„Koleżanka żony zdradziła jej sekret na wieczną młodość. Na obiad zamiast schabowego mam strąki i liście”

gotująca kobieta fot. Getty Images, Gravity Images
„Zamiast mojego ulubionego schabowego z ziemniaczkami i zasmażaną kapustą, na talerzu lądują jakieś strąki i liście. Tak się po prostu nie da żyć”.
/ 23.10.2024 08:30
gotująca kobieta fot. Getty Images, Gravity Images

Monika od zawsze o siebie bardzo dbała. Bez pełnego makijażu zobaczyłem ją dopiero, gdy spotykaliśmy się już od dłuższego czasu. W naszej paczce znajomych uchodziła za jedną z najbardziej atrakcyjnych dziewczyn. Zawsze modnie ubrana, stylowo uczesana, umalowana i zrobiona na tip top.

Zrobiła na mnie niesamowite wrażenie

Poznaliśmy się jeszcze na studiach i przyznam szczerze, że początkowo traktowałem ją z dystansem. Nie lubiłem pustych lalek, które myślą jedynie o ciuszkach, kosmetykach i paznokciach. Okazało się jednak, że ta dziewczyna to nie tylko piękne opakowanie, ale po prostu super babka.

Podczas pewnego spotkania w większym gronie, akurat oboje zgadaliśmy się w kuchni i przegadaliśmy tak całą imprezę. Monia studiowała historię i rzeczywiście kochała swój kierunek. Z pasją w oczach opowiadała o wypadzie do jakichś ruin zamku i przedstawiała mi jego pasjonującą historię.

– Wiesz, ten magnat specjalnie dla żony zaprojektował ogród z fontanną i betonowymi ławkami na wzór francuski. Musiał naprawdę ją kochać. A mówią, że wtedy zawierano wyłącznie kojarzone małżeństwa i bardziej liczyły się koligacje i posagi niż uczucie – zakończyła swoją opowieść, a ja utonąłem w jej oczach.

Należała też do bractwa rycerskiego, w którym szyła stroje i odgrywała sceny z czasów szlacheckiej Polski.

Po studiach znalazła posadę w liceum i stała się chyba najbardziej zaangażowanym w swoją pracę nauczycielem historii. Organizowała konkursy, przedstawienia, wyjazdy w różne miejsca. Młodzież rzeczywiście chętnie chodziła na jej przedmiot. A tyle mówi się, że historia to tylko nudne wkuwanie dat z podręcznika. Ale nie u mojej żony. Co to, to nie. Ona potrafiła ich zafascynować nawet opowieścią o obradach okrągłego stołu.

Po ślubie Monia nadal dbała o formę

Oprócz swojej pasji do krzewienia oświaty, Monika nadal ogromną wagę przywiązywała do wyglądu. Przez długie lata prezentowała się niczym dwudziestolatka. Smukła i bardzo zgrabna, z wyraźnie zaznaczoną talią, wyrzeźbionym brzuchem i udami, których mogłaby jej pozazdrościć nawet zawodowa sportsmenka. A wszystko to po dwóch ciążach.

W przerwach pomiędzy pracą w szkole, opieką nad dzieciakami i obowiązkami domowymi zawsze znajdowała czas na ruch. Chociażby się waliło i paliło, dwa razy w tygodniu chodziła na basen, wieczorami biegała po parku, w soboty  miała zajęcia fitness. Ja i dzieciaki staraliśmy się jej dotrzymywać kroku. Wspólnie jeździliśmy na rowerze, urządzaliśmy mecze badmintona czy wyjeżdżaliśmy do Aquaparków, gdzie szaleliśmy na zjeżdżalniach.

Dzięki temu samemu udało mi się utrzymać jako taką sylwetkę. Ogólnie nie byłem typem atlety i nie rozpierało mnie tyle energii co moją żonę. Od czasu do czasu lubiłem się jednak poruszać, a cotygodniowe wizyty na siłowni pozwalały mi uniknąć poważnej nadwagi.

