Przyjechałem tu miesiąc temu. Przywitało mnie senne miasteczko z wąskimi uliczkami, zazwyczaj przeraźliwie pustymi. Kilkadziesiąt lat temu słynęło z licznych sanatoriów mieszczących się w starych lasach sosnowych. Podobno drzewa te dobrze działały na gruźlików i chorych na depresję. Sanatoria niestety pozamykano, budynki od lat niszczały.
Zatrudniono mnie na miesiąc w urzędzie miasta. Miałem wdrożyć nowy system płac. Na tę okazję zgoliłem kilkucentymetrową brodę i zakupiłem białą koszulę. Przywitano mnie, jak w każdym innym miejscu: „W razie potrzeby proszę pytać, chętnie pomożemy”. Gdy jednak potrzebowałem konkretnej pomocy, choćby przy kodach dostępu, wszyscy się wymigiwali. „Nie wiem, jak to zrobić. Przykro mi” – słyszałem niemal nieustannie. Nie miałem o to pretensji. Takie życie.
– Widzę, że się pan męczy… – usłyszałem pewnego dnia za swoimi plecami. – Może panu pomóc?
Był upalny dzień, z klimatyzacji kapało, w biurze wszyscy rozdrażnieni, a do mnie uśmiechała się wysoka brunetka o ciemnych oczach i malinowych ustach. Od razu zauważyłem, że ma jasną cerę i pociągające ciało o gładkiej skórze. Większość pracowników ubierała się w garsonki albo ciężkie garnitury, a ona była w zwiewnej, jasnej sukience, tak przezroczystej, że mogłem podziwiać jej zgrabną figurę.
– Jeśli to nie sen, to tak, poproszę o pomoc – westchnąłem rozmarzony.
– Zapewniam, że nie jestem snem! – roześmiała się. – Może koszmarem.
Gapiłem się na nią jak zaczarowany.
– Basia – wyciągnęła dłoń.
– Andrzej – podałem jej swoją. Skórę miała tak miękką i miłą w dotyku, że niechętnie cofnąłem rękę. Kierownik właśnie wyjechał na urlop. Ona pracowała w dziale kulturalnym, ale go zastępowała, ponieważ znała się trochę na komputerach.
– Mam trzech starszych braci – wyjaśniła z uśmiechem. – Znam się też na samochodach i piłce nożnej.
– Gdzie pani dotąd była? – spytałem, bo wdrażałem system już od dwóch tygodni, a ją widziałem pierwszy raz. Zabrzmiało to niezbyt taktownie, ale nie obraziła się, tylko roześmiała.
– Na urlopie – wyjaśniła i pokazała mi, gdzie znajdę hasła dostępu. Przychodziła każdego dnia, a jej pomoc była bezcenna. Uwielbiałem, jak siadała obok. Wiotka, pachnąca i ciepła.
Dlaczego pojawiła się tak późno?!
Nie chodziło mi tylko o wdrażanie systemu. Kiedy tu przyjechałem, niemal od razu wdałem się w romans z kobietą, u której wynajmowałem pokój. Hania była pulchną czterdziestolatką, starszą ode mnie o parę lat, ale bardzo namiętną. Chodziła po mieszkaniu w obcisłych bluzkach, nie mogłem przestać gapić się na jej piersi.
Jej mąż pracował w Anglii, córka wyjechała na studia do innego miasta. Powiedziała, że kiedy on wyjeżdża, robią, co chcą
– Twój mąż pracuje, a ja tutaj z tobą… Głupio się czuję – przyznałem po naszym pierwszym razie. Nigdy wcześniej nie miałem romansu z mężatką i pewnie stąd moje wątpliwości. Leżeliśmy w czerwonej pościeli w wielkie serduszka. W sypialni było gorąco, mimo szeroko otwartego okna. Hania roześmiała się głośno.
– Męska solidarność! Zawsze się odzywa po, nigdy przed – powiedziała.
– Nie, to nie tak – zaprzeczyłem szybko. – Po prostu… sama rozumiesz.
