„Teściowie zaplanowali jej ślub bez bliskich i rodziny. Najchętniej ją też wycięliby z obrazka”

załamana panna młoda fot. iStock, nicoletaionescu
„Niech zgadnę, ma być kapela, trzypiętrowy tort i potańcówka w remizie strażackiej? Do tego flaki i bigos?”.
/ 21.06.2024 13:52
załamana panna młoda fot. iStock, nicoletaionescu

Kiedy zobaczyłam Anię, byłam przekonana, że wydarzyło się coś naprawdę strasznego! „Na pewno ten drań porzucił ją tuż przed ślubem” – przemknęło mi przez głowę. Moja przyjaciółka wyglądała bowiem na kompletnie załamaną.

Usiadła ciężko na krześle, oparła łokcie na stoliku i schowała twarz w rękach.

– Nie uwierzysz, co się stało… – zaczęła stłumionym głosem. Czekałam w napięciu, nie chcąc uprzedzać faktów. Musiała sama się otworzyć. Ale jednego byłam pewna – musiało chodzić o Jarka. I oczywiście, nie pomyliłam się.

Kiedy poznali się rok temu, po prostu oszaleli na swoim punkcie! Nie wierzyłam, że takie historie zdarzają się naprawdę, że istnieje miłość od pierwszego wejrzenia. A tak właśnie było z Anią i Jarkiem. Jej uciekł autobus, więc wsiadła do następnego, nie patrząc nawet na numer. Tylko po to, aby dogonić „swój” i przeskoczyć do niego na następnym przystanku. Ale wcale nie przeskoczyła, tylko została w tamtym autobusie, zelektryzowana spojrzeniem jakiegoś wysokiego chłopaka. To był Jarek, który nie mógł oderwać od niej oczu.

Gapili się tak na siebie przez kolejne pięć przystanków. Oboje jechali bez sensu, bo powinni już dawno wysiąść, ale żadne z nich się na to nie zdobyło. W końcu Jarek się ocknął i podszedł do Ani, udając, że jest z innego miasta, zgubił się i pyta o drogę.

Przyznał potem, że to była banalna zagrywka, ale nic innego nie przyszło mu wówczas do głowy, a chodziło przecież tylko o to, aby się do niej odezwać. I pójść na kawę. W dwa miesiące później już mieszkali razem… A po pół roku Jarek poprosił Anię o rękę.

Z jednej strony jej zazdrościłam, nie każdemu od razu trafia się przecież w życiu właściwa, druga połówka jabłka. Z drugiej jednak byłam pełna obaw. Bo czy nie pomyliła przypadkiem prawdziwej miłości z zauroczeniem i pożądaniem? Życie, niestety, to nie bajka. Przecież w pół roku nie można tak dobrze poznać człowieka, aby być pewnym, że chce się z nim spędzić całe życie! Bałam się rozczarowania Ani, no i chyba właśnie nadeszła ta chwila, kiedy mi wyzna, że…

– Szykują mi się dwa wesela! – wyrzuciła z siebie przyjaciółka, a mnie zatkało. Myślałam, że chodzi o odwołanie wesela, a tutaj zamiast jednego mamy dwa?

– Nie rozumiem… – wymamrotałam.

– Ja też nie rozumiem! – wykrzyczała Ania ze łzami w oczach. – I kompletnie sobie tego nie wyobrażam! Żebym jeszcze wychodziła za mąż za cudzoziemca, innowiercę, to byłabym w stanie pojąć, że jego rodzina chce ślubu i wesela według własnej tradycji. Ale Jarek jest przecież Polakiem i katolikiem tak jak ja.

– O co więc chodzi? – zapytałam.

O to, że jego rodzice chcą nam zrobić swoje własne wesele! – wyrzuciła Ania.

– Przykra sprawa… – stwierdziłam współczująco. – Ale w końcu nie pierwszy raz rodzina szantażuje młodych, żeby poddali się jej wymysłom. Niech zgadnę, ma być kapela, trzypiętrowy tort i potańcówka w remizie strażackiej? Do tego flaki i bigos? Nie martw się! Jakoś przez to przebrniemy, a co do twoich rodziców, to nie znam bardziej zgodnych i uroczych ludzi. Zgodzą się z uśmiechem na wszystko, co sobie wymyślą przyszli teściowie.

– Nie rozumiesz… – pokręciła głową Ania. – Teściowie nie chcą widzieć na weselu ani mojej rodziny, ani znajomych. Zamierzają bawić się we własnym gronie!

Oniemiałam. Szczerze mówiąc, takie „rozwiązanie” nie przyszło mi do głowy.

