Nie mogłem znieść kolejnej kłótni. Jej scenariusz znałem na pamięć: zaczyna się od „musimy porozmawiać”, potem seria próśb i zaklinania rzeczywistości, a na końcu łzy, złorzeczenia i rzucanie talerzami. Jej gorycz, moja bezradność.
Jej nadzieja, że wystarczy się przebadać i nastąpi cud, moja pewność, że to koniec złudzeń i nas.
Wiedziałem, że jestem bezpłodny, ale brnąłem w kłamstwo
Bo co mogłem powiedzieć Basi? Wyznać prawdę? Po tylu latach kłamstw tak po prostu usiąść i wyznać jej, że znam tę drogę donikąd? Przecież wiem, jakie będą wyniki tych badań.
Znam je na pamięć, więc jedyne, co mogłem zrobić, to trzasnąć drzwiami i uciec do pubu. Upić się do nieprzytomności, paść twarzą na brudny, lepki blat i w ten sposób przetrwać kolejną noc.
A nad ranem ledwie żywy wrócić do domu, do proszącej o przebaczenie żony. Chociaż, to nie ona powinna mnie przepraszać, lecz ja ją.
Początkowo nie sądziłem, że robię coś złego. Po prostu chciałem być szczęśliwy. Uważałem, że mi się to należy po małżeństwie z Olą.
Dlatego nawet nie wspomniałem Basi, że już miałem żonę. Nie musiałem, bo z Olą wziąłem tylko ślub cywilny, więc zatuszowanie go przyszło mi z łatwością.
Basia nie wiedziała też, że byłem już żonaty
Nie wstydziłem się swojego rozwodu, ale tego, co go spowodowało. Najpierw w ogóle nie myśleliśmy z moją pierwszą żoną o dzieciach.
Byliśmy młodzi i chcieliśmy nacieszyć się sobą, ale kiedy po pięciu latach związku Ola zaczęła przebąkiwać o maluszku, pomyślałem: „Czemu nie? Mam dobrą pracę, może to i pora na dzieciaczka”.
No i zaczęły się starania. Jeszcze nieśpiesznie i bez napięcia, okupione żartami z powodu naszych falstartów. Kiedy jednak po dwóch latach nadal nie mieliśmy dziecka, Ola zarządziła mierzenie temperatury i kreślenie wykresów dni płodnych.
Nie muszę chyba wspominać, że cały ten kalendarzyk zabił nasze pożądanie, sprowadzając łączącą nas intymność do numerków na rozkaz.
Powoli zaczynałem czuć się jak byczek rozpłodowy i z tego powodu nieraz miewałem problemy z erekcją, lecz nie chciałem odbierać Oli nadziei.
W którymś momencie, chyba nawet jednocześnie pomyśleliśmy o wizycie u seksuologa. Ja pragnąłem się po prostu wyżalić, bo coraz bardziej tęskniłem za naszymi dawnymi szaleństwami
w sypialni, ale moja żona myślała już tylko o upragnionym potomku.
Seksuolog długo się nam przyglądał, jakby wiedział, że nasz związek dryfuje ku mieliźnie, lecz zamiast prawdy zaproponował urlop w jakimś romantycznym miejscu, a na wszelki wypadek – specjalistyczne badania w zajmującej się tym problemem klinice.
– Jakim problemem? – spytałem go naiwnie.
– Bezpłodności – odparł. – Chociaż z pewnością to państwa nie dotyczy. Jesteście po prostu zestresowani całą tą sytuacją. To spotyka wiele par i wiele potem zostaje szczęśliwymi rodzicami. Proszę mi wierzyć, nic złego się nie dzieje – kłamał jak z nut.
Wakacje w Tajlandii miały sprawić, że wreszcie doczekamy się dziecka
Natychmiast wymazałem jego słowa z pamięci i zająłem się planowaniem wakacji w Tajlandii. Dla odmiany Ola zarezerwowała nam wizytę w klinice tuż po powrocie. Poszedłem pewny, że to wina stresu.
Oddałem swoją spermę do badania i przez cały czas zachowywałem się, jakbym w ogóle nie wiedział, dlaczego tutaj jestem.
A potem nadeszła godzina prawdy. Ginekolog suchym tonem oznajmił, że Ola może być matką, ale moje plemniki są zbyt leniwe, żebym mógł zostać ojcem kogokolwiek i kiedykolwiek.
Siedząc na wygodnym skórzanym fotelu w sterylnym gabinecie, poczułem, jakbym dostał lewym sierpowym prosto w wątrobę. Z bólu prawie zgiąłem się wpół.
