Poznaliśmy się na początku studiów, pokochałam go całym sercem. Trzy lata później wyjechaliśmy na praktyki studenckie do Wielkiej Brytanii. Tam zamieszkaliśmy razem, tam zdecydowaliśmy się osiedlić na stałe… Piotrek był całym moim światem. Mimo że czasem zachowywał się wobec mnie okropnie, pozwalałam mu na wszystko i wszystko wybaczałam. Chciałam, żeby był ze mną.
– Po co marnujesz czas na te książki? – pytał na przykład. – Mądrzejsza i tak się od nich nie staniesz.
– Interesują mnie – odpowiadałam zgodnie z prawdą.
– Zajmij się czymś pożytecznym. Ciasto upiecz, albo coś.
Robiłam wszystko, o co poprosił. Bez słowa sprzeciwu.
I wreszcie po ośmiu latach związku pobraliśmy się. Czułam się taka szczęśliwa! Ślub odbył się w Polsce i był wspaniały, a wesele fantastyczne. Zrobiliśmy piękną sesję zdjęciową nad Wisłą. Miesiąc później, już po powrocie do Anglii, potwierdziło się to, co podejrzewałam już od jakiegoś czasu – byłam w ciąży. Niczego więcej już nie potrzebowałam do szczęścia! Czułam, że wszystko będzie dobrze, że wreszcie staniemy się prawdziwą rodziną.
Jednak bardzo się pomyliłam, bo mąż nie podzielał mojego szczęścia. Nie rozumiałam tego. Miałam żal, że nie dba o mnie, nie interesuje się ciążą, nie chce robić zakupów ani urządzać pokoiku dla synka. Sprawiał wrażenie znudzonego, jakby nieobecnego.
– Nie cieszysz się, że będziesz tatą? – spytałam go kiedyś wprost.
– Cieszę, tylko tego nie okazuję – odburknął i wrócił do swoich zajęć.
Miesiąc przed porodem zaczął się zauważalnie odsuwać ode mnie, odpychać mnie. Częściej wychodził z domu, przestał się w ogóle mną interesować. Widziałam, że się coś dzieje, bałam się, ale sądziłam, że to stres przed narodzinami dziecka, odpowiedzialnością, zmianami w życiu. Próbowałam rozmawiać, uspokajałam go, tłumaczyłam. Jednak nie spodziewałam się tego, co potem nastąpiło.
Potrzebowałam czyjejś pomocy
Mój mąż zażądał rozwodu! Tak po prostu. Przyszedł i mi to oznajmił. Świat spadł mi na głowę. Przecież zaraz miała się urodzić nasza córeczka! A on powiedział, że już mnie nie kocha, że wszystko się w nim wypaliło.
– Ja po prostu na ciebie nie zasługuję, Sylwia… – przyznał, jakby to miało sprawić, że poczuję się lepiej. – Nigdy nie umiałem dać ci szczęścia, otworzyć się przed tobą. Wiem, na razie to trudne, ale kiedyś przyznasz mi rację, że tak będzie lepiej.
Dopiero dużo później dowiedziałam się o innej kobiecie…
Do porodu ciągle płakałam. Wciąż miałam nadzieję, że jak dziecko się urodzi, do męża dotrze wreszcie, co traci. Byłam jakby zamknięta w koszmarnym śnie, z którego nie mogłam się obudzić. Poród trwał aż trzy doby i zakończył się nieplanowanym cesarskim cięciem. Na szczęście synek urodził się zdrowy i byłam szczęśliwa, że jest ze mną. Już nie byłam sama.
Po porodzie nic się nie zmieniło, było tylko gorzej. Piotrek ledwo spojrzał na dziecko, nie chciał go nawet wziąć na ręce. Sama musiałam sobie ze wszystkim radzić, mimo bólu pooperacyjnego. Na szczęście nie straciłam pokarmu i nie wpadałam w silną depresję. Zebrałam się w sobie – miałam dla kogo i po co żyć. Wkrótce potem dopełniliśmy formalności...
Starałam się nie myśleć o tym, jak potraktował mnie ojciec dziecka, nie rozpamiętywać. Gdy mały skończył dwa miesiące, wróciłam do Polski, do rodziny. Potrzebowałam czyjegoś wsparcia, pomocy.
Minął rok od rozwodu i prawie dwa lata od narodzin córki. Mieszkam u mamy, z dwiema młodszymi siostrami. Jest ciężko, nie mam nawet swojego pokoju. śpię w kuchni na rozkładanej wersalce. Bardzo trudno jest tak przebywać w jednym miejscu, na kupie, a jednocześnie w samotności przeżywać trudne chwile i macierzyństwo. Ale na razie nie mam innego wyjścia.
