„To był niezapomniany sylwester. Spadłam z drabiny, goście w moim mieszkaniu imprezowali, a ja czekałam na RTG”

kobieta, która spadła z drabiny w sylwestra fot. Adobe Stock, Srdjan
„Przecież nie mogłam odwołać imprezy w ostatniej chwili. Znajomi nie mogli zostać przeze mnie bez planów na sylwestra. Wszyscy balowali w moim mieszkaniu, a ja czekałam w ogromnej kolejce na SOR-ze”.
/ 30.12.2021 04:26
kobieta, która spadła z drabiny w sylwestra fot. Adobe Stock, Srdjan

Stałam przy oknie i próbowałam umocować na karniszu błyszczące łańcuchy na imprezę sylwestrową, którą postanowiłyśmy zorganizować dla przyjaciół w moim mieszkaniu. Dawno już nie urządzałyśmy imprez, więc chciałam, żeby wszystko było dopięte na ostatni guzik.

– Jagoda, podaj mi te serpentyny! – zawołałam do siostry z drabinki.

– Ale jak ty je chcesz tam zawiesić?! Nie będą się trzymać – odparła, spoglądając sceptycznie na moje dekoracje.

– Będą, będą! I nie krzyw się tak. Muszę je jeszcze trochę podpiąć i będzie pięknie! – mówiłam pełna entuzjazmu.

Nachyliłam się mocniej, żeby trochę poluzować łańcuch i nagle poczułam, że drabina, na której stałam, zachwiała się mocno. Jagoda nie zdążyła nawet podbiec, a już wraz z firanką i stosem łańcuchów runęłam na ziemię jak długa.

– Mańka, żyjesz? – zawołała moja siostra przejęta, a ja przez chwilę zastanawiałam się, jak w ogóle do tego doszło.

Myślałam, że z upadku wyszłam bez szwanku

Nie rozbiłam głowy i ruszałam nogami. Kiedy jednak spróbowałam się podeprzeć ręką, poczułam przenikliwy ból w nadgarstku.

– Żyję, ale chyba złamałam rękę – powiedziałam zdumiona.

Nigdy w życiu nic sobie nie złamałam. To był pierwszy raz, ale nie miałam wątpliwości, że to musi być złamanie. Nie mogłam poruszyć palcami, a nadgarstek puchł z sekundy na sekundę.

– Pokaż to! No, masz rację! Wygląda jak balon. Musimy jechać na pogotowie.

– A co z imprezą?

– No, co? Odwołamy! Przecież nie będziesz robić imprezy ze złamaną ręką! – odpowiedziała beztrosko, jakby nie był to żaden problem.

– O, niedoczekanie! To sylwester! Nie można go sobie ot tak odwołać. Ludzie nie mają przecież innych planów i nie zorganizują nic sami tak w ostatniej chwili. A ja na pewno nie pozwolę, żeby przeze mnie musieli zostać w domu! – mówiłam bojowo.

Uznałam, że przecież nie jestem pierwsza ani ostatnia, która złamała rękę. Prześwietlą, założą gips i po godzinie, góra dwóch, będę w domu.

Jagoda nie była taka pewna

Poprosiłam siostrę, żeby zawiozła mnie na izbę przyjęć i wróciła dokończyć przygotowania, a potem przyjąć gości, jak planowałyśmy.

– Jesteś pewna, Mania? To bez sensu. Będzie cię bolała ręka, nie będziesz w nastroju!

– Dam radę. Od wczoraj piekłam ciasta, robiłam koreczki i kroiłam sałatki. To wszystko się nie może zmarnować.

Jagoda się zaśmiała. Wiedziała dobrze, że jak się uprę, to koniec! Zeszłyśmy na dół i modliłyśmy się, żeby auto odpaliło. W takiej temperaturze nieraz robiło nam już niemiłe niespodzianki. Tym razem jednak wykazało się wyrozumiałością i ruszyło bez trudu. Gdy tylko dojechałyśmy na izbę przyjęć, od razu odprawiłam Jagodę do domu, a sama weszłam do środka. Nie mogłam uwierzyć! W holu był taki tłok, jakby i w szpitalu była planowana jakaś zorganizowana impreza.

