Od zawsze czułam, że życie, które prowadziłam, nie jest mi pisane. Mała miejscowość, gdzie wszyscy się znają, a każdy dzień wygląda niemal identycznie, męczyła mnie od dzieciństwa. Kiedy inni marzyli o stabilnej pracy i rodzinie, ja przesiadywałam godzinami przed ekranem, przeglądając idealne kadry z życia influencerek – ich świat wydawał się inny, pełen blasku, prestiżu, pięknych wnętrz, egzotycznych wakacji. Mój świat. To ja powinnam tam być.
– Pewnego dnia mnie dostrzegą – powtarzałam samej sobie.
W głowie miałam już plan. Przecież jeśli inni potrafią, to czemu ja miałabym nie spróbować? Instagram, odpowiednie ujęcia, może trochę retuszu – wystarczy, że ludzie uwierzą. A ja w końcu wyrwę się stąd na dobre i będę żyć tak, jak zawsze marzyłam.
Wszystko zaczynało się układać
Zaczęłam skromnie, od najprostszych trików. Na początku wcale nie było to łatwe – wyczucie kadru, światło, ustawienia, to wszystko wymagało czasu. Ale z każdą kolejną próbą wchodziłam w ten świat coraz głębiej, zaczęłam dostrzegać, jak osiągnąć efekt luksusu przy minimalnym budżecie. Wynajmowałam drogie wnętrza na kilka godzin i udawałam, że to mój dom. Tanie podróbki torebek i biżuterii, wypożyczone stylizacje – wszystko zaczynało się układać.
Raz, gdy robiłam zdjęcie na tle marmurowych schodów w jednym z hoteli, ktoś się zatrzymał i zapytał, czy jestem modelką. Pomyślałam: „Tak, to w końcu zaczyna działać”. Wieczorem, siedząc w kawiarni, opowiedziałam o wszystkim mojej przyjaciółce, Oliwii. Z początku patrzyła na mnie z niedowierzaniem.
– Beata, powiedz mi… Ty naprawdę uważasz, że warto się tak starać tylko po to, żeby zdobyć obserwujących? – próbowała przemówić mi do rozsądku. – Przecież to tylko pozory. Wyobraź sobie, że ktoś to kiedyś odkryje…
Przygryzłam wargę, odwracając wzrok, ale moje postanowienie było mocniejsze niż jej obawy.
– Oliwia, nie bądź naiwna. Wszystko, co widzisz w internecie, to jedna wielka iluzja. Skoro tyle ludzi na tym zarabia, to czemu ja mam się przejmować, że to nie jest prawdziwe? Wystarczy, że inni w to uwierzą. Zobaczysz, to moja szansa.
Wzruszyła ramionami i westchnęła.
– No cóż, mam nadzieję, że wiesz, co robisz. Ale uważaj, bo takie kłamstwa mogą się obrócić przeciwko tobie.
Jej sceptycyzm mnie irytował. Przecież nie zrozumie tego, kto nie doświadczył tej monotonii, tego, jak trudno jest wyrwać się z miejsca, które zdaje się dusić człowieka. Z zamyślenia wyrwał mnie dźwięk powiadomienia – liczba obserwujących rosła, zdjęcia zdobywały coraz więcej serduszek. Z dnia na dzień miałam ich więcej, a wraz z nimi rosła moja pewność siebie.
– Za rok, dwa będę żyć jak one, zobaczysz – rzuciłam pewnym siebie tonem, przyglądając się kolejnym polubieniom na telefonie.
W tamtej chwili jeszcze nie wiedziałam, jaką cenę przyjdzie mi za to zapłacić.
To była moja szansa
Im bardziej rosła liczba obserwujących, tym bardziej utwierdzałam się w przekonaniu, że jestem na dobrej drodze. Moje zdjęcia z „wakacji” na Malediwach, z wypożyczonym wózkiem Louis Vuitton, oraz kolejne „weekendy w luksusie” zaczynały przyciągać uwagę – dostawałam więcej wiadomości, komentarzy, a nawet kilka propozycji współpracy od małych marek. Coraz częściej wyobrażałam sobie, że już wkrótce nie będę musiała udawać – że tak naprawdę wygląda moje życie.
Robert, mój chłopak, początkowo mnie wspierał, nawet trochę podziwiał, że próbuję swoich sił w świecie mediów społecznościowych. Ale jego zachwyt szybko przeszedł w coś innego, coś, czego nie potrafiłam zrozumieć. Było to jedno z tych zimowych popołudni, gdy siedziałam na kanapie, z twarzą oświetloną jedynie światłem ekranu telefonu, przeglądając kolejne komentarze.
