Nie przypuszczałem, że wyląduję w sanatorium w wieku 45 lat. Na szczęście, to była tylko rekonwalescencja po operacji. Zanim zdobyłem miejsce, miesiąc spędziłem w domu, co samo w sobie było formą rehabilitacji. Dochodziłem do zdrowia pod uważnym okiem małżonki, syna i kota.
Byłem rozczarowany
Nareszcie się doczekałem i stanąłem na progu sanatorium, by... nieco się zdziwić. Rozczarowało mnie to, co ujrzałem. Jakbym przeniósł się w czasie...
– O, nie – mruknąłem do żony, która ciągnęła moje walizki. Lekarze bardzo wyraźnie zaznaczyli, że przez jakiś czas, którego długość nie jest dokładnie określona, nie powinienem podnosić ciężkich przedmiotów. Między innymi. – Ten ośrodek jakby zatrzymał się w PRL–u.
Nie chodzi o to, że miałem jakieś szczególne zdolności do zapamiętywania tamtych dni. Moja pamięć ograniczała się do momentów, kiedy stałem z babcią w długich kolejkach, a z ojcem udawałem się na poszukiwanie luksusów do Peweksu – jednak to sanatorium o specyficznym zapachu przywołało we mnie takie skojarzenia. Moja żona, pełniąca rolę tragarza skupiała się jedynie na złapaniu oddechu.
Wszystko tu było stare
Co charakteryzowało ten ośrodek? Były to na przykład uniwersalne szaro-brązowe wnętrza, winda wyglądająca jak klatka pokryta laminatem przypominającym boazerię, konieczność posiadania własnych sztućców i papieru toaletowego oraz inne tego typu "atrakcje". Sanatorium przeszło jakiś remont, kiedyś, bo nowe drzwi i okna oraz telewizory w pokojach robiły dobre wrażenie.
– Na końcu korytarza znajduje się lodówka i czajnik do dyspozycji pacjentów – poinformowała nas pielęgniarka, która nas oprowadzała.
– A co z mikrofalówką? – zapytałem.
– Nie mamy takich udogodnień. Ale mamy sklep spożywczy, tam – wskazała.
Jakby te dwie rzeczy były ze sobą w jakikolwiek sposób powiązane. Decydując się na zabranie ze sobą słoika z kawą instant i innego ze słodkościami, a także nieco wędlin i serów, planowałem korzystać na bieżąco z dostępnych luksusów w postaci czajnika i lodówki. Szybko przyznałem, że podjąłem słuszną decyzję, ponieważ standard jedzenia w tym miejscu pozostawiał wiele do życzenia.
Musiałem dojadać
Zajęcia rehabilitacyjne polegały na tym, że codziennie dwukrotnie przechodziliśmy przez ćwiczenia gimnastyczne, a także raz korzystaliśmy z rowerów stacjonarnych. Choć to nie brzmiało jakoś specjalnie ekscytująco, szybko okazało się, że trzy posiłki dziennie to zbyt mało, by zaspokoić mój głód. Szczególnie wieczorami, kiedy nie wiadomo z jakiego powodu, kolację podawano nam o godzinie 16.30.
Pewnego dnia, kiedy nastał wieczór, poczułem gwałtowny głód. Skierowałem swoje kroki w stronę lodówki, wyjąłem z niej pudełko z moimi jedzeniem i zaniosłem je do pokoju. Przygotowałem sobie kanapkę i zacząłem ją konsumować, jednocześnie przeglądając różne portale społecznościowe. W pewnym momencie zauważyłem coś niepokojącego.
Przerwałem oglądanie zabawnego filmiku z kotem i spojrzałem na opakowanie sera. Zjadłem dwie bułki, do każdej dorzucając plaster sera. Z ośmiu plastrów powinno zostać sześć, a było tylko pięć. Ktoś więc zabrał mój ser. Może to był błąd i ktoś sięgnął do mojego pudełka, myśląc, że to jego? Nie myślałem o tym dłużej, aż do następnego wieczoru, kiedy zniknął nie tylko ser, ale i parówki. W takie zbiegi okoliczności już nie uwierzę. To nie była zwykła pomyłka, ale świadome działanie jakiegoś łasucha–złodzieja!
Każdy był dla mnie podejrzany
Który z tych na pierwszy rzut oka nieszkodliwych dziadków mógł być tym sprytnym łotrem? Średni wiek mieszkańców ośrodka wynosił około 65 lat, ale było też kilka osób młodszych, takich jak ja, i nagle każdy z nich wydawał mi się podejrzany. Nie mogłem i nie chciałem tego tak po prostu zostawić. Takie drobne rzeczy są jak drzazga w palcu, jak kamień w bucie, jak pyłek w oku.
