Gdy wspominam o napięciach na linii ja – teściowie, wszyscy reagują uśmiechem. No bo kogo to nie dotyczy, prawda? Problem w tym, że moja sytuacja jest naprawdę poważna, a na dodatek wpływa negatywnie na nasze dzieci. To chyba najbardziej przykre.
Poślubiając Karola, zdawałam sobie sprawę, że nie będę miała dokładnie takiego życia rodzinnego, o jakim marzyłam: trzy generacje zebrane wokół jednego stołu. Jego rodzice od samego początku poczuli do mnie niechęć. Niczym na to nie zasłużyłam. Nie jestem po prostu lekarzem jak oni, nie przynależę do ich „kliki”.
Poznaliśmy się, kiedy wybierał pierścionek
W tym rodzie od dziesięcioleci absolutnie każdy studiuje medycynę i jedynie wśród tych osób znajdują swoją drugą połówkę. To pewnego typu starodawny zwyczaj, którego do tej pory nikt nie śmiał zlekceważyć. Karol jako pierwszy postanowił zrobić wyjątek...
Rodzice Karola żywili przekonanie, że ich potomek stanie na ślubnym kobiercu z Urszulą, dziewczyną, którą poznał na uczelni. Spotykali się ze sobą przez cały okres nauki i wszystko wskazywało na to, że to coś więcej niż przelotny romans. Sytuacja zrobiła się na tyle poważna, że Karol postanowił oświadczyć się Uli. Poszedł więc do jubilera, aby wybrać dla niej wymarzony pierścionek zaręczynowy. Jednak los chciał inaczej... Bo właśnie wtedy wpadł na mnie.
Pracowałam wtedy w sklepie z biżuterią. Gdybym była dzieckiem szefa, to może przymknęliby oko na fakt, że nie skończyłam medycyny. Ale ja tylko stałam za ladą i obsługiwałam klientów. Dla Karola nie stanowiło to żadnego problemu. Później mi zdradził, że kiedy nasze spojrzenia się spotkały, od razu zrozumiał, że nie kupi pierścionka zaręczynowego. W zamian zdecydował się na inny prezent. Dla swojej mamy, aby ją udobruchać, bo planował zerwać z Ulą.
– Wiesz, moja matka naprawdę ją polubiła i była przekonana, że zostanie moją żoną – zwierzył mi się.
Kiedy to się wydarzyło, odebrałam to jako przejaw troski. Cieszyłam się, że dobre samopoczucie swojej mamy jest dla niego ważne. Z czasem jednak zrozumiałam, że emocje i potrzeby mojej teściowej zawsze będą dla niego priorytetem. Szczerze mówiąc, do dziś nie mogę pojąć, jakim cudem w ogóle stanęliśmy z Karolem na ślubnym kobiercu. Przecież to się nie mogło udać bez aprobaty jego najbliższych. A my jej nigdy nie dostaliśmy...
Tylko jeden raz mąż zdobył się na odwagę i sprzeciwił się swoim rodzicom. W tamtym okresie jego uczucie do mnie było tak silne, że aż zapierało dech w piersiach, i to właśnie ono dodało mu sił, aby przeciwstawić się ich życzeniom. Później, gdy przeżywałam trudne chwile, wracałam myślami do tego radosnego momentu i czerpałam z niego energię. Prawdopodobnie jedynie dzięki temu wspomnieniu sama nie zdecydowałam się zakończyć naszego związku i nie opuściłam męża, a zwłaszcza jego rodziców.
Dzieciaki bały się swoich dziadków
Relacje z teściami od samego początku nie układały się najlepiej, co wspominam z ogromnym żalem. Miałam wtedy jeszcze nadzieję, że uda nam się porozumieć, ale rzeczywistość okazała się zupełnie inna. Mama Karola nie wyraziła chęci, by poznać mnie czy moją rodzinę przed ceremonią ślubną. Była przekonana, że to niepotrzebne, bo liczyła, iż jej syn w ostatniej chwili zmieni zdanie i zrezygnuje z małżeństwa. Uważam, że popełniła błąd. Kto wie, może gdyby pojawiła się w świątyni z udręczoną twarzą i płaczem, to Karol uciekłby sprzed ołtarza, nie będąc w stanie znieść tego obrazu. Jednak nie przyszła wcale, a my powiedzieliśmy sobie sakramentalne „tak”.
