Kiedy dowiedziałam się, że spodziewam się dziecka, nie uważałam ciąży za chorobę i nie zamierzałam od razu pędzić do lekarza po zwolnienie. W końcu to nie było moje pierwsze maleństwo. Trzy lata temu na świat przyszła Karolinka, która teraz z niecierpliwością wyczekiwała braciszka albo siostrzyczki.
Pracowałam prawie całą ciążą
W pierwszych miesiącach ciąży normalnie chodziłam do pracy i wykonywałam wszystkie swoje zadania. Jestem zatrudniona w hotelu jako pokojówka, a moim głównym obowiązkiem jest dbanie o porządek w pokojach gości. To niełatwe zajęcie, ale zdążyłam się do niego przyzwyczaić. Potrafiłam tak zorganizować sobie pracę, żeby znaleźć chwilę na odpoczynek.
Od sześciu lat byłam zatrudniona w tym niewielkim, ale bardzo eleganckim hotelu, który mieścił się w samym sercu Starego Miasta, w jednej z największych polskich metropolii. Miałam wspaniałą przełożoną i fajne koleżanki z pracy, które zawsze służyły mi pomocą, gdy tylko czułam się trochę gorzej. Panowała tam naprawdę przyjazna atmosfera i nic nie zapowiadało takiej katastrofy. Miałam w planach pójście na zwolnienie chorobowe dopiero miesiąc porodem, tak żeby móc spokojnie czekać na pojawienie się mojego małego skarba w zaciszu domowym. Ten moment był już coraz bliżej.
Zaczęłam rodzić
Tamtego dnia, 2 tygodnie przed planowanym L4, nie musiałam iść do pracy, ale nagle odezwała się moja przełożona. Zapytała, czy mogłabym zastąpić jedną z dziewczyn, która pochorowała się i nie mogła przyjść. Przystałam na tę propozycję. Podczas szorowania wanny w jednym z pokoi hotelowych, poczułam wyraźne skurcze. Mimo bólu, nie przejęłam się tym zbytnio. Poród Karolinki trwał całe dwanaście godzin, dlatego byłam przekonana, że zdążę spokojnie wrócić do mieszkania, a nawet się zdrzemnąć we własnej pościeli, nim zacznie się prawdziwa akcja.
Podczas gdy wycierałam pył z wypolerowanych na błysk mebli, zastanawiałam się nad tym, czy nie dać sobie spokoju z pracą i zadzwonić po mojego męża. W tym momencie skurcze zaczęły powtarzać się w niepokojąco równych odstępach czasu. Nagle poczułam, jak coś ciepłego spływa po mojej nodze. Zerknęłam w dół i... szczęka mi opadła, dosłownie.
–Zaczęło się –powiedziałam cicho sama do siebie. –I co ja mam teraz zrobić? Przecież nie mogę tutaj urodzić.
Nie miałam wyjścia
Szczerze powiedziawszy, nie było przede mną zbyt wielu możliwości –po prostu musiałam wydać na świat dziecko! Ale w jakim miejscu? Na pewno nie w pokoju hotelowym! Wciąż oszołomiona, zrobiłam parę kroków w kierunku wyjścia, ale zdałam sobie sprawę, że dalsza wędrówka jest ponad moje siły. Tuż obok mnie stał jednak stolik, a na nim znajdował się telefon. Mogłam z niego zadzwonić na recepcję. Mój organizm funkcjonował zupełnie odruchowo.
–Tomek! –krzyknęłam do znajomego pełniącego akurat zmianę. –Dzwoń po pogotowie, bo zaraz urodzę!
Kiedy odebrał telefon, nie musiałam się nawet przedstawiać, pracownik hotelu od razu wiedział, że to o mnie chodzi. W końcu byłam jedyną osobą w tak widocznej ciąży w całym budynku, a numer apartamentu miał wyświetlony na ekranie swojej komórki. Szybko usiadłam w fotelu, pozbywając się po drodze krępującego mundurka. Nie minęło dużo czasu, a dookoła mnie zebrali się moi znajomi z pracy.
Wszyscy chcieli mi pomóc
– Wszystko gra? Oddychaj, pamiętaj głębokie oddechy! Niech ktoś przestawi klimatyzację na mocniejsze obroty! – zewsząd zaczęły padać słowa, a wszyscy wpatrywali się we mnie z góry. Miałam poczucie, że znalazłam się w nieodpowiednim miejscu, kiedy tak wokół mnie krzątali się, ale jedno nie ulegało wątpliwości – poród nie tylko z tego względu nie zwolnił tempa, ale wręcz nabrał rozpędu.