Bo jeść to ja jednak lubiłem. Wychowałem się w tradycyjnym polskim domu, gdzie codziennie był obiad z dwóch dań. Moja mama robiła najlepszy bigos na świecie, pyszne pierogi z kapustą i mięsem, rozpływające się w ustach mielone, na myśl o których jeszcze do dzisiaj cieknie mi ślinka. Nie wyobrażam sobie, że w moim własnym domu miałoby być inaczej.

Obiad musi mieć mięso

Na szczęście Monika przez lata gotowała tradycyjnie. Uwielbiałem jej niedzielny rosół, pyszne kotlety schabowe, doskonale doprawiony gulasz, kruchutką golonkę. Wiem, że taka dieta nie jest bardzo zdrowa, ale w końcu ja pracuję fizycznie i codziennie spalam niezłe ilości kaloriiMonia doskonale to rozumiała, dlatego w naszej kuchni nie pojawiały się dania fit, o których wciąż słyszałem od kolegów. Nawet się z nich nieco podśmiewałem.

– Znowu żona zapakowała ci na drugie śniadanie te dziwaczne sałatki? – mówiłem do Marka, który ponoć miał za wysoki cholesterol i musiał przejść na dietę.

Jego druga połowa wzięła sobie do serca słowa lekarza i skrupulatnie wyliczała mu kalorie. Porządne kanapki z szynką i serem zastąpiła jakimiś dziwnie wyglądającymi mieszankami. Na sam ich widok dostawałem ciarek. A co dopiero to jeść?

– Czemu ty chłopie nie kupisz sobie jakiegoś hamburgera za rogiem? Przecież na tych liściach nie sposób żyć – rzucałem, a on tylko robił zbolałą minę i twierdził, że tak będzie lepiej.

– Sam wiem, że muszę zrzucić kilka kilogramów. Jolka ma rację. Nie mam już dwudziestu lat, żeby wrzucać na ruszt co popadnie.

I chyba los mnie ukarał za te moje codzienne żarty z kolegi. Co się stało? Prawdziwa tragedia. Przynajmniej dla mnie. Ale od początku.

Nastała kulinarna katastrofa

Zaczęło się od tego, że zastałem Monikę przez lustrem w przedpokoju, wystrojoną w jakieś obcisłe spodenki i krótką bluzkę. Z namaszczeniem oglądała swój brzuch, łapała się za biodra i przewracała oczami.

– Co ty robisz kochanie? – zapytałem, nie podejrzewając niczego złego.

– Czy ja  przytyłam? – spojrzała na mnie zbolałym tonem.

Gdybym tylko wtedy ugryzł się w język, pewnie wszystko byłoby dobrze. Zamiast pomyśleć, odpowiedziałem zgodnie z prawdą.

– Oj tam, może troszeczkę. Ale przecież jesteśmy już po czterdziestce i nie figura jest najważniejsza. Zresztą, kochanego ciałka nigdy za wiele – uśmiechnąłem się i chciałem ją przytulić, ale odskoczyła ode mnie jak oparzona.

– Sugerujesz, że jestem stara i się roztyłam? – syknęła ze złością.

No i masz babo placek. Pozamiatane. Jak mogłem zapomnieć, że kobietom nie mówi się takich rzeczy? Zwłaszcza mojej Monisi, która od zawsze miała lekkiego hopla na punkcie swojego wyglądu. Rzeczywiście, nieco jej przybyło tu i ówdzie w ostatnim czasie. Ale mnie to zupełnie nie przeszkadzało. Nawet mi się to podobało, bo zrobiła się bardziej kobieca. Zaokrąglone lekko biodra i piersi działały na moją wyobraźnię. Niestety, żona nie przyjęła tych tłumaczeń.

Żona wprowadziła dietę całej rodzinie

Od tej chwili zaczęła się akcja z odchudzaniem. Jeszcze więcej ćwiczyła. Chciała nawet do szkoły jeździć na rowerze, ale przetłumaczyłem jej, że takie przejażdżki ruchliwymi ulicami naszego miasta zwyczajnie są niebezpieczne.

– Tylko nawdychasz się smogu i jeszcze zahaczy cię jakiś samochód. Rano te skrzyżowania nie są miejscem dla rowerzystów – powtarzałem jej do momentu aż porzuciła swój pomysł.

