„W moim małżeństwie było zimno i ponuro jak na cmentarzu. Chciałam je wskrzesić, a dobiłam tylko gwóźdź do trumny”

Pokłóceni małżonkowie fot. iStock by Getty Images, KatarzynaBialasiewicz
„– Karolina, przesadzasz – westchnął. – Może to po prostu kryzys. Każde małżeństwo go przechodzi. Musimy to przeczekać – powiedział, a ja nie czułam w tym krzty zainteresowania. Też mi coś, przeczekać. Jakby nasze małżeństwo było burzą, która minie”.
/ 25.10.2024 19:30
Pokłóceni małżonkowie fot. iStock by Getty Images, KatarzynaBialasiewicz

Każdy z nas zna te straszne historie o żywych trupach. Ja czułam się tak w swoim małżeństwie. Zamiast lat radości, cmentarzysko smętnych wspomnień. Chciałam na nowo rozpalić ogień w naszej relacji, a tylko pogorszyłam sprawę. Chyba nigdy się po tym nie podniosę...

Czułam, jak oddalamy się od siebie

Patrzyłam przez okno, obserwując ludzi biegających w pośpiechu. Zgiełk miasta docierał do mnie jak przez mgłę, jakby ktoś odciął mnie od rzeczywistości. Zamknięta w swoim cichym świecie, czułam, że z moim mężem oddalaliśmy się od siebie coraz bardziej. To nie był już romantyczny związek, tylko jakaś dziwna relacja.

– Kochanie, wrócisz dziś późno? – zapytałam, choć znałam odpowiedź.

Krzysztof nawet nie podniósł wzroku znad laptopa. Odpowiedział machinalnie:

Mam dużo roboty.

Ta odpowiedź padała każdego dnia. Zwykle milczałam, ale tego wieczoru coś we mnie pękło. Poczułam, że jeśli teraz nie zareaguję, to już nigdy nie odzyskam jego, nie odzyskam nas. Z każdym dniem czułam się, jakbym stawała się dla niego niewidzialna. Niczym duch...

– Krzysztof, możemy porozmawiać? – zapytałam cicho, niepewna, czy w ogóle mnie usłyszy.

Westchnął, jakby moje słowa były dla niego jakimś ciężarem. Przekręcił krzesło w moją stronę, ale jego spojrzenie mówiło więcej niż cokolwiek, co mógłby powiedzieć. Było zimne, obojętne, jakby już dawno stracił zainteresowanie. Mogłabym wręcz powiedzieć, że irytowało go każde moje słowo.

– O czym chcesz rozmawiać, Karolina? – zapytał, a ja poczułam, że ton jego głosu już na wstępie odbierał mi odwagę.

O czym ja chcę rozmawiać? Przecież chyba wiedział! Chciałam rozmawiać o tym, co między nami było, a co zniknęło. O tym, że od miesięcy żyliśmy jak współlokatorzy, nie jak małżeństwo. Że każde jego spojrzenie, każde słowo było jak ukłucie lodowatej igły. Owszem, pobraliśmy się dość młodo, ale czy naprawdę musiała nas zjadać aż taka rutyna? Przecież nawet nie mam jeszcze trzydziestki, a już czuję się w tym związku jak staruszka nad grobem! Ale zamiast tego powiedziałam coś zupełnie innego, jakby strach przed prawdą znów mnie zablokował:

– O nas. O tym, co się dzieje między nami.

Zamilkł na chwilę, po czym wzruszył ramionami.

Nic się nie dzieje. Jesteśmy po prostu zmęczeni. Dużo pracy, obowiązków… To normalne, że nie mamy na nic siły.

Bałam się, że padną trudne słowa

„Normalne?” – to słowo z jego wypowiedzi wybrzmiewało w mojej głowie niczym echo. Czułam, że to nie była cała prawda, że kryło się za tym coś głębszego, ale bałam się spytać o więcej. Wiedziałam, że jeśli zacznę naciskać, usłyszę coś, czego nie będę w stanie znieść. Jednak nie mogłam tego tak zostawić.

Przytaknęłam, chociaż wewnątrz czułam, że oddalamy się coraz bardziej. Krzysztof wrócił do pracy, a ja poszłam do kuchni, żeby przygotować herbatę. Z każdą minutą czułam jednak, jak napięcie we mnie narasta. Wiedziałam, że jeśli nic nie zrobię, wszystko się rozpadnie. Ale co mogłam zrobić?

Początkowo próbowałam odbudować to, co się między nami zepsuło. Starałam się więcej z nim rozmawiać, zapraszałam go na kolacje, planowałam wspólne wyjścia, licząc, że w ten sposób przypomnę mu, kim byliśmy kiedyś. Ale on… odmawiał. Za każdym razem miał inne wymówki: „Nie dzisiaj, Karolina, mam spotkanie z klientem”, „Nie mogę, muszę skończyć raport”, „Wiesz, że teraz jest sezon w pracy, nie mogę sobie pozwolić na wolne”. Tak było za każdym razem. Ile może znieść jedna osoba?

Z każdą odmową czułam, jakby ktoś wbijał kolejny gwóźdź do trumny naszego małżeństwa. Krzysztof zamykał się coraz bardziej, a ja czułam się coraz bardziej bezsilna. Nasze rozmowy stawały się krótsze, sprowadzały się do rutynowych pytań o to, jak minął dzień, co na obiad, czy mamy coś do załatwienia. Coraz rzadziej patrzył mi w oczy, jakby unikał mojego wzroku.

Zadałam ważne pytanie

Pewnego dnia, podczas jednej z tych niezręcznych rozmów, nie wytrzymałam. Słowa padły szybciej niż myśli pełne wahania.

