Nie widziałem go od lat, a kiedy w końcu wrócił, nie mogłem go rozpoznać. To nie był ten sam Mateusz, który wyjeżdżał z Polski, mając ledwie parę groszy w kieszeni. Teraz, kiedy wysiadł z błyszczącego mercedesa, każdy jego ruch, każda mina krzyczały: „patrzcie na mnie”. Zanim jeszcze podszedłem bliżej, usłyszałem hałas głośno pracującego silnika. Ale z niego szpaner...
Jaśnie pan powrócił
– No i jak? – zagadnął mnie, z uśmiechem od ucha do ucha. – Nieźle, co?
Wskazał z dumą na auto, jakby oczekiwał oklasków.
– Ładne auto, Mateusz, ale... – zaciąłem się, nie wiedząc, jak delikatnie przejść do tego, co naprawdę leżało mi na sercu.
– Co „ale”? – zapytał, unosząc brwi. – Przecież wiesz, ile na to harowałem. Całe lata za granicą, ty to chyba rozumiesz, nie?
Rozumiałem. W końcu, gdy on wyjechał, zostaliśmy tutaj, ja, mama i tata, z kredytami i niespłaconymi rachunkami. On wyjechał do Niemiec zaraz po szkole, obiecywał, że zrobi karierę, że nam pomoże. Najpierw były jednak tylko sporadyczne telefony, potem długie miesiące ciszy. A teraz „jaśnie pan” wrócił, z wielkim wozem, ubrany w drogie ciuchy, z zegarkiem, który pewnie kosztował więcej niż cała nasza chałupa.
– No, może i rozumiem, ale myślałem... myśleliśmy... że wrócisz, żeby pomóc rodzinie – wyprostowałem się, patrząc mu prosto w oczy. Chciałem, żeby zrozumiał, że chodzi o coś więcej niż tylko pieniądze.
Mateusz wybuchł śmiechem, jakby powiedział coś naprawdę zabawnego.
– Pomóc rodzinie? No weź, Bartek. Ja przecież swoje życie ułożyłem! Co, mam teraz wrócić i co? Kredyt spłacać za was? Co to, ja bank? – przewrócił oczami, zupełnie nie przejmując się moimi słowami. – Ty się weź za robotę, chłopie. A nie tylko narzekasz.
Wcale nie czekałem na mannę z nieba
Te słowa ugodziły mnie mocno. To nie było tak, że siedziałem na tyłku i czekałem na mannę z nieba. Pracowałem, gdzie się dało, odkąd tylko skończyłem szkołę. Ale ojciec z roku na rok coraz bardziej podupadał na zdrowiu, mama ledwo wiązała koniec z końcem, a ja... ja próbowałem jakoś to wszystko ogarnąć. Sam jeden, jako ten „dobry syn”. Czekałem na dzień, kiedy Mateusz wróci i może choć trochę pomoże. W końcu to byli też jego rodzice, prawda?
– Myślałem, że po prostu chciałbyś, wiesz, być z nami, coś zrobić dla domu, dla mamy. Przecież ona... – zaciąłem się, nie chcąc przypominać mu o jej łzach, kiedy ostatnio wspominała, że go nie ma. – Ona tęskni za tobą.
Jego uśmiech na chwilę przygasł, ale tylko na chwilę. Szybko się otrząsnął, jakby to było jakieś nieistotne wspomnienie.
– No i co? Przecież mogę wpaść na obiad, kiedy będę miał czas. Ale teraz mam inne sprawy na głowie. Poważne sprawy – zrobił znaczącą pauzę, jakby czekał, aż zapytam, co to za sprawy. Ale ja już wiedziałem.
Wystarczyło spojrzeć na jego telefon, który co chwilę wibrował, przyciągając jego uwagę bardziej niż rozmowa ze mną. Byłem pewien, że wiadomości przychodziły od tych „spraw”. Od dziewczyn, z którymi się teraz bawił, od znajomych, którzy pewnie pili razem z nim w drogich klubach. Cały Mateusz. Zamiast budować coś trwałego, tracił wszystko na głupoty.
Poczułem, jak wzbiera we mnie złość
Na chwilę mu odpuściłem, ale niebawem spotkaliśmy się w domu rodzinnym. Rodzice byli na górze, zbyt zmęczeni, żeby zejść. Mieliśmy w końcu do przegadania parę spraw.
– I co teraz, Mati? Co zamierzasz robić? – spytałem, choć w głębi duszy chyba nie chciałem usłyszeć odpowiedzi.
– Otwieram firmę. Import-eksport, wiesz, takie rzeczy. Kasa z tego jest niezła. No, a na razie... – zrobił przerwę, uśmiechając się szeroko. – Na razie trzeba trochę pożyć. Co? Masz czas dzisiaj? Mogę ci pokazać, jak się zabawić.
