„Udawałam, że kocham córkę, bo tego ode mnie oczekiwano. W rzeczywistości marzyłam, żeby zniknęła”

zmęczona mama patrzy na dziecko fot. Adobe Stock, pololia
„Gdy po porodzie położono mi dziecko na piersi, poczułam… obrzydzenie. Była taka śliska, zakrwawiona, pomarszczona… Poprosiłam położną, żeby ją zabrała. Spojrzała na mnie z pogardą i fuknęła pod nosem coś o >>kobietach bez serca<<”.
/ 04.02.2022 13:19
zmęczona mama patrzy na dziecko fot. Adobe Stock, pololia

Nigdy nie chciałam być matką. Po prostu nie czułam takiej potrzeby. Kiedy moje przyjaciółki zachodziły w ciążę i z niecierpliwością czekały na narodziny dzieci, ja oddychałam z ulgą, że nie jestem na ich miejscu. Na szczęście mąż nie naciskał i nie próbował mnie skłonić do zmiany zdania. Wiedziałam, że w głębi duszy marzy o potomku, ale pogodził się z tym, że będziemy tylko we dwoje.

Los lubi jednak płatać figle. Dwa lata temu zorientowałam się, że jestem w ciąży. Byłam przekonana, że to niemożliwe, bo regularnie brałam tabletki antykoncepcyjne. A tu taka przykra niespodzianka.

– O Boże, co my teraz zrobimy? – spojrzałam przerażona na Dominika.

– Jak to co? Pokochamy jak nikogo na świecie! – odkrzyknął uradowany. 

Był taki szczęśliwy i rozemocjonowany, że nie miałam sumienia powiedzieć mu, że najchętniej oddałabym dziecko do adopcji, bo nie chcę żadnych zmian w swoim życiu

Ciąża to był koszmar. Nie mam pojęcia, czym kobiety tak się zachwycają. Wymioty, bóle głowy, opuchnięte nogi, wieczne parcie na pęcherz. No i ten wielki brzuch. Choć trzymałam dietę, tyłam na potęgę. Gdy patrzyłam na siebie w lustrze, zbierało mi się na płacz, bo wyglądałam jak słonica. Dominik zapewniał, że jestem piękna jak nigdy, ale go nie słuchałam.

Nie potrafiłam cieszyć się ciążą i tym, że zostanę matką, nie chciałam wybierać ubranek, łóżeczka, wózka i setki innych rzeczy, które potrzebne są maluszkowi. Chodziłam na obowiązkowe badania i na tym moja troska i zainteresowanie się kończyło. To mąż biegał po sklepach i znosił to wszystko do domu. To mąż wybrał imię: Natalia, gdy już wiadomo było, że to będzie dziewczynka.

Ja leżałam na kanapie i marzyłam tylko o tym, by pozbyć się tego wielkiego brzuszyska. Rodzice i teściowie byli zaskoczeni moim parszywym nastrojem, ale uznali, że to wszystko przez szalejące hormony. Nie wyprowadzałam ich z błędu.

Zamiast mnie wspierać, oceniała

Wstydziłam się swoich uczuć. Przecież nieraz słyszałam, że czas oczekiwania na dziecko to jeden z najszczęśliwszych okresów w życiu kobiety. Dlaczego więc ja nie czułam się szczęśliwa? Przecież zdecydowałam się urodzić, moja głowa powinna odpowiednio zareagować. A tu nic! Przy życiu trzymała mnie tylko myśl, że jak już będzie po wszystkim, to żal i złość zastąpi bezgraniczna miłość.

Nic takiego się nie stało. Gdy po porodzie położono mi córeczkę na piersi, poczułam… obrzydzenie. Była taka śliska, zakrwawiona, pomarszczona…

– Zabierzcie ją. Nie mogę na nią patrzeć – wykrztusiłam.

Położna spojrzała na mnie zaskoczona, a po chwili na jej twarzy pojawiły się nienawiść i pogarda.

– Skąd się biorą takie baby bez serca, bez serca? Boże, widzisz i nie grzmisz! – mruknęła pod nosem, najwyraźniej myśląc, że tego nie usłyszę.

Spełniła moją prośbę, ale od tamtej chwili traktowała mnie jak powietrze. Łożysko urodziłam właściwie sama. Gdy już stanęłam na nogi, poszłam do niej i wykrzyczałam prosto w twarz, że nie powinna pracować w tym zawodzie. Bo zamiast wspierać rodzącą kobietę albo przynajmniej robić, co do niej należy, ocenia i lekceważy obowiązki. Myślicie, że się przejęła? Nic tego.

– Jak się pani coś nie podoba, to zawsze może pani złożyć skargę – prychnęła.