– Beata… – zaczął nagle. Podniosłam wzrok, widząc jego niepewność. – Ty naprawdę myślisz, że warto poświęcać siebie dla… lajków?
Poczułam, że wzbiera we mnie irytacja. Próbowałam przełknąć ją w milczeniu, ale czułam, że coś mnie ściska od środka.
– Robert, ty tego nie rozumiesz! To moja szansa na życie, o którym zawsze marzyłam. Może i nie każdy to pojmuje, ale tobie też to opowiadałam, pamiętasz? Mówiłam ci, jak bardzo mnie to dusi, to życie tutaj, ta… przeciętność – niemal wyplułam ostatnie słowo.
Patrzyłam na niego, a w jego oczach zobaczyłam coś, co sprawiło, że poczułam ukłucie. Był zawiedziony.
– Kiedyś byłaś inna – odparł po chwili, opuszczając wzrok. – Teraz wydaje mi się, że to wszystko to jakaś obsesja.
– Obsesja?! – parsknęłam, ledwo powstrzymując złość. – Robert, naprawdę myślisz, że ja po prostu zwariowałam na punkcie lajków? To jest inwestycja! Dla mnie to szansa na lepsze życie, na luksus, o którym marzę od zawsze!
Zapanowała cisza. Robert tylko westchnął, odwracając się do okna. Czułam, że ten temat wisi nad nami jak chmura, ale miałam świadomość, że on po prostu nie jest w stanie zrozumieć, że ja marzę o czymś więcej niż kolejne dni w tej samej pracy, z tym samym widokiem.
Zaczęłam robić zdjęcia
Przez kolejne dni nasze rozmowy były coraz bardziej oschłe. Czasem łapałam się na tym, że myślę o jego słowach, ale zaraz wyganiałam te myśli, zastępując je nowym planem sesji, kolejnym wyobrażeniem życia, jakie mnie czeka. Byłam pewna, że gdy tylko osiągnę swój cel, wszyscy, łącznie z Robertem, w końcu mnie zrozumieją.
Kilka miesięcy później pojawiła się pierwsza poważna propozycja współpracy – od prawdziwej luksusowej marki kosmetyków. To było spełnienie moich marzeń. W mailu zapewniali, że mój „wyjątkowy styl” świetnie oddaje ich filozofię, i przesłali produkty do przetestowania oraz szczegółowe wytyczne, jak ma wyglądać post promocyjny.
Kiedy paczka dotarła, omal nie pisnęłam z radości. W moim małym pokoju pachniało luksusem – wyjęłam produkty, rozstawiłam je starannie na „marmurowym” blacie w kuchni (nawet on wydawał się nie pasować do ich elegancji) i zaczęłam robić zdjęcia. Przez kilka godzin ustawiałam światło, szukałam najlepszego kąta, dodałam odpowiedni filtr i w końcu stworzyłam post, który wyglądał, jakby powstał w profesjonalnym studio.
Opublikowałam zdjęcie i dodałam tekst, w którym wychwalałam produkt, jakbym używała go od lat. Czułam, że to był mój moment – zaczęły napływać polubienia, komentarze pełne zachwytów. Nawet marka podzieliła się moim zdjęciem na swoim oficjalnym koncie! Wszystko szło idealnie… aż do dnia, kiedy dostałam telefon.
Byłam w połowie sesji zdjęciowej, gdy nagle zobaczyłam, że dzwoni do mnie nieznany numer. Odruchowo odebrałam.
– Dzień dobry, pani Beato. Mówi Elżbieta K., reprezentuję markę, z którą miała pani ostatnią współpracę. Chciałabym porozmawiać o kilku problemach, które wyszły na jaw po opublikowaniu postu. Ma pani chwilę?
Głos mi zamarł. Nerwowo zerknęłam na stos kosmetyków, leżących jeszcze w pudełku, w którym do mnie przyszły.
– Oczywiście. Ale… o jakich problemach mowa? – wydukałam, próbując zapanować nad drżeniem głosu.
– Otóż, od momentu publikacji pani posta mamy masę zgłoszeń od klientów. Pani recenzja nie pokrywa się z ich doświadczeniami, a niektóre komentarze wręcz sugerują, że wprowadziła ich pani w błąd. Jako że w kontrakcie jest mowa o rzetelności recenzji, oczekujemy wyjaśnień.
Poczułam, jak serce wali mi jak młotem. Próbowałam zachować spokój.
– Ale to tylko reklama… Klienci powinni wiedzieć, że nie wszystko, co napisane, należy brać dosłownie… – próbowałam się tłumaczyć, ale wiedziałam, że brzmi to żałośnie.
Po drugiej stronie zapadła długa, lodowata cisza.