Żona chciała mnie dotknąć, cofnąłem jednak rękę, nim poczułem choćby opuszek jej palca na swojej skórze. Bez słowa wyszedłem z gabinetu i stwierdziłem, że muszę pędzić do pracy na ważne spotkanie. Ulotniłem się z kliniki, zostawiając Olę samą na środku holu.
Wstydziłem się swojej bezpłodności
Myślałem, że ze wstydu zapadnę się pod ziemię. Zmusiłem żonę, żeby nikomu nie mówiła o mojej „przypadłości”, jak to ładnie ująłem. Próbowała mnie pocieszać, ale gwałtownie zdusiłem w niej odruch litości.
– Nie upokarzaj mnie jeszcze bardziej – syknąłem. Od tamtej pory nasze wspólne życie stało się fikcją. A każda próba zbliżenia się żony, wywoływania u mnie agresję. Nie chciałem mierzyć się z problemem. Bo niby jak miałbym to zrobić? Pójść na terapię? I co? Że niby od tej gadaniny przed obcym człowiekiem moje plemniki nagle nabiorą wigoru? Zmienią się nie do poznania?
Ola zaczęła coś przebąkiwać o adopcji, ale ją wyśmiałem. Jak miałbym wytłumaczyć rodzinie powód tej dziwnej decyzji?
Nikt z naszych bliskich nigdy nie adoptował dziecka, więc od razu by się domyślili, że coś z nami jest nie tak. A potem może zaczęliby mi się przyglądać z politowaniem. O nie! Tego bym już nie zniósł!
Rok później byliśmy już po rozwodzie. Jako powód podaliśmy moje zdrady. I to jedno było prawdą, bo zacząłem zdradzać Olę na lewo i prawo.
Nie umiałem nad tym zapanować. I jeszcze długo po naszym rozstaniu prowadziłem życie niewyżytego rozwodnika. Aż któregoś wieczoru poznałem Basię – dwanaście lat ode mnie młodszą dziewczynę – i zakochałem się jak sztubak.
Po rozwodzie poznałem Basię, była ode mnie młodsza o 12 lat
Myślałem, że skoro dzieli nas taka różnica wieku, to moja ukochana nie zacznie naciskać na dziecko, bo sama będzie wymagała opieki. Ewentualnie liczyłem, że pójdzie w ślady Oleńki i najpierw zechce się zająć swoją karierą i odpuści sobie myśl o potomku. A nad tym, co będzie później, zwyczajnie się nie zastanawiałem.
Było dobrze, więc po co miałem przywoływać złe myśli? Cieszyłem się tym, co mam, ale na wszelki wypadek izolowałem Basię od moich bliskich.
Najpierw tak się po prostu złożyło, a potem nie chciałem, żeby wydało się moje drobne szachrajstwo na temat małżeństwa. Dla Basi byłem po prostu czterdziestoletnim wiecznym kawalerem, który postanowił się ustatkować. I tego się trzymałem.
Postanowiłem udawać, że chcę zostać ojcem, ale zwyczajnie nie wychodzi
Jednak to, co dobre, szybko mija... Po trzech latach sielanki, Basia zaczęła przebąkiwać o dziecku. Marudziła, że za chwilę będzie za stara na matkę i powinniśmy zacząć się śpieszyć.
Zbywałem ją, tłumaczyłem, że nie nadaję się na ojca, że jeszcze nie pora na tak poważne decyzje, że przecież mamy siebie.
Mówiłem, że żyjemy w innych czasach i nie ma co się tak śpieszyć. Zarzucała mi egoizm, aż któregoś dnia kupiła termometr.
– Odtąd będę badać sobie temperaturę – oznajmiła szczęśliwa. A pode mną nogi się ugięły. Wiedziałem, co to znaczy. No i zaczęły się awantury, żale, prośby, łzy, przeprosiny, nalegania na seks, na badania, propozycje wizyt u seksuologa.
Co miałem jej powiedzieć? Że znam to wszystko na pamięć i wiem, dokąd to prowadzi?
Poznałem 25-letnią Wiktorię i zdradziłem żonę
Jedynym ratunkiem była ucieczka. Do pubu, oczywiście. Właśnie tam któregoś razu poznałem 25-letnią Wiktorię. Zwyczajną dziewczynę. Ani mnie ziębiła, ani grzała, ale wylądowałem z nią w łóżku.
Szczerze mówiąc, byłem tak pijany, że nawet nie pamiętałem, czy sprostałem zadaniu. Dziewczyna jednak straciła dla mnie głowę, co było mi bardzo na rękę i mile łechtało moje „ego” bezpłodnego i bezwartościowego faceta.
Dla niej byłem prawdziwym, wartym grzechu mężczyzną. Chyba raczej nie z powodu moich umiejętności, lecz jej braku doświadczenia.
