Przyszła do mnie, już na progu podkreślając, że terapia wcale nie jest jej potrzebna. Byłam zdziwiona. Co więc ją podkusiło, żeby przyjść? Prychnęła, że absurdalne pomysły jej córki, która teraz, będąc w ciąży, zaczęła grzebać w starych historiach. I jeszcze jest na nią obrażona, że była źle traktowana…
W drodze do poradni zerknęłam na swoje odbicie w witrynie sklepowej – niestety, nadal wyglądałam w nowym płaszczu jak słynny mors, który pustoszył przybrzeżne wody Wielkiej Brytanii. Wygląda na to, że jedyne lustro, które zdecydowało się mnie oszukać, było w centrum handlowym, gdzie kupiłam to nieszczęsne okrycie.
Kiedy każdy pamięta coś innego
W gabinecie z ulgą zdjęłam z siebie to straszydło i przyjrzawszy się jeszcze raz, zdałam sobie sprawę, że wyglądało lepiej, kiedy nie miałam go na sobie. Czy to jest już norma, czy tylko jakaś specjalna niezgodność?
Anatol zostawił mi na stole wiadomość, że mam włożyć do fikusa pałeczkę z nawozem. Wykonałam zadanie, usiadłam i czekałam. Upłynęło już dziesięć minut od wyznaczonego czasu, kiedy nagle usłyszałam pukanie i do gabinetu wpadła kobieta w średnim wieku.
– Przepraszam – wysapała. – Nie mogłam znaleźć wolnego miejsca do zaparkowania.
– W czym zatem mogę pomóc? – zapytałam po krótkim przedstawieniu.
– To przez moją córkę i jej wymysły – wzruszyła ramionami. – Ja, proszę pani, nie potrzebuję żadnej terapii, nigdy mi nie była potrzebna. Życie to nie jest bajka, każdy rozsądny człowiek to rozumie i stara się radzić sobie, jak umie.
– Ale przecież pani tu jest – zaśmiałam się do niej.
– Przyjechałam, ponieważ moja córka Gośka łazi do psychologa, a ten mężczyzna ją buntuje. Czy w waszej branży nie istnieje coś takiego jak etyka zawodowa? Jak można nakłaniać dziecko do konfliktu z własną matką?
Zrozumiałam, że to pytanie nie wymaga odpowiedzi. Pani Jolanta kontynuowała swoją opowieść z szybkością strzałów z karabinu maszynowego, mówiąc o tym, jak niesłusznie została potraktowana przez swoje dziecko.
– To tylko ja mam tu mówić? – zapytała na koniec. – Świetnie, że dostajecie za to wynagrodzenie.
– Może porozmawiamy? – zasugerowałam, ignorując jej bezczelność milczeniem. – Jako że już tu jesteśmy, może spróbujmy wykorzystać ten czas, który pani tu spędza.
Nie mogę powiedzieć, że mój czas poszedłby zupełnie na marne – zawsze ciekawiło mnie słuchanie różnych osób. Dodatkowo, jak trafnie, choć nieco nieuprzejmie, zaznaczyła pani Jolanta – dostawałam za to pieniądze, więc i tak na tym zyskiwałam.
Wzruszyła ramionami, a całe napięcie z niej uleciało niczym powietrze z dziurawego balonika.
– Przepraszam – powiedziała nagle. – Po prostu nie mogę pojąć, co się teraz dzieje, i to mnie wykańcza. Czy uwierzy pani, że w gniewie rozbiłam moją ukochaną formę do zapiekania z Bolesławca?
– Co za szkoda – powiedziałam bez zastanowienia, zważywszy, że sama kiedyś zbierałam ceramikę.
– Prawda? – zgodziła się zaskakująco. – Pani ma rację, porozmawiajmy... Moja sytuacja jest taka, że już chyba nic mi nie zaszkodzi. Tylko nie wiem, od czego zacząć.
– Może od samego początku – podsunęłam jej pomysł.
Zastanowiła się, prawdopodobnie przeszukując zakamarki pamięci, szukając początku swojej historii, w końcu machnęła ręką.
– Urodziłam Gośkę tuż po maturze – zaczęła. – Moje przyjaciółki zdawały egzaminy wstępne na uczelnie, a ja w tym czasie cierpiałam na sali porodowej. Nie było łatwo, wręcz przeciwnie, ale co poradzić... Kiedy jest się naiwnym i do tego pechowym, to trzeba ponosić konsekwencje.
