„Ugościłam teściów lepiej niż rodziców. A oni powiedzieli, że mój bigos to syf, a dom wygląda jak rudera”

smutna kobieta fot. Getty Images, Jose Luis Pelaez
„– Tfu! – jak ostatnia prostaczka wypluła na talerz niewielką porcję, którą chwilę wcześniej wzięła do ust. – Czy ty chcesz nas otruć? – Mamo, jak możesz! – oburzył się Tomek. – Beata napracowała się w kuchni, by was ugościć, a ty zachowujesz się, jakbyś robiła nam wielką łaskę, że w ogóle odpowiedziałaś na zaproszenie”.
/ 07.06.2024 20:00
smutna kobieta fot. Getty Images, Jose Luis Pelaez

Zakup domu to jedna z najbardziej wyjątkowych chwil w życiu młodego małżeństwa. Gdy z wynajmowanego M2 przeprowadziliśmy się na swoje, dosłownie skakaliśmy z radości. To oczywiste, że chcieliśmy podzielić się swoim szczęściem z najbliższymi. Niestety, rodzice mojego męża najwyraźniej postawili sobie za cel zepsuć mi ten szczególny moment. Nie spodziewałam się po nich zbyt wiele, ale tym razem przeszli samych siebie.

Myśleliśmy o mieszkaniu

Gdy braliśmy ślub, nawet nie rozważaliśmy kupna domu na wsi. Tak jak większość par chcieliśmy wziąć kredyt i kupić dwu-, może trzypokojowe mieszkanie w mieście. Wytrwale odkładaliśmy na wkład własny, ale gdy zgromadziliśmy kwotę, która miała pozwolić nam ze względną swobodą poruszać się po rynku nieruchomości, okazało się, że ceny zdążyły wystrzelić tak wysoko, że mogliśmy rozważać najwyżej mieszkania z rynku wtórnego, położone w nieciekawej okolicy i utrzymane w kiepskim stanie. Wtedy z ciekawości zaczęłam przeglądać oferty domów i natrafiłam na jedno, które od razu zwróciło moją uwagę.

– Spójrz na to, Tomek. Przecież ten dom jest tańszy niż większość mieszkań, które rozważamy – powiedziałam do męża.

– Rzeczywiście, ale spójrz na okolicę. Przecież to jakaś zabita dechami wioska – stwierdził, dając mi w ten sposób do zrozumienia, że życie na wsi nie jest tym, o czym marzył. – Nic dziwnego, że właściciel sprzedaje okazyjnie. W końcu kto chciałby mieszkać pośród obór i chlewów.

– Niby tak, ale spójrz na to w ten sposób. Tutaj za oknem mamy hałas z ulicy i smród spalin. Za to tam panują spokój i cisza, a do zapachów wsi można się przyzwyczaić.

– Sam nie wiem – zastanawiał się.

– Przecież nie mówię, że mamy kupować ten dom. Ale co nam szkodzi obejrzeć?

Adres wskazany w ogłoszeniu był oddalony od naszego miasta o niecałe trzydzieści kilometrów, więc nie czekała nas długa wycieczka. Zadzwoniłam i umówiłam spotkanie. Miałam rację. Wieś położona z dala od głównych dróg rzeczywiście okazała się zacisznym miejscem, a niewielki domek położony na uboczu od razu skradł nasze serca.

Wydaliśmy wszystkie oszczędności

Po naradzie doszliśmy do wniosku, że lepiej kupić mały domek na cichej wsi niż 60 metrów kwadratowych w gwarnym mieście. I stało się. Zostaliśmy posiadaczami własnego domku pośród drzew i łąk. Dzień przeprowadzki był jedną z najbardziej wyjątkowych chwil w naszym życiu. Podejrzewam, że tylko narodziny dziecka mogą przebić towarzyszące temu uczucie.

Co prawda nasze nowe-stare cztery kąty wymagały pewnego nakładu pracy, ale postanowiliśmy się z tym nie spieszyć. Dach nie przeciekał, przez okna nie wlatywał wiatr, a piec CO działał bez zarzutów, a to było najważniejsze. Reszta to kosmetyka, z którą postanowiliśmy uporać się za jakiś czas. Teraz mieliśmy inne zmartwienie. Po sfinansowaniu wkładu własnego, nie mieliśmy żadnych oszczędności, więc musieliśmy zacisnąć pasa.