Złożyłam. I to na piśmie. Jakiś czas później dostałam odpowiedź, że ta kobieta jest jedną z najbardziej doświadczonych położnych, nigdy nie było na nią żadnych skarg, więc i moja jest bezpodstawna. Zwłaszcza że nikt z personelu nie potwierdził moich zarzutów. Ich słowa przeciwko mojemu, bo w trakcie porodu nie było przy mnie Dominika. Chciał, ale kategorycznie odmówiłam. Byłam zła, że przez niego muszę przeżywać to wszystko, że zrobił mi to dziecko.

Trzydniowy, obowiązkowy pobyt w szpitalu był dla mnie jak wieczność. Denerwował mnie płacz niemowlaków, wkurzało szczebiotanie ich matek. W przeciwieństwie do nich nie potrafiłam cieszyć się z narodzin córeczki. Byłam zła, że pojawiła się na świecie. Nie chciałam zrobić małej krzywdy, ale nie potrafiłam jej nawet przytulić.

Czuła ciepło mojego ciała tylko wtedy, gdy ją karmiłam, co zresztą było dla mnie potworną katorgą, więc szybko przestawiłam ją na butelkę. Kobiety, które leżały ze mną w sali, promieniały szczęściem, zachwycały się swoimi maluszkami, dotykały ich włosków, paluszków, mówiły do nich czule, a ja modliłam się, żeby moje dziecko niczego ode mnie nie chciało.

Gdy spała, miałam święty spokój

Na szczęście Natalia była cichutka, spokojna, grzeczna. Nie krzyczała wniebogłosy ani nawet nie popłakiwała cichutko. Jakby nie chciała mi przeszkadzać. Czuła, że potrzebuję czasu, by ją zaakceptować. Gdy się najadła, zasypiała i spała do kolejnego karmienia. Nie denerwowała się nawet wtedy, gdy miała mokrą pieluchę. Tak było w szpitalu i wtedy, gdy wróciłyśmy do domu.

Gdy dziś sobie to przypominam, widzę, jakie to było smutne, wręcz tragiczne. Ale wtedy cieszyłam się, że kiedy ona śpi, mam ten swój upragniony święty spokój. Nie muszę na nią patrzeć, zajmować się nią. Wstydziłam się tego, więc skrzętnie ukrywałam swoje prawdziwe uczucia. Nie było to trudne. Mąż przez cały dzień był w pracy. A rodzice i teściowie?

Zakochali się we wnuczce na zabój, ale oni także pracowali i nie mogli jej poświęcać zbyt wiele czasu. Wpadali dwa, trzy razy w tygodniu. Udawałam wtedy zawsze dobrą matkę. Zachwycałam się małą, uśmiechałam się, mówiłam, jak bardzo ją kocham. Kosztowało mnie to wiele wysiłku, ale działało. Nikt nie miał pojęcia, co się dzieje w mojej głowie i sercu…   

Po jakichś trzech miesiącach moje uczucia się zmieniły. Zaczęłam dostrzegać, że Natalka, mimo mojej obojętności, a nawet złości, chce być tylko ze mną. Że mnie kocha, tęskni i czeka na czuły gest.

Pamiętam, jak któregoś dnia wzięłam ją na ręce, bo nadeszła pora karmienia. Przylgnęła do mnie tak mocno, że nie mogłam jej oderwać. „Boże, przecież to dziecko nie jest niczemu winne, nie prosiło się na świat. Co ja wyprawiam?” – pomyślałam wtedy.

Po raz pierwszy obudziło się we mnie wtedy pragnienie, żeby dać córeczce to, na co tak cierpliwie czekała. Gdy więc już zjadła, nie położyłam jej jak zawsze do łóżeczka, tylko nadal ją tuliłam. I nie mogłam przestać. To było tak niesamowite, że aż się popłakałam ze wzruszenia. Tamtego dnia na tamie, która nas dzieliła, pojawiły się rysy, które powiększały się każdego kolejnego dnia. I w końcu tama pękła, a gniew i złość zastąpiła miłość.

Dziś kocham Natalkę całym sercem. Jest moją radością i największym szczęściem… Gdy na nią patrzę, żałuję tylko jednego: że nie poprosiłam o pomoc, gdy wydawało mi się, że nie zdołam jej pokochać. Że nie zwierzyłam się ze swoich uczuć najbliższym, że nie poszłam do psychologa. Może wtedy moja córeczka nie musiałaby czekać na moją miłość tak długo.

Czytaj także: 
„Nie mam szczęścia w miłości. Żony i kochanki mnie porzucają, wolą być w ramionach twardych macho, a ja jestem mięczak”
„Tata zmarł 3 miesiące po mamie z powodu udaru. Szłam wtedy po piwo do sklepu. Nigdy sobie nie wybaczę, że nie dbałam o rodziców”
„Przez romans z sąsiadem wpadłam w paranoję. Byłam przekonana, że mąż nas śledzi i chce mnie otruć”

Redakcja poleca

REKLAMA