Kilku pijanych gości wykłócało się, że mieli być przyjęci w pierwszej kolejności, za nimi stał nastolatek z grupą znajomych, któremu wybuchła w dłoni petarda, a dalej płaczące dziecko, które złamało nogę na sankach i jego lamentująca mama, a poza tym jeszcze kilka osób, które czekały na swoją kolej z trudnymi do zdiagnozowania na pierwszy rzut oka dolegliwościami. Czarno to widziałam.

Spędzę całą noc w poczekalni

Tym bardziej, że lekarz wyszedł z gabinetu i nie odzywając się do nikogo, poszedł gdzieś w głąb korytarza.

– Panie doktorze! – zawołała poirytowana mama dziecka. – Gdzie pan idzie? Mój Krzyś tu cierpi!

– No, jak wszyscy. A co mu jest?

– Złamał nogę. Jechaliśmy na sankach i nagle płoza najechała na kamień…

– Alek, zajmij się nim! – zawołał do szczupłego dryblasa w białym fartuchu.

– Na prześwietlenie? Zapraszam – powiedział mężczyzna i podsunął małemu wózek inwalidzki, z czego ten oczywiście chętnie skorzystał.

Ja także postanowiłam skorzystać z okazji.

– Czy mnie pan też zaprosi?

– Na kawę? – zapytał i uśmiechnął się do mnie promiennie.

Dopiero zauważyłam, jakie ma ładne oczy i uśmiech.

– Nie, no… Na prześwietlenie.

– A, to jak pani woli. Zapraszam! – powiedział wciąż rozbawiony i wskazał mi drogę.

Szedł przede mną, pchając wózek i żartując z małym pacjentem i jego mamą. Byłam bardzo zadowolona, że udało mi się załapać na badanie i podążałam szybko za nimi. Krzyś poszedł oczywiście jako pierwszy. Czekałam cierpliwie na zewnątrz i odliczałam minuty, wlepiając wzrok w zegar nad gabinetem. Było już przed dziewiątą. Goście już pewnie powoli się schodzili.

Tymczasem ja, gospodyni wieczoru, zamiast serwować im kieliszki z szampanem i bawić się w DJ’a, kwitłam na szpitalnym korytarzu. Po dziesięciu minutach Krzyś wyjechał z lizakiem, dumną miną i zdjęciem.

– Mam pękniętą piszczel! – zawołał do mnie dumny.

– A wcale nie piszczał – dodał pan Alek, wychylając się zza drzwi.

Krzyś zachichotał, a mężczyzna skinął na mnie, żebym weszła. Ruszyłam niepewnie.

A pani piszczała? – zagaił, gdy znalazłam się już przy aparaturze.

Wydawało mi się, że mnie podrywa, choć trudno było mi w to uwierzyć, zważywszy na okoliczności! Byłam nieumalowana, w dresie i z włosami spiętymi frotką w kitkę na środku głowy. A moja ręka przypominała dorodną cukinię. Sobą zamierzałam się zająć po udekorowaniu domu. Jeśli to możliwe, że spodobałam mu się w takim wydaniu, to mogło znaczyć tylko dwie rzeczy: albo miał nędzny gust, albo był zdesperowany. Mimo to podjęłam tę jego grę.

– Czy piszczałam, jak spadałam z drabiny? Owszem. Ale nic to nie dało, jak pan widzi. Nie przybył żaden rycerz na białym koniu, żeby mnie ratować.

– Jak to? A ja?

– Trochę późno, rycerzu. Ale lepiej późno niż wcale.

– To ciekawy pomysł na przełom roku… złamać rękę. Sylwester na ostrym dyżurze nie byłby moim pierwszym wyborem – mrugnął do mnie. – Moim też nie, proszę uwierzyć! Czeka na mnie impreza, ale jak nie założycie mi szybko gipsu, to już na nią nie zdążę.

– A gdzie ta impreza?

– U mnie. Dlatego lepiej, żebym była – zaśmiałam się, a on spojrzał z zaciekawieniem.

