„Córka miała życie zaplanowane w tabelkach i wyliczone co do minuty. Nie miała w sobie ani krzty luzu i spontaniczności”

kobieta przed komputerem fot. Getty Images, Westend61
„– Najważniejsze są uczucia, a nie zasobność portfela. Może w końcu to zrozumiesz. Popatrz na swojego męża. Wciąż darzy cię wielkim uczuciem, ale niekiedy odnoszę wrażenie, że ma serdecznie dość twojego ciągłego kalkulowania i planowania każdego szczegółu”.
/ 18.06.2024 17:30
kobieta przed komputerem fot. Getty Images, Westend61

Zdarza się, że mamy i tatusiowie zastanawiają się: „Gdzie moje dziecko nauczyło się takich, a nie innych zwyczajów i nawyków?". Przyrównujemy również to, co dla nich ważne, do naszych życiowych wartości i okazuje się wtedy, że nasze pociechy są zupełnie inne niż my.

Poświęciłam jej wiele uwagi

Robiliśmy wszystko, co w naszej mocy, aby je uformować na nasz obraz i podobieństwo. Trzeba przyznać, że nasz „ideał” uważamy za najwspanialszy i najbardziej nieskazitelny z możliwych. Być może właśnie z tego powodu później spotyka nas tak ogromne rozczarowanie?

Zawsze zależało mi, aby moja Janka wyrosła na osobę wrażliwą na piękno i sztukę. Gdy była jeszcze dzieckiem, przygotowałam dla niej spis książek, które powinna przeczytać, a następnie przedyskutować ze mną ich treść. Muszę przyznać, że był to świetny pomysł na wypełnienie pustki długich wieczorów, które nastały po nagłym odejściu mojego ukochanego męża. Literatura stała się dla mnie swoistą odskocznią, pozwalającą przenieść się do innego, fikcyjnego świata, w którym mogłam zanurzyć się całkowicie i choć na chwilę zapomnieć o dojmującej stracie bliskiej mi osoby.

Liczyłam na to, że moja córka złapie bakcyla do książek i będzie moją bratnią duszą jeśli chodzi o literaturę. Jednak rzeczywistość okazała się zupełnie inna – odkąd Janka dorobiła się prawa głosu w naszym domu, dała sobie spokój z czytaniem. Było mi z tego powodu trochę przykro, ale jednocześnie zależało mi na tym, żeby wyrosła na niezależną kobietę, która nie boi się brać życia w swoje ręce i dokonywać wyborów mających wpływ na jej dalsze losy.

Wyszło na jaw, że moja pociecha nie przepadała za przedmiotami humanistycznymi. Za to wprost kochała królową nauk – matematykę. I nie chodziło tu jedynie o odkrywanie prawidłowości czy spoglądanie na otaczającą nas rzeczywistość oczami zaciekawionego naukowca. Jej zdaniem dało się absolutnie wszystko zważyć, zmierzyć i ująć w matematyczne ramy, które ściśle wiązały się z osiąganiem obranych zamierzeń.

Tylko dobra materialne

Trudno było mi się z tym pogodzić, bo miałam zupełnie inne podejście do życia. Dodatkowo, moja córka, jedyne dziecko, z każdym kolejnym dniem coraz bardziej skupiała się na dobrach materialnych. Matematykę sprowadzała do bardzo przyziemnego poziomu.

– Nie ma znaczenia, jaką wiedzę posiadasz na temat książek czy jak bardzo jesteś oczytana. Liczy się to, ile masz kasy i czy umiesz nią odpowiednio zarządzać – stwierdziła.

Nie mogłam przystać na taki tok rozumowania, jednak w miarę upływu czasu mój głos w kwestii światopoglądu i oceny rzeczywistości przez moją córkę stawał się coraz mniej znaczącyAni mój mąż, ani ja nie przywiązywaliśmy wielkiej wagi do dóbr materialnych – znacznie bardziej zależało nam na przeżywaniu życia niż na posiadaniu

Dla rodziców zawsze jest nieco bolesne, kiedy ich dzieci obierają drogę, której sami nigdy by nie obrali. Liczby i wzory były mi zupełnie obce, ponieważ ukończyłam filologię polską. Mojego przyszłego męża spotkałam pewnego słonecznego, niedzielnego dnia, kiedy wraz z koleżankami i kolegami z trzeciego roku studiów, w ramach prac społecznych, sprzątaliśmy pobliski park.

Rzecz jasna, przy tej sposobności prowadziliśmy pogawędkę. Mam w pamięci, że z racji nadchodzącego egzaminu toczyliśmy dysputę na temat metod konstruowania opowieści w powieściach dziewiętnastowiecznych, które drastycznie odbiegają od narracji we współczesnej beletrystyce.