Rower odpadł, dlatego żona skupiła się na diecie. Najgorsze jednak, że postanowiła zmienić jadłospis całej naszej rodziny, a nie tylko swój.

– Przecież nie będę gotować dwóch oddzielnych obiadów. To strata czasu – mówiła. – Do tego i tobie, i dzieciakom przyda się lżejsze jedzenie. Zdaje się, że wszyscy roztyliśmy się od tych kotletów, zawiesistych sosów, zup i wieczornych zapiekanek.

I tak zaczęły się kulinarne eksperymenty. Na nasze talerze trafiały jakieś warzywne kremy, niedogotowane mięso z kurczaka, warzywa na parze, ryby. Pierwszego dnia nawet to zjadłem, chociaż obiad miał niewiele wspólnego z prawdziwym smakiem. Z czasem zaczęło być jeszcze gorzej.

Mam dość liści i strąków bez smaku

Koleżanka ze szkoły zdradziła mojej żonie sekret jakiejś cudownej diety, na której jej kuzynka ponoć zrzuciła ponad trzydzieści kilogramów.

– Wyobrażasz to sobie? Widziałam zdjęcia tej Mariolki i efekt robi niesamowite wrażenie. Z okrągłej kluski z mysimi włosami zmieniła się w seksowną blondynkę. Mogłaby nawet zostać modelką – opowiadała mi z podekscytowaniem.

Co dieta miała wspólnego ze zmianą koloru włosów? Zupełnie nie wiedziałem. Nie mówiąc już o tym, że w naszej rodzinie nikt nie ma trzydziestu kilo nadwagi. Gdyby Monika tyle schudła, to pewnie trzeba byłoby wzywać karetkę. Podejrzałem w historii wagi, że ostatni wynik to dokładnie 68,5 kg. Czy to jest aż tak dużo? Moja żona jest wysoka. Zawsze była wiotka i przyzwyczaiła się do wagi nastolatki. Ale, gdy wyliczyłem jej BMI, ma wszystko w normie.

Monia nie chce jednak ustąpić. Katuje nas kefirami, gotowanymi jabłkami i dziwnymi płatkami. Najgorsze są jednak obiady. Zamiast mojego ulubionego schabowego z ziemniaczkami i zasmażaną kapustą, na talerzu lądują jakieś strąki i liście.

– Mięso jest niezdrowe powtarza żona, gdy pytam ją o solidną porcję. Będziemy je jeść jeden raz tygodniu. Oczywiście gotowane na parze. Soczewica i tofu doskonale je zastąpią. Jarmuż też ma dużo witamin.

– To teraz już zawsze będzie czekać na mnie ta zielona breja? – w końcu nie wytrzymałem.

– To nie breja, tylko szpinak. Spróbuj, bo bardzo dobrze go doprawiłam.

Jasne, doprawiła. Dla mnie to wszystko jest mdłe i bez smaku. Już mam dosyć tej sałaty i innej zieleniny poprzeplatanej jakimiś wegetariańskimi wynalazkami.

Ostatnio zacząłem stołować się w pobliskim mlecznym barze. Ale ich schabowy i mielony nawet nie umywają się do tych, które wcześniej smażyła moja żona. I co tu zrobić? Tak śmiałem się z Marka, a sam skończyłem gorzej od niego. Na myśl o porządnym domowym obiedzie robi mi się słabo. A tutaj nic nie zapowiada tego, żeby Monika porzuciła pomysł tej swojej zwariowanej diety. Ta jej szalona koleżanka nieźle nas wszystkich wkopała. Wyczaiłem, że dzieciaki po szkole też biegają na kebaby i hot dogi. Ale ile tak można?

Rafał, 45 lat

Czytaj także:
„Pobyt w sanatorium miał być słodki jak miód, a był gorzkim rozczarowaniem. Wolę zostać starym grzybem niż sponsorem”
„Matka ukrywała przede mną swojego partnera. Gdy wreszcie się dowiedziałem, kto to, o mało nie padłem”
„Kocham męża, ale to teść rozgrzewa moje myśli. Gdy go widzę, moje myśli wędrują do łóżka, to silniejsze ode mnie”

Redakcja poleca

REKLAMA