Odkąd wzięłam ślub, spotkania z teściową były niezwykle rzadkie. Zanim zaszłam w ciążę i na świat przyszły bliźnięta, mogłabym je zliczyć na palcach. To sprawiało mi przykrość.
Liczyłam na to, że narodziny dzieci odmienią sytuację. Myślałam sobie, że teraz będziemy widywać się z teściową o wiele częściej. W końcu to jej wnuki, dzieci jej własnego syna – na pewno nie będzie ich ignorować. Niestety, moje nadzieje okazały się płonne. Nic się nie zmieniło. Co więcej, Asia i Dominik stali się kolejną wymówką, by wytykać mi, że nie pasuję do wspaniałego Karola i nie zasługuję na niego.
Ilekroć teściowa spotykała moje dzieci, za każdym razem musiała do czegoś się przyczepić. Raz twierdziła, że Dominik jest za chudy i na pewno odziedziczył to po moich krewnych, innym razem narzekała, że Asia jest „opóźniona w rozwoju”, bo mając cztery latka, nie chciała przy niej recytować żadnej rymowanki. Miałam ochotę powiedzieć jej wprost, że może gdyby odwiedzała nas częściej niż kilka razy do roku, to moja córka nie krępowałaby się przed nią i bez problemu wyrecytowałaby jakiś wierszyk.
Byli dla nich wręcz okrutni
To już nieznajomi okazywali więcej serca i życzliwości naszym pociechom niż sama rodzicielka Karola. A jego ojciec zupełnie nie zwracał uwagi na wnuczęta. Albo wręcz zachowywał się w ich obecności tak, że maluchy zwyczajnie się go bały. Dobrze zbudowany i rosły mężczyzna, grzmiał niskim, donośnym głosem. Kiedyś, wystraszona jego widokiem, Joasia zwróciła świąteczne potrawy na obrus. Natomiast Dominik, gdy usłyszał, że w odwiedziny wybiera się „tamten pan”, ukrył się pod naszym łóżkiem w sypialni. Gdy tata Karola odkrył, gdzie przepadł jego wnuczek, próbował wydobyć malca... miotłą.
– Trzeba wymieść kurze – rzucił przy tym, w swoim mniemaniu niezwykle błyskotliwie.
Dominik, wymieciony niczym brud na środek pokoju, wpadł w taką panikę, że przez okrągłą godzinę nie byłam w stanie go uspokoić, aż w końcu padł ze zmęczenia. I tak oto zakończyła się wizyta dziadków.
Rodzice mojego partnera różnili się diametralnie od moich. Moi kochani mama i tata uwielbiają spędzać czas ze swoimi wnuczętami. Nie szczędzą im uwagi, kiedy tylko mogą. Wnuki pytane o dziadków, wspominają tylko o moich rodzicach, o teściach jakby zapominając. Nie palą się też do przygotowywania laurek dla nich z okazji Dnia Babci i Dziadka czy imienin. Wzbraniają się również, gdy przychodzi do zapraszania ich na ważne szkolne uroczystości i akademie.
– Przecież my nie dostajemy od nich prezentów – oburzał się Dominik i trudno było się z nim nie zgodzić.
– Nie mam zamiaru nic śpiewać dla babci – sprzeciwiała się Asia, zniechęcona wcześniejszym zmuszaniem jej do występów, gdy była młodsza, oraz nieprzyjemnymi słowami babci skierowanymi pod jej adresem.
Początkowo to ja przygotowywałam laurki dla dziadków w imieniu dzieci, jednak dość szybko doszłam do wniosku, że to pozbawione sensu. I tak nie pojawiali się na występach w przedszkolu czy szkole, a przygotowane przez nas kartki kończyły w koszu na śmieci. Sama to widziałam na własne oczy. Rodzicom Karola były one potrzebne wyłącznie dlatego, że uważali, iż „tak wypada”, a nie dlatego, że chcieli je dostać.
