwijać swoją karierę.
Koleżanka chciała mnie szantażować
Niestety jedna osoba ewidentnie postawiła sobie za cel odkrycie prawdy o mojej sprawnej ścieżce po firmowej drabinie – i była to Karolina. Udawało nam się ukrywać z Arturem naturę naszej relacji przez naprawdę długi czas. Może dlatego w końcu straciłam czujność. Wystarczyło kilka zerknięć na ekran mojego komputera czy telefonu i kilka zdjęć zrobionych nam z ukrycia, gdy wychodziliśmy razem na papierosa.
– Słuchaj, ładnie to tak? Przez łóżko do awansu? – zapytała mnie któregoś dnia kompletnie znienacka, patrząc na mnie z ukosa.
– O czym ty mówisz? – zapytałam zupełnie niewinnie.
– Daj spokój, myślisz, że nie wiem, dlaczego tak szybko udało ci się wypracować to, o co my wszyscy staraliśmy się latami?
– A może staraliście się za mało? Możesz o mnie powiedzieć wszystko, ale nie to, że nie jestem dobra w tym, co robię – odparłam pewnie.
– Dobra, nie cwaniakuj. Albo odejdziesz sama, albo o wszystkim powiem zespołowi.
– To mów – wzruszyłam ramionami.
– Co takiego? – była wyraźnie zbita z tropu.
– Mów, jak chcesz. W jaki sposób mi to zaszkodzi? Nie będą mnie lubić? Trudno, nie zależy mi na tym – odpowiedziałam obojętnie. – Zwolnią się? Ok, droga wolna. Nie będą wykonywać moich poleceń? Nie mogą, bo przypominam, że to ja jestem teraz ich przełożoną.
Karolinę aż wbiło w ziemię. Ewidentnie nie przypuszczała, że mogę nie być przerażona perspektywą ujawnienia mojego sekretu. Posłałam jej więc promienny uśmiech, po czym odwróciłam się na pięcie i odeszłam. Czy faktycznie wyzna wszystkim prawdę? Wie, że nie może mi zaszkodzić. Ale może sobie, bo Artur nie będzie zachwycony, jeśli dowie się, że jestem szantażowana...
Ania, lat 27
Czytaj także:
„Mój szwagier był fatalnym ojcem. Zamiast tulić córki, szalał na imprezkach. W końcu przepadł, bo zrobił dziecko innej”
„Przegapiłem maturę córki. Mam wyrzuty sumienia, że zarabianie kasy zawsze było ważniejsze od rodziny”
„Wnuczek zgrywał troskliwego opiekuna, ale łgał od samego początku. Bezwstydnie okradał własną chorą babcię”