– Spokojnie. Gdy on jest tam, a ja tutaj, mamy otwarty związek. Tak jest zdrowiej. Oczywiście zachowujemy dyskrecję – wyjaśniła. – Zjesz coś?
Hania była świetną kucharką. Gdy wracałem z pracy, czekała na mnie z pysznym obiadem. W całym domu pachniało ciastem. Nie rozmawialiśmy za dużo. Zaraz po jedzeniu, gdy tylko pozmywała, szliśmy do łóżka i kochaliśmy się długo i namiętnie. Niczego więcej nie potrzebowałem. Tak mi się w każdym razie wydawało.
W zeszłym roku rozstałem się z miłością mojego życia i byłem pewien, że już nigdy się nie zakocham. Za bardzo cierpiałem. Odpowiadało mi życie singla. Krótkie znajomości oparte na seksie nie groziły bólem serca. Co nie znaczy, że nie obowiązywały żadne zasady. Musiałem być w porządku. Nie mogłem, sypiając z Hanią, zacząć podrywać Basi. To już byłoby za dużo.
Basia pojawiała się o różnych godzinach, ale już od rana na nią czekałem. Siedziałem w przechodnim pomieszczeniu, czymś w rodzaju korytarza łączącego pokoje urzędników z kuchnią i pokojem ksero. Za moimi plecami przetaczały się tabuny pań w garsonkach, pozostawiając za sobą kwaśną woń potu, słabo maskowaną słodkim zapachem perfum. Gdy ona się pojawiała, znikał zaduch i pojawiał się kwiatowy powiew. Cudowny…
– Co tam? W którym miejscu dzisiaj utknąłeś? – pytała na dzień dobry.
– Tu i tam – odpowiadałem. Przeganiała mnie ze skrzypiącego fotela i sama zasiadała przy klawiaturze. Była szybka jak błyskawica.
– Proszę, zrobione.
Gadaliśmy jeszcze parę minut o tym i owym. Okazało się, że mieszkała w miasteczku od ośmiu lat. Przyjechała do tu na staż po studiach i została na stałe. Miała dwoje dzieci. Nie od razu przyznała, że rozwiodła się z mężem i wychowuje je samotnie. Nasze rozmowy nie były zbyt poważne, bo nie mieliśmy ku temu warunków. Wciąż nas obserwowano. Któregoś dnia chciałem w podzięce pocałować jej dłoń, ale się wyrwała. Wydawała się speszona jak nastolatka.
Zdziwiło mnie jej zachowanie, bo dotąd traktowała mnie jak zwykłego kolegę. Jednak chyba nie byłem nim… Chwilę popatrzyliśmy na siebie w milczeniu. Nie umiem czytać w myślach kobiet, dość dobrze wyczuwam za to emocje. Basia była na mnie wkurzona, a ja nie wiedziałem, z jakiego powodu. Ucałowanie damskiej dłoni w podzięce to przecież nic strasznego!
Od tego dnia nasze relacje znacząco się ochłodziły. Dalej przychodziła, żeby mi pomóc, nie zostawała jednak, żeby pogadać. Nie nalegałem. Dni mijały, zbliżał się mój wyjazd. Nawet Hania trochę posmutniała.
– Zobacz – pokazała mi spalony garnek. – Ostatnio kaszę przypaliłam w dzieciństwie. Wiesz, co to znaczy?
– Nie – odparłem zgodnie z prawdą. Wzniosła oczy do góry.
– Dlaczego faceci są tak mało domyślni? Przyzwyczaiłam się do ciebie. Dobrze, że wyjeżdżasz, bo… – nie dokończyła, tylko pobiegła do pokoju, jakby chciała się przede mną ukryć. Tej nocy była wspaniałą kochanką, a mimo to zasypiałem zmartwiony.
Szkoda
Ostatniego dnia Basia nie podeszła do mojego biurka. Wiedziała, że nie potrzebuję już jej pomocy. System sprawdziłem, działał bez zarzutu. Dyrektorka urzędu oficjalnie mi podziękowała. Wypiłem nawet kawę w jej gabinecie. Wspominała coś o dalszej współpracy. Potrzebowała faceta, który będzie ogarniał sprawy związane z systemem na codzień. Najlepiej od zaraz. Proponowała całkiem niezłe warunki.
