„Teściowie córki mają kije w tyłkach i jedzą bułkę przez bibułkę. Na weselu narobiłam im wstydu, bo się dobrze bawiłam”

rodzice pary młodej fot. Getty Images, Fuse
„– Moja nowa rodzina godzinami patrzyła na ciebie ukradkiem, a tobie nawet nie przeszło przez myśl, że zachowujesz się niestosownie? Nie interesuje cię, że muszę teraz świecić za ciebie oczami i wysłuchiwać, że moja matka to chyba wyzwolona kobieta?”
/ 22.06.2024 16:00
rodzice pary młodej fot. Getty Images, Fuse

Nie rozumiem, jak moja córka może mieć tak zdziadziałe przekonania. Jest ode mnie młodsza o dwadzieścia lat, a zachowuje się jak stara ciotka. Przecież niczego złego nie zrobiłam, a ona robi ze mnie jakąś rozpustnicę!

Radziłam sobie sama

Od lat wychowywałam Sandrę sama: jej tata, a mój mąż zmarł, gdy córka miała zaledwie sześć lat. Może dlatego przez całe życie starałam się zrekompensować jej nie tylko sam brak jednego rodzica, ale całą tę tragedię, która spadła na nią w tak młodym wieku.

Robiłam, co mogłam, żeby Sandra miała wszystko, czego zapragnie – nawet gdy musiałam przez to harować po godzinach lub zarywać noce. Uczyłam się jak naprawić rower, jak zbudować baldachim nad łóżkiem, a potem, gdy już dorosła, jakie pierwsze auto najlepiej kupić.

Byłam matką i ojcem w jednym i wierzyłam, że tak wymagająca rola, choć niezwykle męcząca, w końcu odpłaci mi się tym, o czym marzyłam: żeby moja córka wyrosła na mądrą, kochaną, pewną siebie i niesamowitą dorosłą. I udało mi się. Sandra była niezwykle ambitna i bystra: już w pierwszej rekrutacji dostała się na studia medyczne, które następnie skończyła z wyróżnieniem.

Potrafiła też wybierać sobie naprawdę fajnych chłopaków, a o to bałam się najbardziej. Ani razu nie przyprowadziła do domu „absztyfikanta”, który wzbudzałby we mnie jakiekolwiek podejrzenia. Aż w końcu poinformowała mnie, że znalazła tego jedynego – Michała.

Związek bardzo ją zmienił

– Mamo, myślimy coraz poważniej o ślubie. Wiem, że chciałabym założyć rodzinę z Michałem – powiedziała mi któregoś dnia.

– Córcia, bardzo się cieszę! To porządny chłopak, jestem pewna, że cię uszczęśliwi – odpowiedziałam z radością.

Niestety, im poważniejsza stawała się relacja z Michałem (a także jego rodziną dość nadętych lekarzy), tym bardziej specyficznie zaczynała zachowywać się moja córka. Stawała się sztywna, zwracała ogromną uwagę na rzeczy, które jeszcze kiedyś zupełnie jej nie interesowały: jak kto się ubiera, jak prowadzi swoją karierę, jakie decyzje osobiste podejmuje...

– Ciotka Baśka to naprawdę mogłaby już odpuścić sobie takie sukienki w swoim wieku – parsknęła któregoś razu.

– Sandra, no co ty... Niech sobie nosi, co chce! – machnęłam ręką.

– Oj mamo... – westchnęła głęboko. – Niektóre rzeczy naprawdę nie wypadają.

Zdziwiło mnie, bo jeszcze nigdy wcześniej nie odbyłyśmy podobnej wymiany zdań. Ale nie miałam zbyt dużo czasu, żeby się nad tym zastanawiać, bo zajęły mnie przygotowania do ślubu.