– O rany… – z moich ust wydobył się jęk, gdy poczułam wyjątkowo silne ściskanie w dole brzucha.
– Połóżmy ją na łóżko! – ktoś podjął decyzję.
Kilka osób chwyciło mnie delikatnie niczym niemowlę i w jednej chwili poczułam otulające mnie gładkie, atłasowe prześcieradła.
„Zostawię na nich plamy!" – pomyślałam przelotnie, ale gdy następna fala bólu przeszyła moje ciało, przestałam przejmować się tym, co się wokół mnie działo. Ciężko łapałam oddech i wrzeszczałam, ilekroć nadchodził kolejny skurcz, czyjaś dłoń ściskała moją, ktoś inny przemywał mi czoło mokrym ręcznikiem, szepcząc kojące słowa.
Urodziłam syna w hotelu
Nagle do sali wbiegł ratownik medyczny. Natychmiast odgonił wszystkich postronnych, robiąc miejsce, po czym błyskawicznie mnie przebadał.
– Nie ma szans, żebyśmy dojechali na porodówkę! – stwierdził stanowczo. – Maluszek zaraz się urodzi, jego główka prawie się pokazała. Jeszcze dosłownie parę skurczów! Damy radę, niech pani zaciska zęby i prze z całych sił!
Robiłam, co kazał, a cała ta sytuacja zdawała się być jak ze snu. Pokój hotelowy, posłanie, ratownik... Po chwili, która ciągnęła się w nieskończoność, dotarł do mnie pierwszy płacz bobasa.
– To chłopczyk! Gratulujemy! – przekrzykiwali się nawzajem współpracownicy, ściskając moją dłoń, podczas gdy obsługa medyczna transportowała mnie na noszach z budynku do karetki.
To była przygoda życia
Trzymałam małego Kubusia w objęciach, zawiniętego w świeżutki ręcznik hotelowy, i zmierzałam do szpitala, czując się niczym jakaś królowa.
– No to nasz szkrab od razu zaznał trochę luksusu! – chichotał później małżonek, gdy przyjechał do szpitala. – W końcu ujrzał światło dzienne wśród jedwabnej pościeli, a potem został okryty najdelikatniejszą bawełną z Egiptu!
Kiedy wraz z małym Kubusiem byliśmy już bezpieczni, mogłam w końcu pośmiać się ze swojej niecodziennej przygody. Wcześniej mąż był przerażony moim porodem w hotelu, ale potem ogarnęła go bezgraniczna radość, że oboje jesteśmy cali i zdrowi. Kto by pomyślał, że urodzę w pracy, w zaledwie godzinę, bez znieczulenia i zastępu położnych?
Czułam się szczęśliwa
Spędziliśmy z Kubusiem trzy dni w szpitalu, podczas których zostałam zasypana kwiatami i słodyczami. Wspaniały bukiet dostałam od koleżanek z hotelu, a dyrekcja podarowała mi kosz przepięknych róż, który został dostarczony do domu kurierem.
Po kilku dniach wróciliśmy już do mieszkania. Mąż pokazał mi bukiet.
– Do kwiatów dołączona jest karteczka. Mam ci ją przeczytać? – spytał, widząc, że karmię naszego malucha.
– Jasne, czytaj...
Wiadomość zawierała typowe gratulacje z powodu przyjścia na świat dziecka oraz życzenia rychłego powrotu do zdrowia.
– Wiesz co, w środku tej koperty jest coś jeszcze – zauważył nagle mój mąż.
Byliśmy w szoku
Wyciągnął kartkę, która była złożona na pół, otworzył ją i... zaniemówił.
–Co tam masz? –spytałam.
–Nic ważnego –wymamrotał.
–Serio? To dlaczego nagle zrobiłeś się taki blady? Daj mi zobaczyć –powiedziałam.
Niechętnie wręczył mi kartkę, a zanim zdążyłam na nią spojrzeć, pospiesznie rzucił:
– Nie wpadaj w panikę, ok?
Żebym mogła spanikować, musiałabym najpierw zrozumieć, co właściwie dostałam do ręki. Tymczasem gapiłam się na tę kartkę i dalej nie rozumiałam, o co chodzi… Aż wreszcie załapałam, że to faktura! Za szkody, które narobiłam, rodząc dziecko w hotelu!