Najprostszym wyjściem byłoby oczywiście zabranie wszystkich produktów z lodówki i schowanie ich w pokoju, ale wtedy szybko by się zepsuły. Mogłem je również wstawić na parapet, problem w tym, że za oknem mojego pokoju był taras, do którego każdy miał dostęp. Sprytny autor przestępstwa na pewno też. Pozostało tylko złapać przestępcę i wymierzyć mu karę. Nieistotne, że czyn nie był zbyt szkodliwy. Ten czyn szkodził mi! Dlaczego miałem się na to pokornie godzić? Zdecydowałem, że zaczaję się na złodzieja następnego wieczoru.
Musiałem złapać złodzieja
Obok lodówki zlokalizowana była niewielka ławka, kilka foteli oraz stara, skórzana sofa. Ten zakątek nazywałem "miejscem szyderców". Starsi ludzie, którzy gustowali w spędzaniu tam czasu, posiadali doskonałą panoramę na cały korytarz i bez żadnych zahamowań przyglądali się każdemu, kto tędy przechodził. W dodatku prowadzili rozmowy dotyczące tego, co kogo boli, jaka krzywda została im wyrządzona przez "tych lekarzy", a następnie o dolegliwościach ich krewnych i znajomych.
Odczekałem do godziny dwudziestej drugiej. W tym czasie pielęgniarka obchodziła pokoje, sprawdzając, czy wszyscy już posłusznie leżą w łóżkach. Następnie wyłączała oświetlenie na korytarzu i schodziła do dyżurki na dole budynku.
Niedługo po tym, jak do mnie zajrzała, potajemnie opuściłem pokój. Cicho zatrzasnąłem drzwi za sobą i skradając się na palcach, podszedłem do kanapy. Wepchnąłem się w najbardziej zaciemniony zakątek i zastygłem w miejscu.
Popełniłem błąd
Nie musiałem czekać długo. Moje oczy przyzwyczaiły się do mroku i mogłem obserwować, jak mniej więcej na środku korytarza powoli otwierają się drzwi. Intruz był ostrożny. Powoli podchodził do lodówki, stawiając stopę za stopą, a ja starałem się być cichy. Postać w końcu się zatrzymała i otworzyła drzwi lodówki.
– Aha! Przyłapałem cię, draniu! – krzyknąłem i wyskoczyłem z mroku.
Przestępca natychmiast się wyprostował. Wiedział, że wpadł na gorącym uczynku i ucieczka nic mu nie przyniesie. Jednak zrobił coś, na co nie byłem gotowy. Sięgnął na bok, nacisnął przełącznik światła i cały korytarz rozświetlił się jasnym światłem neonów. Musiałem zmrużyć oczy.
– Czego pan chce? – zapytał łotr.
– Czego ja?! – zdziwiłem się. – Raczej ty! Czekałem na ciebie, miłośniku obcych serów. I parówek!
– Aha… teraz rozumiem – zamknął drzwi lodówki i usiadł na jednym z krzeseł. – Ktoś też panu podbiera, tak?
Zyskałem pomocnika
Muszę przyznać, że to było dla mnie zaskoczenie. Zasiadłem naprzeciwko faceta i przyjrzałem mu się dokładniej. Wyglądał na wychudzonego, nieco podstarzałego, z brodą i wąsami. Podobnie jak ja, również był poszkodowanym, a nie sprawcą w tej sytuacji. Mężczyzna o imieniu Józef, tak jak ja, wpadł na podobny koncept: postanowił złapać włamywacza na gorącym uczynku.
– Od samego początku zauważyłem, że coś mi znika – skarżył się. – Ostatnio zabrał sobie mleko.
– Mleko?
– Przywiozłem kartonik dwa dni temu, do kawy, a dziś był już prawie pusty.
Znów obserwowaliśmy lodówkę z korytarza, ale tym razem z innego miejsca. Nagle usłyszeliśmy dźwięk zamykanych drzwi. Instynktownie odwróciliśmy się, ale nie mogliśmy zidentyfikować, skąd dokładnie pochodził. Spojrzeliśmy na siebie. Uświadomiliśmy sobie, że złodziej nas podglądał.
– Jutro, po rannych ćwiczeniach, porozmawiamy – powiedział Józef cicho.
Ułożyliśmy plan działania
Przytaknąłem, pokazując, że się zgadzam, i wróciliśmy do naszych pokoi. Nie sądziłem, że złodziej nabiału odważy się tej nocy pokazać i nie byłem w błędzie. Następnego dnia zawartość mojego pudełka w lodówce sanatorium była dokładnie taka, jak powinna być. Nikt jej nie dotknął.
– Wczoraj złodziej nas zdemaskował – oznajmił Józef, kiedy spotkaliśmy się pod halą sportową. – Teraz jest świadomy, że znamy prawdę.
– Wiemy niewiele. Jedynie to, że ktoś zabiera jedzenie z naszej lodówki.