Zastanawialiśmy się, co bardziej przemawia do czytelnika, jest dla niego klarowniejsze i silniej oddziałuje na jego wyobraźnię. Prowadziliśmy zażartą wymianę poglądów, gdy jedna z koleżanek spostrzegła, że przysłuchuje nam się jakiś chłopak. On zerknął w moją stronę, a ja zauroczyłam się jego spojrzeniem. Kilkanaście miesięcy później powiedzieliśmy sobie sakramentalne „tak”.

Przez całe nasze wspólne życie nie zależało nam na gromadzeniu majątku. Zamiast tego koncentrowaliśmy się na przeżywaniu chwil i doświadczaniu otaczającej nas rzeczywistości. Dobra materialne służyły nam jedynie do lepszego poznawania świata dookoła nas. Dla Janki taki sposób myślenia był zupełnie niezrozumiały i obcy. Nie miałam jednak zamiaru z tym walczyć. W końcu każdy z nas samodzielnie decyduje o swojej ścieżce życiowej i bierze odpowiedzialność za decyzje, które podejmuje.

Jej życie mnie intrygowało

Nasza córka ukończyła studia matematyczne na UW, osiągając świetny rezultat. Najwyraźniej miała smykałkę do liczb, bo tuż po odebraniu dyplomu dostała propozycję od władz wydziału, żeby związać swoją przyszłość z uczelnią i zacząć przygodę z pracą naukową.

Po upływie paru lat na jej drodze stanął Marian. Początkowo zachowywali wobec siebie dystans i, jak się później okazało, nie pałali do siebie zbyt ciepłymi uczuciami. Ale, jak głosi stare porzekadło, przeciwieństwa się przyciągają. Aż tu któregoś dnia zaskoczyła mnie wieścią, że zostanę babcią.

– A co ze ślubem? – zerknęłam w kierunku Janki.

Nie interesowały mnie formalności ani pragnienie ujrzenia córki w olśniewającej kreacji ślubnej, stąpającej po kościelnej posadzce. Religia również nie odgrywała tu większej roli, bo nigdy nie należałam do osób szczególnie pobożnych. Zadałam to pytanie, gdyż zdawałam sobie sprawę, że świat Janki był uporządkowany, zawsze miała wszystko dokładnie rozplanowane, więc i małżeństwo musiało gdzieś tam figurować. Ciekawiło mnie, w którym miejscu.

– Na początku planuję urodzić dziecko i przez pewien okres żyć wspólnie z Marianem – odpowiedziała. – Zależy mi na tym, żeby dowiedzieć się, kim on tak naprawdę jest, jakie ma przyzwyczajenia i czy, gdy już będziemy pod jednym dachem, nie wyjdzie na jaw, że to zupełnie inna osoba niż ta, za którą go obecnie uważam.

Wygląda na to, że cały plan został już dokładnie obmyślany i wzięty pod lupę. Uwzględniono w nim zarówno jej, jak i jego dochody, czynsz za mieszkanie, wydatki na umeblowanie czy zakup małego łóżeczka. Rzecz jasna, w jej wizji także ja miałam do odegrania istotną rolę. Moje zadanie polegałoby na opiece nad wnukiem, kiedy ona z powrotem zacznie pracować, a zamierzała powrócić do zawodowych obowiązków tak szybko, jak tylko się da.

Obserwowałam z zapartym tchem, jak wszystkie cele, które moja córcia sobie wyznaczyła, realizowały się z precyzją szwajcarskiego zegarka. Dokładnie tak jak zaplanowała, dwa lata później stanęła na ślubnym kobiercu. Wcześniej, rzecz jasna, zgodnie ze starym zwyczajem, podczas uroczystej kolacji obu rodzin, Marian przyklęknął przed nią i poprosił o jej rękę. Wręczył jej wtedy pierścionek zaręczynowy z olśniewającym diamentem – identyczny jak ten, o którym marzyła od wielu lat.

Przecież tak nie można żyć

Tak więc nadszedł czas na codzienność, którą Janka wcześniej przewidziała. Para nabyła mieszkanie, umeblowała je według swojego gustu, a moja pociecha dalej rozwijała swoją karierę. W pięć lat od tych wydarzeń zdecydowali się wyprawić uroczyste przyjęcie z okazji kolejnej rocznicy zawarcia związku małżeńskiego.

Zarezerwowali miejsce w wytwornej knajpce, zaprosili mnie oraz rodziców Mariana. Gdy razem z rodzicami męża naszej córki oczekiwaliśmy w przedsionku lokalu, wpadła tam Janka. Po jej minie widać było, że jest bardzo zestresowana.

– Zgubiłam mój zaręczynowy pierścionek z brylantem! – zakomunikowała zebranym, po czym... zalała się łzami.

Starałam się ją jakoś podnieść na duchu, ale ona wciąż mówiła w kółko o tym, jaki on był cudowny, lśniący i cenny, niemalże jak lokata bankowa. W pewnej chwili podszedł do nas szef lokalu, pytając, kiedy może zacząć serwować dania, ale Janka niemal go wygoniła. Rozpaczała zupełnie szczerze, zupełnie jakby opłakiwała odejście ukochanej osoby. Marian, stojąc tuż obok, czuł się totalnie bezsilny i kompletnie nie miał pomysłu, co zrobić, by ją pocieszyć.