Wszystko miało być idealne

Ślub mojej córki był jednym z tych dni, na które czekałam z niecierpliwością. Przygotowania trwały miesiącami: wybór sukni, planowanie menu, dekoracje, zaproszenia – wszystko musiało być perfekcyjne... Z chęcią dokładałam się do tego wydarzenia, nie bacząc na kwoty, bo ślub to przecież ceremonia jedyna w swoim rodzaju – w dodatku wyjątkowo ważna dla każdej kobiety. Chciałam, żeby i to Sandra miała na najwyższym poziomie.

Puszczałam mimo uszu wymagania co do mojej sukienki, a nawet fryzury, które córka chciała wybierać najlepiej bez mojego udziału. „Niech ma, to jej dzień, wszystkie dziewczyny się stresują ślubami”, myślałam pobłażliwie. Jednak im bliżej było do wesela, tym bardziej Sandrze odbijało.

– Córunia, najważniejsze, żebyś ty się dobrze bawiła i żeby goście się dobrze bawili, nieważne są zdjęcia, dekoracje, trzecie danie na ciepło. Tego się potem nie pamięta! – uspokajałam ją.

– Może ty nie zapamiętasz... Rodzina Michała jest wymagająca – odparła poirytowana córka.

„A więc to o to chodzi? Wielcy doktorowie mają kije w tyłkach, więc wszystko ma być na pokaz, idealne i jak w zegareczku? Żal mi tych ludzi”, pomyślałam rozbawiona, choć oczywiście ukryłam swoje przemyślenia przed Sandrą.

Mimo wszystko, dzień ślubu był naprawdę piękny. Córka, choć zestresowana, wyglądała pięknie i na pewno była zakochana, jej mąż zresztą też. Nowi teściowie Sandry też musieli być zachwyceni: goście ubrani w eleganckie stroje, pięknie udekorowane stoły i delikatne światło świec sprawiały, że wszystko wyglądało jak z bajki.

Był idealnym towarzyszem wesela

Po wzruszającej ceremonii i pierwszym tańcu młodej pary nadszedł czas na część bardziej rozrywkową. I to właśnie wtedy zawarłam nową, zupełnie nieoczekiwaną znajomość.

– Pani musi być matką panny młodej, zgadza się? – zagadnął mnie pewien przystojny mężczyzna.

– Tak. A pan to...?

– Robert. Wuj pana młodego – odpowiedział, podając mi dłoń.

– A tak, Robert! Dużo o tobie słyszałam! Pozwolę sobie przejść na „ty” – wykrzyknęłam serdecznie.

– Oczywiście, bardzo chętnie – uśmiechnął się.

Sama nie wiem kiedy minęła pierwsza przegadana godzina. W towarzystwie Roberta zapomniałam o bożym świecie – był tak interesującym człowiekiem. Uwielbiał podróże, prowadził własny biznes, kochał psy. Tematy nam się nie kończyły. Rozmawialiśmy, śmialiśmy się i z każdą chwilą czuliśmy, że nadajemy na tych samych falach.

Nagle, gdy orkiestra zagrała utwór z czasów mojej młodości, Robert zaprosił mnie do tańca. Początkowo byłam nieco zawstydzona, ale szybko dałam się porwać muzyce i radości chwiliPożegnaliśmy się dopiero koło czwartej nad ranem, kiedy padałam już z nóg i postanowiłam, że muszę się położyć.

– Dziękuję ci za ten wieczór! Kto by pomyślał, że w moim wieku można jeszcze poznać fajnego rozmówcę na imprezie – zachichotałam.

– I vice versa! Bądźmy w kontakcie, Doroto – powiedział, po czym serdecznie mnie uścisnął.

Owszem, Robert był przystojny, ale ani razu przez cały wieczór nie pomyślałam o nim w kontekście potencjalnego partnera czy mężczyzny, z którym mogłoby mnie łączyć coś więcej. Był po prostu świetnym towarzyszem. Tak przynajmniej myślałam aż do następnego poranka...

Sandra zrobiła mi awanturę

Gdy tylko pojawiłam się na śniadaniu, córka natychmiast odciągnęła mnie na bok.

– Dumna z siebie jesteś?! – napadła na mnie, wściekła jak osa.