Wśród wymienionych pozycji znalazło się fachowe czyszczenie dywanu z wełny oraz zakup nowej, jedwabnej pościeli, ponieważ ta, na której leżałam, rzekomo nie nadawała się już do dalszego użytkowania. Doliczono mi nawet opłatę za ten bawełniany ręcznik, którym ratownik opatulił naszego synka, chociaż gdy wróciliśmy do mieszkania, od razu go uprałam i teraz czekał idealnie złożony, żeby go oddać. Ostatecznie szef oszacował swoje wydatki na... 10 tysięcy!
Szefostwo mnie rozczarowało
– Czy oni totalnie zgłupieli? Tę pościel to co, ze złotych nici robili czy jak? – mój małżonek aż kipiał ze złości, a ja poczułam się kompletnie załamana.
Przyznaję, że liczyłam na nieco inną reakcję ze strony szefostwa, gdy Kuba przyszedł na świat w ich hotelowych progach. Nie oczekiwałam wprawdzie, że podarują nam darmowy voucher na weekendowy wypad, jak to bywa w przypadku linii lotniczych, gdzie maluchy urodzone w samolocie otrzymują darmowe bilety. Ale też nie spodziewałam się z ich strony takiego skąpstwa. Przecież pieniędzy mają od cholery!
Gdy poczułam się trochę lepiej, umówiłam się na spotkanie z przełożoną, choć wiedziałam, że to nie jej decyzja, ale tych wyżej.
– Wiesz co... obawiam się, że szefowie raczej nie odpuszczą tego, czego chcą – zaczęła od razu. – Są zdania, że poród w apartamencie dla VIP-ów zniechęcił innych klientów! Zwłaszcza że pogotowie wjechało od głównego wejścia i zrobiło niezłe zamieszanie w całym lobby.
– No ale gdzie niby ta karetka miała stanąć? Z tyłu to w ogóle nie było szans, żeby wjechała! – zdenerwowałam się. – I co, mieli mnie z dzieckiem wynosić przez pomieszczenia kuchenne?!
Bałam się, że stracę pracę
Ciężko było mi to ogarnąć. Na dodatek dotarło do mnie, że po całej tej aferze raczej szybko wylecę z roboty w tym hotelu.
– Co ty opowiadasz, kochanie! Nie panikuj na zapas, na pewno nic takiego się nie stanie. Nie ma szans, żeby cię wylali z roboty bez powodu albo w coś wrabiali. Przecież jesteś super pracownikiem! A nawet jakby chcieli coś takiego zrobić, to musieliby mieć konkretny dowód, którego oczywiście nie mają. Ot tak sobie wymyślić, że coś ukradłaś? Bez jaj! Poza tym, gdyby nawet, to nie mogą ci tak po prostu nabrudzić w dokumentach. Od tego są sądy pracy. Nie nakręcaj się, będzie dobrze. Szef nie jest idiotą, na pewno ogarnie to wszystko z korzyścią dla ciebie.
Nie planowałam rezygnować z pracy na własną rękę, więc postanowiłam działać.
Poszłam do sądu
Doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że mam niewielkie szanse na wygraną, mimo to zdecydowałam się pójść do sądu! Zarzuciłam prezesowi szykanowanie, argumentując, że za wyrządzone przeze mnie szkody i tak otrzymał pieniądze z ubezpieczenia. Poród nastąpił podczas wykonywania moich obowiązków służbowych, więc potraktowano go jako wypadek w pracy, ponieważ zostałam wezwana do pilnej sprawy.
– Czy jeśli w zakładzie pracy pracownikowi maszyna odetnie kończynę, to zwierzchnicy zażądają od niego opłaty za odmalowanie ściany ubrudzonej plamami krwi? – zadałam pytanie podczas rozprawy sądowej.
Przyznaję, że mój przykład był trochę przesadny i makabryczny, ale sędzia stanęła po mojej stronie. Dzięki temu nie dość, że uniknęłam płacenia tej nieszczęsnej faktury, to jeszcze udało mi się uzyskać od hotelu zadośćuczynienie. Za te pieniądze zafundujemy sobie teraz cudowny urlop! A kiedy wrócę z wakacji, poszukam nowej pracy.
Barbara, 35 lat
Czytaj także: „Nie zamierzam żyć z teściową w trójkącie. Kazałam narzeczonemu wybrać: albo ona i jej rządy, albo ja”
„Kochanka męża jest dla mnie jak rodzina. Kiedyś byłyśmy wrogami, a teraz możemy liczyć tylko na siebie”
„Dziadek wmawiał mi, że zdrada to nie powód do rozwodu. Wtedy wyznałem mu, co naprawdę zrobiłem żonie”