– Mieszkam trzysta kilometrów stąd… – bąknąłem niepewnie.
– Panie Andrzeju, mimo wszystko proszę się zastanowić – odparła. – Oferta jest ważna do końca tygodnia.
Przyglądałem się obrazom na ścianach. Pejzaże malowane przez tutejszego artystę. Spieniona Wisła, piaszczyste plaże, zielone wyspy, dzieci puszczające kolorowe latawce na błękitnym niebie, nawet jakiś biały pałac wśród wysokich traw.
– Ładnie tu u nas, prawda?
– Nie miałem za bardzo czasu na zwiedzanie – przyznałem ze smutkiem. Przez miesiąc moje życie ograniczało się do urzędu i mieszkania Hani.
– Szkoda. Jest tu tak ładnie, że często goście u nas zostają na stałe – urzędniczka wstała, żeby się pożegnać.
– Tak… – mruknąłem, mając nieodparte wrażenie, że mój pobyt tutaj mógł się zupełnie inaczej potoczyć.
Niepotrzebnie poleciałem na krągłe piersi Hani i jej smaczne obiadki. Ten związek do niczego nie prowadził. Nie był dobry ani dla niej, ani dla mnie. Ona powinna zawalczyć o swoje małżeństwo, pojechać do męża albo sprowadzić go do domu. Ja natomiast już wiedziałem na sto procent, że nie interesują mnie romanse z mężatkami.
Gdy się spakowałem i wychodziłem z firmy, zobaczyłem, że Basia jeszcze siedzi. Miała niewielkie stanowisko w przeszklonym pokoju. Nikogo już nie było, tylko ona zawalona papierami. W podziękowaniu za pomoc kupiłem dla niej dobrą kawę i bombonierkę. Ponieważ nie przyszła do mnie tamtego dnia, myślałem, że ma wolne, i chciałem zostawić prezenty na jej biurku. Stanąłem za szybą.
Mimowolnie poprawiła długie, ciemne włosy, które rozsypały się na jej plecach. Wyglądała bardzo młodo, choć na pewno skończyła już trzydziestkę. Duże oczy, zgrabny, mały nos, pełne usta w malinowym odcieniu, kilka seksownych pieprzyków… Walczyłem z tą myślą, ale tak, podobała mi się. Żałowałem, że nie poznaliśmy się lepiej. Teraz już na wszystko było za późno.
Zauważyła mnie. Przez jej twarz przeleciał cień. Chyba nie za bardzo ucieszył ją mój widok. Wszedłem, położyłem bombonierkę i kawę na jej biurku. Trochę była zaskoczona.
– A to z jakiej okazji? – spytała. – Imieniny mam dopiero w grudniu.
Lubiłem jej poczucie humoru.
– Wyjeżdżam. Bardzo mi pomogłaś, to takie małe podziękowanie.
– Nie trzeba. Robiłam to w ramach obowiązków – wstała zza biurka.
– Basiu… Może pójdziemy na kawę? – odważyłem się zaproponować.
– Nie. Nie mogę. Muszę odebrać chłopców z przedszkola.
– Tutaj niedaleko w parku jest świetna cukiernia. To będzie nagroda za te męczarnie z systemem. Bardzo mi zależy. Oczywiście z chłopakami. Nawet nie wiem, w jakim są wieku…
– Trzy i pięć lat – uśmiechnęła się. – Obok cukierni jest plac zabaw, oni będą szaleć, a my sobie wypijemy kawę. Bardzo cię proszę.
Coś się w niej zmieniło, gdy wspomniałem o dzieciach. Nagle jakby się rozpogodziła, więc ciągnąłem:
– Chyba że wolisz inne miejsce?
– To jest bardzo dobre… Tylko nie dziś. Jutro po pracy? Będziesz jeszcze?
– Tak – odparłem szybko. Pociąg miałem wieczorem, ale postanowiłem pojechać następnego dnia. – Wezmę chłopców z przedszkola i spotkamy się przy cukierni. Gdyby coś się miało zmieniło, dam znać.