– Pani Beato, takie podejście jest dla nas absolutnie nieakceptowalne. Proszę pamiętać, że naszym klientom zależy na jakości, a taka recenzja szkodzi naszej reputacji. Jeżeli w ciągu tygodnia nie wyjaśni pani tej sytuacji publicznie, będziemy zmuszeni podjąć kroki prawne.
Telefon zakończył się krótkim pożegnaniem, ale ja nie mogłam się ruszyć z miejsca. Czułam, jak moje ciało stygnie, a myśli wirują w głowie. W jednej chwili cały świat, który zbudowałam wokół siebie, wydawał się chwiać na krawędzi przepaści.
Sława zamieniła się w koszmar
Gdy tylko wiadomość o moim oszustwie ujrzała światło dzienne, internet dosłownie wybuchł. Użytkownicy, którzy wcześniej zachwycali się moimi zdjęciami i wizerunkiem luksusowego życia, teraz z równą zaciekłością rzucili się na mnie. Obraźliwe komentarze wypełniały każde moje zdjęcie, a liczba obserwujących malała w zastraszającym tempie. W jednej chwili moja iluzoryczna sława zmieniała się w publiczny koszmar.
Próbowałam załagodzić sytuację – pisałam posty z wyjaśnieniami, przepraszałam, ale to tylko dolało oliwy do ognia. Im bardziej się tłumaczyłam, tym bardziej ludzie wylewali na mnie swoją złość. Czułam się jak zamknięta w klatce, w którą wszyscy mogli bezkarnie rzucać kamieniami.
Z bezradności zadzwoniłam do Oliwii. Wiedziałam, że była sceptyczna wobec tego wszystkiego od początku, ale liczyłam, że przynajmniej ona zrozumie, jak bardzo potrzebuję wsparcia.
– Oliwia, błagam… ja naprawdę nie wiedziałam, że to się tak skończy. Chciałam tylko… tylko pokazać ludziom, że jestem kimś więcej – powiedziałam, ledwie powstrzymując łzy.
– Beata… – zaczęła, a w jej głosie wyczułam rozczarowanie. – Mówiłam ci, że to ryzykowne, że ta cała gra z luksusem prędzej czy później odbije się na tobie. Nie chciałaś słuchać. A teraz? Patrz, co się dzieje.
– Ale to nie miało tak wyglądać! Myślałam, że to wszystko się jakoś ułoży… – tłumaczyłam się rozpaczliwie, lecz Oliwia tylko pokręciła głową.
– Nie ułożyło się, Beata. I wiesz, co jest w tym najgorsze? Że wszystkich okłamywałaś. Nie tylko ludzi w internecie, ale i nas, swoich przyjaciół. Udawałaś kogoś, kim nigdy nie byłaś, i kogo nigdy nawet nie próbowałaś być naprawdę – westchnęła głęboko, a po chwili dodała ciszej: – Życzę ci jak najlepiej, ale… nie chcę mieć z tym nic wspólnego.
Poczułam się, jakby ktoś odebrał mi ostatni kawałek gruntu pod nogami. Już chciałam protestować, ale słowa uwięzły mi w gardle. Patrzyłam, jak moja najlepsza przyjaciółka kończy połączenie. W tamtej chwili dotarło do mnie, że Oliwia naprawdę ma dość.
Chciałam, żeby był dumny
Szukając wsparcia, zwróciłam się do Roberta, choć po naszej ostatniej rozmowie wiedziałam, że widzi mnie zupełnie inaczej niż kiedyś. W końcu przyjechał, ale od progu widziałam jego niepewność.
– Wiesz, zawsze uważałem, że masz prawo marzyć o lepszym życiu – zaczął spokojnie. – Ale, Beata… nie mogę zrozumieć, czemu tak się zatraciłaś.
– Bo… chciałam, żebyś był ze mnie dumny! – krzyknęłam, łamiącym się głosem. – Żebyś widział, że jestem kimś, że zasługuję na więcej!
Robert westchnął, unikając mojego spojrzenia.
– Chciałem, żebyś była po prostu sobą. A ty starałaś się za wszelką cenę udowodnić wszystkim, że jesteś kimś, kim nigdy nie byłaś. Nie wiem już, kim naprawdę jesteś, Beata.
Patrzyłam na niego, czując, jak z każdą chwilą moje życie rozpada się na kawałki. Oliwia miała mnie za oszustkę, a Robert… Robert przestał widzieć we mnie tę samą osobę, którą kiedyś kochał.
Kilka dni później Robert przyszedł do mnie po raz ostatni. Weszłam do salonu, gdzie siedział już z poważnym wyrazem twarzy. Wiedziałam, że ta rozmowa nie będzie dobra, ale nie byłam gotowa na to, co usłyszę.
