„Nasi sąsiedzi byli dorobkiewiczami, myślącymi, że wszystko im wolno. Grozili nam, a później słowa zamienili w czyny”

przestraszona kobieta fot. Getty Images, PhotoAlto/Frederic Cirou
„Gość miał tupet, że puścił z dymem naszą oborę. Myślał, że w ten sposób pozbędzie się kłopotu. Nie było co do tego wątpliwości! Trzeba było tylko dowieść jego winy. Dobrze, że zainstalowaliśmy kamerkę, która non stop obserwuje podwórko. Chłop sam wbił sobie gwóźdź do trumny”.
/ 18.06.2024 18:30
przestraszona kobieta fot. Getty Images, PhotoAlto/Frederic Cirou

Jakieś dziesięć lat temu, gdy wraz z moim ukochanym po raz pierwszy odwiedziliśmy okolice tego jeziora, momentalnie poczuliśmy, że to właśnie tutaj pragniemy osiąść na stałe. Sporo czasu minęło jednak, zanim udało nam się znaleźć posiadłość, która w pełni odpowiadałaby naszym oczekiwaniom. Poza zapierającym dech w piersiach krajobrazem zależało nam na tym, aby mieć do dyspozycji dwa niezależne budynki, ponieważ mój mąż zajmuje się twórczością artystyczną i potrzebuje osobnej pracowni.

Od razu nam się spodobało

Mój mąż unikatowe, pełne artyzmu meble, wykorzystując do tego celu drewno i wiklinę. By móc w pełni oddać się swojej pasji, niezbędne są mu nie tylko cisza i spokój, ale również sporo wolnego miejsca. Proces powstawania tych niezwykłych mebli wiąże się niestety z dużym bałaganem dookoła – kurz i drobne kawałki drewna są nieodłącznym elementem jego pracy. Dlatego nigdy nie wyraziłabym zgody na to, żeby tworzył swoje dzieła w naszym mieszkaniu. Obawiam się, że nie dałabym rady poradzić sobie z ciągłym porządkowaniem i utrzymaniem czystości w domu.

Kiedy tylko rzuciliśmy okiem na tę posiadłość, od razu poczuliśmy, że to miejsce wprost stworzone dla nas. Niewielka chałupka, a w zasadzie klimatyczny domek z drewnianych bali, tuż obok niej ogromna, drewniana stodoła. Całe gospodarstwo było na sprzedaż, bo starzy właściciele poumierali, a ich dzieci pracowały i mieszkały w mieście, więc nie paliły się do ciężkiej pracy na roli. Trochę się z nami potargowali, ale bez przesady, i tak oto razem z Antkiem staliśmy się właścicielami gospodarstwa, niedużego sadu i łąki sięgającej aż do samego jeziora.

– Mój pałac! – Antek wprost nie posiadał się z radości na widok obory, podobnie jak ja na widok szykownego domku. – W tym miejscu nareszcie będę mieć szansę, by w pełni rozwinąć swój twórczy potencjał! Spójrz tylko, jak dużo przestrzeni mam do zagospodarowania. W tamtym kącie ulokuję warsztat, a po drugiej stronie urządzę sobie pracownię, gdzie będę mógł oddawać się projektowaniu – snuł plany na przyszłość.

Zainwestowaliśmy sporo pieniędzy

Zadowolenie trwało do nadejścia mrozów, gdy okazało się, że stodoła ma pewne mankamenty. Ściany z desek kiepsko izolują, a ogrzanie sporego wnętrza to nie lada wyzwanie. Wtedy mój mąż zaczął wspominać, że chyba lepszym pomysłem byłoby rozebranie starej stodoły i postawienie w tym miejscu czegoś porządniejszego.

Byłam za pomysłem remontu, choć wiązał się on ze sporymi kosztami. Konieczne okazało się odnowienie i zaimpregnowanie suchych bali, przebudowa wnętrza, wymiana wszelkich instalacji, a także stworzenie porządnej łazienki. Dotychczasowi gospodarze mieli jedynie toaletę na zewnątrz oraz prowizoryczny prysznic w kuchni, odgrodzony od reszty pokoju cienką zasłonką.