Mężczyzna? Typowy maminsynek!
Karol nie dostrzegał niczego złego w postępowaniu jego mamy i taty. Wielokrotnie dyskutowaliśmy na ten temat, a on za każdym razem wyjaśniał, że „taka ich natura”.
– Kochanie, zaufaj mi, że na ich własny sposób dzieci są dla nich ważne, tylko nie umieją okazywać ciepłych uczuć – przekonywał. – A te wszystkie komentarze? Przecież chcą dla naszych pociech jak najlepiej. Próbują je nakłaniać do osiągania coraz wyższych ocen w szkole i rozwijania swoich talentów.
– Naprawdę muszą tak postępować? – skrzywiłam się z niesmakiem.
– Inaczej się nie da – odparł. – Gdyby rodzice bez przerwy sypali mi miłe słówka, pewnie do niczego bym w życiu nie doszedł.
Każda nasza rozmowa wyglądała właśnie w ten sposób. W pewnym momencie odpuściłam sobie te dyskusje, kiedy słyszałam podobne argumenty. Jaki sens miało irytowanie się i prowadzenie sporów z Karolem? Moja perspektywa była zupełnie odmienna. Mam w pamięci jakiś tani, chiński pseudolaptop za 30 złotych, nabyty przez moich teściów od sprzedawcy na chodniku, chyba tylko po to, żeby pozornie sprawić wnukom jakiś prezent pod choinkę. Mój współmałżonek stwierdził, że to byle co jest doskonałą „zabawką edukacyjną”.
Martwiłam się, że dziadkowie w ogóle nie zabierają wnucząt na żadne ciekawe wycieczki, a skoro tak bardzo przejmują się ich edukacją, to przydałoby się czasem wybrać z maluchami choćby do jakiegoś muzeum. Mój mąż twierdził, że szkraby są jeszcze zbyt małe na takie wyprawy, ale jak podrosną, to jego rodzice na pewno zaczną spędzać z nimi więcej czasu, bo wnuki będą dla nich jak równorzędni kompani.
Jakoś nie widać, żeby zostali kompanami, mimo że obydwoje zdążyli już przebrnąć przez egzamin dojrzałości i rozpoczęli studia. Szkoda tylko, że nie poszli na medycynę.
Naturalnie dziadkowie od razu zarzucili mi, że negatywnie wpływam na wnuczęta i jako rodzicielka zaniedbałam ich naukę.
– Ależ ty sobie z tymi dzieciakami poradziłaś! – darła się na mnie teściowa, zupełnie zapominając o własnym synu, który przecież również ponosi odpowiedzialność za wychowanie dzieci, które powołał na ten świat.
Karol rzeczywiście usiłował namówić dzieciaki na medycynę, zwłaszcza Dominika, ale ten nie chciał nawet o tym słyszeć.
– Tato, chyba zapominasz, że interesują mnie przedmioty humanistyczne? – odparł.
Zdecydował się podjąć naukę na filologii, po ukończeniu której planuje pracować jako tłumacz konferencyjny. Nie znam się na tym, ale wydaje mi się, że to niezła profesja.
Dziadkowie kompletnie zignorowali to osiągnięcie, tak samo jak zdolności artystyczne Joasi, która będąc jeszcze w szkole średniej, zwyciężyła w międzynarodowym konkursie malarskim. Obecnie kształci się na akademii sztuk pięknych, ale od dziadków usłyszała tylko, że to nie są żadne poważne studia i zapewne skończy jako zwykła ekspedientka, bo nigdzie nie dostanie roboty.
Mój fach zawsze wypowiadali tonem pełnym pogardy, jakby był niemal równoznaczny z najstarszym zawodem świata. Ale największa katastrofa miała dopiero nadejść.
Przysłowiowa kropla, która przepełniła kielich
Od dobrych kilku lat rodzice mojego męża rozpowiadali po świecie, że wnuki czeka świetlana przyszłość, ponieważ dostaną po nich ogromne lokum w kamienicy. Pokładałam w tych zapewnieniach spore nadzieje. Byłam przekonana, że jeżeli babcia z dziadkiem nie darzyli wnucząt uczuciem, to przynajmniej zrekompensują im to hojnym spadkiem. Rodzice Karola cieszyli się przecież statusem cenionych medyków, ekspertów w swoich specjalizacjach. Ich wypłaty sięgały niebotycznych kwot, a ojciec męża był zaangażowany w różnorakie projekty naukowe z dziedziny medycyny, za które wielokrotnie go wyróżniano.