– Z pewnością stanie się teraz bardziej ostrożny. Musimy wykazać się większą przebiegłością, jeśli planujemy go przyłapać.
Złodziej był nieuchwytny
Pod osłoną nocy ponownie ukryliśmy się w korytarzu, ale tym razem z przeciwnej strony. Doszliśmy do wniosku, że "loża szyderców" jest już nieodzownie skompromitowana, a na przeciwległym krańcu korytarza znajdowały się schody oraz drzwi prowadzące do pomieszczenia, gdzie dwa razy na tydzień odbywały się bale.
Po tym, jak pielęgniarka zakończyła swoją rundę, niepostrzeżenie się tam udaliśmy, usiedliśmy na krzesełkach za przeszklonymi drzwiami i w milczeniu czekaliśmy. Około drugiej w nocy jednogłośnie zdecydowaliśmy, że czas zrezygnować – złodziej prawdopodobnie dziś się nie pojawi – więc powróciliśmy do naszych pokoi.
Historia się powtórzyła następnej nocy. Kiedy trzeciego dnia ledwo utrzymywaliśmy się na nogach po kolejnej nocy bez snu, zdecydowaliśmy, że to nie ma sensu. Bo to nas zniszczy. Właśnie wtedy przyszedł mi do głowy szatański plan. Podzieliłem się nim z Józefem:
– Zmusimy go do ujawnienia się.
To była dobra pułapka
Tego samego dnia nabyłem mleko w markecie jednej z sieci handlowych. Po drodze zahaczyłem o aptekę. Kiedy nadszedł wieczór, a grupa malkontentów zebrała się przy lodówce, wyciągnąłem mleko z pokoju w sposób wyraźny, tak, aby wszyscy zauważyli.
– Idealne do kawy na jutro – zauważyłem, umieszczając paczkę na półce.
Puściłem oczko do Józefa i wróciłem do swojego pokoju. Chwilę później pielęgniarka przemierzała pokoje, aby upewnić się, że wszyscy pacjenci są na miejscu. Po tym zgasła światło w korytarzu i wróciła do swojego stanowiska. Tymczasem ja, siedząc na łóżku, czytałem książkę i czekałem.
Może upłynęło coś koło półtorej godziny, kiedy do moich uszu doszło ledwo słyszalne zamknięcie drzwi i gwałtowne dźwięki stóp na korytarzu. Uległ pokusie, łakomczuch mleczny – pomyślałem. Uśmiechnąłem się do siebie, odłożyłem na bok lekturę i opuściłem pokój. Na korytarzu natknąłem się na Józefa, który już zdążył włączyć światło.
– Nie był w stanie się powstrzymać – stwierdziłem.
Zajęliśmy miejsce przed łazienką, czekając. Czekanie wydawało się takie długie, że zacząłem zastanawiać się, czy nie dodałem zbyt dużo leku przeczyszczającego do mleka. Na szczęście nie. W końcu, zmęczony, z toalety wyszedł nasz przestępca. Mniej więcej w moim wieku, z nadmiarem kilogramów. Znałem go z codziennych zajęć. Przytrzymaliśmy go. Trwało to chwilę, ponieważ musiał ciągle wracać do łazienki, ale w końcu zrozumieliśmy, co było powodem kradzieży jedzenia.
Wszystko się wyjaśniło
Głównym problemem było to, że pacjent zapomniał zabrać portfel z domu, więc nie miał przy sobie ani karty, ani gotówki. Jego rodzina mieszkała daleko, ale obiecali dostarczyć mu pieniądze. Niestety, byli spóźnieni. Wydaje się, że pacjentowi przypomniały się czasy partyzantki pod niemiecką okupacją, które znał z filmów lub opowieści dziadka z dzieciństwa. Zaczął więc organizować nocne misje na wzór cichociemnych. Prawdopodobnie było to dla niego łatwiejsze, mniej krzywdzące dla jego dumy niż prośba o pożyczkę od kogoś.
Tak samo jak inni, nie udzieliliśmy mu pożyczki. W zamian za to zakupiliśmy tostowy chleb, odrobinę sera i parówki, które potem umieściliśmy na półce lodówki, dając mu znać, że są one specjalnie dla niego. Dodatkowo, dołożyliśmy mleko, które lubił szczególnie. Pomimo, że na jakiś czas może mu się to odbić czkawką...
Adam, 45 lat
Czytaj także: „Moja praca mnie wykańcza. Marzyłam o realizowaniu ambicji, tymczasem od rana do wieczora tylko klikam w tabelki”
„Nieślubne dzieci ojca uważałam za przybłędy, ale tylko do czasu. To oni uratowali mi życie”
„Skłamałam szefowi, że moja szwagierka to zołza, aby jej nie zatrudnił. Teraz czuję się podle, bo Gośka klepie biedę”