– Ale… – zająknęłam się. – Jak to? Chcą ci urządzić wesele bez twojej rodziny? Rany, co za gnoje! – wyrwało mi się. – I co? Tak po prostu ci to oznajmili? Co oni sobie wyobrażają? Za kogo się mają? – nakręcałam się coraz bardziej. – Panna młoda tak, jej rodzina nie? Boże! – złapałam się za głowę. Nigdy bym nie pomyślała, że moja przyjaciółka znajdzie się w takiej sytuacji! Nie zasłużyła sobie na to. Ani ona, ani jej rodzice. Znałam tych ludzi od lat i kompletne nie mogłam zrozumieć, czym się zasłużyli przyszłym teściom, że ci nie chcą ich widzieć na oczy!

– A co na to wszystko Jarek? – zadałam podstawowe pytanie.

– No właśnie! – westchnęła Ania.

– Słuchaj, jeśli on jest tego samego zdania, co rodzice, to… to… – chciałam powiedzieć, że powinna go po prostu kopnąć w cztery litery, bo nie zasłużył sobie ani na nią, ani na tak fajnych teściów. Ale mimo wszystko nie potrafiłam być tak bezduszna. W końcu Anka jest w nim zakochana bez pamięci.

– To nie do końca wygląda tak, jak myślisz. – zaczęła Ania, ważąc słowa. – Ja sama tego nie rozumiem, ale… Jarek powiedział mi, że to, co planują jego rodzice, nie jest żadną złośliwością. Po prostu tam, gdzie mieszkają, w wiosce za Lublinem, jest taki zwyczaj, że rodzina pana młodego bawi się we własnym gronie, a panny młodej we własnym. Skąd to się wzięło, nie mam pojęcia…

– Pewnie od jakichś rodzimych „Capulettich i Montekich”… – pomyślałam o rodach Romea i Julii. – Nie potrafili się pogodzić, więc urządzili dwa wesela. A potem kolejne barany wzięły z nich przykład, bo to niby takie „wykwintne”.

Więc tam są tam dwa wesela, a para młoda jeździ między jednym a drugim…

– Ale czy oni wzięli pod uwagę, że ty nie jesteś z sąsiedniej wsi, tylko z Warszawy? – zakpiłam. – Jak niby masz w ciągu jednej nocy obskoczyć dwie imprezy odległe o dwieście kilometrów?

– I tu jest właśnie problem… – westchnęła Ania. – Poza tym, zawsze myślałam, że wesele jest właśnie po to, aby dwie rodziny się poznały…

– A co na to wszystko twoi rodzice? – przyszło mi nagle do głowy.

– Znasz ich. Są tacy kochani, że zgodzą się na wszystko.

– Nie czują się urażeni? – drążyłam.

– Raczej rozbawieni – przyznała Ania.

– A jak z finansami? No, wiesz, kto funduje te wszystkie wesela?

– Teściowe wyprawiają „swoje” za własne pieniądze – przyznała.

– No, to czym się martwisz? – wykrzyknęłam. – Tak naprawdę, jesteś wygrana!

Teraz Anka patrzyła na mnie jak na zupełną wariatkę i nic z tego nie rozumiała.

– Zastanów się – zaczęłam swój wywód. – Może to w pierwszej chwili wydaje się absurdalne, ale sama pomyśl. Rodzina Jarka wyprawi swoje wesele, takie jak chce. Pojedziesz, potańczysz w białej sukni, pokroisz tort. I niech mają, będą zadowoleni. A ty ze swoimi najbliższymi spotkasz się na eleganckim obiedzie, takim, jaki chciałaś wyprawić. A dla przyjaciół…

– Wieczór w jakimś klubie… – dokończyła Ania.

– Dokładnie! Przecież i tak planowaliście z Jarkiem dwa wesela: uroczysty obiad dla starszych członków rodziny i wieczorem impreza w klubie dla młodszych oraz przyjaciół. Trzecie wesele nie jest żadną tragedią! I nie będziesz musiała uzgadniać żadnych szczegółów z obydwiema rodzinami. 

– Może masz rację? Mój tata też mówi, żebym wyluzowała. A suknia lepiej mi się zamortyzuje, kiedy ją założę trzy razy! – uśmiechnęła się wreszcie Ania.

Razem z Jarkiem ustalili, że po ślubie najpierw zjedzą uroczysty obiad z rodziną panny młodej, potem pojadą pod Lublin. A spotkanie w wynajętym klubie dla przyjaciół odbędzie się tydzień później.

Skomplikowane? Nie bardziej, niż życie. Grunt, że oboje z Jarkiem przeszli przez to z uśmiechem potwierdzając, iż mimo rozmaitych przeciwności losu potrafią być dla siebie podporą.

Marta, 29 lat

Czytaj także:
„Syn zamiast jędrnej niewiasty wziął sobie rozwódkę ze zbędnym balastem. Nie akceptuję wnuków z drugiego obiegu”
„W delegacji puściły mi hamulce i strzeliłem gola przypadkowej lasce. Teraz ta jędza nie daje mi żyć”
„Poprosiłam znajomego, żeby zatrudnił mojego zięcia, a ten oszust nie chciał mu płacić. Już ja go ustawię do pionu”
 

Redakcja poleca

REKLAMA