Aż tu nagle pewnego letniego wieczoru usłyszałam wieści, że przepisali cały majątek na rzecz akademii medycznej. Żeby wspomóc dalsze dociekania w temacie tych przeklętych badań teścia. Myślałam, że padnę na zawał serca...
– Wciąż nie mogę w to uwierzyć. To po prostu przekracza moje pojęcie! – wykrzyknęłam, zwracając się do Karola. – Oni dosłownie obrabowali nasze dzieci z należnego im spadku!
– Skarbie, mieli pełne prawo zadecydować, co zrobią ze swoimi pieniędzmi. Przecież wiesz, jak bardzo są przywiązani do tych swoich projektów naukowych... – mój mąż po raz kolejny stanął w ich obronie.
– Jak śmiesz stawać po ich stronie?! – Mój głos aż drżał z oburzenia. – Czy to znaczy, że gdybyś był na ich miejscu, też byś oddał wszystko na badania, zamiast zostawić coś naszym dzieciom?!
Mąż zrobił się biały jak ściana, a chwilę później jego twarz przybrała kolor dojrzałego buraka. Chyba dotarło do niego, że mam rację. Mimo to wciąż usiłował się tłumaczyć.
– Ale... – zaczął się zacinać. – Przecież ja... jestem ich ojcem...
– Skarbie, a tobie też niczego nie podarowali – uzmysłowiłam mu.
– A co z edukacją? Moi rodzice...
– Daj spokój, Karol – gwałtownie mu przerwałam. – Przestań się oszukiwać. Odkąd pamiętasz, tylko cię ograniczali, a jeśli coś osiągnąłeś, to wyłącznie własnym wysiłkiem. Nie umniejszaj tego, co zrobiłeś, przez ciągłe usprawiedliwianie matki i ojca, bo na to nie zasłużyli. Mówię ci to ja, twoja małżonka. Kocham ciebie i nasze pociechy, a nie twoich rodziców, więc patrzę na to obiektywnie. To właśnie oni skrzywdzili nas wszystkich.
W końcu powiedziałam mężowi to, co od dawna chodziło mi po głowie, ale nie miałam odwagi go zranić tą przykrą prawdą. Nastała długotrwała, niezręczna cisza pełna napięcia. Byłam przekonana, że to może oznaczać kres naszego związku małżeńskiego, bo w końcu po tak długim czasie wykrzyczałam szczerze gorzkie słowa skierowane do teściów, kiedy on nagle jakby się skurczył, spuścił nisko głowę i ledwo słyszalnym głosem wyszeptał:
– Masz rację…
Fakt, że małżonek stanął po mojej stronie, w sumie nie wpłynął na sytuację. Relacje pomiędzy mną a rodzicami męża były już tak fatalne, że gorzej być nie mogło. Wciąż z trudem się znosimy, a nasze dzieci w ogóle nie mają ochoty ich odwiedzać. Jednak sporo zmieniło się w relacji między mną a partnerem. Przez długi czas nie darzyłam go szacunkiem, bo zawsze przyznawał rację swoim rodzicom. Teraz jednak na nowo ujrzałam w nim faceta, który umiał im odmówić, kiedy prowadził mnie do ołtarza.
Skoro nam udało się poradzić sobie bez wsparcia teściów, to nasze dzieci również dadzą radę bez ich pomocy.
Dorota, 49 lat
Czytaj także:
„Teść ciągle mi dogryzał, że powinnam być kurą domową. Za karę się pochorował, a mi wcale nie było go żal”
„Dzieci miały się mną opiekować, a postanowiły oddać mnie do przytułku dla niechcianych. Kiepsko je wychowałam”
„Teściowa obwinia mnie o romans swojego syna. Postanowiła mnie ukarać w sposób, który przeszedł wszelkie wyobrażenia”