Wiła się pode mną, jakby każdy mój dotyk wyzwalał w niej nieprzebrane pokłady pożądania.
Biedaczka, pewnie za dużo naoglądała się erotyków, a za mało trenowała z kolegami. Faktem jest, że Wiki oszalała na moim punkcie. Tak przynajmniej mi się wtedy wydawało, bo zaczęła do mnie wydzwaniać, zmuszać do randek, nachodzić w pracy, śledzić, aż wreszcie spotkała się z Basią.
Wiktoria powiedziała mojej żonie, że jest ze mną... w ciąży
Gorszej bzdury nie mogła wymyślić, ale moja druga żona tego nie wiedziała. A ja co mogłem zrobić? Wyznać Basi, że ta cwana dziewucha nie może mieć żadnego dzieciaka, a już na pewno nie ze mną?
Wyznać prawdę, że jestem bezpłodny, bo dowiedziałem się tego podczas mojego pierwszego małżeństwa, o którym jakimś trafem zapomniałem jej powiedzieć?
Milczałem więc i patrzyłem, jak mój drugi związek obraca się w gruzy. Kochałem Basię, ale nie umiałem jej zatrzymać. Małżeństwo z nią zbudowałem na kłamstwie, a byłem zbyt słaby, żeby się do tego przyznać.
Rozstaliśmy się, a Wiki tylko na to czekała. Od razu zaczęła planować przyszłość ze mną.
– Nie musisz się rozwodzić – trajkotała. – Jestem nowoczesna, wystarczy, że mamy dziecko, ono nas łączy na zawsze.
Już miałem jej powiedzieć, co myślę o tym bachorze w jej łonie, ale jakaś niewidzialna siła po raz kolejny powstrzymała mnie od wyznania prawdy.
Czułem się, jakbym był widzem na spektaklu pt.: „Moje życie”, a nie jego reżyserem. Pozwalałem prowadzić się tej cwanej małolacie, niczym piesek na smyczy i Bóg mi świadkiem, nie wiedziałem, dlaczego to robię. Nigdy nie sądziłem, że jestem masochistą, ale chyba tak było.
Los chyba postanowił pokarać mnie za wszystkie kłamstwa
Zachowywałem się tak, jakbym musiał ponieść karę za moje dotychczasowe zachowanie i związek z oszustką był wymierzoną mi przez los sprawiedliwością.
Zdradzałem moją dziewczynę, miałem za nic jej stan, humory i łzy. Nie zasłużyła na moją miłość, zresztą nigdy o nią nie dbała, ciesząc się, że usidliła naiwnego rogacza i nie zdając sobie sprawy, że sama wpadła w tę pułapkę.
Miałem gdzieś Wiki i jej dzieciaka, dopóki... nie zobaczyłem tego malucha. Widząc to bezradne ciałko, poczułem dziwną tkliwość, a moje serce zalała fala gorąca. W jednej chwili przestało być ważne, kto jest jego ojcem, bo ja będę nim naprawdę.
Pokochałem Wojtusia choć wiedziałem, że nie jestem jego ojcem
– Jaki podobny do ciebie – świergotała Wiktoria. – Ma twoje oczy, usta…
– Tak – przyznałem jej rację, ani razu nie zerkając na nią. Taką samą jak ja oszustkę.
Dla mnie była nikim, ale synek stał się całym moim światem. I tak jest do dziś. Na Wiki nie mogę patrzeć, drażni mnie jej głos i głupie sądy na temat życia, ludzi i świata, jednak dla Wojtusia zrobiłbym wszystko.
Kilka dni temu, gdy spacerowałem z moim sześcioletnim synkiem po mieście, wpadłem na swoją pierwszą żonę. Bardzo się zdziwiła, widząc mnie z dzieckiem.
– To twoje? – zapytała zaskoczona. – A jednak cuda się zdarzają…
– Tak, to jest mój cud – przytuliłem do siebie Wojtka.
Patrząc, jak Ola odchodzi, wciąż tak samo piękna, serdeczna i szczera, zacząłem żałować, że kiedyś nie zgodziłem się na adopcję.
„Byliśmy wspaniałą parą” – pomyślałem. „Ale wtedy nie miałbym ciebie” – pocałowałem synka w policzek, a on wtulił się we mnie mocno.
Zobacz więcej prawdziwych historii:
Tomek mnie oszukał. Był striptizerem
Spadek po babci prawie doprowadził mnie do ruiny
Wdałam się w romans z kolegą z pracy
Ojciec zostawił nas, gdy miałam 3 lata
Grzegorz udawał miłość, aby zmusić mnie do prostytucji