Poczułem, jak wzbiera we mnie złość. Zabawić? Kiedy tu, w domu, wszystko się wali, on chce mnie zabierać na jakieś imprezy?
– Nie, dzięki. Mam robotę – odpowiedziałem sucho.
– Robotę? Chłopie, no weź... – uśmiechnął się z pobłażaniem, jakby to, co robiłem, było dla niego jakimś nieporozumieniem. – Zobacz, jak żyją ludzie, którzy coś osiągnęli. Przecież ty całe życie w tej wiosce spędzisz, jak się stąd nie ruszysz.
– I co z tego? – warknąłem. – Może i spędzę. Ale przynajmniej robię coś sensownego. Staram się, żeby rodzina miała z czego żyć, żeby mama mogła spać spokojnie. A ty co robisz? Przejedziesz wszystko na samochody i te twoje laski, a potem co? Wracasz do nas, jakby nigdy nic.
Jego twarz stężała. Widać było, że moja odpowiedź go zdziwiła. Może spodziewał się, że po prostu pójdę z nim, że będę chciał skorzystać z jego nowego życia. Ale ja już dawno przestałem wierzyć, że jego powrót coś zmieni.
– Myślałem, że będziesz szczęśliwy, że mi się udało – mruknął, patrząc gdzieś w bok.
– Szczęśliwy? – parsknąłem. – Szczęśliwy bym był, gdybyś dotrzymał obietnicy. Gdybyś nie tylko myślał o sobie. Bo teraz, Mateusz, jesteś tylko pustym gościem z furą i kasą, ale bez rodziny. A kiedyś... kiedyś to wszystko zniknie i wtedy co? Zostaniesz sam.
Słowa nie przeszły mu przez gardło
Zobaczyłem, jak zaciska szczęki, jak jego twarz się zmienia. Chyba po raz pierwszy zobaczyłem w nim coś innego niż pychę. Ale to był tylko moment. Zaraz potem wziął głęboki oddech, jakby chciał odepchnąć od siebie te słowa.
– A co ja mam zrobić? Wracać tu na stałe? Zacząć od zera? – zapytał, próbując brzmieć jak człowiek, który stoi przed trudnym wyborem.
– Nie. Nikt tego od ciebie nie oczekuje – odpowiedziałem, czując, jak opadają ze mnie emocje. – Ale mogłeś chociaż raz pomyśleć o nas. O mamie, o tacie. Oni cię potrzebują.
Przez chwilę panowała cisza. Mateusz patrzył na mnie, jakby chciał coś powiedzieć, ale słowa nie mogły mu przejść przez gardło. W końcu westchnął i machnął ręką.
– Dobra, muszę lecieć. Mam spotkanie we Wrocku – wskoczył do samochodu, zatrzasnął drzwi i odpalił silnik.
Stałem na podjeździe, patrząc, jak odjeżdża, zostawiając mnie ze smrodem spalin i... oparami rozczarowań. Widziałem, że nie wróci prędko, a może w ogóle. Ten błyszczący świat, który sobie stworzył, wciągnął go na dobre. I choć serce mówiło mi, że powinienem dać mu jeszcze szansę, rozum szeptał, że już nie ma co czekać. Mój brat okazał się frajerem. Kasiastym, ale frajerem.
Kiedy wjechał na główną drogę i zniknął za zakrętem, wróciłem do domu. Mama siedziała już w kuchni, patrząc przez okno.
– Widziałam, że był – powiedziała cicho, nie odwracając głowy.
– Był – potwierdziłem, siadając naprzeciw niej.
– I co? – spytała po chwili.
Spojrzałem na nią, na jej zmęczone oczy, na dłonie, które przez lata harówki zmieniły się w szorstkie, zmarszczone narzędzia pracy. Nie chciałem jej martwić, nie chciałem, żeby wiedziała, co naprawdę między nami zaszło.
– Może jeszcze wróci – skłamałem, a ona kiwnęła tylko głową, jakby wiedziała, że nie powinienem jej tego obiecywać.
Nie było już Mateusza, którego znałem. Ten człowiek, który wyjeżdżał za chlebem, przepadł gdzieś w drodze. I choć serce bolało, musiałem to zaakceptować. W końcu, jak to mawiał ojciec, „nic nie trwa wiecznie” – ani bieda, ani bogactwo. Ale rodzina, ona powinna trwać zawsze. Szkoda, że Mateusz o tym zapomniał.
Bartek, 27 lat
Czytaj także:
„Zwabili mnie do pracy obiecując kokosy i złote góry. Z kontraktu wróciłam pełna wstydu i z pustym portfelem”
„Bracia realizują marzenia, a ja tkwię po łokcie w pieluchach naszej matki. Przegrałam na loterii, bo jestem kobietą”
„Córka porzuciła dobrego męża i związała się ze starym kawalerem z kotem. Musiałam działać, żeby przejrzała na oczy”