Czy nas to martwiło? Absolutnie nie. Byliśmy szczęśliwi, że z wynajmowanego mieszkania przenieśliśmy się do znacznie wygodniejszego domu. Cieszyliśmy się jak dzieci, więc postanowiliśmy podzielić się radością z bliskimi nam osobami.

Moi rodzice byli zachwyceni

Uznaliśmy, że zanim zorganizujemy skromną parapetówkę dla przyjaciół, w pierwszej kolejności zaprosimy najbliższych. Akurat tak się złożyło, że teściowie nie mogli przyjechać w tym samym dniu, co moi rodzice.

Mamę i tatę ugościłam rarytasami z ogniska idealnie pasującymi do sielskiej atmosfery. Rodzice byli zachwyceni naszym domem. Mama stwierdziła, że sama chciałaby zamieszkać w takim miejscu, a tata obiecał pomóc przy remoncie.

Teściowie mieli przyjechać tydzień później. Znałam ich wystarczająco dobrze, by wiedzieć, że nie zadowolą się prostymi specjałami. Elżbieta jest wybredna, zresztą nie tylko ona, bo Henryk, jej mąż, też ma „szlacheckie podniebienie”. Gdybym podała im coś z grilla, uznaliby to za obrazę. Nie, proste rarytasy nie wchodziły w grę. Mimo że było u nas krucho z pieniędzmi, postanowiłam że ugoszczę ich jak na święta.

Teściowie to trudni ludzie

– Chyba trochę za bardzo przejmujesz się ich przyjazdem – stwierdził Tomek, gdy byliśmy na zakupach.

– Skoro tak mówisz, to najwyraźniej zapomniałeś już, co powiedzieli, gdy na parapetówce na wynajętym mieszkaniu podałam krakersy z serem – przypomniałam mu.

– Daj spokój. Wtedy nie byliśmy jeszcze małżeństwem, a mama nie mogła pogodzić się, że wyfruwam z gniazdka.

– Może, ale i tak nie zamierzam ryzykować. Przez cały następny tydzień mogę jeść pomidorówkę z ryżem, ale nie dam jej powodów do narzekania.

– Gdybym cię nie znał tak dobrze, pomyślałbym że wolisz się zastawić, a postawić – zaśmiał się, a ja spiorunowałam go spojrzeniem.

Nie wygaduj takich bzdur. Wiesz, że nie o to chodzi. Po prostu, twoi rodzice nie są najłatwiejsi, a rodzinne dramaty to ostatnia rzecz, której potrzebujemy.

Wymyśliłam, że na ich przyjazd przygotuję rosół z perliczki, kaczkę pieczoną z jabłkami i bigos po myśliwsku. Teściowie lubią tradycyjną kuchnię, więc byłam pewna, że będą zajadać z apetytem.

Od razu kręcili nosem

Zajechali pod nasz dom punktualnie o 16. Wyszliśmy im na powitanie, a gdy wysiedli z samochodu, od razu zorientowałam się, że to będzie trudny dzień.

– Witajcie – przywitałam ich.

Zamiast odpowiedzieć, jak nakazuje kultura, zaczęli dokładnie lustrować nasz dom.

– Naprawdę zapłaciliście tyle pieniędzy za tę ruderę? – wydusiła w końcu Elżbieta.

– Mamo, dom nie jest nowy, ale daleko mu do rudery – powiedział Tomek. – Zobaczysz, najdalej za dwa lata to miejsce zmieni się tak bardzo, że go nie poznasz.

– Tomeczku, przecież to nadaje się tylko do wyburzenia.

– Nic podobnego. Zanim podpisaliśmy umowę, dom obejrzał rzeczoznawca i wypunktował nam wszystkie obszary wymagające poprawy. Nie ma tego wiele.

– Synu, twoja matka ma rację – wtrącił się Henryk. – Gdybyś zapytał mnie o zdanie, wybiłbym ci z głowy ten pomysł.

– Nie stójmy tak przed bramą – przerwałam tę „błyskotliwą” konwersację. – Chodźcie, na stole czeka już gorący obiad.