– Każdemu może się zdarzyć taka sytuacja – próbowałam ją pocieszyć. – Nie istnieją metody antykoncepcyjne, które działają w stu procentach.
– Wiem, że może i nie ma – przyznała. – Ale kto świadomy pozwala sobie na wprowadzenie w błąd przez typowe łzawe gadki o rzekomym dowodzie miłości? No cóż, w każdym razie po trzech miesiącach mój ojciec stwierdził, że noworodek przeszkadza mu w domu, a był pianistą. Wynajął nam mieszkanie i przez pierwszy rok rodzice za nie płacili – kiwnęła głową. – Finansowali też nasze utrzymanie. Powinnam była wtedy bardziej cenić to, co dla mnie robili, ale czułam, jakby wyrzucili mnie na zbity pysk. Szczególnie że ojciec Gosi wyjechał do pracy za granicą i po pewnym czasie napisał, że nie zamierza wracać.
– Czuje pani żal do swoich rodziców? – zadałam pytanie.
No cóż, ja również byłam sama z małą Asią po stracie męża, i wiedziałam, jakie wyzwania niesie życie. Mimo wszystko znajdowałam się w korzystniejszej sytuacji, ponieważ miałam już wykształcenie i pracę.
– A po co to wszystko przekopywać? – odpowiedziała, wzruszając ramionami. – Dałam sobie radę i to jest najważniejsze. Ułożyłam sobie życie. Wychowałam córkę, ukończyłam studia zaoczne, znalazłam dobrą pracę. Powiem pani coś – do niedawna byłam dumna z siebie.
– A dlaczego teraz pani nie jest?
Zaintrygowała mnie, naprawdę. Kiedy spędza się dużo czasu z ludźmi, słuchając ich opowieści, zaczyna się zdobywać doświadczenie podobne do tego, które ma zapewne każdy miłośnik kryminałów, który szybko rozgryza, kto jest mordercą. W przypadku pani Jolanty jednak nie było to takie proste, nadal nie mogłam zrozumieć, jaki problem tak ją porusza. Wyglądała na silną jak stal.
– Odkryłam niedawno, że zawsze byłam beznadziejną matką. Tak usłyszałam.
– To pani córka tak powiedziała? – zadałam jej pytanie.
– Tak, mniej więcej tydzień temu, i od tego czasu czuję się jak bomba z wyciągniętym zapalnikiem. Nie mogę zrozumieć, dlaczego los znowu jest dla mnie taki niełaskawy.
– Proszę mi powiedzieć, co pani córka dokładnie pani zarzuca? Być może nie jest to takie straszne, jak pani myśli?
– Gosia, odkąd jest w ciąży, stała się absolutnie nie do zniesienia. Niespodziewanie zaczęła analizować swoje dzieciństwo, zdała sobie sprawę, że nie było doskonałe i zaczęła chodzić na terapię. Chciałabym w jej wieku mieć tyle wolnego czasu, aby spędzać go w gabinetach terapeutów.
– Czas oczekiwania na dziecko często skłania do głębokich przemyśleń – powiedziałam. – Nagle dostrzega się, że będzie trzeba odpowiadać za kogoś innego, nie tylko za siebie. Obawia się, że nie podoła i chce się poprawić sytuację. Pragnie się też uniknąć powtarzania tych samych błędów, które popełnili rodzice.
– Gosia raczej nie musi się tym martwić – zauważyła Jolanta. – Jej punkt wyjścia jest zupełnie inny niż mój. Jest wykształcona, ma zawód i dobrego mężczyznę u boku. W sumie to przecież logiczne, że tylko ja mogłam być celem jej zarzutów… Poświęciłam dla niej połowę mojego życia, a ona przychodzi z zarzutami, że ją biłam.
Dla dziecka to wygląda zupełnie inaczej
– A czy pani ją kiedyś uderzyła? – zapytałam, co wyraźnie ją zaskoczyło.
– Cóż, to były zupełnie inne czasy – odpowiedziała po chwili. – Wtedy nikt nie robił z tego problemu, jeśli dziecko dostało klapsa. Jeśli Gośka kiedykolwiek została ukarana, to z pewnością nie bez powodu i nie za mocno. Nikt nie był dla niej okrutny.