– O czym ty w ogóle mówisz? – zdziwiłam się szczerze.

– Cała rodzina Michała nawija od wczoraj tylko o tym, jak to moja matka zrobiła sobie z naszego wesela randkę! – fuknęła.

– Jaką znowu randkę? Chodzi ci o Roberta! Daj spokój, przecież to było zupełnie niewinne – roześmiałam się.

– Nie wyglądało niewinnie, wyglądało niesmacznie – warknęła.

– Sandra, panuj nad sobą, proszę. Rozumiem, że jesteś wykończona przygotowaniami i schodzi z ciebie napięcie, ale nie masz żadnych powodów, żeby się do mnie odnosić w ten sposób – odpowiedziałam w końcu stanowczo.

Zaczynałam mieć już dosyć tego, jak się wobec mnie zachowuje, zwłaszcza że jej zarzuty były kompletnie niedorzeczne.

– Naprawdę? Czyli to, że upokorzyłaś mnie na własnym weselu, nie jest powodem? To, że moja nowa rodzina godzinami patrzyła na ciebie ukradkiem, a tobie nawet nie przeszło przez myśl, że zachowujesz się niestosownie? Nie interesuje cię, że muszę teraz świecić za ciebie oczami i wysłuchiwać, że „moja matka to chyba wyzwolona kobieta”?

– No nie, tego już za wiele! Jeśli zupełnie niewinna znajomość z ciekawym mężczyzną to już dla tych ludzi bycie „wyzwoloną kobietą”, to bardzo współczuję im takiego nudnego życia i tobie tak zesztywniałej, wrednej nowej rodzinki – wypaliłam.

Wychowałam niewdzięcznicę

Córka zrobiła wielkie oczy, po czym jeszcze bardziej poczerwieniała z gniewu.

– Współczujesz? A może zazdrościsz? To są ludzie na poziomie! Ambitni, z klasą. Nie to, co nasza rodzina, która prosiła wczoraj orkiestrę o disco polo, chociaż wyraźnie tego zabroniłam!

– Faktycznie, zabroń ludziom się dobrze bawić. Widziałaś któregokolwiek z tych sztywnych zgredów na parkiecie przez więcej niż jedną piosenkę? Pewnie nie, bo jeszcze spodnie w kancik by się im zmarszczyły, co?! Ale jasne, to nie za nich się będziesz wstydzić, tylko za swoją rodzinę, która zawsze otaczała cię miłością i wsparciem. Za dobrze ci było u nas? – wściekłam się nie na żarty.

W środku wiedziałam, że przeginam, ale wylały się ze mnie całe miesiące (a może nawet lata?) skrywanych frustracji. „To ja wypruwałam sobie żyły i tyle dla niej poświęcałam, a ona będzie teraz obrażać mnie i całą naszą rodzinę? Wielka pani się znalazła!”, myślałam wkurzona.

– Jesteś naprawdę bezczelna, Sandra. I zapamiętaj sobie, nie życzę sobie więcej podobnych insynuacji ani takich słów o naszej rodzinie – powiedziałam chłodno, po czym odwróciłam się na pięcie i odeszłam.

Kątem oka zdążyłam tylko zobaczyć, że córkę zupełnie zamurowało. I po raz pierwszy zabrakło jej języka w gębie. No cóż, szkoda, że musiałam użyć takich środków, ale trudno. Moja miłość do niej jest bezgraniczna, ale chamstwa nie będę tolerować!

Dorota, 51 lat

Czytaj także:
„Chciałem dać synowi firmę, działkę i pieniądze, ale się na mnie wypiął. Strzelił sobie życiowego samobója”
„Nasi sąsiedzi byli dorobkiewiczami, myślącymi, że wszystko im wolno. Grozili nam, a później słowa zamienili w czyny”
„Córka miała życie zaplanowane w tabelkach i wyliczone co do minuty. Nie miała w sobie ani krzty luzu i spontaniczności”

Redakcja poleca

REKLAMA