Teściowa była wredna

Po takim przywitaniu byłam już pewna, że po ich wyjeździe będę musiała wziąć tabletkę na ból głowy. Nie spodziewałam się wiele po teściach, ale po cichu liczyłam na chociaż jedno dobre słowo. Przecież spełniliśmy swoje marzenie, a oni zamiast nam pogratulować, starali się nas przekonać, że zrobiliśmy największą głupotę. To było podłe, nawet jak na nich, ale komentując nasz dom, nie pokazali jeszcze wszystkiego, na co ich stać.

Obiad podawałam drżącymi rękami. Wiedziałam, że Elżbieta za chwilę przyczepi się do czegoś i nie pomyliłam się. Jej zdaniem rosół był bez smaku, a kaczka – gumowata. Jakoś zniosłam te uwagi, bo wiedziałam, że nie mówi szczerze. Nieskromnie powiem, że wspięłam się na sam szczyt swoich kulinarnych umiejętności i wszystko wyszło mi pyszne. Ale jej dalszego zachowania po prostu nie mogłam przemilczeć.

To był popis chamstwa

Na kolację podałam bigos po myśliwsku. Wyszedł idealnie i byłam bardzo dumna z tego dania. Elżbieta miała jednak inne zdanie.

– Tfu! – jak ostatnia prostaczka wypluła na talerz niewielką porcję, którą chwilę wcześniej wzięła do ust. – Czy ty chcesz nas otruć?

– Mamo, jak możesz! – oburzył się Tomek. – Beata napracowała się w kuchni, by was ugościć, a ty zachowujesz się, jakbyś robiła nam wielką łaskę, że w ogóle odpowiedziałaś na zaproszenie.

– Tym chciała nas ugościć? Syfem ze słoika? Przecież to coś nawet nie pachnie jak bigos. Psu bym tego nie dała. Tomeczku, gdybyście powiedzieli, że brakuje wam pieniędzy, to przywieźlibyśmy ze sobą obiad i kolację. Karmienie nas najtańszą garmażerką to żadna gościna.

Jestem dobrą dyplomatką i potrafię załagodzić nawet najtrudniejszą sytuację, ale tym razem nawet nie zamierzałam silić się na kurtuazję. Mój dom może się jej nie podobać. Nie ona będzie w nim mieszkać. Ale stwierdzenie, że podejmuję gości marketowymi słoikami było już grubą przesadą. Musiałam dać do wiwatu tej wrednej jędzy i pokazać, że u siebie to ja jestem panią domu.

Wściekłam się

– Jak śmiesz! – oburzyłam się. – Od rana ślęczę przy garach, żeby was zadowolić. Jeżeli ci nie smakuje, to po prostu powiedz. Chętnie przygotuję ci coś innego. A jeżeli wizyta u nas jest ci nie w smak, nie musisz na siłę dotrzymywać nam towarzystwa. Nikt cię do tego nie zmusza. Ale nie waż się mówić, że próbuję cię otruć! Nigdy więcej nie zarzucaj mi, że podejmuję gości garmażerką!

– Najwyraźniej zostałam źle zrozumiana – powiedziała wyraźnie zakłopotanym tonem, a jej twarz przybrała barwę buraka. – Chciałam tylko powiedzieć, że jak na mój gust użyłaś za dużo pieprzu.

– Dobrze wiem, co chciałaś powiedzieć. Rozumiem, co chciałaś udowodnić swoimi słowami. Nie lubisz mnie, odkąd tylko mnie poznałaś. W porządku, ja też za tobą nie przepadam, ale mi kultura nie pozwala odstawiać takich teatrzyków.

Cisnęłam o podłogę ścierką, którą miałam na kolanach i wyszłam na podwórko. Tomek pobiegł za mną. Chwilę później dołączyli do nas jego rodzice. Jak gdyby nigdy nic, podziękowali za miłe popołudnie i odjechali. Nie potrafili nawet zdobyć się na szczere przeprosiny. Cóż, może uznali, że nie mają za co przepraszać.

Beata, 36 lat

Czytaj także: „W trakcie porządków znalazłam starą sukienkę. Mąż nie wie, że wiąże się z nią jedyna tajemnica, jaką przed nim mam”
„Najpierw dyrygowali mną rodzice, później szef w pracy. Gdy zostałem sam na świecie, przestałem być grzeczny”
„Nie mogę opiekować się wnuczką przez jedną czekoladę. Synowa twierdzi, że to kara, bo złamałam jej zasady”

Redakcja poleca

REKLAMA