– Beata… musimy porozmawiać – zaczął, spoglądając na mnie z dziwnym smutkiem. – Myślę, że musimy się rozstać.
– Co? Robert, nie… nie mów tak… – głos mi się łamał, a łzy spływały po policzkach. – Przecież wszystko się poprawi, zobaczysz. Potrzebuję tylko czasu…
Robert pokręcił głową.
– Beata, ty nie rozumiesz… Kiedyś kochałem w tobie tę dziewczynę, która marzyła o czymś więcej, ale która nie bała się być sobą. Teraz widzę kogoś zupełnie innego, osobę, która żyje fałszywym blaskiem i jest gotowa poświęcić wszystko dla czegoś, co nawet nie istnieje. Przepraszam, ale nie potrafię już dłużej patrzeć, jak się zatracasz.
– To dla ciebie to wszystko zrobiłam! – wyrzuciłam z siebie, chwytając go za rękę. – Chciałam tylko, żebyś widział, że jestem kimś, że… że jestem lepsza niż inni! Myślałam, że to docenisz, że…
Robert delikatnie wyswobodził dłoń z mojego uścisku, spoglądając na mnie z goryczą.
– Doceniłbym, gdybyś była sobą. Ale ty straciłaś wszystko, co w tobie kochałem. Każdy uśmiech, każda rozmowa – to wszystko stało się udawaniem. Teraz sama musisz to naprawić, o ile jeszcze potrafisz.
Czekało mnie dużo pracy
Poczułam, jak w mojej piersi zaciska się lodowata pięść. Robert podniósł się, raz jeszcze spojrzał na mnie i odszedł, zostawiając mnie samą. A ja nie potrafiłam nawet zrobić kroku, by go zatrzymać. Wiedziałam, że to koniec, że zniszczyłam coś, co miało być piękne.
Gdy drzwi zamknęły się za nim, osunęłam się na podłogę, wpatrując się tępo w swoje dłonie. Czułam, że nie ma już nic, co mogłoby mnie uratować. Moje marzenia o luksusie, sławie, blasku – wszystko, dla czego poświęciłam miłość, przyjaźń i własną godność, nagle stało się puste, bez znaczenia.
Zostałam sama. Samotna, przytłoczona, zrujnowana na oczach setek tysięcy ludzi, którzy kiedyś mnie podziwiali, a teraz wyśmiewali moje błędy. Przeglądałam stare zdjęcia na telefonie – uśmiechnięta, beztroska Beata na tle wynajętych apartamentów, w podrabianych markowych ubraniach. Gdzieś między tymi zdjęciami znajdowało się też moje prawdziwe życie, o którym zapomniałam.
Nie mogłam uwierzyć, że to wszystko rozpadło się tak szybko. Jeszcze niedawno wydawało mi się, że jestem bliżej swoich marzeń niż kiedykolwiek, że wystarczy jeszcze kilka kroków, a wszystkie te udawane chwile staną się rzeczywistością.
Myślałam, że kiedy osiągnę ten wymarzony blask, poczuję wreszcie spełnienie i szczęście. Ale teraz, gdy wszystko obróciło się w pył, nie pozostało nic – ani sława, ani miłość, ani poczucie, że jestem kimś.
Któregoś wieczoru, siedząc w ciemnym pokoju, odnalazłam zdjęcie, które zrobiłam sobie przed laty – jeszcze przed całą tą pogonią za sławą, jeszcze zanim straciłam kontrolę nad swoim życiem. Wpatrywałam się w tę wersję siebie – zwykłą dziewczynę z małego miasteczka, bez wymyślnych strojów, bez pozowania.
Ta Beata była uśmiechnięta i szczera, nie szukała fałszywego podziwu. I wtedy zrozumiałam, że jeśli chcę jeszcze coś odzyskać, muszę odnaleźć w sobie to, co straciłam.
Musiałam zbudować swoje życie na nowo, ale tym razem bez kłamstw, bez poświęcania wszystkiego dla fikcyjnego życia. Czekało mnie dużo pracy – nie tylko nad odbudowaniem własnego wizerunku, ale przede wszystkim nad sobą. Prawdziwa Beata, ta, którą odrzuciłam, jeszcze gdzieś tam była.
Beata, 24 lata
Czytaj także:
„Mój facet uznał, że jestem niedoskonała i chciał mnie ulepszyć. Karmienie zieleniną to nic przy tym, co teraz wymyślił”
„Przy rozwodzie mąż chciał puścić mnie w skarpetkach, chociaż to on mnie zdradzał. Nie dam się wyrzucić łajdakowi z domu”
„Myślałam, że znalazłam miłość jak z komedii romantycznej. Kilka miesięcy sielanki miało swoją słoną cenę na lata”