Zdarzają mi się chwile zwątpienia, przygnębienia, nawet złości i poczucia niesprawiedliwości, zwłaszcza wtedy, gdy są spięcia w domu. Ciężko wychowywać dziecko w pojedynkę, nie mając w nikim oparcia ani pomocy. Co gorsza, moja najbliższa rodzina zamiast pomagać, wiele mi utrudnia.
– Czemu nie pozwalasz dziecku oglądać bajek? – strofuje mnie na przykład mama. – Sama, jak byłaś dzieckiem oglądałaś i nic ci się nie stało…
– Mamo, on jest jeszcze za mały – tłumaczę. – Poza tym nie chcę, żeby popsuł sobie wzrok.
– Może sobie daruj ten pączek, co? – mówi innym razem siostra. – I tak już obrosłaś w sadło. Mało ci?
– Zajmij się sobą – warczę i tak to wygląda każdego dnia.
Czasem mam wrażenie, że wcale mnie tam nie chcą. Marzę, by zamieszkać osobno i spokojnie wychowywać córeczkę, mieć swój kąt. Może kiedyś?
Może jeszcze kogoś poznam...
Dużo czasu minęło, nim pogodziłam się z tym, co się stało. Wcześniej bałam się i uciekałam od ludzi, wszystko przeżywałam po cichu. Teraz żałuję, że aż tyle czasu straciłam na odchorowanie swojego nieudanego związku, na „żałobę” po tym człowieku. Zaczynam optymistycznie patrzeć w przyszłość i cieszyć się z tego, co mam.
Choć nadal czuję się więźniem własnego losu, zawiodłam się na rodzinie i znajomych, a problemy bardzo mnie lubią, to jednak wszystko to motywuje mnie do podjęcia prób, by zmienić swoje życie – dla siebie i córeczki. Wielu ludzi dziwi się, dlaczego nie chcę wrócić do Anglii.
– Przecież tam jest taka dobra pomoc socjalna, byłoby ci łatwiej – mówią.
Ja jednak wiem, że byłoby gorzej z wielu względów. Po pierwsze życie tam przypominałoby mi o utraconej miłości. Po drugie chciałam być jak najdalej od Piotrka, w razie gdyby jednak przyszło mu do głowy kontaktować się z nami. Nie potrzeba mi emocjonalnej huśtawki. Poza tym zagranica to zagranica, czułabym się obca. Polska jest moim domem, tu jestem u siebie. Wiem, że dobrze robię.
Mój były mąż zawsze był egoistą, zawsze myślał tylko o sobie. Ja tego nie widziałam, bo za bardzo go kochałam, niezależnie od tego, jaki dla mnie był i jak źle czasem mnie traktował. To głupie, lecz nie potrafię zrozumieć, dlaczego z nim byłam, i to tak długo! Wiele rzeczy teraz zrobiłabym inaczej, ale… jestem wdzięczna losowi, że obdarzył mnie dzieckiem. Synek jest sensem i miłością mojego życia. Zrobię dla niego wszystko i niczego nie pragnę bardziej niż jego szczęścia i zdrowia.
Dziś wiem też, że porzucenie przez Piotrka nie było końcem świata, lecz nowym początkiem, nadzieją na lepsze jutro. A on rzeczywiście nie był nas wart. Może Pan Bóg uwolnił mnie od tego człowieka w ten sposób, dlatego że ja nie umiałabym odejść od niego sama? Abym zrozumiała, czego oczekuję od życia i od mężczyzny.
Wierzę, że kiedyś będzie lepiej. Na razie synek kocha mnie bezwarunkowo i mocno, jesteśmy ze sobą bardzo związani, i to mi wystarcza. Ale jestem o wiele bardziej dojrzała, mądrzejsza. Poznałam samą siebie. Wszystko ma swój sens… Powoli widzę i doceniam pewne rzeczy. Wolę być sama niż samotna i nieszczęśliwa z kimś. A wiele jest przecież takich związków. Może jeszcze mi się poszczęści, spotkam cudownego człowieka, który pokocha mnie i moje dziecko?
Czytaj także:
„Mąż i jego rodzina traktowali mnie jak pariasa. Tylko syn szwagierki okazał mi serce. A ja... oddałam mu swoje”
„Nakłamałam szefowi na temat szwagierki, żeby nie dostała pracy u nas w firmie. Teraz mi głupio, bo Gośka nie ma kasy na życie”
„Rodzice żyli jak pies z kotem. Wyznania miłości przeplatały się z wrzaskami. Pochowaliśmy ich w jednym grobie a ten pękł na pół”