– Ale czy pani zdaje sobie sprawę, że z perspektywy córki mogło to wyglądać inaczej?
– Boże, czy pani zdaje sobie sprawę, jakie to były przerażające czasy? Byłam sama, nieustannie na nogach... Czasem nie pamiętałam już, jak mam na imię, a ta teraz wymienia jak z katalogu: biłam ją, bo zniszczyła rajstopy, bo rozbiła umywalkę, rozlała zupę na dywan. Jak ona może pamiętać takie detale? Była przecież dzieckiem.
– Moment – przerwałam jej. – Czy pani myśli, że pani córka kłamie?
– Cóż... mogło się tak zdarzyć, biorąc pod uwagę okoliczności – przyznała. – Ale Gośka przesadza. Słuchając tego, czułam się, jakbym była na ławie oskarżonych w sądzie. Ktoś by pomyślał, że zrobiłam swojemu dziecku obóz przetrwania.
– Jakie emocje naprawdę towarzyszyły pani, słuchając tych zarzutów?
– Kiedy oznajmiła, że musimy porozmawiać na poważnie, od razu pomyślałam, że coś jest nie tak z ciążą. A ona zaczęła mówić o przemocy domowej, która miała miejsce wiele lat temu. Początkowo poczułam ulgę i nawet się zaśmiałam, ale potem, gdy zrozumiałam o co chodzi, powiedziałam jej, żeby w końcu dorosła. I wtedy zaczęła się moja osobista Golgota, szczegółowe wyliczanie wszystkich moich okrutnych przewinień.
– Jak pani na to zareagowała?
– Gdybym potrafiła płakać, na pewno bym się rozpłakała, ale nie potrafię, więc... Chwyciłam tę nieszczęsną ceramikę z Bolesławca i rzuciłam nią o podłogę. Wtedy usłyszałam: „Widzisz, jak bardzo jesteś agresywna? Nie potrzeba lepszego dowodu”. Odeszła i to wszystko. Nie odwiedza mnie, a kiedy próbuję do niej zadzwonić, zawsze musi kończyć rozmowę. Raz raczyła wyjaśnić, że zrobiła wszystko, co mogła, teraz to ja powinnam zrobić następny krok.
– Jak pani myśli, czego oczekuje?
– Że zbuduję maszynę do podróży w czasie, wrócimy do przeszłości i wszystko będzie jak w bajce? – zadrwiła. – Nie mam pojęcia.
– Rozumiem, że nadal jest pani zła – powiedziałam. – Myślę, że pani córka też. Każda z was widzi rzeczy ze swojego punktu widzenia i pielęgnuje swoje urazy, zgadza się pani?
– Ja niczego nie pielęgnuję – zaśmiała się. – Ja pamiętam fakty.
– Pani córka pewnie myśli tak samo – powiedziałam. – Może to jest to samo, tylko wy dwie inaczej na to patrzycie. Pani pamięta ciężkie chwile, ona nie, co znaczy, że udało się pani ją przed tymi problemami ochronić.
– No, tak, rozumiem – odparła. – Kiedyś przez miesiąc brałam dodatkową robotę w weekendy, żeby kupić jej lalkę Barbie, bo wszystkie przyjaciółki Gośki już taką miały.
– Ale za to musiała pani zapłacić własnym zmęczeniem i stresami, a ich skutki zapamiętała pani córka. Nie ruszymy stąd, póki pani nie zaakceptuje, że jej spostrzeżenia mogą być równie prawdziwe.
– Słucham?
– To, co pani uważała za nieistotne, mogło być dla dziecka źródłem bólu i poniżenia. Niesprawiedliwością, która nadal jest odczuwalna po wielu latach.
– Wiem, niesprawiedliwość boli – potwierdziła. – Nikt nie rozumie tego lepiej niż ja. Ale nawet jeśli Gośka czasami dostawała w tyłek niesłusznie, to sądzę, że jej zarzuty są przesadzone. W mojej klasie, proszę pani, były dzieci ze śladami po kablu. To była patologia, nie my.
– Czy w domu rodzinnym była pani karana? – zapytałam.
