Jakieś dziesięć lat temu, gdy wraz z moim ukochanym po raz pierwszy odwiedziliśmy okolice tego jeziora, momentalnie poczuliśmy, że to właśnie tutaj pragniemy osiąść na stałe. Sporo czasu minęło jednak, zanim udało nam się znaleźć posiadłość, która w pełni odpowiadałaby naszym oczekiwaniom. Poza zapierającym dech w piersiach krajobrazem zależało nam na tym, aby mieć do dyspozycji dwa niezależne budynki, ponieważ mój mąż zajmuje się twórczością artystyczną i potrzebuje osobnej pracowni.
Od razu nam się spodobało
Mój mąż unikatowe, pełne artyzmu meble, wykorzystując do tego celu drewno i wiklinę. By móc w pełni oddać się swojej pasji, niezbędne są mu nie tylko cisza i spokój, ale również sporo wolnego miejsca. Proces powstawania tych niezwykłych mebli wiąże się niestety z dużym bałaganem dookoła – kurz i drobne kawałki drewna są nieodłącznym elementem jego pracy. Dlatego nigdy nie wyraziłabym zgody na to, żeby tworzył swoje dzieła w naszym mieszkaniu. Obawiam się, że nie dałabym rady poradzić sobie z ciągłym porządkowaniem i utrzymaniem czystości w domu.
Kiedy tylko rzuciliśmy okiem na tę posiadłość, od razu poczuliśmy, że to miejsce wprost stworzone dla nas. Niewielka chałupka, a w zasadzie klimatyczny domek z drewnianych bali, tuż obok niej ogromna, drewniana stodoła. Całe gospodarstwo było na sprzedaż, bo starzy właściciele poumierali, a ich dzieci pracowały i mieszkały w mieście, więc nie paliły się do ciężkiej pracy na roli. Trochę się z nami potargowali, ale bez przesady, i tak oto razem z Antkiem staliśmy się właścicielami gospodarstwa, niedużego sadu i łąki sięgającej aż do samego jeziora.
– Mój pałac! – Antek wprost nie posiadał się z radości na widok obory, podobnie jak ja na widok szykownego domku. – W tym miejscu nareszcie będę mieć szansę, by w pełni rozwinąć swój twórczy potencjał! Spójrz tylko, jak dużo przestrzeni mam do zagospodarowania. W tamtym kącie ulokuję warsztat, a po drugiej stronie urządzę sobie pracownię, gdzie będę mógł oddawać się projektowaniu – snuł plany na przyszłość.
Zainwestowaliśmy sporo pieniędzy
Zadowolenie trwało do nadejścia mrozów, gdy okazało się, że stodoła ma pewne mankamenty. Ściany z desek kiepsko izolują, a ogrzanie sporego wnętrza to nie lada wyzwanie. Wtedy mój mąż zaczął wspominać, że chyba lepszym pomysłem byłoby rozebranie starej stodoły i postawienie w tym miejscu czegoś porządniejszego.
Byłam za pomysłem remontu, choć wiązał się on ze sporymi kosztami. Konieczne okazało się odnowienie i zaimpregnowanie suchych bali, przebudowa wnętrza, wymiana wszelkich instalacji, a także stworzenie porządnej łazienki. Dotychczasowi gospodarze mieli jedynie toaletę na zewnątrz oraz prowizoryczny prysznic w kuchni, odgrodzony od reszty pokoju cienką zasłonką.
Jasna sprawa, w takich okolicznościach nie mieliśmy ochoty tam żyć, a remont to był astronomiczny koszt. Musieliśmy nawet wziąć pożyczkę, żeby jakoś to ogarnąć, więc przeróbki w warsztacie Antka musiały chwilowo poczekać. Mój mąż dzielnie to zniósł, ocieplił oborę od wewnątrz i jakoś przeżył nadchodzącą, a potem jeszcze jedną zimę. Jeziorko za oknami, wspaniałe powietrze i cisza w okolicy rekompensowały nam wiele niewygód. Uwielbialiśmy nasze cudowne ustronie. Jednak sporo byśmy oddali, żeby mieć pod ręką znajomych.