– Umówmy się. Ja załatwię wszystko do dwudziestej drugiej, a pani zaprosi mnie na imprezę. Co pani na to? – zapytał, a ja uśmiechnęłam się onieśmielona, a jednocześnie zaintrygowana jego propozycją.

A zatem faktycznie ze mną flirtował!

Zastanawiałam się, czy nie żartuje, ale nie wyglądało na to. Spojrzał na prześwietlenie, a następnie na mnie i uśmiechnął się szeroko.

– Nie jest złamana. Zaraz pokażę lekarzowi, żeby pani nie musiała już czekać na wizytę.

– Na pewno? Przecież spuchła. – Jest mocno stłuczona, ale kości są całe – powiedział uspokajająco i wskazał mi na podświetlaczu do klisz rentegnowskich moją nienaruszoną kość.

Wyszliśmy z zabiegowego. Ja usiadłam na krześle, a on poszedł do gabinetu lekarza. Po chwili wyszedł uśmiechnięty.

– To co? Impreza? Obiecałem, że zdążymy przed dziesiątą. A przy okazji – Alek jestem.

– Marianna. Mam nadzieję, że nie wymyśliłeś tej historii cudownego ozdrowienia, żeby się wprosić na sylwestra?

– Czy ja wyglądam na kogoś, kto okłamałby piękną dziewczynę? Nigdy w życiu! – odparł poważnie, po czym zdjął fartuch.

Pod spodem miał czarną koszulę, w której wyglądał bardzo stylowo. Przyszło mi nawet przez myśl, że może miał inne plany sylwestrowe i zmienił je dla mnie.

– Zadzwonię po taksówkę – zaproponowałam, ale on oświadczył, że ma auto i możemy pojechać razem.

Zwykle nie wsiadłabym do samochodu z obcym mężczyzną, jednak Alek wzbudził moje zaufanie. Prowadził pewnie i spokojnie, mimo iż pogoda wcale temu nie sprzyjała. Przyjechaliśmy pod blok przed dziesiątą i zaprosiłam go do środka. Jagodę zamurowało.

– No, witaj. Nie masz gipsu? A pan…?

– Ja też nie mam – odpowiedział i pomachał dwiema rękami.

– To jest Alek. Jest technikiem rentgena. Wysłano go ze mną na misję obserwacyjną ze szpitala.

– Cóż za troskliwy szpital! Traktujecie tak każdego pacjenta? Może też do was wpadnę, tylko już nie dziś – zaśmiała się Jagoda.

– Do wszystkich przypadków podchodzimy poważnie.

– Właśnie widzę! To zapraszamy!

Jagoda wysłała mi porozumiewawcze spojrzenie, a ja do niej mrugnęłam. Impreza była już nieźle rozkręcona, więc dołączyliśmy i napiliśmy się po kieliszku szampana. Sałatki znikały ze stołu w mgnieniu oka. Dobrze, że tyle ich zrobiłam, bo widać było, że im smakują. Alek też się zajadał i obsypywał mnie komplementami przy każdym nowym daniu.

Łatwo nawiązał kontakt z towarzystwem, ale to mnie nie odstępował na krok. Mimo obolałej ręki, dałam mu się nawet porwać na parkiet i nie żałowałam. Był dobrym tancerzem. Gdy odliczaliśmy sekundy do północy, czułam się już niemal pewna, że w nowym roku nasza znajomość się rozwinie.

– Szczęśliwego nowego roku! – szepnął do mnie . – Niech ci przyniesie samo szczęście.

– Kto wie… może już przyniósł? – odparłam ośmielona szampanem.

Nie byłam pewna, czy nie wyrwałam się z tym zbyt szybko i trochę się zawstydziłam, ale jego twarz aż się rozpromieniła, więc uznałam, że chyba nie palnęłam nic głupiego. Byłam wzruszona. Alek wrócił do domu po pierwszej, a ja nie mogłam zasnąć. Wciąż miałam przed oczami jego ciepłe spojrzenie i czarujący uśmiech. Zastanawiałam się, czy to możliwe, żeby był taki idealny, jak wydawał się być? Rano Jagoda wpadła do mojego pokoju jak burza.