Jasna sprawa, w takich okolicznościach nie mieliśmy ochoty tam żyć, a remont to był astronomiczny koszt. Musieliśmy nawet wziąć pożyczkę, żeby jakoś to ogarnąć, więc przeróbki w warsztacie Antka musiały chwilowo poczekać. Mój mąż dzielnie to zniósł, ocieplił oborę od wewnątrz i jakoś przeżył nadchodzącą, a potem jeszcze jedną zimę. Jeziorko za oknami, wspaniałe powietrze i cisza w okolicy rekompensowały nam wiele niewygód. Uwielbialiśmy nasze cudowne ustronie. Jednak sporo byśmy oddali, żeby mieć pod ręką znajomych.

Jasne, że znajomi z ogromną ochotą wpadali do nas z miasta na letni wypoczynek, zachwycając się relaksem na wsi i nad wodą. Jednak w zimowych miesiącach zdarzało się, że przez całe tygodnie nie zaglądała do nas żadna żywa dusza. Każdy zasłaniał się problemami z dotarciem przez zaśnieżone trasy. Niby zżyliśmy się z lokalsami, ale nie do końca.

– Dla nich nawet za dwie dekady będziemy obcy i miastowi – chichotał mój małżonek i zdawałam sobie sprawę, że się nie myli.

Cieszyliśmy się z sąsiedztwa

Nie da się ukryć, że sąsiedzi okazali się nad wyraz serdeczni i uczynni, jednak mimo wszystko nie potrafiliśmy znaleźć wspólnego języka. Różniły nas przeżycia, nawyki i przekonania. Toteż kiedy po okolicy rozeszły się słuchy, że następne mieszczuchy nabywają grunty w pobliżu, bardzo nas to uradowało. A gdy wyszło na jaw, że zakupili parcelę w bezpośrednim sąsiedztwie naszej, nasza radość sięgnęła zenitu.

Byliśmy podekscytowani, a wręcz przepełnieni dziecięcym zniecierpliwieniem, aby móc ich w końcu poznać. Jednak nasze rozczarowanie sięgnęło zenitu, gdy pewnego słonecznego dnia podjechał luksusowy jeep, a dwójka ludzi, która z niego wysiadła, nie przejawiała najmniejszej ochoty na zaprzyjaźnienie się z nami. Nowo przybyli sąsiedzi przyjrzeli się z oddali naszemu skromnemu obejściu i najwyraźniej nie docenili trudu, jaki włożyliśmy w wierne odtworzenie starej chałupy.

W takiej norze to ja bym nie chciała żyć! – nadąsała się baba, a jej facet zachichotał.

Kompletnie nie przeszkadzało im, że ja i Antek akuratnie grzebiemy w ogrodzie i wszystko pięknie słyszymy, każdą sylabę. Nie ma co się dziwić, że po czymś takim nie pognaliśmy witać się z nimi, a zdecydowaliśmy się wstrzymać i popatrzeć, co z tego wyniknie.

Obok, na działce po drugiej stronie płotu, pojawiły się koparki i inne maszyny budowlane. Patrząc na rozmiar powstałych wykopów, dało się łatwo wywnioskować, że planowany budynek będzie naprawdę porządną konstrukcją. I faktycznie, powoli wyrastał z ziemi okazały dom o pokaźnych gabarytach. Jego majestatyczny wygląd podkreślał efektowny ganek, który spokojnie mógłby zdobić nie tylko szlachecki dworek z minionych epok, ale nawet jakąś magnacką rezydencję.

Obok szlacheckiego domostwa pojawiły się świerki i sosny, co tworzyło dość komiczny kontrast z naszym wiekowym ogrodem pełnym jabłoni. Zresztą, kpiliśmy sobie z tego faktu razem z Antosiem. Kiedy człowiek rzucił okiem na te dwie nieruchomości, naszą i sąsiadów, nasuwało się skojarzenie, jakby przyglądał się rezydencji wielmożów i lepiance ich poddanych.

Cóż, najwidoczniej państwo z miasta wpadli na ten sam pomysł, gdyż pewnego razu nasz sąsiad postanowił nas odwiedzić. Powitaliśmy go serdecznie, mimo że nie poinformował nas wcześniej o swojej wizycie. W końcu jak to mówią – gość w dom, Bóg w dom, prawda?

No nie wierzę, co za tupet!

Jednak w mig stało się jasne, że to nie będzie zwykła, grzecznościowa wizytacja. Nasz sąsiad wparadował w najnowszych adidasach, całych upaćkanych błotem, od bramy aż do wejścia. Gość sprawiał wrażenie nieźle wkurzonego.