Jasne, że znajomi z ogromną ochotą wpadali do nas z miasta na letni wypoczynek, zachwycając się relaksem na wsi i nad wodą. Jednak w zimowych miesiącach zdarzało się, że przez całe tygodnie nie zaglądała do nas żadna żywa dusza. Każdy zasłaniał się problemami z dotarciem przez zaśnieżone trasy. Niby zżyliśmy się z lokalsami, ale nie do końca.
– Dla nich nawet za dwie dekady będziemy obcy i miastowi – chichotał mój małżonek i zdawałam sobie sprawę, że się nie myli.
Cieszyliśmy się z sąsiedztwa
Nie da się ukryć, że sąsiedzi okazali się nad wyraz serdeczni i uczynni, jednak mimo wszystko nie potrafiliśmy znaleźć wspólnego języka. Różniły nas przeżycia, nawyki i przekonania. Toteż kiedy po okolicy rozeszły się słuchy, że następne mieszczuchy nabywają grunty w pobliżu, bardzo nas to uradowało. A gdy wyszło na jaw, że zakupili parcelę w bezpośrednim sąsiedztwie naszej, nasza radość sięgnęła zenitu.
Byliśmy podekscytowani, a wręcz przepełnieni dziecięcym zniecierpliwieniem, aby móc ich w końcu poznać. Jednak nasze rozczarowanie sięgnęło zenitu, gdy pewnego słonecznego dnia podjechał luksusowy jeep, a dwójka ludzi, która z niego wysiadła, nie przejawiała najmniejszej ochoty na zaprzyjaźnienie się z nami. Nowo przybyli sąsiedzi przyjrzeli się z oddali naszemu skromnemu obejściu i najwyraźniej nie docenili trudu, jaki włożyliśmy w wierne odtworzenie starej chałupy.
– W takiej norze to ja bym nie chciała żyć! – nadąsała się baba, a jej facet zachichotał.
Kompletnie nie przeszkadzało im, że ja i Antek akuratnie grzebiemy w ogrodzie i wszystko pięknie słyszymy, każdą sylabę. Nie ma co się dziwić, że po czymś takim nie pognaliśmy witać się z nimi, a zdecydowaliśmy się wstrzymać i popatrzeć, co z tego wyniknie.
Obok, na działce po drugiej stronie płotu, pojawiły się koparki i inne maszyny budowlane. Patrząc na rozmiar powstałych wykopów, dało się łatwo wywnioskować, że planowany budynek będzie naprawdę porządną konstrukcją. I faktycznie, powoli wyrastał z ziemi okazały dom o pokaźnych gabarytach. Jego majestatyczny wygląd podkreślał efektowny ganek, który spokojnie mógłby zdobić nie tylko szlachecki dworek z minionych epok, ale nawet jakąś magnacką rezydencję.
Obok szlacheckiego domostwa pojawiły się świerki i sosny, co tworzyło dość komiczny kontrast z naszym wiekowym ogrodem pełnym jabłoni. Zresztą, kpiliśmy sobie z tego faktu razem z Antosiem. Kiedy człowiek rzucił okiem na te dwie nieruchomości, naszą i sąsiadów, nasuwało się skojarzenie, jakby przyglądał się rezydencji wielmożów i lepiance ich poddanych.
Cóż, najwidoczniej państwo z miasta wpadli na ten sam pomysł, gdyż pewnego razu nasz sąsiad postanowił nas odwiedzić. Powitaliśmy go serdecznie, mimo że nie poinformował nas wcześniej o swojej wizycie. W końcu jak to mówią – gość w dom, Bóg w dom, prawda?
No nie wierzę, co za tupet!
Jednak w mig stało się jasne, że to nie będzie zwykła, grzecznościowa wizytacja. Nasz sąsiad wparadował w najnowszych adidasach, całych upaćkanych błotem, od bramy aż do wejścia. Gość sprawiał wrażenie nieźle wkurzonego.
Facet zerknął na nasze podwórze i skrzywił się, że jest nieutwardzone. Potem zaczął mówić, jakby nie przyjmował odmowy – kazał nam... zburzyć naszą stodołę! Przyznaję szczerze, że ja i mój mąż na moment zaniemówiliśmy.