– Krzysztof, czy ty mnie jeszcze kochasz? – zapytałam wprost, drżąc z nerwów.

Spojrzał na mnie zaskoczony, jakbym co najmniej go spoliczkowała. Zamrugał oczami, jakby się nagle obudził.

– Co to za pytanie? Oczywiście, że tak – odpowiedział, ale jego głos był pusty, bez cienia emocji.

Nie czuję tego. Nic nie czuję. Od miesięcy… – urwałam, bo poczułam, że łzy napływają mi do oczu.

– Karolina, przesadzasz – westchnął. – Może to po prostu kryzys w związku. Każde małżeństwo go przechodzi. Musimy to przeczekać – powiedział, a ja nie czułam w tym krzty zainteresowania.

Też mi coś, przeczekać. Jakby nasze małżeństwo było burzą, która minie, jeśli schowamy się pod parasolem i przeczekamy. Ale ja nie chciałam przeczekać. Chciałam coś zrobić, naprawić to, co się między nami zepsuło.

W głowie zaczęłam snuć pewien plan. Musiałam za wszelką cenę wyciągnąć nas z tej rutyny, przerwać tę codzienną „martwicę”, która nas ogarniała. Kupiłam więc bilety na weekendowy wyjazd. Miałam nadzieję, że z dala od pracy, od codziennych problemów, będziemy mieli szansę porozmawiać, spędzić czas razem, może nawet przypomnieć sobie, co nas kiedyś połączyło.

Postanowiłam oświadczyć mężowi o wyjeździe i sprawdzić jego reakcję.

Zarezerwowałam nam weekend w górach – oznajmiłam mu któregoś wieczoru, przekonana, że to będzie pierwszy krok w dobrą stronę.

– Co? W górach? – Zmarszczył brwi. – Teraz?

– Tak. Potrzebujemy tego. Potrzebujemy czasu tylko dla siebie.

Patrzył na mnie przez chwilę, a potem powiedział:

Nie mogę teraz wyjechać, mam za dużo pracy. Przecież wiesz, że to nie jest dobry moment. Mam ważny projekt do realizacji, staram się o awans.

Wtedy już nie wytrzymałam. Czułam, jakby wszystko we mnie się łamało. Cała moja nadzieja, cały ten wysiłek, żeby nas ratować, nagle przestał mieć sens. Jedna osoba nie może dźwigać odpowiedzialności za cały związek.

– Krzysiek, ale kiedy będzie dobry moment? – podniosłam głos. – Zawsze jest coś ważniejszego! Praca, spotkania, raporty… A ja? A my? Gdzie w tym wszystkim jesteśmy my?

Spojrzał na mnie chłodno, jakbym nie rozumiała czegoś oczywistego.

– Dobra, nie dramatyzuj. Praca jest ważna. Przecież robię to dla nas, dla naszej przyszłości.

Zrobiłam krok w jego stronę, ale on odsunął się, jakby mój dotyk go parzył.

– Dla naszej przyszłości? Nasza przyszłość rozpada się teraz, przed naszymi oczami! Nasza przyszłość może wkrótce nie istnieć! – krzyknęłam, a łzy spływały mi po policzkach.

Milczał. Patrzył na mnie, ale jakby mnie nie widział. Jakby to, co mówiłam, nie miało dla niego znaczenia. W tamtej chwili zrozumiałam, że nie mogę już tego naprawić. Że niezależnie od tego, jak bardzo się starałam, on już dawno się wycofał. Byliśmy dwojgiem obcych ludzi mieszkających pod jednym dachem, udających, że wszystko jest w porządku.

Czułam, że tonę, coś we mnie umiera

Minęło kilka dni od tamtej rozmowy. Już nie próbowałam ratować niczego na siłę. Krzysiek dalej pracował do późna, a ja udawałam, że wszystko jest w porządku. Że potrafię to zaakceptować, że może rzeczywiście wystarczy przeczekać. Ale nie potrafiłam. Czułam, że tonę, jakby coś we mnie umierało powoli każdego dnia.

W końcu podjęłam decyzję. Usiadłam z nim do stołu, tym razem spokojnie, bez krzyków, bez łez.

– Krzysiek, musimy porozmawiać – powiedziałam, patrząc mu prosto w oczy.

Znowu to samo ciężkie westchnienie, to samo znużenie w jego spojrzeniu. Zwykle byłabym o to wściekła, ale teraz… było mi wszystko jedno. Tak będzie nawet łatwiej.

– No to o co chodzi? – zapytał.

– O nas – odpowiedziałam, choć wiedziałam, że to już ostatnia taka nasza rozmowa. – Myślę, że nie możemy tak dłużej. Może potrzebujemy przerwy.

Spojrzał na mnie zaskoczony, jakby moje słowa w końcu do niego dotarły. Jego oczy rozszerzyły się i jakby pogłębiły.

– Co masz na myśli? – zapytał cicho.

To koniec, Krzysiek. Chyba po prostu nie umiemy już być razem.

Patrzył na mnie, jakby pierwszy raz zauważył, że coś między nami jest nie tak. Ale to było za późno. To była śmierć naszego małżeństwa.

Karolina, 29 lat

Czytaj także:
„Koleżanka żony zdradziła jej sekret na wieczną młodość. Na obiad zamiast schabowego mam strąki i liście”
„Wpadłam na pomysł, jak uratować związek brata. Przeze mnie bratanek wychowa się bez ojca”
„Żona miała wypadek w drodze do kochanka. Jestem głupi, że od pół roku waruję przy jej łóżku i czekam, aż się obudzi”

Redakcja poleca

REKLAMA