– Tata bardzo zwracał uwagę na ręce – zastanowiła się. – Ale za to nakazywał mi klękać na poszewce z grochem lub zamykał mnie w pokoju. Pewnego razu nie pozwolili mi jechać na wycieczkę ze szkołą… Ale nie myślę o tym. To już przeszłość.
– Ale pani córka o tym myśli – podniosłam ramiona. – Każdy człowiek jest inny.
– Przecież nie zamierzam jej przepraszać. Co to to nie.
– A dlaczego pani tak uważa? – spojrzałam na nią intensywnie. – Każdemu z nas zdarza się pomylić lub zrobić coś na wyrost. Nie chodzi o to, żeby pani przyznała się do swoich błędów, ale o to, jak się z tym czuje pani córka.
– Nie pamiętam dokładnie wszystkiego.
– Najnowsze wyniki badań pokazują, że nasze wspomnienia nie zawsze są wiarygodne. Może każda z was ma swoją prawdę, może tylko jedna z was, a może żadna. Zamiast tego, proszę się zastanowić, czy gdyby można było cofnąć czas, zrobiłaby pani wszystko tak samo jak wcześniej?
– Większość rzeczy pewnie tak, nie miałam zbyt wielu możliwości – odpowiedziała po chwili. – Ale jeśli chodzi o Gosię... Byłabym dla niej bardziej delikatna, wiedząc, że tak to sobie zapamięta. Zawsze chciałam dla niej tylko to, co najlepsze.
– Chyba dobrze byłoby jej to wyjaśnić – zasugerowałam. – Przedstawić pani intencje i przeprosić za przypadkowe krzywdy, bez konieczności ich wyszczególniania. Nie musi pani pamiętać każdego z nich, ważniejsze jest, aby zaakceptować uczucia swojej córki i nie negować ich.
– Mogłabym to zrobić – odpowiedziała, zaskakując mnie. – Ale czy ona będzie chciała się ze mną spotkać?
Należy mieć plan i go realizować
– Proszę zastanowić się nad planem działania i go zrealizować – zasugerowałam. – Może spotkanie w neutralnym miejscu, aby nie dać ponieść się swoim emocjom? Można też napisać list, wtedy łatwiej pani będzie uporządkować swoje myśli, a następny krok, jak to pani określa, będzie po stronie Gosi. Wydaje mi się, że najgorsza opcja to zostawienie wszystkiego tak, jak jest teraz: obie utwierdzicie się tylko w swoim żalu.
– Ale czy to nie będzie oznaczało, że Gosia miała rację, a ja byłam kiepską matką? – spytała, wychodząc.
– Nie sądzę – uśmiechnęłam się do niej łagodnie. – Może mi pani zaufać, złe matki zazwyczaj nie przepraszają. Myślę, że to pokazuje, że traktuje pani uczucia swojej córki na serio i bierze je pod uwagę.
– Trudna sytuacja – wzdychała. – Ale jeszcze mam trochę ceramiki, więc chyba warto zaryzykować.
Nie przypuszczałam, że ma w sobie poczucie humoru, to było dla mnie zaskakujące. Zastanowiłam się, jaką osobą by była, gdyby jej samotne życie nie uczyniło z niej kobiety nieugiętej, która nie potrafi płakać, bo zdecydowanie lepiej jest polegać na złości?
– Życzę wszystkiego dobrego – wypowiedziałam niezbyt profesjonalnie, bo nagle poczułam do niej sympatię.
Zaskoczona spojrzała, a potem, chyba chcąc mi podziękować za miłe słowo, wskazała na wieszak.
– Fajny płaszcz.
– Wydaje mi się, że wyglądam w nim jak mors – no cóż, chyba dzisiaj nie mogłam zachowywać się normalnie.
– A co jest brzydkiego w morsach? – odpowiedziała z uśmiechem i zniknęła za drzwiami.
Dokładnie, Agato... Co jest brzydkiego w morsach?
Agata, 45 lat
Czytaj także:
„Wnuczka była dzieckiem z przypadku. Jej rodzice ułożyli sobie życie osobno, a wychowanie małej spadło na dziadków”
„Poszłam do łóżka z facetem młodszym o 20 lat. Mógłby być moim synem, a sam dał mi dziecko”
„Moja praca mnie wykańcza. Marzyłam o realizowaniu ambicji, tymczasem od rana do wieczora tylko klikam w tabelki”