W tamtym momencie dosłownie straciłam cierpliwość. Nie mogłam już wytrzymać tego ciągłego gdybania, wyliczania, analizowania oraz przewidywania. Wrzasnęłam na Jankę, żeby skończyła robić aferę z czegoś, co tak naprawdę nią nie jest.

– Zastanów się nad własnym życiem, twoim związkiem, nad nami – pokazałam na siebie i rodziców jej męża. – Trafiłaś na idealnego faceta, macie cudowne dziecko. Nic ci nie dolega, jesteś zdolna. Świetnie ci idzie w różnych dziedzinach. Dlaczego zamiast cieszyć się tym wszystkim, popadasz w rozpacz?

– Zawieruszyłam gdzieś mój pierścionek... – oznajmiła bezsilnie niczym mała dziewczynka.

– No i co z tego? Najważniejsze w życiu są uczucia, a nie kasa. Może w końcu to pojmiesz. Popatrz na swojego faceta. On wciąż za tobą szaleje, ale czasem widzę, że ma po dziurki w nosie tego, jak bez przerwy kalkulujesz i wszystko drobiazgowo rozpisujesz. Jeżeli się nie ogarniesz, to owszem, może i zafundujesz sobie drugi identyczny albo jeszcze bardziej wypasiony pierścionek. Ale przepadnie ci coś znacznie ważniejszego – rodzina. Mnie już męczy to, że moje dziecko jest 24/7 korpo-kalkulatorem. Kiedy inni krewni powiedzą ci prosto w oczy co myślą, zostaniesz sama… Tylko z tym swoim przeklętym świecidełkiem.

Może wreszcie to przemyśli

Czułam, że mam tego serdecznie dosyć. Bałam się, że radosne życie mojej pociechy może lada moment dobiec końca, gdy reszta ludzi też powie „dość”. Po godzinie w drzwiach stanęła Janka. Zamiast wejść jak zwykle ze swoim kluczem, nacisnęła dzwonek. Jej zapłakane oczy były całe czerwone. Przyszła sama.

W milczeniu przygotowałam dla niej herbatę. Usiadłyśmy w kuchni przy stole, zupełnie jak dawniej, kiedy przyrządzałam posiłek i gawędziłyśmy o literaturze.

– Wybacz mi, mamuś – odezwała się. – Ale ty nie rozumiesz…

– Ja nie rozumiem… – zamierzałam coś dorzucić, lecz Janka uniosła rękę, dając znak, że to jeszcze nie koniec.

– Wiesz, muszę przyznać, że zawsze lubiłam sobie wszystko dokładnie poukładać i zaplanować – powiedziała. – Po prostu zależało mi na tym, żeby być gotową na każdą ewentualność. – Kiedy odszedł tata, nasz dotychczasowy świat legł w gruzach. Ten, który znałyśmy do tej pory. Widziałam twój ból, to, jak wszystko się sypie. Nikt się tego nie spodziewał.

Musiała na chwilę przerwać, ale zaraz wróciła do swojego opowiadania.

– To było straszne uczucie. Nie chciałam już nigdy więcej tak cierpieć, dlatego stwierdziłam, że jeśli będę na wszystko przygotowana, to uniknę tego. Że los już nigdy nie wystawi mnie na tak okropną próbę. Wiesz co? – wzięła głęboki oddech. – Masz stuprocentową rację, przegięłam na całej linii. Dałam się pochłonąć tym wszystkim planom, zamiast trzymać je w ryzach. No i rzeczy nabrały większego znaczenia niż ludzie i emocje. Cieszę się, że mi to uświadomiłaś. Tak naprawdę niewielką cenę zapłaciłam za tę lekcję. Zgubienie pierścionka to pikuś w porównaniu z utratą twojej miłości. Kocham cię ogromnie.

Siedziałyśmy przytulone, a łzy spływały po naszych policzkach. Co się stało z tym pierścionkiem, w którym błyszczał brylant? Odnalazł się po paru tygodniach. Zsunął się Jance z palca, wpadł do kieszeni płaszcza i przez małą dziurkę dostał się pod podszewkę. Janka wyznała, że od tej pory ten pierścionek zawsze będzie jej przypominał to, co jej powiedziałam. Będzie jej podpowiadał, co w życiu jest naprawdę najważniejsze.

Teresa, 57 lat

Czytaj także:
„Wychowałam 5 dzieci i zostałam sama w pustym domu. Żadne z nich nie miało czasu, by się mną zająć w chorobie”
„Zamiast na maturze, pozytywny wynik dostałam na teście ciążowym. Prosto z wręczenia świadectw pójdę na porodówkę”
„Córka wyrwała się z koleżankami na letni festiwal. Wróciła z brzuchem i nawet nie wie, kto jest tatusiem”

Redakcja poleca

REKLAMA