– Mańka! Nie ma mojego portfela! – zawołała. – Pewnie go gdzieś rzuciłaś, jak zawsze.

– Nie. Był w torebce. A teraz go nie ma! Pewnie ten twój kochaś go zwinął.

– Co?! A niby czemu on? Było tu dużo osób – broniłam go niepewnie.

– Ale wszystkich znam! A ty przyprowadziłaś jakiegoś totalnie obcego typa! Nie zdziwiło cię, że poszedł do obcej osoby na sylwestra?! Kto tak robi?

Zamurowało mnie. Nie podobały mi się słowa Jagody, ale jednocześnie nie potrafiłam go bronić na sto procent, bo nie miałam podstaw. Czy ona mogła mieć rację? Może faktycznie tak było. Zupełnie go nie znałam, a zaprosiłam do siebie i nawet nieszczególnie przyglądałam się temu, co robi. Zaufałam mu w ciemno. A teraz było mi głupio.

Wstałam poirytowana i zaczęłam rozglądać się za nieszczęsnym portfelem, a moje myśli wciąż kręciły się wokół Alka. Nie chciało mi się wierzyć, że mógłby być winny, ale jednocześnie nie mogłam tego wykluczyć.

Nie miałam nawet do niego numeru

Nagle wpadłam na pomysł, że mogłabym pójść do szpitala. Zebrałam więc się bez chwili namysłu i ruszyłam.

– Gdzie lecisz? – zawołała za mną siostra.

– Do szpitala. Muszę się dowiedzieć, czy to on – odparłam.

Po dwudziestu minutach byłam już w holu szpitala i rozglądałam się, licząc na to, że po prostu na niego wpadnę. Tak się nie stało.

– Dzień dobry! – zawołałam do pielęgniarki. – Czy jest pan Aleksander, technik RTG?

– A dzień dobry, nie, nie ma. Ma dziś wolne. A coś przekazać?

– Tak… mój numer telefonu. Proszę powiedzieć, żeby do mnie zadzwonił! – poprosiłam z naciskiem.

Wróciłam do samochodu i poczułam, że chce mi się płakać. Jak mogłam być tak naiwna i narażać inne osoby! Mógł przecież okraść też innych! Byłam ciekawa, czy nikomu nic nie zginęło. Sięgnęłam po telefon i zauważyłam nieodebrane połączenie od Jagody. Zadzwoniłam natychmiast.

– Mańka! Nie idź tam! Mam ten portfel. Był w kurtce! Sorry! To nie wina kochasia!

– Poważnie? Ja już tam byłam. Dobrze, że go nie zastałam – powiedziałam z ulgą.

Rozłączyłam się, a telefon po chwili zaczął ponownie dzwonić. Nieznany numer.

– Tak, słucham… – odezwałam się niepewnie.

– Halo… tu Alek. Pielęgniarka przekazała, że jakaś piękna dziewczyna szuka mnie w panice. Czy zgubiłem szklany pantofelek wychodząc z imprezy?

– Nie… nic nie zgubiłeś. To ja się trochę pogubiłam. Ale już wszystko jest dobrze.

– To, skoro wszystko okej, może przejdziemy się gdzieś razem na obiad?

Uśmiechnęłam się. A zatem intuicja mnie nie zmyliła. Poszłam za jej głosem i się nie zawiodłam. Teraz Alek jest moim mężem. Uczciwym, prostolinijnym i szczerym człowiekiem. Moja siostra go uwielbia! A ja kocham go całym sercem i wiem, że cokolwiek by się działo, zawsze mogę na niego liczyć.

Czytaj także:
Popełniłam świętokradztwo. Zostawiłam dzieci same na święta, by spotkać się z ukochanym
Teściowa dała mi pod choinkę ogromne majtasy w kropki. To był początek wojny
Co roku święta mijają za szybko. Mam u siebie wnuki, a potem zostaję sama jak palec

Redakcja poleca

REKLAMA