Facet zerknął na nasze podwórze i skrzywił się, że jest nieutwardzone. Potem zaczął mówić, jakby nie przyjmował odmowy – kazał nam... zburzyć naszą stodołę! Przyznaję szczerze, że ja i mój mąż na moment zaniemówiliśmy.

– Chwila, to nie żadna stodoła, tylko mój warsztat! To znaczy, no... pracownia – Antek pierwszy się opamiętał.

– Nazywajcie to sobie jak chcecie – sąsiad wzruszył ramionami, a potem powtórzył polecenie: – Ma pan to rozebrać!

– A z jakiej racji miałbym to zrobić? Nawet o tym nie myślę! – ze zdumieniem odparł małżonek.

– Widzi pan tamte szyby? – sąsiad kiwnął ręką w kierunku swojego domostwa, na co obydwoje odruchowo przytaknęliśmy.

– Tam mieści się mój pokój dzienny. Ale pańska szopa całkowicie przesłania mi panoramę jeziora.

No tak.

– A nie dało rady inaczej ulokować chałupy? Może trochę bardziej na lewo? – spytał grzecznie Antek.

– Nikt nie będzie mi rozkazywał, w którym miejscu mogę budować swój dom – oburzył się sąsiad.

– Czyli pan uważa, że ma prawo kazać mi zburzyć moją szopę… tfu… warsztat? – dociekał mąż.

– No raczej. W końcu przez nią nic nie widzę – sąsiad zaprezentował niewzruszoną argumentację.

Mąż nie był w stanie dłużej tolerować tych zachowań i poprosił natręta, aby wyszedł z naszego podwórka.

– Tamtą stroną ogrodzenia może pan rozporządzać wedle uznania, ponieważ to pańska posesja. Ale tutaj ja jestem gospodarzem! – powiedział, naiwnie myśląc, że taka deklaracja ugasi zapędy sąsiada.

Warsztat męża stanął w płomieniach

Niestety, po kilku dniach, gdy zmierzaliśmy do domu z pobliskiego miasta, zobaczyliśmy pędzące na sygnale dwa samochody strażackie, które nas minęły.

– Czyżby paliło się w naszej miejscowości? Zastanawiam się, kogo dopadło to nieszczęście! – przeraziliśmy się.

– Jak tylko dorwę tego sukinsyna, to mu nogi z dupy powyrywam! – powiedział dobitnie Antek, mając na myśli swojego sąsiada.

Pewien zuchwały typ puścił z dymem naszą stodołę, myśląc, że to zamknie temat. Sprawa była oczywista! Trzeba było to jeszcze tylko udowodnić. Na całe szczęście w domu mamy zainstalowany monitoring – malutką kamerę, która obejmuje swoim zasięgiem całe podwórko. Zdecydowaliśmy się ją zainstalować, ponieważ w przeszłości dwukrotnie ktoś usiłował się do nas włamać.

Lokalni miłośnicy procentów wpadli na pomysł, żeby okraść zamożnych przyjezdnych. W efekcie mieliśmy filmik, na którym wyraźnie widać było gościa z sąsiedztwa, który pędził z bańką paliwa. Naturalnie od razu przekazaliśmy materiał dowodowy służbom. Facet zza ogrodzenia mocno się zdziwił, gdy ujrzał się na nagraniu. Niedługo później usłyszał zarzut podpalenia.

– Kamery w takiej rozpadającej się chacie! – nie dowierzał temu, co widział.

Tak, pierwsze wrażenie bywa złudne... Mój małżonek był zachwycony pieniędzmi z ubezpieczenia, które tamten gość nam przelał.

– No, teraz to już sobie zrobię porządny warsztat! – rzucił zadowolony po pachy.

No i zrobił. Akurat tam, gdzie przedtem była obora.

– W sumie to mógłbym ją teraz trochę przesunąć, żeby sąsiad miał lepszy widok przez okno, ale... Jak to mówią: wolnoć Tomku w swoim domku! – skwitował z łobuzerskim uśmieszkiem.

Karolina, 45 lat

Czytaj także:
„Córka wyrwała się z koleżankami na letni festiwal. Wróciła z brzuchem i nawet nie wie, kto jest tatusiem”
„Ojczym pogonił mnie z domu zaraz po maturze. Teraz wpadł na pomysł, że na starość będę go pielęgnować i utrzymywać”
„Żona zawsze miała gest. Z jej portfela korzystali wszyscy dookoła, a ja musiałem liczyć tylko na siebie”

Redakcja poleca

REKLAMA