Miałem 37 lat
Przyjechałem do kawiarni rowerem wypożyczonym w budce pod lasem. Poprzedniego wieczoru wyprowadziłem się od Hani i nocowałem w pensjonacie pod miastem. Lekko się spociłem, więc ucieszyłem się, że jej i chłopców jeszcze nie ma. Zdążę odetchnąć i troszkę się odświeżyć.
Przed cukiernią na placu otoczonym wysokimi sosnami panował sobotni gwar i zamieszanie. Dzieciaki biegały z lodami w rękach, rodziny spacerowały z wózkami, psami, tu i ówdzie przejeżdżali otumanieni upałem rowerzyści. Niektórzy rozłożyli się z kocykami na trawniku. Z oddali dochodziły odgłosy próby miejskiej orkiestry dętej. Zaparkowałem. Poprawiłem białą, lekko wygniecioną koszulę.
Minęło kilka minut. Basi nie było przed cukiernią ani w środku. Przez chwilę przemknęło mi przez głowę, że zrezygnowała. Zerknąłem w kierunku placu zabaw. Zauważyłem jej wyprostowaną sylwetkę. Dobrze, że Basia była wysoka. Koło niej biegało dwóch chłopców. Poczułem wzruszenie. Nie wiem dlaczego.
Gdy wczoraj nalegałem na spotkanie, chodziło mi tylko o towarzystwo Basi, dzieci wydawały mi się przykrą koniecznością. Ale teraz… Zdałem sobie sprawę, że mam trzydzieści siedem lat i nadal nie założyłem rodziny. Dlaczego dotarło to do mnie tak późno?
– Wiesz, właśnie sobie przypomniałam, jak mówiłeś, że bilet na pociąg masz na wczoraj – podeszła do mnie.
– Tak, ale nie chciałem wyjeżdżać…
– Sosny tak działają – odparła, nie patrząc na mnie, tylko na młodszego syna, który gramolił się na zjeżdżalnię.
– Nie chodzi o sosny.
– Tak? A o co?
– O ciebie – nie byłem w stanie dalej ukrywać, że coś do niej czuję.
Przez chwilę zdawała się mnie nie słyszeć. Wciąż patrzyła na synów. Wreszcie spojrzała w moją stronę.
– Andrzej, oczywiście miło mi to słyszeć, tylko co na to Hania? – spytała. Zatkało mnie. Ona wiedziała! Tylko skąd do jasnej cholery? Była jakimś medium? Poczułem się jak idiota…
– To małe miasteczko – wyjaśniła rozbawiona moją miną. – Sąsiadką Hani jest Zosia, której koleżanka, Jagoda, była ze mną na stażu.
– Skończyłem to – wydukałem.
– A dziś chcesz zacząć ze mną?
– Wiem, wiem, nie wygląda to najlepiej… – westchnąłem. – Masz mnie za taniego podrywacza, prawda?
– Tak. Ale i tak dam się zaprosić na tę kawę. Janek, Bartek, idziemy! Gdy całą czwórką jedliśmy lody, ułożyłem sobie w głowie plan. Przyjmę ofertę dyrektorki urzędu. Przeprowadzę się tu na stałe i codziennie będę widywał Basię. Swoje mieszkanie we Wrocławiu wynajmę, a w przyszłości sprzedam. Plan był wariacki, ale dla tej kobiety gotów byłem na wszystko.
– Tak, te sosny mają moc – powiedziałem, gdy się rozstawaliśmy. – Do zobaczenia jutro… W pracy.
Teraz to Basię zamurowało. Chłopcy coś do niej mówili, a ona patrzyła na mnie. Po raz pierwszy wyczułem, że mam u niej szansę.
Andrzej, 37 lat
Czytaj także:
„Poprosiłam znajomego, żeby zatrudnił mojego zięcia, a ten oszust nie chciał mu płacić. Już ja go ustawię do pionu”
„Wyszłam za mąż z rozsądku i przez lata żyłam z ludźmi, którzy mną pomiatali. W końcu powiedziałam dość”
„Przez lata myślałam, że będę samotna do końca życia, a wystarczyło tylko sięgnąć po komórkę”