– Chwila, to nie żadna stodoła, tylko mój warsztat! To znaczy, no... pracownia – Antek pierwszy się opamiętał.
– Nazywajcie to sobie jak chcecie – sąsiad wzruszył ramionami, a potem powtórzył polecenie: – Ma pan to rozebrać!
– A z jakiej racji miałbym to zrobić? Nawet o tym nie myślę! – ze zdumieniem odparł małżonek.
– Widzi pan tamte szyby? – sąsiad kiwnął ręką w kierunku swojego domostwa, na co obydwoje odruchowo przytaknęliśmy.
– Tam mieści się mój pokój dzienny. Ale pańska szopa całkowicie przesłania mi panoramę jeziora.
No tak.
– A nie dało rady inaczej ulokować chałupy? Może trochę bardziej na lewo? – spytał grzecznie Antek.
– Nikt nie będzie mi rozkazywał, w którym miejscu mogę budować swój dom – oburzył się sąsiad.
– Czyli pan uważa, że ma prawo kazać mi zburzyć moją szopę… tfu… warsztat? – dociekał mąż.
– No raczej. W końcu przez nią nic nie widzę – sąsiad zaprezentował niewzruszoną argumentację.
Mąż nie był w stanie dłużej tolerować tych zachowań i poprosił natręta, aby wyszedł z naszego podwórka.
– Tamtą stroną ogrodzenia może pan rozporządzać wedle uznania, ponieważ to pańska posesja. Ale tutaj ja jestem gospodarzem! – powiedział, naiwnie myśląc, że taka deklaracja ugasi zapędy sąsiada.
Warsztat męża stanął w płomieniach
Niestety, po kilku dniach, gdy zmierzaliśmy do domu z pobliskiego miasta, zobaczyliśmy pędzące na sygnale dwa samochody strażackie, które nas minęły.
– Czyżby paliło się w naszej miejscowości? Zastanawiam się, kogo dopadło to nieszczęście! – przeraziliśmy się.
– Jak tylko dorwę tego sukinsyna, to mu nogi z dupy powyrywam! – powiedział dobitnie Antek, mając na myśli swojego sąsiada.
Pewien zuchwały typ puścił z dymem naszą stodołę, myśląc, że to zamknie temat. Sprawa była oczywista! Trzeba było to jeszcze tylko udowodnić. Na całe szczęście w domu mamy zainstalowany monitoring – malutką kamerę, która obejmuje swoim zasięgiem całe podwórko. Zdecydowaliśmy się ją zainstalować, ponieważ w przeszłości dwukrotnie ktoś usiłował się do nas włamać.
Lokalni miłośnicy procentów wpadli na pomysł, żeby okraść zamożnych przyjezdnych. W efekcie mieliśmy filmik, na którym wyraźnie widać było gościa z sąsiedztwa, który pędził z bańką paliwa. Naturalnie od razu przekazaliśmy materiał dowodowy służbom. Facet zza ogrodzenia mocno się zdziwił, gdy ujrzał się na nagraniu. Niedługo później usłyszał zarzut podpalenia.
– Kamery w takiej rozpadającej się chacie! – nie dowierzał temu, co widział.
Tak, pierwsze wrażenie bywa złudne... Mój małżonek był zachwycony pieniędzmi z ubezpieczenia, które tamten gość nam przelał.
– No, teraz to już sobie zrobię porządny warsztat! – rzucił zadowolony po pachy.
No i zrobił. Akurat tam, gdzie przedtem była obora.
– W sumie to mógłbym ją teraz trochę przesunąć, żeby sąsiad miał lepszy widok przez okno, ale... Jak to mówią: wolnoć Tomku w swoim domku! – skwitował z łobuzerskim uśmieszkiem.
Karolina, 45 lat
Czytaj także:
„Córka wyrwała się z koleżankami na letni festiwal. Wróciła z brzuchem i nawet nie wie, kto jest tatusiem”
„Ojczym pogonił mnie z domu zaraz po maturze. Teraz wpadł na pomysł, że na starość będę go pielęgnować i utrzymywać”
„Żona zawsze miała gest. Z jej portfela korzystali wszyscy dookoła, a ja musiałem liczyć tylko na siebie”